„Babcia wychowała mnie na naiwną gąskę. To dlatego szybko zostałam samotną matką. Omamił mnie już pierwszy facet”

kobieta, która z powodu swojej naiwności była nieszczęśliwa fot. Adobe Stock, silentalex88
„– Nie wychylaj się, siedź w kącie, a znajdą cię – mawiała babcia Zenia, która mnie wychowywała, gdy straciłam w wypadku rodziców. – Jak przyjdzie pora, poznasz kogoś właściwego i ułożysz sobie życie. Będziesz miała dom i dzieci, tak właśnie wygląda szczęście kobiety.”
/ 02.08.2021 09:22
kobieta, która z powodu swojej naiwności była nieszczęśliwa fot. Adobe Stock, silentalex88

Moje życie stało się szare jak listopadowy, pochmurny dzień. Byle jakie, bez żadnych marzeń i planów. Straciło barwy, kiedy okazało się, że Julkę będę wychowywać sama. Musiałam zacisnąć zęby, znaleźć jakąkolwiek pracę i modlić się, by córeczka zbyt często nie chorowała, bo szefowa krzywo patrzyła na zwolnienia lekarskie. Żyłam od pierwszego do pierwszego, a troska o byt przyćmiewała nawet takie radości jak pierwszy krok Julki czy dziwne słowo dziecka, wyszczebiotane w nie wiadomo jakim języku.

Kochałam ją, lecz byłam bardzo przybita i nieszczęśliwa

Ojciec Julki ulotnił się tak artystycznie, że nawet nie wiedziałam, gdzie się obraca, zresztą nie byłam pewna, czy mogłabym go szukać. Według prawa był dla nas obcym człowiekiem. Nie byliśmy małżeństwem, nigdy nie uznał dziecka. Dotarło do mnie, że nazwał Julkę „wpadką”. Przepłakałam wtedy całą noc, a rano wstałam z mocnym postanowieniem: nigdy więcej nie pomyślę o tym człowieku, wychowam dziecko sama, o nic go nie prosząc.

Samodzielna samotna matka. W moim przypadku to nie było łatwe, nie tak mnie wychowano. Miałam być uroczą, skromną panienką, po którą w swoim czasie na pewno zgłosi się miły chłopiec. Odbędzie się huczne weselisko, a dalej to już jak w bajce: żyli długo i szczęśliwie.

– Nie wychylaj się, siedź w kącie, a znajdą cię – mawiała babcia Zenia, która mnie wychowywała, gdy straciłam w wypadku rodziców. – Jak przyjdzie pora, poznasz kogoś właściwego i ułożysz sobie życie. Będziesz miała dom i dzieci, tak właśnie wygląda szczęście kobiety.

Jej metody należało dawno schować do lamusa, ale nie miał jej tego kto powiedzieć

Z powodu takiego wychowania byłam naiwną gąską, toteż nic dziwnego, że zderzyłam się z życiem czołowo najmocniej, jak mogłam. Kiedy tylko udało mi się uzyskać trochę swobody, poleciałam na lep słodkich słówek pierwszego lepszego chłopaka. Nawet nie musiał się za bardzo starać, wierzyłam we wszystko, co mówił. Że mnie kocha, żyć beze mnie nie może, że teraz to już razem na wieki. Po czym się ulotnił, zostawiając mnie z rozdartym sercem. Nie tylko, bo przecież oczekiwałam dziecka…

Przeszłam gwałtowny, najeżony trudnościami kurs dorastania, zamiast ułożyć sobie życie, jak chciała babcia. Ona miała o to cichą pretensję do mnie, a ja do niej, za nabijanie mi głowy romantycznymi bzdurami. Byłam jednak młoda, nie zamierzałam tak łatwo się poddać.

Renatę poznałam w autobusie. Codziennie się spotykałyśmy, dojeżdżając do pracy, zaczęłyśmy rozmawiać i odkryłyśmy, że mamy wiele wspólnego. Przypadkowa znajomość przekształciła się w przyjaźń. Renata miała wielu znajomych, jeszcze ze studiów, tworzyli fajną i zgraną paczkę, do której przyjęli mnie bez wahania. Szybko stali się dla mnie bardzo ważni, jak rodzeństwo, którego nie miałam.

Jak widać, niczego nie nauczyłam się za pierwszym razem, kiedy ojciec Julki mnie porzucił

Nadal uważałam, że każdy przejaw sympatii czy życzliwości jest obietnicą stałego związku. Z początku miałam ku temu powody. Pierwsze lata przyjaźni wspominam jako niekończący się korowód rozmów, wygłupów i wyjazdów w plener. Przypomniałam sobie, że wciąż jestem młoda, a życie nie składa się wyłącznie z obowiązków.

– Jedziemy w weekend nad jezioro, koniecznie zabierz Julkę – zapraszała Renata.

