„Babcia zawsze traktowała mojego tatę jak życiową porażkę. Po latach odkryłam mroczną tajemnicę, która się za tym kryła”

kobieta, która odkryła prawdę fot. Adobe Stock, auremar
„Wrażenie, że skądś znam to miejsce, nie opuszczało mnie przez następne dni pobytu. Liczne drobiazgi – nietypowa klamka, jakiś plafon w salonie – wydawały się znajome i to mnie męczyło. Jak kamyk w bucie. Nie rozumiałam, skąd to nieprzyjemne uczucie”.
/ 01.10.2022 13:15
kobieta, która odkryła prawdę fot. Adobe Stock, auremar

Nie miałam ochoty jechać na drugi koniec Polski do jakiegoś Lisewa. Jednak Ewa nie odpuszczała.

– Pojedziesz! – wpatrywała się we mnie pełnym uporu wzrokiem. – Zrozum, wszystko jest opłacone, szkoda, żeby się zmarnowało.

Nasz spór dotyczył wykupionego przez nią pobytu w luksusowym ośrodku, z którego ona, ze względu na nagłą chorobę mamy, nie mogła skorzystać. Niby oferta była kusząca
– komfortowy hotel, spa, pakiet zabiegów, atrakcje rekreacyjne – ale ja jakoś nie byłam przekonana.

No dobra, może nawet bym była, gdyby ten raj znajdował się nieco bliżej. I gdyby stać mnie było na tego rodzaju wypad, a przynajmniej na częściowy zwrot kosztów poniesionych przez Ewę. Wiedziałam jednak, że nigdy nie będę tak bogata, by jej się zrewanżować podobnym prezentem.

– Nie możesz odmówić. Tylko ty możesz tak z dnia na dzień wyjechać – przekonywała. – Praca ani rodzina nie zatrzymują cię na miejscu…

To prawda. Byłam „wolnym strzelcem” w każdym tego słowa znaczeniu. Dysponowałam swoim czasem i osobą całkowicie samodzielnie, co jednak skutkowało tym, że niestety, nigdy nie miałam pewności, czy w danym miesiącu na moje konto wpłynie wystarczająca suma pieniędzy. A przecież nawet w pełni opłacona podróż zawsze trochę kosztuje.

„Paliwo, nocleg po drodze, bo kierowca ze mnie mało wprawny i w jeden dzień całej trasy nie pokonam… – kalkulowałam w głowie niezbędne wydatki. – Ale z drugiej strony, cały tydzień utrzymania i atrakcji, na które normalnie nie mogę sobie pozwolić”. Ta bardziej hedonistyczna część mojej natury podsuwała mi wizje masaży, maseczek, wykwintnych kolacyjek w restauracji. Obrazy te były tak kuszące, że skapitulowałam.

Miałam wrażenie, że skądś znam to miejsce

– Dobra – mruknęłam. – Wygrałaś.

– Super! Tu masz wszystko, adres, potwierdzenie – Ewka wciskała mi jakieś papiery, foldery, mapki. – To ja spadam, a ty się pakuj – poleciła.

– Okej, dzięki – mruknęłam.

– I odezwij się, jak dojedziesz na miejsce, tylko nie mów mi, jak tam jest super, bo będzie mi żal – uśmiechem dała do zrozumienia, że żartuje.

Aby zminimalizować koszty własne, postanowiłam jechać nocą. „Drogi są puste, upału nie ma, może uda mi się uniknąć noclegu” – kombinowałam, siadając za kierownicę. Pomysł okazał się dobry. Budzące się do życia Lisewo wyglądało na wieś schludną i zadbaną. W promieniach porannego słońca aleją, wysadzoną starymi jabłoniami, zajechałam przed gmach starego pałacu zaadaptowanego na hotel. Miejsce było prześliczne. Z przyjemnością rozglądałam się dookoła. Gdzieś w głębi miałam jednak wrażenie, jakbym skądś je znała.

Ośrodek był prowadzony niezwykle profesjonalnie. Recepcjonistka oprócz klucza do pokoju dała mi również plan pałacu, mapkę okolicy i ofertę zabiegów, na której miałam zaznaczyć te, z których chciałam skorzystać. Zapowiadało się, że mój pobyt będzie nieustającym pasmem uciech.

Kiedy już odpoczęłam po podróży, postanowiłam skorzystać z mapki i zapoznać się z najbliższą okolicą. Kompleks obejmował nie tylko pałac, ale i rozległy park, a także budynki dawnego folwarku, w których urządzono gabinety odnowy biologicznej. Zaopatrzona w plan ruszyłam między wijące się pośród starodrzewu alejki.

„Tu gdzieś będzie kamienny mostek, a za nim stara, okrągła kaplica z kolumnami” – przebiegło mi przez myśl. I rzeczywiście za chwilę doszłam do szemrzącego strumyka, przez który przerzucono garbatą kładkę o poręczach z nieregularnych kamieni. Rozejrzałam się dookoła. W okolicy nie było żadnej kaplicy. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej. Wkrótce dotarłam do ustawionych w kwadrat zabudowań gospodarczych. Każde z nich było dokładnie opisane.

Informacje dotyczyły funkcji, jakie pomieszczenia pełniły kiedyś, a jakie pełnią dziś. W starych stajniach urządzono gabinety kosmetyczne, w dawnej kuźni – siłownię, stara gorzelnia była teraz klimatycznym barem i dyskoteką. Zadowolona z rekonesansu ruszyłam w stronę pokoju.

Wrażenie, że skądś znam to miejsce, nie opuszczało mnie przez następne dni pobytu. Liczne drobiazgi – nietypowa klamka, jakiś plafon w salonie – wydawały się znajome i to mnie męczyło. Jak kamyk w bucie. Wieczorami studiowałam w internecie historię pałacu. Przed wojną należał do potężnej, niemieckiej rodziny von Drescherów, którzy opuścili go w popłochu na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej.

Wróciłam do pokoju smutna

Podczas kolejnego dnia odklepana, odmasowana i wybąbelkowana w jacuzzi, zauważyłam kręcącego się po parku starszego pana. Wyglądał na zatrudnionego w ogrodzie tubylca. Odważyłam się go zagadnąć, a on chętnie wdał się w rozmowę.

– Pracuję tu już ponad pięćdziesiąt lat – pokiwał głową, jakby dziwił się, że czas tak szybko minął. – A przedtem pracowali tu moi rodzice i dziadkowie – ciągnął, kiedy usadowiliśmy się wygodnie na jednej z parkowych ławeczek. – Oni to jeszcze u Grafów. Dziadek był stajennym, a babcia pokojówką. Opowiadali mi, jakie to były piękne czasy… – zamilkł na moment. – Ale potem, jak ruskie przyszli, wszystko się skończyło. To już trochę pamiętam, resztę opowiedzieli rodzice. Strach wtedy panował gorszy niż we wojnę…

– Strach? Po wyzwoleniu? – spytałam.

– Pani młoda – pokiwał głową – to nie wie albo się nie interesuje. Grafom udało się uciec, ale służba została. To często byli ludzie przymusowo zwiezieni tu do pracy, ale ruskie wszystkich traktowali jak faszystów. Pani, to dzicz była, wiecznie pijana, człowiek bał się z chałupy nos wytknąć.

Przerwał na chwilę, zapalił papierosa, po czym ciągnął swoją opowieść:

– Jak przez mgłę pamiętam taką młodą Polkę, Adela jej było. Przywieźli ją tu na roboty, w kuchni i na pokojach pomagała. Potem, jak ją te kacapy zniewoliły, moi rodzice ją przygarnęli, bo ledwo żywa była. Przywiązali się do niej. Z brzuchem po tych ruskich chodziła. Do rozwiązania w naszej chałupie się chowała, chłopca powiła. Nawet się cieszyłem, że kolegę będę miał, ale później wyjechała i już nigdy nie wróciła. Ech, życie… – westchnął.

Nie mogłam zapomnieć historii nieszczęsnej Adeli. Jednak już nazajutrz odczucia zbladły pod wpływem kolejnych atrakcji. Przejażdżki bryczką, ognisko, pływanie łódkami po należącym do ośrodka jeziorze wymiotły z mojej głowy smutne opowiadanie. Do domu wróciłam opalona i zrelaksowana. Gorąco dziękowałam Ewie za to, że namówiła mnie na wyjazd

Chowając na pawlaczu walizkę, zahaczyłam nią o coś, co leżało w jego głębi. Nie mogłam tego dosięgnąć, dopiero kijem od szczotki udało mi się przyciągnąć tajemniczą przeszkodę. Okazała się starym, rodzinnym albumem. Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu, chociaż gdy byłam mała, lubiłam siadywać babci na kolanach i przewracać sztywne kartki… Teraz zapomniałam o walizce. Usiadłam na podłodze i zaczęłam wertować strony albumu. Nagle wszystko stało się jasne, kolejne kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce.

Na zdjęciach widziałam stary pałac, prawie niezmieniony. Fotki musiały być robione w czasie wojny, bo na jednej z nich babcia, jeszcze młoda, z jasnym warkoczem owiniętym wokół głowy, podawała eleganckim oficerom tacę z kieliszkami. Wyciągnęłam kartonik fotografii. Na odwrocie odczytałam napis: „Fuchsdorf 1944”. Lisewo!

Gorączkowo oglądałam inne zdjęcia. Był na nich stary park i niewielki kolisty pawilonik z kolumnami. I jeszcze jedno: moja babcia, już krótko ostrzyżona, wymizerowana, w zaawansowanej ciąży, stała przy jakimś czworacznym budynku. To zdjęcie nie miało opisu. Pochodziło chyba z późnej jesieni 1945 roku, bo nagie gałęzie drzew rysowały się na tle nieba.
Fotografia była nieostra, wyblakła, ale zauważyłam, że koło babci stoi kilkuletni chłopiec. Twarzy nie dało się rozpoznać, bo mały w zawstydzeniu odwrócił głowę, ale byłam pewna, że to mój rozmówca z parku. Żałowałam, że nie zapytałam, jak się nazywa.

„Ale to przecież nic straconego – pomyślałam. – Mogę pojechać tam jeszcze raz i przekazać mu odbitkę starej fotografii. Oraz namówić go na to, aby opowiedział mi wszystko, co wie. Teraz to już nie będzie tylko zwykła ciekawość. Nie może mnie zbyć, skoro chodzi o moją babcię!”.

To dlatego babcia nie kochała taty!

Zalała mnie fala wspomnień. Babcia Ada… Zawsze jakaś smutna, wycofana. Ożywiała się, gdy do niej przychodziłam. Wreszcie zrozumiałam ten jej wówczas niewytłumaczalny chłód, z jakim odnosiła się do mojego ojca.

Był jej jedynym dzieckiem, a ona do śmierci traktowała go z niechętną rezerwą. Już wiedziałam dlaczego. Był owocem tragedii. Uświadomiłam sobie, że w dzieciństwie, kiedy ją pytałam o dziadka, za którego obecnością tęskniłam, odpowiadała krótko: „zginął na wojnie” i więcej słowa nie chciała zdradzić.

Roiłam sobie wtedy, że dziadek był bohaterem, może takim jak Olgierd z „Czterech pancernych”, i czułam się dumna. Teraz przytłoczyło mnie brzemię prawdy o nim. Zastanawiałam się, czy ojciec znał historię swego poczęcia, ale wydaje mi się, że babcia nigdy nie wyznała mu prawdy. Może szkoda, może wtedy lepiej by ją zrozumiał, to szorstkie traktowanie i brak matczynych czułości. A może lepiej, że nie wiedział? Nie wzrastał z irracjonalnym w tym wypadku poczuciem winy wobec własnej matki.

A jednak musiał mieć jakieś przeczucia, choćby tylko podświadome, bo był człowiekiem trudnym i nerwowym. Tylko moja mama potrafiła rozpędzić jego ponure humory. Dotarło do mnie, że o ile babcia nie szafowała ciepłymi gestami w stosunku do ojca, to bardzo lubiła moją mamę. Zupełnie jakby była jej wdzięczna za to, że potrafiła dać jej synowi miłość, której ona do niego nie czuła…

Nie mam już kogo o to wszystko zapytać, rodzice nie żyją. Zostałam sama z rodzinną historią, dlatego postanowiłam ją opisać. Tak łatwo przeoczyć wydarzenia z życia przodków, które sprawiły, że byli tacy, jacy byli. Żeby ich zrozumieć, potrzebna jest wiedza, która choć nieraz bolesna, sprawia, że patrzymy na nich innymi oczami.

Czytaj także:
„Płomień małżeński już dawno wygasł, byliśmy sobie obojętni. Dopiero gdy żona zachorowała, zrozumiałem, ile mogę stracić”
„Zginęła młoda kobieta. Prokurator podejrzewał, że maczał w tym palce jej facet, ale ja od początku w to nie wierzyłem”
„Ojciec wolał pić niż zajmować się synami, a majątek zapisał wujowi. Nie miałem wyjścia, wziąłem sprawy w swoje ręce”

Redakcja poleca

REKLAMA