„Bałem się o mamę, bo po stracie siostry snuła dziwne teorie. Jej śmierć uznawała za spisek i chciała rozkopać grób”

smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, Joaquin Corbalan
„Zdziwiło mnie, gdy po odmówieniu modlitwy, podczas której płynęły jej po policzku łzy, mama wyciągnęła z torebki miarkę i zaczęła coś mierzyć na grobie. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy pomyślałem o tym, co ona zamierza zrobić… Nie, to niemożliwe”.
/ 14.10.2023 12:30
smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, Joaquin Corbalan

Od kiedy pamiętam, mama i ciocia Bożenka były sobie wyjątkowo bliskie. W wakacje jeździliśmy wszyscy do ciotki na wieś, ona też często nas odwiedzała, spędzaliśmy ze sobą każde święta. Mama często dzwoniła do Bożenki i potrafiła godzinami wisieć na telefonie, a to śmiejąc się, a to szepcząc coś do słuchawki. Nic dziwnego, że mama tak strasznie przeżyła chorobę siostry.

Ciocia dobijała wówczas już do siedemdziesiątki. Była bowiem aż o 14 lat starsza od mojej matuli. Odchowała dwie córki, które pojechały w świat, parę lat temu pochowała męża. Najbliższą osobą wciąż była dla niej moja mama, więc to jej pierwszej przekazała straszną nowinę:

– Mam raka trzustki – oznajmiła wyjątkowo spokojnie.

Od tego momentu wszystko potoczyło się w przyspieszonym tempie: szpital, radioterapia, brak poprawy, znów leczenie, chemioterapia, diagnoza bez zmian. Stan i samopoczucie cioci pogarszały się z tygodnia na tydzień. Wreszcie lekarze oznajmili: „Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy” – i wypisali ciocię do domu.

Potrzebowała stałej opieki

Jej stan zdrowia nie pozwalał na to, aby mieszkała sama, więc najpierw przyjechała do niej jedna córka, potem druga, następnie moja mama wykorzystała cały swój urlop. Bożenka potrzebowała jednak stałej i profesjonalnej opieki, której na dłuższą metę nie mógł jej zapewnić nikt z rodziny. Pielęgniarka dochodząca czy sąsiadka zaglądająca do niej raz na jakiś czas – to było zdecydowanie za mało.

W końcu córki cioci podjęły decyzję o umieszczeniu jej w hospicjum. „Tam będzie pod dobrą opieką pielęgniarek i lekarzy, którzy będą do jej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy” – przekonywały. Mamie nie bardzo podobał się ten pomysł, ale nie widząc innego rozwiązania, musiała na to przystać.

Teraz tak często, jak tylko mogła, odwiedzała ciocię w hospicjum, przywoziła jej soki, domowe wypieki czy albumy ze starymi zdjęciami. Z ciocią kontakt był jednego dnia lepszy, innego gorszy. Raz potrafiła gadać bez wytchnienia, sięgając pamięcią do odległych wspomnień, a innym razem leżała bez słowa wpatrzona w sufit. Umarła po miesiącu pobytu w hospicjum.

Dla mamy to była wielka strata

Mamie trudno było pogodzić się z tym rozstaniem. Długo to przeżywała, słyszałem wielokrotnie, jak płakała w poduszkę wieczorami, a tata próbował ją pocieszyć dobrym słowem. Tak często, jak do hospicjum, teraz jeździła na grób cioci – wymienić kwiaty w wazonie czy zapalić znicz.

Pewnego dnia, po powrocie z pracy, zastałem mamę w salonie, pochyloną nad stertą dokumentów. Wertowała i przerzucała je nerwowo, szepcząc coś pod nosem. Z ciekawości podszedłem bliżej, aby zobaczyć, o co chodzi.

– 30 miligramów morfiny… 60… 100… i nagle 200?! – mama bez reszty zatopiona była w jakichś liczbach.

– Co robisz, mamo? – zapytałem.

– Chcę zobaczyć, co oni zrobili z naszą Bożenką… – nie odrywała oczu od dokumentów.

– Jacy oni?! – nie zrozumiałem.

– Hospicjum, pielęgniarki z hospicjum! Zażądałam od nich całej dokumentacji medycznej, żeby dokładnie wiedzieć, co jej podawali, kiedy i w jakich ilościach. Zobaczymy, jak troskliwie o nią dbali… – mówiła niezdrowo podekscytowana.

– Po co ci to?! – dopytywałem.

– Synku, nic nie rozumiesz?! Przecież jak ją tam wieźliśmy, to była w całkiem niezłym stanie. A miesiąc później już nie żyła! To nie może być przypadek! – przekonywała.

– Chyba nie sądzisz, że coś jej tam zrobili?! Po co? – nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę od matki.

– A po to, żeby jak najszybciej zwolnić łóżko i zarobić na kolejnym pacjencie! – wyrzuciła z siebie ze łzami w oczach, po czym z pełną powagą pokazała mi jakieś cyfry na wydruku. – Zobacz, jak nagle zwiększyli jej dawkę morfiny! 

