Nie wiem, od kiedy, ale wiem, że z coraz większym trudem dogaduję się z moją mamą. Kocham ją, jestem jej wdzięczna za poświęcenie i wychowanie, ale jestem już po czterdziestce, więc traktowanie mnie jak gówniary coraz bardziej mnie drażni. Teraz – niby prosta sprawa, a nie można się porozumieć. Tak trudno jej powiedzieć „poproszę”? I po co się wściekam – pomyślałam. Zrobiłam herbatę i wzięłam do ręki telefon.
Kaśka odebrała od razu.
– Co znowu nawywijałaś? – zapytała na dzień dobry.
– Niczego nie nawywijałam, tylko z moją matką naprawdę trudno się dogadać Dzwoni do mnie…
– Pssst! Oddychaj powoli… – przerwała mi łagodnie. – Czym wyprowadziła cię z równowagi?
– No, bo ona nie potrafi…
– Oddychaj, kochana! Głęboko! Nie po to dzwonisz, żeby wrzeszczeć, nie?
– Oj, Kaśka – jęknęłam. – Tym razem naprawdę jestem bezradna…
– Już lepiej, jesteś bezradna…
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że to moja wina!
– Oddychaj – Kaśka się zawahała. – Przyjadę do ciebie. Zjemy coś, pogadamy, okej? I ogarnij się, bo nie będę cię cały wieczór przytulać.
Zawstydziłam się i ucieszyłam. Nie przepadam za rozmowami przez telefon. Pobiegłam do łazienki.
Ledwie skończyłam „się poprawiać”, Kaśka była u drzwi.
– Czekasz na kogoś? – spytała.
– Na ciebie.
– I to dla mnie się tak wypindrzyłaś?
– Świnia jesteś. Po prostu chciałam wyglądać jak człowiek. Tak dla siebie.
– To świetnie – ucieszyła się. – Wstaw to do lodówki, zjemy później.
– Super! – ucieszyłam się. – Mam jeszcze orzeszki.
Nie rozumiem, dlaczego
Rozsiadłyśmy się na mojej kanapie.
– No to, Dorotko, gadaj, w czym rzecz…
– Moja matka oszalała…
– To jasne – Kaśka spojrzała na mnie jak Bazyliszek. – Spróbuj podać mi treść bez komentarzy.
– Pardon, spróbuję – wzięłam głęboki oddech. – Mama chce, żebyśmy się zamieniły mieszkaniami.
– Dobra myśl! – Kaśka zawsze wzdychała do starej kamienicy na Powiślu, gdzie mieszka moja mama. – A ty co?
– Szczerze, to nie wiem. Przyzwyczaiłam się do tej klitki, zakorzeniłam się i nie chce mi się wędrować, bo tak się widzi mamusi.
– Dorota, a bierzesz pod uwagę, że twojej matce jest źle w wielkim mieszkaniu, że o sprzątaniu nie wspomnę?
– Wyobraź sobie, że biorę – poczułam się urażona. – Zaproponowałam, żeby stare mieszkanie sprzedać i kupić matce jakieś lokum.
– Ale ta zamiana to naprawdę nie jest zły pomysł… Kiedy Dominika wróci, duże byłoby dla was idealne.
Teraz ja spojrzałam ostro.
– Czy ty się słyszysz? To brednie! – uniosłam się. – Moja córka wolała wyjechać z ojcem do Stanów. Mieszka tam od lat, tam skończyła studia, tam pracuje i nagle zerwie się i jak jaskółka wróci do ojczyzny i zamieszka z mamusią? Ty chyba oszalałaś, jeśli wierzysz w tę wersję sagi rodziny.
– Myślałam, że ci na tym zależy…
Machnęłam ręką.
– Kasiu, kocham cię, ale twój przerośnięty gruczoł rodzinny zaburza ci jasny ogląd rzeczywistości.
– Masz rację, przepraszam. A tak racjonalnie i bez nerwów, dlaczego nie chcesz tego mieszkania?
– Ja się tam dziwnie czuję. Jakbym była obserwowana. Portrety, fotografie, pamiątki. Nie wiem, czy potrafiłabym zachowywać się swobodnie, zaprosić znajomych i chodzić w bieliźnie. Matka powtarza, że wszystko tam jest tak jak chciała babcia. Zależy jej na tym. Duch babki pilnuje porządku… – zaśmiałam się nerwowo.
