„Bałam się, jak wychowam syna bez męskiego wzorca. Niepotrzebnie. Piotrek miał zadatki na superbohatera”

nastoletni chłopiec który chce być superbohaterem fot. Adobe Stock, lithiumphoto
Jako samotna matka martwiłam się wieloma sprawami. Na przykład tym, jak wychowam syna na prawdziwego mężczyznę, gdy w naszym domu brakuje męskiej ręki...
/ 31.05.2021 10:06
nastoletni chłopiec który chce być superbohaterem fot. Adobe Stock, lithiumphoto

Z początku byłam raczej sceptyczna niż przeciwna tej jego pasji. No bo te wszystkie cudaczne postacie w lateksowych kostiumach, ludzie-skorpiony, pająki czy mrówki, ludzie-roboty, mutanci z supermocami… Wydawało mi się to jakieś dziwaczne, pokręcone, śmieszne. Ale gdy przyjrzałam się bliżej fabułom i dialogom, gdy obejrzałam z synem kilka filmów, zrozumiałam, że to znakomite źródło wartości moralnych.

Dobro zwycięża zło, przyjaźń jest silniejsza niż podziały między ludźmi…

Piotrek nie ma nikogo poza mną, kto by go tego nauczył, żadnego męskiego wzorca, autorytetu. Superbohaterowie mogli mi zatem pomóc w wychowaniu go na porządnego człowieka i mężczyznę. A która samotna matka odmówiłaby choć odrobiny wsparcia w tym zakresie?

Wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia, jakiś tydzień przed swoimi dwunastymi urodzinami, Piotrek uratował w parku psa od utonięcia. Nadpobudliwy ratlerek spuszczony ze smyczy ruszył w pogoń za kaczką i osunął się do stawu, a potem nie potrafił dopłynąć do brzegu. Piotrek bez chwili wahania ściągnął koszulkę i wskoczył do wody, by pomóc psiakowi. Tak to wyglądało w relacji dozgonnie wdzięcznej właścicielki.

– Zawsze myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w telewizji – powiedziała, gdy przyprowadziła mojego mokrego, ale uśmiechniętego syna pod drzwi. – Ma pani w domu prawdziwego bohatera. Dziękujemy jeszcze raz, ja i Fiziek!

Cóż było robić? Prezent urodzinowy narzucał się sam

Zabrałam Piotrka na zakupy i pozwoliłam mu wybrać tyle komiksów, ile dusza zapragnie – acz w granicach rozsądku, rzecz jasna. Zamówiony z cukierni tort miał wielkie logo Supermana. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby mój synek uśmiechał się tak szeroko, jak wtedy, gdy zdmuchiwał świeczki.

Dopiero kilka tygodni później zorientowałam się, że cała ta uwaga, opowiadanie historii wszystkim wokół i nazywanie go głośno bohaterem nieco uderzyły mu do głowy. Piotrek zaczął spędzać na dworze coraz więcej czasu, wracać coraz później. Kiedy go o to zapytałam, odpowiedział poważnym głosem, że w grę wchodzi bezpieczeństwo okolicy. Zaczął wyręczać policję i straż miejską, patrolując park i przyległe do niego uliczki, przekonany, że niebawem pojawi się kolejny kryzys do zażegnania. Pozwoliłam mu śnić te marzenia, projektować w zeszytach kostiumy, prowadzić dziennik raportów z owych „patroli”. Ale kiedy pewnej nocy przed wejściem do parku pobito mężczyznę, musiałam zainterweniować.

– Ratowanie psów z sadzawki to jedno, ale ani mi się waż pakować w bójki – postawiłam sprawę jasno. – Od tej pory żadnego patrolowania, rozumiemy się? Co niby zdziałasz, gdy dorosłym ludziom przydarzy się coś złego i niebezpiecznego? Pomagaj do woli, ale mierz zamiar podług sił, żadnego porywania się z motyką na słońce! Kapewu?

Potaknął, a ja naiwnie mu uwierzyłam. Powinnam była wiedzieć, że żaden nastolatek tak łatwo nie ustąpi. Piotrek także nie zaprzestał swoich „działań prewencyjnych” (jak to określał), tylko odtąd znajdował wymówki, dlaczego znowu wrócił późno do domu. Rozkraczył się tramwaj. Odwiedził kolegę, grali na konsoli i nie zauważyli, że zrobiło się ciemno. Poszedł do kina, bo dawno nie był, a miał kupon na tańszy bilet z komiksu. Wiedziałam, że kłamie, ale nie miałam pomysłu, jak go przekonać, by przestał się narażać. Ostatecznie bohaterowie nigdy się nie poddają…

Żeby wypełnić uparciuchowi czas, wyszukiwałam mu zajęcia odpowiedniejsze dla jego „treningu na superbohatera”. Zapisałam go na kurs akrobatyki na sali gimnastycznej, żeby mógł poczuć się jak Spiderman, ale w bezpiecznych, obitych gąbką warunkach. Dołączyłam też darmowy kurs pierwszej pomocy zorganizowany w domu kultury, na który wybrałam się razem z nim. Miałam nadzieję, że zrozumie, iż wypatrywanie złego, oczekiwanie go, wręcz szukanie – to prosta droga do kłopotów. Wystarczy, że człowiek będzie gotowy, gdyby – nie daj Boże – przytrafiło się komuś jakieś nieszczęście. Wystarczy, że zachowa się stałą czujność.