Wtedy była prawdziwą przyjaciółką, wiedziała, że wyjeżdżając bez dziecka, miałabym wyrzuty sumienia. Tym bardziej że Julka potrafiła demonstrować, jak bardzo uważa się za skrzywdzoną i zaniedbywaną. Wśród moich przyjaciół czuła się jak ryba w wodzie, dlatego postanowiła uszczęśliwić Renatę, wyjawiając jej swój największy, „wstydliwy” sekret.

– Odkryłaś, że nie jesteś taka sama jak inne dzieci w przedszkolu? – nie zrozumiała dobra ciocia.

Julka zawstydzona spuściła oczy.

– Czym się od nich różnisz? – nastawała zaniepokojona Renata, rozglądając się, czy nie przyjdę jej z pomocą.

Z oczu Julki zaczęły kapać łzy. Renatę ogarnęło przerażenie. Jaką tajemnicę skrywa to nieszczęsne dziecko?

– Ala! Alicja! Chodź do nas! – krzyknęła tak głośno, że natychmiast przybiegłam, zaalarmowana brzmieniem jej głosu.

Uklękłam przy córeczce, starałam się zajrzeć w zapłakane oczy, ale zawstydzona Julka uciekała wzrokiem. Renia streściła mi niepokojącą rozmowę z dzieckiem. Z trudem udało mi się zachować powagę. Słyszałam już o tej tragedii.

– Juleczko, powiedz cioci, czym się różnisz od innych dzieci z przedszkola – namawiałam córkę, kryjąc uśmiech. Julka podniosła zapłakane oczy.
– Bo ja mówię po francusku, a one nie – wykrzyknęła i uciekła, nie mogąc dłużej znieść, że nie jest taka jak inne dzieci.

Znalazłam ją pod drzewem, Renata nas dogoniła. Aż płonęła z ciekawości. Musiałam jej wyjaśnić dziwny problem mojego dziecka.

– Obie jesteśmy dwujęzyczne od urodzenia, babcia Zenia tego dopilnowała. Zawsze mówiła, że ma polskie serce i francuskie myśli. Łatwiej jej było porozumiewać się z rodziną w języku, w którym się wychowała. W domu między sobą mówimy po francusku, jeśli jest z nami babcia.
– Ale jak to? – nie rozumiała Renata. – Tyle czasu się znamy i niczego nie zauważyłam?
– Bo z wami obie rozmawiamy po polsku – wyjawiłam oczywistość.

Nie wiedziałam, jak jej wyjaśnić, że dwujęzyczność to stan ducha. Nie zawsze zdawałam sobie sprawę, w jakim języku mówię, używałam właściwego odruchowo, zależnie od okoliczności. Julka również płynnie przerzucała się z polskiego na francuski, nie musiała tłumaczyć w głowie zwrotów, to przychodziło samo. Była przekonana, że wszyscy jej mali znajomi z przedszkola robią tak samo, więc przeżyła szok, kiedy odkryła, że nie jest rozumiana. Nigdy nie udało mi się z niej wydobyć, dlaczego przemówiła do koleżanki po francusku. Może jej się coś pomyliło.

Odkrywając swoją umiejętność, Julka wywołała w przedszkolu sensację. Dzieci otoczyły ją wianuszkiem, zainteresowała się wychowawczyni. Córeczka była w szoku. Ona swobodnie paplała po francusku, a jej koledzy nie. Dlaczego była inna? Coś było nie w porządku. Z nią, ma się rozumieć. Długo uspokajałam Julkę, tłumacząc, że to tylko dodatkowa umiejętność, którą ona posiadła w dzieciństwie, a jej znajomi zdobędą ją trochę później. Lub nie, ale tego już nie dodałam. Wiedziałam jednak, że nie tylko o to chodzi. Dwujęzyczność to inny sposób myślenia, tego dzieci na pewno nie będą mogły się nauczyć.

Julka szybko zapomniała o straszliwym odkryciu, bo zajęła się etatowym sypaniem kwiatków na ślubach moich przyjaciół. Ciągle proszono ją na najmłodszą druhnę, z czego była niesłychanie dumna. Krąg przyjaźni się zacieśniał, czułam, że łączą nas mocne więzy, i dziękowałam Bogu, że tak jest. Przyjaciele byli dla mnie bardzo ważni, bez ich wsparcia nie umiałabym już funkcjonować. Nawet kiedy samotnie borykałam się z kłopotami, czułam, że stoją za moimi plecami. Wystarczy, że zawołam, a natychmiast się zjawią i pomogą. Ta świadomość nieraz ratowała mnie przed załamaniem, szczególnie że życie nadal nie zamierzało mnie rozpieszczać.

Choroba niezniszczalnej babci Zeni spadła na nas niespodziewanie

– Czy babcia już zawsze będzie tak wyglądała? – pytała z lękiem Julka, obserwując zniekształconą wylewem twarz staruszki.
– Pamiętasz babcię sprzed choroby, prawda? – spytałam łagodnie, przyklękając przy dziecku.

Julka zszokowana pokręciła niepewnie głową.

– To zamknij oczy i patrz sercem – powiedziałam. Córeczka przymknęła drżące powieki. – A teraz? – spytałam.

Mała pokiwała głową na znak, że zrozumiała. Ostrożnie podeszła do siedzącej w fotelu staruszki, ale nie zdecydowała się do niej przytulić. Babcia Zenia uniosła sprawną prawą rękę i pogładziła Julkę po buzi. Ten gest odblokował małą.

– Widzę cię, o tu – pochwaliła się, wskazując paluszkiem serce.

W oczach staruszki pojawiły się łzy. Babcia Zenia z trudnością, ale jednak poruszała się po domu. Pomagałam jej, w czym mogłam, patrząc z rozpaczą, jak gaśnie. Była moją babcią i opiekunką, nie miałam oprócz niej i Julki nikogo na świecie. W chwili najczarniejszego smutku pomyślałam o Renacie i reszcie przyjaciół. Poczułam, że muszę usłyszeć życzliwy głos. Potrzebowałam pocieszenia.

Renata nie odbierała telefonu. Obdzwoniłam jeszcze dwie osoby, ale one też były nieuchwytne. Zostawiłam im wiadomości i czekałam. Bezskutecznie, nikt się do mnie nie odezwał. Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież Renata i reszta wiedzieli, w jak trudnej sytuacji się znalazłam, a mimo to nikt nie poczuł potrzeby skontaktowania się ze mną.

– Nie rozumiem, skąd ta presja. Zachowujesz się, jakbyśmy mieli wobec ciebie jakieś obowiązki – rozzłościła się Renata, kiedy w końcu udało mi się z nią porozmawiać. – Byłam zajęta, kiedy zadzwoniłaś, a potem zapomniałam o tobie. Wszyscy pracujemy, nie mamy zbyt wiele czasu.

Zrozumiałam, co Renata naprawdę chciała powiedzieć. Nagle przestałam być zabawną koleżanką, mamą uroczej córeczki. Stałam się kłopotliwym obciążeniem. Ciągnęło się za mną widmo ciężkiej choroby babci, a przecież nikt nie lubi słuchać o smutnych sprawach. Znajomi chcieli w wolnych chwilach bawić się, oderwać od codzienności i poudawać młodzieńczą beztroskę, moje zmartwienia niezbyt ich obchodziły. Nie rozumiałam dlaczego. Czy nie byliśmy przyjaciółmi?

Z miejsca poczułam się winna. Może zbyt dużo żądałam?

Pierwszy raz w życiu chciałam czegoś dla siebie, odrobiny ciepła i zainteresowania. Do tej pory wyobrażałam sobie, że przyjaciele zawsze są gotowi udzielić mi wsparcia. Ale teraz okazało się, że to mrzonki. Nie byłam dla nich taka ważna, jak mi się wydawało. Ośmieliłam się mieć oczekiwania, które zostały odrzucone.

Babcia Zenia miała rację, nie należało się wychylać. Znajomość z Renatą i jej paczką od tej pory bardzo się rozluźniła. Brakowało mi rozmów z przyjaciółmi, ich obecności w moim życiu. Powoli zaczynałam rozumieć, że za dużo sobie wyobrażałam. Miłe chwile spędzone ze znajomymi uznałam za ważne wydarzenia. Powinnam być mądrzejsza, już raz pomyliłam przelotny romans z miłością. Teraz znów wpadłam w sidła myślenia życzeniowego. Nie odezwałam się więcej do Renaty, żeby nie pomyślała, że się narzucam. Czekałam na sygnał od przyjaciółki, ale ani ona, ani nikt inny ze znajomych sobie o mnie nie przypomniał.

Prawie straciłam nadzieję, kiedy zadzwonił do mnie Piotr. Właściwie nie należał do grona, które przez kilka lat zwykłam uważać za coś w rodzaju drugiej rodziny. Był kolegą jednego z chłopaków, widziałam go tylko kilka razy, prawie się nie znaliśmy.

– Pewnie się zdziwisz, ale mam dla ciebie propozycję. Właściwie prośbę. Jeśli się nie zgodzisz, będę miał poważne kłopoty – powiedział Piotr prawie bez wstępów. – Renata dała mi twój numer, bo jak się okazuje, tylko ty możesz mnie uratować.
– Powiesz w końcu, o co chodzi?
– O twoją znajomość francuskiego. Renia mówiła, że znasz ten język od urodzenia, więc pewnie nie miałabyś kłopotów z tłumaczeniem na żywo?
– Nigdy tego nie robiłam, wątpię, czy dałabym sobie radę. Mówię po francusku, ale płynne tłumaczenie w obie strony wymaga praktyki. A kogo miałabym tłumaczyć?