– Jeśli chcesz, pójdę z tobą do matki i pogadamy. Chyba trochę przesadzasz.
– To dobry pomysł. Nie będzie mnie traktować „z góry”. Wiesz, przy obcych nie wypada…
Zaczęłyśmy chichotać.
– Zjedzmy! – zarządziła Katarzyna i po chwili odgrzewałyśmy risotto.
Do końca wieczoru radośnie obrabiałyśmy tyłki naszym koleżankom.
Zachowywała się, jakby weszła do Luwru
Wjechałyśmy windą na trzecie piętro. Piechotą trwałoby to dwa dni.
– Byłam tu, ale nie pamiętałam, że jest tak fajnie… – Kaśka kręciła głową, oglądając marmurowe schody, plafony, ozdobne poręcze i tralki.
– Jasne, fantastyczny plener do ponurego horroru – odpowiedziałem.
Winda zatrzymała się cicho, drzwi odblokowały się i otworzyły.
Podeszłyśmy do ogromnych dwuskrzydłowych drzwi.
Mama, choć ma już 82 lat, wyglądała pięknie. Miała nawet wieczorowy makijaż. Zaprosiła nas gestem do środka. Wielki przedpokój, sufit wysoko jak niebo, wystrój niczym z pałacu – taka scenografia robi wrażenie. Nic dziwnego, że Kasia zachowywała się, jakby weszła do Luwru. Uszczypnęłam ją w pupę, bo wyglądała jak manekin. Syknęła, ale wróciła do żywych.
– Pięknie tu u pani – zameldowała półszeptem, a ja parsknęłam śmiechem, i to rozładowało napięcie.
– Chodźcie do salonu. Kawa czy herbata? – mama też się uśmiechnęła i weszłyśmy do wielkiego jak hangar pokoju. – Bo ciasto już na stole.
Siedziałyśmy, gwarząc o pogodzie, planach wyjazdowych, bliźniakach Kasi i jakości ciasta z pobliskiej cukierni. Przerwałam kokieteryjny świergot.
– Mamo, porozmawiajmy o ważnych sprawach – zaczęłam śmiało, a znaczące mrugnięcie Kaśki dodało mi odwagi. – Wyjaśnij, co się stało, że nagle chcesz się wyprowadzać z mieszkania, które było dla ciebie największym skarbem.
– Ależ to ty byłaś zawsze moim największym skarbem… – zaprzeczyła teatralnie mama i nerwowym gestem poprawiła jedwabną apaszkę w intensywnie amarantowym kolorze. – Dobrze. Chciałabym, żebyśmy zamieniły się mieszkaniami. Żebyś ty zamieszkała tutaj. Tego życzyła sobie babcia…
– A ty albo ja? Czego byśmy sobie życzyły? Ma to jakieś znaczenie?
Poczułam kopnięcie w kostkę. Zabrałam nogę z zasięgu Kaśki. Matka znowu kryła zdenerwowanie, skubiąc apaszkę.
– Doro, przecież nie będziemy się kłócić o semantykę?
– Mamo! Ty nawet mówisz do mnie jak babcia. Ona jedna mówiła do mnie „Dora”… bo to tak światowo.
Znowu kopniak. I nagły ratunek.
– Piękna jest ta apaszka. To jedwab? – strzeliła Kaśka.
Mama rozpromieniła się, bezwiednie dotknęła tkaninę i uśmiechnęła się.
– Tak, jedwab – przytaknęła. – Kupiłam w jakimś butiku, w ubiegłym roku. Prawda, że piękna?
– Wyjątkowa! – zachwyciła się moja bystra przyjaciółka i wróciła do tematu mieszkania. – Pani Leno, naprawdę ma pani dość tego pięknego mieszkania?
Ależ to szelma – pomyślałam o Kaśce. Umie podejść mateczkę. Pani Leno… Skąd ona wie, że mama kocha tę modyfikację imienia Eleonora?
– To prawda, ale jestem już zmęczona historią. Sama wśród wspomnień. Ciągle mam wrażenie, że słyszę głosy najbliższych, którzy odeszli – matka odgrywała rolę nestorki rodu. – Każdy przedmiot, fotografia to ukłucie w sercu… Świadomość, że wszyscy odeszli i nie ma powrotu do przeszłości. Już nie chcę tego przeżywać.
Patrzyłam na mój rodzinny dom i nagle poczułam, że jestem z nim związana, że mogłabym znowu tu zamieszkać, żyć tu i w odróżnieniu od matki – cieszyć się historią, więzią z własnymi korzeniami. Oczywiście, zmienię tu to i owo, ale… Dopiłam herbatę i zaskakując samą siebie, powiedziałam:
– OK, mamo. Rozumiem cię i chętnie się zamienię. Im prędzej, tym lepiej.
I matka, i Kaśka patrzyły na mnie z otwartymi ustami. Zatkało je. Mama wstała i wyjęła z kredensu czekoladki. Drzwiczki zamknęły się z trzaskiem, aż zadzwoniły zamknięte w serwantce kryształy i porcelana.
Po plecach przeszły mi ciarki.
– Co to było…? – spytałam szeptem.
Matka uśmiechnęła się dziwnie.
– To dźwięk historii, moja Doro.
Kaśka zbladła.
Kwadrans później jechałyśmy taksówką do mnie.
– Zostaniesz? – spytałam.
– Zostanę. Przewidziałam to i mam szczoteczkę do zębów. Wszystko będzie dobrze – przyjaciółka uścisnęła moją dłoń. – Pomogę…
Przeprowadzka „poszła” bardzo szybko. Z obu mieszkań wędrowały w nowe miejsca tylko graty i ciuchy. Firma transportowa sprawnie popakowała wszystko w kartony i worki. Zdziwiło mnie, że mama postanowiła zabrać ze sobą tak mało swoich rzeczy…
Po dwóch miesiącach od tamtej pamiętnej rozmowy zamieszkałam w domu dzieciństwa.
Mama czy babcia?
Matka nie bardzo interesowała się tym, jak sobie radzę. Za to Kaśka, zafascynowana starym mieszkaniem, siedziała u mnie prawie bez przerwy. Zaspokajając swoją ciekawość, bardzo mi pomagała. Razem przeglądałyśmy półkę po półce i szufladę po szufladzie. To co dla mnie było do wyrzucenia, kumpela natychmiast zabierała do siebie. „Mnie się przyda” – mówiła za każdym razem. Wieczorami siadałyśmy przy gorącym kakao.
– No, i jak ci tu? – zagadywała Kaśka.
– Dobrze, ale dziwnie. Tyle już przekopałyśmy, a ciągle wyłażą jakieś nowe starocie – zażartowałam. – A ponadto mam wrażenie, że gdy ruszam niektóre rzeczy, coś się dzieje…
– Jak to, dzieje?
– No, kredens brzęczy naczyniami, lufcik otwiera się i zamyka, w kranie i rurach coś dudni, deska w podłodze trzeszczy, szafa skrzypi… No, nie śmiej się! Niekiedy zostawiam jakieś graty, bo czuję, że dom się buntuje, grozi mi…
– Jasne. Zaraz uszczypnie cię w tyłek – Kaśka mi nie wierzyła. – Ja tam grzebię wszędzie, ale nic jakoś nie słyszę.
– Bo on nie mówi do ciebie…
Przyjaciółka spojrzała na mnie bystro.
– A szajby jakiejś przypadkiem nie dostajesz? Zmęczona jesteś, i tyle. Tyramy tu od tygodnia i końca nie widać.
– Ciesz się, że matka dbała o czystość. Wszystko lśni i pachnie. Miała panią do sprzątania…
– Fakt, bałam się, że zginiemy w kurzu i Bóg wie czym jeszcze. Wiesz co, Dorota, pojutrze wysyłam bliźniaki na ferie. Przeniosę się do ciebie i pójdzie nam o wiele szybciej, co ty na to?
– Super! – aż krzyknęłam z radości.
– Nie będę się bała zasypiać…
Kaśka puknęła się w głowę i zniknęła w kuchni. Śmiała się, ale ja zostawałam tu sama na noc. Na szczęście padałam zmęczona i zasypiałam jak kamień.
Porządkowałam szafkę wbudowaną w ścianę w kuchni, to taka obszerna spiżarka ukryta za starannie ułożonymi kafelkami. I kiedy tylko dotknęłam czegokolwiek, za moimi plecami w kuchni coś spadało z hukiem na podłogę. Przestawiłam słoik – łup! Deska do mięsa spadła ze stołu. Przetarłam półeczki – okno się otworzyło z hukiem. Co chwila działo się coś, co odciągało mnie od tej szafki, aż wreszcie drzwi do niej zatrzasnęły się z takim hukiem, że… obudziłam się z krzykiem. Na brzegu mojego tapczanu siedziała Kaśka.
– Czego się drzesz? – spytała.
Gapiłam się na nią nieprzytomnie.
– Szafka straszy…
– Aha, a która?
– Ta w ścianie…
– Mhm, a czym straszy?
– Nie wiem..
– Pójdę sprawdzić – powiedziała i wyszła; wróciła po minucie. – Spokój. Powiedziałam jej, żeby się zamknęła i posłuchała, ani mru-mru…
Uśmiechnęłam się bezradnie.
– Zostań ze mną…
– Propozycja nie do odrzucenia – mrugnęła okiem. – Dobranoc.
Wgramoliła się pod kołdrę i otuliła mnie. Więcej nie pamiętam…
W weekend postanowiłam się wyspać. Dość wstawania po ciemku! Jednak mój plan zburzyła Katarzyna.
– Wstawaj! Wstawaj i chodź, musisz to zobaczyć… Rusz się!
Wściekła włożyłam szlafrok i poszłam za Kaśką do salonu. Na stole stały kubki z parującą kawą. Kasia się odezwała:
– Ten album znalazłam na dnie komody, pod prześcieradłami. Ukryty…
Otworzyłam oprawioną w skórę księgę z czarnymi kartonowymi stronicami oddzielonymi bibułkami.
Stare zdjęcia z karbowanymi brzegami, podpisane kaligraficznym pismem. Zaczęłam przerzucać strony…
– Ile lat miała twoja mama, kiedy cię urodziła? – zapytała nagle.
– Nie wiem…
– A twoja legendarna babcia?
– Kaśka – czep się tramwaju… Nie wiem. A co się dzieje?
– Nic nie widzisz? Nic?!
Gapiłam się na rodzinne zdjęcia, matki i babki, niemowlaka, czyli mnie, dziadka, jakichś wujów i ciotek, ale nie rozumiałam, o co chodzi.
Kaśka zdenerwowana jak diabli stuknęła palcem w fotografię.
– Babcia i mama ze mną, kiedy byłam niemowlakiem.
– Data?
– Maj, 1976.
– Czyli twoja matka… kłamie.
– Jak to?
– Widzisz, co ma na szyi babcia?
– Apaszka… Ta sama.
– A teraz patrz dalej: ty i mama, tak? Mama w apaszce. W tej apaszce. A babcia gdzie…
– Czerwiec 1978, no, nie wiem. Za granicą chyba nie była wtedy…
– A tu, święta 1980, choinka. Ty i mama, tak? A babcia?
– Już nie żyje… Zmarła w lecie 1979 roku – przypomniałam sobie.
– Przyjrzyj się: mama w apaszce. W tej samej. Twierdzi, że kupiła ją niedawno. To skąd jest na tych zdjęciach?
Nie wierzyłam własnym oczom.
– O rany, Kaśka! Tak samo ją skubie, zupełnie jak babka…
– Bo to jest twoja babka! Ta kobieta kocha tę szmatkę i do dziś się z nią nie potrafi rozstać. Ciekawe, co się stało z twoją mamą?!
– Mam mętlik w głowie… To babcia zniknęła z mojego życia, była tylko mama. Ja byłam przecież mała, niewiele rozumiałam z dorosłego świata. A potem rosłam i nie pytałam o babcię.
– Dorota – całe życie nazywałaś babkę mamą…
– Tak jej wygarnę, że popamięta. Tak mnie oszukiwać! Zabrała mi babcię!
– Ale dała ci matkę…
Spojrzałam na przyjaciółkę i w głębi duszy przyznałam jej rację.
– Życie za życie… – powiedziałam cicho. – Masz rację, nic jej nie powiem. Tylko ciężko mi będzie teraz mówić do niej „mamo”.
– To mów do niej „Lena”. Ona to chyba lubi…
– Tak. W sumie ona kocha mnie jak córkę, a ja ją jak matkę…
Czytaj także:
„Jestem w ciąży i boję się, że moje dziecko dotknie rodzinna klątwa. Nie wiem, jak wyjaśnić to mężowi”
„Myślałam, że rudera odziedziczona po dziadku to tylko kłopot. Okazało się jednak, że stare mury skrywają pewną tajemnicę”
„Babcia zawsze traktowała mojego tatę jak życiową porażkę. Po latach odkryłam mroczną tajemnicę, która się za tym kryła”