Jeden bohaterski czyn nie czyni bohatera, tworzą go stała postawa i moralny kręgosłup

Niestety, Piotrek chciał czegoś więcej niż pustych słów i idei. Chciał akcji, brawury, glorii. Uratowanie biednego Fiźka przed utonięciem było niewielkim wyczynem, ziarenkiem piasku przy górze w porównaniu z idolami walczącymi ze złem całego kosmosu.

Tak długo chodził i szukał kłopotów, aż się doigrał… Wrócił któregoś dnia jeszcze później niż zwykle, zapłakany, z podbitym okiem i poszarpaną koszulką. Starając się nie wpadać w szał pod tytułem „A nie mówiłam?”, przemyłam jego rany wodą utlenioną, przyłożyłam mrożonkę do oka i kiedy wreszcie odzyskał rezon, na spokojnie wypytałam go o wszystko.

Wracał przez ten sam park co zwykle. Wieczorem kręciło się tam mnóstwo młodzieży, i to nieszczególnie tej dobrze wychowanej. Sama unikam niektórych alejek, jeśli mam być szczera. Grupa chłopców, podchmielona po kilku piwach, wyżywała się na swoim koledze, popychając go i zmuszając do śpiewania. Zdaje się, że biedak wygrał niedawno w szkole konkurs muzyczny, i znajomym z klasy się to nie spodobało. A mój mały bohater, mój nieznający życia Supermanek postanowił zainterweniować i wstawił się za nękanym dzieciakiem. Nietrudno się domyślić, co było dalej. Prześladowcy jak to prześladowcy – zmienili po prostu cel swoich ataków.

– Ale udało mu się uciec, mamo – powiedział na koniec Piotrek z ogniem w podpuchniętych oczach. – Temu chłopakowi. Dzięki mnie się pozbierał i dobiegł do bramy parku. Gdyby nie ja, dalej by się go czepiali. Posmutniał na chwilę. – Mam nadzieję, że nic mu nie zrobią w szkole… No ale przynajmniej dzisiaj będzie miał spokój.

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom! Piotrek nie wyniósł z tego doświadczenia żadnej lekcji – poza tą, że powinien dalej pomagać ludziom, narażając swoje zdrowie i życie. Dostał w zęby, owszem. Popłakał się, zgubił parę guzików przy koszuli, musiał uciekać w panice, ale nie miał najmniejszego zamiaru się poddać. No bo przecież superbohaterowie nigdy się nie poddają…

Wysłałam go do łóżka i długo siedziałam w kuchni, myśląc nad tym, co powinnam zrobić

Szlaban na komiksy, kiedy przez tak długi czas zachęcałam go do ich czytania, wydawał się kiepskim rozwiązaniem. Piotrek nie byłby w stanie zapomnieć tego, czego już się nauczył, nie mówiąc o tym, że w każdej chwili mógł wstąpić do księgarni, zdjąć kolejne wydanie z półki i przeczytać je na miejscu. Nie, jeśli czegoś nauczyły mnie filmy, które obejrzałam z synem, to tego, iż ogień należy zwalczać ogniem. Gdy pojawia się superzłoczyńca, zawsze pojawia się też superbohater. Dobro i zło powinny być w równowadze. Ale na świecie było przecież tyle, tyle zła… O wiele więcej, niż mógł zwalczyć chudy dwunastolatek.

Musiało istnieć jakieś inne rozwiązanie rodem z komiksów, które oboje zaakceptujemy. Ale jakie? W jaki jeszcze sposób, poza treningiem i uporem, bohaterowie stawali się silniejsi? Wpadłam na pomysł dopiero rankiem następnego dnia. Wydawał się odrobinę szalony, ale byłam pewna, że to właściwe podejście. Musiałam tylko porozmawiać ze znajomą pracującą w domu kultury. Dwa dni później osobiście zaprowadziłam mojego herosa na pierwsze spotkanie. W ramach niespodzianki.

Nie miałam zbyt wielkich oczekiwań, jednak w udostępnionej nam sali zastałam niemal tuzin dzieciaków, głównie w wieku mojego syna i młodszych. Przedstawiłam Piotrka jako lidera i pomysłodawcę całego przedsięwzięcia. Pomysł, jak wyjaśniłam, był prosty: wszyscy fani bohaterskich czynów mieli od czasu do czasu, zależnie od możliwości, patrolować okolicę – ale zawsze w większych grupach, żeby wspierać się nawzajem, gdyby zaszła taka potrzeba.

Ustaliłam jasne zasady, które nazwałam Superkodeksem. Nie wdawać się w niepotrzebne konflikty, wezwać policję w przypadku przestępstwa, nie narażać życia ani zdrowia swojego oraz innych. Absolutne podstawy przetrwania i spokoju rodziców. Wszyscy mieli też przejść kurs pierwszej pomocy. Resztę – nazwę dla ich nowo stworzonej ligi sprawiedliwych, pseudonimy i ewentualne kostiumy – zostawiłam młodzieży. Po kilku spotkaniach wykruszyli się mniej chętni. Ostali się ci najwytrwalsi, najbardziej uparci. Teraz mój syn średnio raz w tygodniu wychodzi z „superkolegami” i razem okrążają całą dzielnicę. Śmieją się, rozmawiają o komiksach, czasem naprawią jakieś małe zło: oddadzą zgubioną torebkę, odprowadzą starszą osobę do domu. Ale przede wszystkim nie są sami. Bo każdy superbohater, choćby nie wiem jak silny i potężny, potrzebuje swojej drużyny.

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA