Jestem racjonalistką. Gdy poznałam rodzinny sekret, zaczęłam szukać logicznego rozwiązania. Nie znalazłam, ale nie przejęłam się tym. Jednak teraz ta historia może dotyczyć mnie.
Moja córeczka za niecałe dwa miesiące pojawi się na tym świecie, a ja już nie mogę się doczekać. Zresztą, mój mąż również. Trochę się spieramy, jak będzie miała na imię, bo ja bym chciała jakieś zwykłe, polskie, tradycyjne, a Paweł wolałby coś bardziej nowoczesnego.
– Tamara albo Wiktoria, to będzie odpowiednie – mówi, gdy wieczorem siedzi koło mnie i trzyma rękę na moim brzuchu, ciesząc się za każdym razem, gdy wyczuje kopnięcie. – A Zosia to takie pospolite.
– Ale tradycyjne – przekonuję.
– Zresztą nieważne, poczekamy, aż się urodzi – Paweł nie chce mnie niczym teraz denerwować, nawet takimi drobiazgami. – Ciekawe, jak będzie wyglądać? No, raczej będzie blondynką – mówi, przesuwając dłonią po swojej prawie białej czuprynie.
Jest rzecz, która spędza mi sen z powiek
Nic nie odpowiadam. Obawiam się, że ujawnią się geny, które nie wiadomo skąd wzięły się w mojej rodzinie i raz na jakiś czas, jak klątwa, dają o sobie znać. Otóż w mojej rodzinie wszyscy są blondynami. Jaśniejszymi, ciemniejszymi, ale blondynami. Owszem, na skutek jakiegoś mariażu gdzieś tam pojawił się rudzielec. Ale bruneta nie było nigdy, chyba że jakaś kobieta ufarbowała sobie włosy – tak jak ja. Wszyscy jednak mamy jasną karnację. Z jednym wyjątkiem.
W każdym pokoleniu na świat przychodzi dziewczynka z włosami jak heban, z czarnymi, zrośniętymi brwiami, śniadą cerą i oczami jak węgle. Skąd to się wzięło – nie wiadomo. I właściwie trochę ta historia nurtuje moją rodzinę, a trochę trzymają ją w tajemnicy, jakby się wstydzili. Ja sama dowiedziałam się o tym zaledwie kilka lat temu, gdy przyjechała do nas w odwiedziny ciocia Teresa.
Ciocia wyjechała do Austrii, gdy byłam małym dzieckiem i nie widziałam jej od tamtej pory. Tak się jakoś złożyło, że nawet zdjęć nie oglądałam. Kiedy miała przyjechać, byłam bardzo przejęta. I nie zapomnę swojego zdziwienia, gdy ją ujrzałam na lotnisku i zobaczyłam, jak moja mama rzuca się na szyję postawnej brunetce.
Nie pasowała do nas – pszennego, słowiańskiego typu. Mój dziadek zawsze z dumą podkreślał, że stąd ten niepowtarzalny kolor oczu, te miękkie rysy i blond loki. A tymczasem teraz widziałam rodzoną siostrę swojej mamy, która przy nas wyglądała jak rodowita Włoszka. A właściwie – jak czarownica.
– Cześć, Michalinko – ciocia wyciągnęła do mnie wypielęgnowaną, pulchną dłoń. – Jestem Teresa… A cóż ty masz taką zdziwioną minę? Nie powiedziałaś jej – ciocia zwróciła się do mojej mamy.
– Jakoś nie było okazji – wybąkała mama, a ja ze zdziwieniem zobaczyłam, jak się czerwieni.
– Wątpię. Raczej cały czas udajecie, że to nie prawda, a ja nie istnieję – ciotka wybuchła perlistym śmiechem, który wyrwał mnie z osłupienia.
– O czym mi nie powiedziałaś? O co w ogóle chodzi? – zapytałam mamę.
Po drodze do domu poznałam rodzinną tajemnicę
Prowadziłam samochód i z niedowierzaniem słuchałam opowieści przypominającej kiepski horror. Otóż od pokoleń z jakiegoś niewiadomego powodu wszyscy dbali, by małżeństwa zawierane były ze stosownym partnerem. Wszystko jedno, jaki miał status społeczny, ważne, żeby był czystej krwi Słowianinem.
No, w każdym razie ten słowiański typ był najważniejszą wytyczną podczas szukania partnera. I wszyscy się na to godzili. Aż w pewnym momencie na świat przyszła dziewczynka ze zrośniętymi brwiami, ciemną karnacją i kruczoczarnymi włosami. Podobno ojciec tej dziewczynki strasznie zbił swoją żonę, uważając, że go zdradziła.
Legenda rodzinna głosi, że dziewczynka została oddana komuś na wychowanie, nie uznano jej za prawowite dziecko. I podobno gdy dorosła, zaczęła szukać swoich rodziców, a gdy znalazła i poznała prawdę – rzuciła klątwę na swojego ojca.
– Nie pozbędziesz się już mojej krwi w swoim rodzie – krzyczała. – W każdym pokoleniu pojawi się dziewczyna taka jak ja.
– No i tak jest – moja ciocia zakończyła swoją opowieść. – Ja raz widziałam siostrę mamy. Dziadków znasz: biali jak gołąbki. Znaczy, teraz to siwi, ale zawsze byli jasnowłosi. A ja – sama widzisz. I łatwo nie miałam. Czułam się faktycznie jak odmieniec. Nawet miałam kiedyś obawy, że zostałam adoptowana. I kiedy zapytałam o to rodziców, to opowiedzieli mi tę legendę. Ale lepiej mi to nie zrobiło.
Zafascynowana tą historią, poszperałam w dokumentach. Pojechałam do dziadków na wieś, przekopałam strych w poszukiwaniu starych zdjęć. Znalazłam parę. Na jednym stał mój dziadek i jego siostra. Zniosłam album na dół.
– A tak, to Irenka – dziadek pogłaskał ręką starą fotografię. – To ją dotknęła klątwa. Pamiętam, jak ją dzieciaki przezywały. A wiesz, ja też trochę się jej wstydziłem. No, na wsi inaczej się patrzy na różne rzeczy... A potem była wojna. Gdy przyszli Niemcy, Irenkę pierwszą aresztowali i gdzieś wywieźli.
Nie udało mi się dociec prawdy, skąd te kozackie czy hiszpańskie geny wzięły się w naszej rodzinie i powoli zapomniałam o całej historii. Ale teraz jestem w ciąży i wiem, że urodzę córeczkę. W jej pokoleniu na razie na świat przyszedł jeden chłopiec i dwie dziewczynki. Same blondasy.
Z przerażeniem myślę o swojej córeczce. Czy to właśnie ją dotknie klątwa? Nie mam nic naprzeciw włoskiemu typowi urody, tylko jak ja wytłumaczę mężowi, że to w mojej rodzinie normalne, że go nie zdradziłam? Jeszcze nie opowiedziałam mu naszej legendy, ale chyba będę musiała. Tylko czy mi uwierzy?
Czytaj także: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”