– Mamo, opanuj się! Co ty wygadujesz?! – uniosłem się nie na żarty.

Wpadła w dziwną obsesję

Nie miałem pojęcia, jak na to zareagować. Wiedziałem, że moja mama przeżywa śmierć Bożenki, ale to już była przesada! Przecież wiadomo, że w hospicjum stosuje się głównie leki przeciwbólowe, nawet tak silne, jak morfina, żeby uśmierzyć cierpienie nieuleczalnie chorym. A gdy mocniej boli, to się daje większą dawkę, po prostu… Mama nie chciała jednak tego słuchać.

– Bartek… Rozmawiałam z koleżanką, która się na tym zna, i mówiła, że tak gwałtowne podanie dużej dawki morfiny może wywołać porażenie układu oddechowego! A wiesz, co to oznacza? – mama kontynuowała jak w amoku.

„Co takiego?! Jakiś chory spisek w hospicjum?!” – nie mogłem uwierzyć, że mama wygadywała takie rzeczy! Początkowo łudziłem się, że to tylko chwilowe wymysły – matula szybko opamięta się i daruje sobie to śledztwo, ale nic z tych rzeczy.

Przez kolejne dni analizowała wieczorami całą tę dokumentację, na której sam widok przechodziły mnie dreszcze. Dzwoniła gdzieś, dopytywała, widziałem też, jak szukała jakichś medycznych informacji w internecie. 

Brnęła w te chore teorie, a ja już nie chciałem tego słuchać – moje argumenty i tak do niej nie docierały – więc wyszedłem z pokoju, prosząc, aby wreszcie odpuściła sobie te spiskowe wizje. Ale najgorsze było dopiero przede mną.

To już była przesada

Parę dni później pojechaliśmy razem na cmentarz. Początkowo wszystko przebiegało jak zwykle: mama zapaliła znicz, wyrzuciła suche kwiaty, położyła nową wiązankę. Zdziwiło mnie, gdy po odmówieniu modlitwy, podczas której płynęły jej po policzku łzy, mama wyciągnęła z torebki miarkę i zaczęła coś mierzyć na grobie. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy pomyślałem o tym, co ona zamierza zrobić… Nie, to niemożliwe! Nie chciałem dopuścić do siebie tej koszmarnej myśli.

– Mamo, czy ty chcesz… – nie zdążyłem dokończyć pytania, gdy ona rozpłakała się i odparowała:

– Tak, synku, nie mam innego wyjścia! Musimy to zrobić, żeby dowieść prawdy! Musimy wystąpić o ekshumację ciała Bożenki… – mówiła łamiącym się głosem. – A jak się nie zgodzą, to sama rozkopię ten grób gołymi rękami!

Tego było już za wiele! Czy moja mama postradała zmysły? Wywlekać ciało świętej pamięci cioci z grobu?! W imię jakichś spiskowych teorii?!

– Mamo!! Dość tego! Wracamy! – powiedziałem bardzo stanowczym tonem.

W domu porozmawiałem o tym wszystkim z tatą, który już też mocno niepokoił się pomysłami naszej mamy.

– Była bardzo mocno związana z siostrą i teraz tak samo mocno przeżywa jej śmierć – oceniał strapiony ojciec.

Postanowiliśmy wspólnie porozmawiać z mamą. Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole.

– Mamo, ciocia Bożenka nie żyje. Rozumiesz, nie żyje! Była poważnie chora i dlatego umarła! Nikt jej w tym nie pomógł! – mówiłem raz ja, a raz ojciec.

– Teraz należy się jej wieczny odpoczynek, a nie prowadzenie „śledztwa”. Życia jej nikt nie zwróci, za to ty zatruwasz sobie życie tymi domysłami. Pomyśl, czy Bożenka naprawdę tego by chciała? Czy może wolałaby, żebyś znowu była tą jej wiecznie uśmiechniętą siostrzyczką… – przekonywaliśmy mamę, zapewniając o naszym wsparciu.

Trochę czasu upłynęło, niemało łez zostało przelanych, aż odniosłem wrażenie, że mama zaczęła powoli godzić się z odejściem Bożenki. Gdy jednego dnia znalazłem podartą na strzępy dokumentację z hospicjum, wiedziałem już, że będzie dobrze.

Czytaj także: „Mój książę z bajki miał mnie za brzydką nudziarę i chciał tylko upokorzyć swoją byłą. W odwecie zniszczyłam mu karierę” 
„Matka całe życie trzymała mnie pod kloszem i nie pozwalała żyć po swojemu. Poznałam przyczynę, gdy uciekłam z domu”
„Moja sąsiadka plotkowała jak opętana. Stara dewota opowiadała niestworzone historie i wszystkim uprzykrzała życie”

Redakcja poleca

REKLAMA