Kiedy ze Zbyszkiem budowaliśmy dom, wydawało nam się, że będą w nim mieszkać nasze wnuki, a może i prawnuki. Dziewczynki wtedy były małe i jakoś nie myślało się, że jak dorosną, to ostatnia rzecz, na jaką będą miały ochotę, to mieszkanie w jednym domu z mężami i rodzicami. Aneta wyprowadziła się jako pierwsza, niby za pracą, ale tak naprawdę wiedziałam, że nie może się doczekać, żeby przenieść się do swojego chłopaka. Mówiła, że wezmą ślub, jasna sprawa, ale minęło wiele lat, a oni dalej mówią, że „kiedyś o tym pomyślą”.
Róża została z nami dłużej. Dopiero kiedy miała dwadzieścia sześć lat, odważyła się podjąć pracę w mieście i poszukać sobie lokum. Miała jednego chłopaka, potem drugiego i kolejnych. W końcu wreszcie wyszła za mąż, ale tylko po to, żeby od razu po ślubie wyjechać do Anglii, gdzie jej Sebastian miał nagraną pracę jako kierowca ciężarówki. No i zostaliśmy w naszym wielkim domu zupełnie sami. A parę lat później już tylko ja, bo zbyszkowe serce któregoś upalnego dnia stanęło i nim przyjechała karetka, mąż zmarł…
Aneta wcale nie mieszkała daleko, ale jakoś nie kwapiła się do częstych odwiedzin.
– Mamo, musisz zrozumieć, mam swoją firmę, pracuję po dwanaście godzin na dobę, nawet w weekendy! Nie mam czasu jechać do ciebie półtorej godziny w jedną stronę… – tłumaczyła.
– Niecałą godzinę – sprostowałam raz, ale ona tylko westchnęła i poczułam się, jakbym się jej narzucała. – No dobrze, przyjedziesz jak będziesz miała chwilę… – dodałam pojednawczo, wiedząc, że ta chwila jeszcze długo nie nadejdzie.
Róży życie ułożyło się zupełnie inaczej niż planowała
Jej małżeństwo rozpadło się po dwóch latach, ale dość szybko poznała Toma, rodowitego Anglika, który miał tam firmę meblarską. Kiedy mi powiedziała, że go kocha, zrozumiałam, że nigdy już nie wróci do Polski.
Oczywiście chciała przyjechać. Właściwie to codziennie mówiła mi, jak bardzo tęskni za Polską, za mną, za moimi plackami ziemniaczanymi i swoim dawnym pokojem. Tyle że w tej Anglii miała narzeczonego, urodziła dziecko i dostała pracę w sklepie z bielizną. Nie miała możliwości wyrwania się nawet na kilka dni do Polski.
Wnuk rósł, a ja widywałam go tylko na monitorze laptopa, którego sprezentowała mi córka z prawie zięciem, byśmy mieli jak rozmawiać.
– To ja, babcia. Dzień dobry – witałam się z małym Seanem, a Róża machała jego rączką.
Potem namawiała go, żeby coś do mnie powiedział.
– Sej heloł tu grandma – tak to dla mnie brzmiało i z kontekstu rozumiałam, że oczekuje od synka, by coś do mnie powiedział. Wygłupiałam się wtedy, miauczałam jak kotek i robiłam śmieszne miny do ekranu, ale on był jeszcze za mały, żeby mówić.
– Haaaaj… – powiedział w końcu, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę w stanie z nim porozmawiać!
Prosiłam córkę, żeby rozmawiała z nim po polsku
Przecież mały był w połowie Polakiem! Ale ona twierdziła, że to mu tylko zamąci w głowie, że nabierze złego akcentu i nie wiadomo co jeszcze. Wychowywała syna na Anglika. Dostał angielskie imię i miał mówić tylko po angielsku.
– Przecież możesz się nauczyć paru słów w tym języku – zasugerowała. – To nie takie trudne, podeślę ci strony w internecie, gdzie…
– Dziękuję ci bardzo! – żachnęłam się. – Umiem powiedzieć „hello i thank you”, tylko to trochę za mało, żeby kiedyś dogadać się z Seanem!
Pamiętam, jak było mi smutno po tej rozmowie. Czułam się taka… głupia. Nigdy nie nauczyłam się żadnego języka obcego, no, może umiałam sklecić parę zdań po niemiecku. Ale angielski? Wiedziałam, że w tym języku wszystko się inaczej czyta niż pisze, więc jak niby miałam się go uczyć z internetu? Zresztą, prawdę mówiąc, w korzystaniu z komputera też nie byłam najbieglejsza…
Dobrym przykładem tego, jak bardzo sobie nie radziłam z technologią była sytuacja, kiedy internet przestał mi działać. Zadzwoniłam na infolinię , ale po dwudziestu minutach czekania rozłączyłam się bez rozmowy z żywym człowiekiem…
Miałam tylko jeden pomysł na to, jak spróbować rozwiązać ten problem. W domu obok mieszkała rodzina: ojciec z czwórką dzieci. Nie miałam pojęcia, czy ich matka zmarła, czy może odeszła, ale nie ośmieliłabym się o to pytać. Podeszłam do furtki i zadzwoniłam.
W drzwiach pojawiła się sylwetka młodego chłopaka. Znałam go, zawsze mówił mi „dzień dobry”. Wyjaśniłam, że padł mi internet i zapytałam, czy nie mógłby zerknąć, co się stało.
– Ja to nie bardzo, ale siostra jest dobra w takich rzeczach – odpowiedział i ryknął w głąb domu: – Alinaaaaa!
Dziewczynka, która zeszła ze schodów miała może ze dwanaście lat. Brat wydał jej polecenie, żeby poszła ze mną i sprawdziła, o co chodzi z moją siecią. Nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami, spojrzała na mnie i ruszyła w stronę mojego domu. Było mi głupio, bo przecież nie przyszłam tam, żeby jej rozkazywać. No i obawiałam się, że takie dziecko nie poradzi sobie z awarią. Zaczęłam jej więc mówić, że to nic takiego, że jednak wezwę technika, że pomyślałam o nich, bo córka ma zadzwonić wieczorem, a nie chciałam opuścić rozmowy na Skypie. Alina się nie odzywała.
– Połączenie VPN padło – oznajmiła po chwili klikania myszką w moim laptopie. – Zrestartujemy system i router, powinno być dobrze.
I faktycznie, po kilku minutach wszystko wróciło do normy. Byłam tak wdzięczna mojej młodej wybawicielce!
– Może zjesz sernika? Piekłam wczoraj – zaproponowałam.
– Sernika? – jej twarz na moment się rozjaśniła. – Poproszę! A przy okazji sprawdzę antywirusa w pani laptopie i zaktualizuję system – dodała po tym, jak sprzęt włączył się na nowo.
Kiedy wróciłam z sernikiem, Alina wpisywała jakieś komendy po angielsku i przełączała się między kolejnymi okienkami.
– Widzę, że znasz angielski – pochwaliłam ją. – Pewnie w szkole dobrze się uczysz, co?
– Nie bardzo – mruknęła, wgryzając się w sernik. – Znam angielski, bo jak chcę ściągnąć jakiś program albo przeczytać instrukcję, to po polsku nic nie można znaleźć. No i rozmawiam z ludźmi z całego świata na forach. Poza tym to jestem dobra tylko z matmy i informatyki, chociaż ta informatyka w szkole to takie przedszkole. Ale polskiego, historii i takich tam to nie lubię. Nudy. Ma pani więcej tego sernika?
Miałam i poczęstowałam ją. Zaciekawiła mnie ta dziewczynka
Kiedy zaczęłam z nią rozmawiać, okazało się, że ma nie dwanaście, a piętnaście lat. Zmyliła mnie jej drobna budowa i dziecinna bluza z kotkiem, którą miała na sobie.
– Chcę być programistką – powiedziała, kiedy udało mi się ją nieco oswoić kolejną porcją ciasta i herbatą z miodem. – Miałam iść w przyszłym roku do technikum informatycznego, ale matka sobie o nas przypomniała i na wiosnę wyjeżdżamy do Niemiec.
Pociągnęłam ją za język i dowiedziałam się, że matka Aliny i jej braci rozwiodła się z ich ojcem dawno temu i od wielu lat mieszka za zachodnią granicą, a teraz wreszcie postanowiła ściągnąć do siebie dzieci. Tyle że dziewczyna nie była tym zachwycona.
– Wyjechała, kiedy miałam cztery lata, nawet jej nie pamiętam – wzruszyła ramionami. – Tutaj mam szkołę, chciałam dalej się uczyć… A niemieckiego nie znam, będę tam jakąś durną imigrantką z Polski, która siedzi jak na tureckim kazaniu. Ale nie mam wyjścia, ojciec ma nas już dość, a bracia są starsi i chcą tam pracować.
Temat wyraźnie ją uwierał, więc żeby go zmienić, zapytałam ją o angielski. Powiedziałam, że mój wnuczek jest w połowie Anglikiem, a ja nie umiem nawet porządnie się z nim przywitać.
– Może mogłabyś mi trochę pomóc? – zapytałam. – Mogłabym…
Chciałam powiedzieć „zapłacić ci”, ale wpadła mi w słowo:
– Upiec mi sernik? Dobra! Mogę przyjść jutro i coś wymyślimy.
I tak Alina z sąsiedztwa zaczęła wpadać do mnie codziennie po lekcjach, żeby ćwiczyć ze mną angielski. W ogóle nie zniechęcało jej, że nic nie rozumiałam i nie umiałam porządnie powtórzyć żadnego słowa. Cierpliwie powtarzała angielskie zwroty i odgrywała ze mną scenki: a to powitania, a to proszenia o mleko i chleb w sklepie, a to pytania o godzinę. Ponieważ jej nie płaciłam, czułam się w obowiązku częstować ją zawsze ciepłym obiadem i ciastem, a po lekcji angielskiego pytałam, czy nie pomóc jej w pracy domowej.
Raz dała mi do sprawdzenia wypracowanie i wspólnie poprawiłyśmy błędy. Innym razem dostała jedynkę z historii, więc powtarzałam z nią daty i wydarzenia historyczne tak długo, aż wykuła je na blachę. Przedmioty ścisłe szły jej o niebo lepiej i musiałam tylko co jakiś czas pytać, czy na pewno odrobiła wszystkie zadania i powtórzyła materiał do sprawdzianu. Raz zapytałam, kto robi to z nią w domu.
– Nikt – swoim zwyczajem wzruszyła ramionami mówiąc o rodzinie. – Ojca w sumie nigdy nie ma w domu, a bracia to… szkoda gadać! – skrzywiła się.
Kiedy się trochę przede mną otworzyła zrozumiałam, dlaczego zawsze tak prycha, kiedy pytam ją o rodzinę.
– Jestem najmłodsza, zawsze wszystkim tylko przeszkadzałam – mruknęła. – Matka nas zostawiła i zawinęła się do Rajchu. Nie pamiętam, żeby ktoś mi pomagał w lekcjach ani mnie pilnował. Zawsze robiłam co chciałam, tylko miałam być cicho. Ale matka przysyłała pieniądze i ojciec każdemu z nas kupił komputer. No i się wciągnęłam: najpierw filmy, potem gry… Z tymi grami to jest tak, że jak się ma wysoki level, to się gromadzi punkty – nagle się ożywiła, widziałam, że mówi o swojej pasji. – Gra się oczywiście z ludźmi z całego świata, więc angielski trzeba znać. Naprawdę sporo się nauczyłam od innych graczy. Ale problem jest w tym, że jak ktoś ma dużo punktów, to hakerzy włamują mu się na konto i kradną te punkty. Więc pytałam na forach zagranicznych, jak się zabezpieczyć i tak się sporo nauczyłam o programowaniu.
Potem jakby nieco oklapła. Dodała smętnie, że potrafi napisać całkiem skomplikowany skrypt, cokolwiek to oznaczało, ale że jeśli nie pójdzie do tego technikum informatycznego, to nie nauczy się na poważnie programować. Najgorsze jednak było to, że matka mieszkała w jakimś malutkim niemieckim miasteczku i nie zamierzała inwestować w jej edukację.
– A nie możesz zostać z tatą? – zapytałam niedyskretnie.
Okazało się, że nie, bo jej tata ma już nową dziewczynę i wyjeżdża z nią do Warszawy. A ta dziewczyna nie chciała wychowywać córki jego byłej żony.
Właśnie wtedy wpadłam na karkołomny pomysł
Mieszkałam sama w wielkim domu, byłam odpowiedzialna i uważałam, że można mi zaufać. No i naprawdę polubiłam Alinę, chciałam, żeby osiągnęła to, o czym marzyła. Dlatego poszłam do jej ojca i złożyłam mu propozycję.
– Wezmę za nią odpowiedzialność – zapewniłam. – Mieszkając ze mną, będzie miała możliwość jeżdżenia do szkoły do miasta. Alina ma ogromny potencjał, sama nauczyła się angielskiego, dużo wie o programowaniu. Mogłaby potem nawet iść na studia, prawda?
Pan Aleksander najpierw był zdumiony moją propozycją, ale kiedy opowiedziałam mu, że jego córka uczy mnie angielskiego i że właściwie to się zaprzyjaźniłyśmy, obiecał, że porozmawia z byłą żoną.
Alina przyniosła dobre wieści trzy dni później.
– Zgodzili się! – wykrzyknęła, kiedy tylko otworzyłam jej drzwi. – Mama się zgodziła, nie muszę jechać do Niemiec! I mogę zamieszkać u pani…
To ostatnie dodała nieśmiałym tonem, bo chociaż dużo o tym rozmawiałyśmy, chyba wciąż myślała, że będzie to dla mnie problem.
Ale to nie był kłopot. Przeciwnie, cieszyłam się, że mam współlokatorkę. Rodzice Aliny honorowo przysyłali mi pieniądze na jej utrzymanie. Dziewczyna dostała pokój po Anecie, w którym całymi nocami się uczyła albo robiła coś w komputerze. Nie zrezygnowałyśmy też z naszych lekcji angielskiego, i kiedy Róża wreszcie przyjechała z Tomem i Seanem w odwiedziny, mogłam się z chłopakami dogadać. Owszem, pomagałam sobie rękami, ale mimo wszystko zięć i wnuk rozumieli mnie, kiedy pytałam, co chcą zjeść, albo tłumaczyłam, że mój pies jest bardzo grzeczny. A przecież bez pomocy Aliny nigdy bym tego nie osiągnęła.
Tak naprawdę najtrudniejszym momentem w ciągu naszego wspólnego mieszkania było… rozstanie.
– Dostałam się! – wykrzyknęła Alina, sprawdzając wyniki rekrutacji na studia informatyczne. Niestety, uczelnia była setki kilometrów od naszej miejscowości.
Pamiętam, że wtedy się popłakałam. Z jednej strony ze wzruszenia, ale z drugiej dlatego, że ta dziewczynka z sąsiedztwa stała mi się bliska jak córka. Wiedziałam, że będę za nią tęsknić tak samo jak za Anetą i Różą.
Od czasu kiedy Alina się ode mnie wyprowadziła minęło sześć lat. Skończyła studia i dostała świetną pracę jako programistka. Wciąż mnie odwiedza, ostatnio przyjechała z chłopakiem. Z kolei ja zaczęłam jeździć do Anglii, by zobaczyć córkę i wnuka. Dzięki Alinie potrafię się porozumieć na lotnisku i nie boję się samotnie podróżować. Róża jest w drugiej ciąży i delikatnie podpytuje, czy nie chciałabym przez jakiś czas pomieszkać u nich, żeby zająć się wnukami. Właściwie to sądzę, że to całkiem dobry pomysł. Przecież bez problemu potrafię po angielsku zapytać o godzinę oraz kupić w sklepie mleko i chleb!
Więcej prawdziwych historii:
„Wysłałam syna na terapię konwersyjną dla homoseksualistów. Zamiast mi podziękować, nasłał na mnie policję”
„Gdy zaszłam w ciążę, mąż zaczął mnie traktować jak chodzący inkubator. Zapomniał, że też jestem człowiekiem”
„Teściowa po wypadku chciała mieć syna tylko dla siebie. Zabrała mi męża, a naszym dzieciom ojca”