„Babka mnie nienawidziła, tak przynajmniej myślałam. Gdy niespodziewanie przepisała na mnie majątek, wietrzyłam podstęp”

wnuczka, która dostała spadek po babci fot. Adobe Stock, goodluz
„Dostałam od niej list. Pisała, że jest ciężko chora, leży w szpitalu i musi się ze mną zobaczyć. Nie chciałam ani jej oglądać, ani z nią rozmawiać. Cóż mogła mi powiedzieć? Jeszcze jedno przekleństwo przed śmiercią? Jeszcze jeden zjadliwy wyrzut?”.
/ 18.04.2022 07:27
wnuczka, która dostała spadek po babci fot. Adobe Stock, goodluz

Miałam dziesięć lat, kiedy moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Pojechali tylko na zakupy; obiecali, że niedługo wrócą – za godzinę, góra dwie. Ja w tym czasie miałam pomóc młodszej siostrze w odrobieniu lekcji. Pamiętam, że moją pierwszą myślą, kiedy się dowiedziałam, było: „Mama mnie już nie pochwali za to, że pomogłam Basi, a tak się starałam…”. Rozpłakałam się. Dotarło do mnie, że zostałyśmy same. I przyszedł strach. Okropny, dławiący strach – co się teraz z nami stanie? Co z nami będzie?

Wtedy pojawiła się babka. Kazała nam spakować to, co niezbędne; żadnych głupot, tylko trochę ubrań i przybory szkolne – zaznaczyła, a potem zabrała nas do siebie. Boże, jak się cieszyłam, że jednak nie zostałyśmy same na świecie! Zapomniałam w tym momencie, że zawsze trochę się babki bałam. 

Rzadko ją widywałam, ledwie ze dwa razy w roku ojciec zabierał nas w odwiedziny do swojej matki. Ubierałyśmy się w najładniejsze sukienki, ojciec wkładał garnitur i krawat, a mama... zostawała w domu. Czasem pytałam, czemu mama nie chodzi razem z nami. Rodzice wymieniali nad moją głową dziwne spojrzenia, a potem mama odpowiadała, że ma trochę pracy, więc może następnym razem.

W końcu przestałam pytać, bo babka też ani razu nie zapytała o swoją synową. W ogóle nie wymieniała imienia mojej mamy, jakby ta nie istniała. Siedziałam na tych wizytach jak trusia, ledwo oddychałam. Bałam się, że coś stłukę, zepsuję albo pobrudzę i babka się rozgniewa. Albo... stanie się jeszcze coś gorszego! Nie lubiłam tych wizyt. Ojciec chyba też, bo zawsze wracał potem do domu smutny i zamyślony.

Byłyśmy dla niej tylko obowiązkiem

Zapytałam go kiedyś, dlaczego babcia nas tak nie lubi.

– Za każdym razem, gdy na mnie patrzy, mam wrażenie, że zrobiłam coś złego, coś naprawdę okropnego – wyznałam mu.

Tata jakby się zmieszał i długo szukał właściwych słów. W końcu powiedział:

– Widzisz, kochanie, babcia jest trudną osobą. Wymagającą, apodyktyczną… Wiesz, co znaczy: apodyktyczna?

Skinęłam głową, bo choć nie znałam tego słowa, zrozumiałam, co miał na myśli.

– Wychowywała mnie sama. To były ciężkie czasy, ale dała radę. Za punkt honoru postawiła sobie, że wyjdę na ludzi, że zdobędę w życiu wszystko, czego ona nie miała, przede wszystkim wykształcenie. Miałem być prawnikiem. Starłem się sprostać jej wymaganiom i ambicjom, naprawdę – uśmiechnął się smutno. – Ale studia prawnicze są trudne nawet dla tych, którzy marzą o tym zawodzie od dziecka, a ja nie mogłem tego powiedzieć o sobie. Niestety nie umiałem wytłumaczyć tego babci...

– A mama? – spytałam. 

– Kiedy spotkałem twoją mamę, odnalazłem sens życia, po prostu – tata uśmiechnął się z czułością – Pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia i liczyło się tylko to, że chcemy być razem. A babcia... Myślę, że była mocno zwiedziona. I nadal jest. Ale to nie twoja wina, ani twojej siostry. Nigdy tak nie myśl, nie zrobiłaś niczego złego! Kocham was, kocham mamę i kocham też babcię. Tyle tylko, że jej to nie wystarcza. Babcia to osoba nieszczęśliwa. Trzeba jej współczuć...

Ale trudno mi było jej współczuć. Kiedy stanęłyśmy przed babką ze spakowanymi rzeczami, spojrzała na nas jak na plecak, który trzeba wnieść na wysoką górę.

– Zajmę się wami – powiedziała krótko. – To jest mój obowiązek, a ja zawsze wywiązuję się ze swoich powinności. Obyście wy też potrafiły wywiązać się ze swoich.

I tym właśnie dla niej byłyśmy. Obowiązkiem. Owszem, dbała o nas, miałyśmy co jeść i gdzie spać, chodziłyśmy do szkoły czyste i schludne, jednak... Z każdym mijającym miesiącem, z każdym rokiem zamiast zapominać, coraz bardziej tęskniłyśmy za rodzicami.

Babka więcej czułości okazywała swojemu kotu niż nam. Dla nas była oschła i surowa. Miałyśmy robić, co do nas należało, i nie marudzić. Tak często to powtarzała! Czas spędzony w domu babki wspominam jak pobyt w koszarach. Gorzej! Jakbym przez dziewięć lat narzucała się komuś zupełnie obcemu. Ja nie mieszkałam w domu babki; ja byłam u niej na przeraźliwie długiej wizycie. I tak się czułam – że zaraz coś zepsuję, pobrudzę, a babka się pogniewa, albo stanie się jeszcze coś gorszego... Na przykład odda nas do domu dziecka.

Na początku naprawdę się starałam. Baśka nie. Ona zawsze się buntowała. Ale ja, przynajmniej z początku, z całego serca chciałam zadowolić babkę. Byłam dobrą uczennicą i pragnęłam być dobrą wnuczką. Lecz cokolwiek bym zrobiła, babka obdarzała mnie wyłącznie tym uważnym, podejrzliwym spojrzeniem. Jakbym jednak zrobiła coś złego, coś okropnego, jakbym była winna... śmierci ojca! Nie wiem, kiedy po raz pierwszy przyszło mi to do głowy, ale nie mogłam uwolnić się od tej myśli. Dlatego wciąż przypominałam sobie słowa ojca, że to nie nasza wina, że my nie zrobiłyśmy nic złego...

Uciekłam stamtąd, gdy tylko zdałam maturę. Wyjechałam do innego miasta, byle dalej; zaczęłam pracować i studiować zaocznie, byle zapomnieć. Nie mogłam już dłużej wytrzymać w domu, w którym przez dziewięć lat traktowano mnie jak nieproszonego gościa. Potem długo czułam się winna wobec siostry, że ją zostawiłam, kiedy najbardziej mnie potrzebowała.

Bo moja siostra nie zdążyła uciec – najpierw zaszła w ciążę. Pamiętam, że babka wezwała mnie kategorycznym telegramem. Kiedy przyjechałam, było po wszystkim. Baśka się pakowała. Sąd się odbył, wyrok zapadł. Próbowałam babkę przekonywać, ale nie dała mi dojść do słowa.

– Wstyd i hańba! – powtarzała. – Wstyd i hańba! – A potem to powiedziała: – Jaka matka, taka córka.

I Baśka eksplodowała. Cała gorycz naszego dorastania zawarła się w tym jednym wykrzyczanym na głos pytaniu:

– Za co ty nas tak nienawidzisz?!

Babka cofnęła się, jakby ją uderzono.

– Co myśmy ci złego zrobiły? Byłyśmy dziećmi, a ty nie miałaś dla nas jednego miłego słowa, jednego czułego gestu! Nic!

– Uspokój się, Baśka! Nie czas wywlekać to, co było – starałam się zachować rozsądek. – Ustalmy, chłopak chce się żenić, więc nie ma co rwać szat. Baśka wyjdzie za mąż i po krzyku.

Tylko jakbym dolała oliwy do ognia. To, co dostrzegałam w spojrzeniu babki, to już nie była podejrzliwość. Raczej nienawiść. Hodowana od lat nienawiść.

Zrobiła scenę nad grobem syna

– Wy małe ladacznice! – wypluła z siebie. – Chce się żenić? A jaki ma wybór, jeżeli chce się zachować honorowo? Musi się ożenić! Jak mój syn. Dobrze go wychowałam, znał swoje obowiązki. A wasza matka to wykorzystała. Zaszła w ciążę, żeby go złapać, usidlić, żeby mi go zabrać! A takie miał możliwości... Mógł zostać kimś! Prawnikiem, adwokatem! Mogłam być z niego dumna, a tak co? Urzędnik w podrzędnym biurze, dwójka bachorów, ciasne mieszkanie i wieczne długi! Zniszczyłyście go, zniszczyłyście mojego syna...

Teraz dopiero zrozumiałam! Przez tyle lat babka nie umiała ojcu wybaczyć błędu, a ponieważ mimo wszystko go kochała, całą złość przeniosła najpierw na naszą matkę, a po jej śmierci na nas. Byłam tak oszołomiona, wręcz wstrząśnięta, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Za to Baśka nie miała z tym problemu.

– Sama go zniszczyłaś! – wrzasnęła. – Wyzywałaś go od nieudaczników. Myślisz, że nie pamiętam? Bał się ciebie! To...

Babka podeszła i uderzyła ją w twarz. A potem nas wyrzuciła.

– Wynoście się – wypluła z siebie. – Nie chcę was nigdy więcej widzieć.

Mijały lata. Obie miałyśmy już własne rodziny, z babką nie utrzymywałyśmy żadnych kontaktów. Jedynie czasami, we Wszystkich Świętych, spotykałyśmy ją nad grobem naszych rodziców. Ale nawet w takim miejscu nie potrafiła wybaczyć. Prychała na nasz widok i mruczała coś pod nosem o niewdzięczności i grzechu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ta zgorzkniała kobieta była matką mojego ojca, którego zapamiętałam jako najłagodniejszego i najpogodniejszego człowieka pod słońcem.

Raz, gdy Baśka przyprowadziła ze sobą na cmentarz synka, babka syknęła:

– Jak śmiesz przyprowadzać tu tego swojego bękarta!

Nie wytrzymałam wtedy. Krzyknęłam, że jest zapiekłą starą jędzą i że zasłużyła na wszystko, co ją spotkało! Powiedziałam jej też, że miała cudownego syna, którego nie umiała docenić, za to była o niego chorobliwie zazdrosna.

– Bo o to chodziło! – krzyczałam z płaczem, nie przejmując się, że ludzie na cmentarzu oglądają się za nami. – Byłaś zazdrosna, że kocha i że jest szczęśliwy, jak ty nie umiałaś. Bo to my kochałyśmy go naprawdę! Nie dlatego, że wiele osiągnął, ale za to, że był cudownym, pogodnym, kochającym człowiekiem. Tyle że nie ty go tego nauczyłaś, tylko mama i my. I właśnie dlatego tak nas nienawidzisz!

Biłam na oślep, ale widać celnie. Jej twarz zastygła w tragicznym grymasie. Potem babka odwróciła się i szybko odeszła. Myślałam, że już nigdy jej nie zobaczę.

Trzy lata później dostałam od niej list. Pisała, że jest ciężko chora, leży w szpitalu i musi się ze mną zobaczyć. Nie chciałam ani jej oglądać, ani z nią rozmawiać. Cóż mogła mi powiedzieć? Jeszcze jedno przekleństwo przed śmiercią? Jeszcze jeden zjadliwy wyrzut? A może przeciwnie – usłyszę, że żałuje, że nie chciała...?

Poszłam tam. Dlaczego? Po strachu, jaki czułam w dzieciństwie, i nienawiści, z którą walczyłam od lat, pozostała odrobina litości dla starej kobiety, która straciła jedynego syna i nie umiała się z tym pogodzić. Poza tym gdyby nie ona, obie z siostrą trafiłybyśmy do domu dziecka.

Przekraczając próg jej szpitalnego pokoju, spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego, że jej nie poznam. Była tak mała i krucha, że prawie ginęła w łóżku. Jej twarz – wiecznie niezadowolona, ze zmarszczonymi brwiami i ściągniętymi ustami – teraz wygładziła się i odprężyła, może pod wpływem leków. Rozpuszczone siwe włosy leżały na poduszce. Była prawie ładna. Przypominała mi ojca.

– Jesteś – powiedziała. – To dobrze. Wszystko, co mam, zapisałam tobie – jak zwykle od razu przeszła do konkretów. – Pod warunkiem, że zaopiekujesz się moim kotem. Nie sprawi ci kłopotu...

– Zaopiekowałabym się zwierzakiem i za darmo – burknęłam, nie bardzo wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. – No a Baśka? – zapytałam. – Ona nic nie dostanie? Wydziedziczasz ją?

Spojrzała na mnie. Poznałam to ostre, taksujące spojrzenie, które tyle razy przeszywało mnie na wylot. To trwało sekundę. Potem oczy babki znów patrzyły na mnie obojętnie, niemal łagodnie.

– Wszystko jest dla ciebie – powtórzyła. – Dom, oszczędności, biżuteria. Ty zdecydujesz, co z tym dalej zrobić, przyjąć czy oddać biednym. Od ciebie też zależy, czy podzielisz się z siostrą. Ona... – zawahała się, pokręciła głową, ale już po chwili ciągnęła dalej: – Zbyt wiele między nami było złych słów, żeby przyjęła coś ode mnie, nawet przebaczenie... nawet przeprosiny. Ale od ciebie, jeśli tak postanowisz...

Czuła, a może nawet wiedziała, że umiera, i było jej już wszystko jedno. Nie tłumaczyła się, nie przepraszała, nie prosiła o współczucie. Wyglądała na pogodzoną z losem i ze sobą. Nie chciała jedynie odejść bez pożegnania. To takie ludzkie… Tak wtedy pomyślałam.

Obiecałam zaopiekować się kotem bez względu na to, co postanowię. Potem pocałowałam ją, chyba pierwszy raz w życiu, i ruszyłam do wyjścia.

Podchodząc do drzwi, zastanawiałam się, jak wykorzystać ten nieoczekiwany spadek. Co prawda, jak znam Baśkę, powie, że nie tknie pieniędzy tej wiedźmy nawet kijem. Ale wiem, że przydałyby się jej na pewno; firma mojego szwagra rozwijała się nieźle, lecz wciąż wymagała inwestycji. Ja z kolei mogłabym spełnić swoje marzenie o podróżach, no i wreszcie znalazłyby się fundusze na remont łazienki... Mieszkanie po babce można by wynająć, a za parę lat byłoby jak znalazł dla któregoś z chłopców. Baśka będzie protestować, jednak w końcu zawsze mogę powiedzieć, że wygrałam w totka albo...

Sięgałam do klamki, gdy naraz uderzyła mnie inna myśl, natrętna i niepokojąca. Czy to nie podstęp? Czy pomysł, by pozostawić w mojej gestii podział spadku, a nawet decyzję, czy w ogóle go przyjąć, nie jest próbą skłócenia mnie i siostry? Karą za niewdzięczność? Zemstą za scenę na cmentarzu, za odkrycie prawdy? To by o wiele lepiej pasowało do babki, jaką znałam… Bardziej niż ta niespodziewana hojność i łagodność. Ale może się mylę, może ona zmieniła się naprawdę? Podobno choroba i bliskość śmierci wydobywają z ludzi dobro, jakiego wcześniej na próżno by w nich szukać.

Obróciłam się i ostatni raz spojrzałam na moją babcię. Leżała wsparta na poduszkach, patrzyła na mnie i uśmiechała się... Dziwny to był uśmiech. Nigdy wcześniej takiego u niej nie widziałam. I już nigdy się nie dowiem, co znaczył.

Pieniądze wzięłyśmy. Wytłumaczyłam siostrze, że gdyby żył nasz ojciec, spadek przypadłby jemu, a dopiero po jego śmierci – nam. Więc to jest trochę tak, jakbyśmy brały pieniądze od ojca, a nie od babki.

– A jeżeli chciała nas skłócić, to najlepszym sposobem, żeby jej nie wyszło, jest brać, co daje, i nie pytać dlaczego – zaskoczyła mnie tym nad podziw rozsądnym stwierdzeniem moja młodsza siostra.

Czytaj także:
„W internecie Iza była ognistą tygrysicą, w prawdziwym życiu - zimną kłodą. A ja chciałem stworzyć z nią rodzinę”
„Sprzedali nam mieszkanie, po czym przestali się odzywać. Zataili przed nami, że dom był świadkiem strasznych zdarzeń”
„Kiedyś zmieniałem jej pieluchy, a dziś jest obiektem mego pożądania. Pokochałem o 20 lat młodszą córkę kumpla”

Redakcja poleca

REKLAMA