Piotr wymienił nazwiska zaproszonych gości. Zbaraniałam.

– To są rozmowy gospodarcze na najwyższym szczeblu, a nasza tłumaczka zachorowała.
– Macie tylko jedną? – nie uwierzyłam.
– Współpracujemy z najlepszymi translatorami, wszyscy będą zajęci w czasie obrad podkomisji – odparł sztywno Piotr. – Myślisz, że łatwo jest znaleźć dobrego tłumacza w ostatniej chwili? To sytuacja awaryjna, nie dzwoniłbym do ciebie, gdybym nie miał noża na gardle. Renata bardzo cię polecała.

Dobre sobie, niech sama spróbuje rzucić się na głęboką wodę i popłynąć do brzegu, pomyślałam.

– Nie podejmę się tego zadania – stchórzyłam. – Brakuje mi niezbędnego doświadczenia.

Piotr namawiał mnie jeszcze, ale byłam twarda. Nie chciałam się zbłaźnić przed tak szacownym, międzynarodowym gremium. Co ja bym robiła wśród polityków? Nie pasowałam do wielkiego świata.

– Powiedz chociaż, że się zastanowisz. Jeśli nie teraz, to w przyszłości. Bardzo bym chciał, żebyśmy zaczęli współpracować. To ciekawe zajęcie, chociaż, nie ukrywam, trudne. I związane z podróżami po świecie, a to nie każdemu odpowiada.

Pomyślałam o Julce i babci Zeni. Obie bardzo mnie potrzebowały. Westchnęłam z żalem.

– Brzmi ciekawie, zawsze marzyłam o zobaczeniu obcych krajów, ale nie mogę nawet myśleć o wyrwaniu się z domu. Mam córeczkę i wiele obowiązków – powiedziałam.

O opiece nad babcią wolałam nie wspominać. Już się nauczyłam, że cudze kłopoty nikogo nie interesują.

– Dziecko nie jest przeszkodą, zorganizujesz jakąś opiekę – powiedział stanowczo Piotr. – Rozważ moją ofertę, bo nie będzie wiecznie aktualna. Rozumiesz chyba, że nie mogę czekać na ciebie w nieskończoność.

To nie czekaj, pomyślałam, czując coś na kształt ulgi, że sprawa sama się rozwiąże. Nie czułam się na siłach, by podjąć to wyzwanie. Byłam przekonana, że się do tego nie nadaję. Jechałam do szpitala, kiedy zadzwoniła Renata. Dawno nie rozmawiałyśmy, pomyślałam, odbierając połączenie.

– Już wszystko wiem. Piotr mi powiedział, że zrezygnowałaś – zaczęła napastliwie, rezygnując z grzecznościowych formułek. – Powiesz mi dlaczego? Co cię skłoniło do odrzucenia najciekawszej propozycji, jaką dostałaś w życiu?

Brak wiary we własne siły, ale Renata nie musiała o tym wiedzieć. W końcu od dawna już nie interesowała się moimi sprawami.

– Taką podjęłam decyzję i nie zamierzam się tłumaczyć. Szczególnie tobie. Chyba cię to nie dziwi? – nigdy nie mówiłam do Renaty takim tonem, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
– No, no. Kopciuszek pokazuje pazurki. Rób, jak chcesz, ale pamiętaj, że mnie zawiodłaś. Poleciłam cię Piotrowi, a ty odmówiłaś, pakując go w kłopoty. Prędko ci tego nie zapomnę.

Nigdy w ten sposób nie rozmawiałyśmy, zwykle przytakiwałam jej we wszystkim

Przedtem nie próbowała mnie do niczego zmuszać, więc nie miałam okazji się jej postawić, uświadomiłam sobie i uśmiechnęłam się złośliwie do słuchawki. Nie czułam jednak satysfakcji. Coś mnie uwierało. Bałam się, że nie sprawdzę się w roli tłumaczki, a jednocześnie czułam lekki żal, że nie spróbowałam. Czy podjęłam właściwą decyzję?

Oczywiście, nie było innej opcji, utwierdzałam się w przekonaniu, jadąc odwiedzić babcię Zenię w szpitalu. Jej stan ostatnio się pogorszył, chciałam spędzać z nią jak najwięcej czasu. Nie wiedziałam, ile jeszcze będzie nam dane. Byłam jej potrzebna, tak samo jak mojej córeczce. Nie miały nikogo innego. Takie osoby jak ja nie powinny myśleć o sobie… Tak jak się obawiałam, babcia Zenia nie była w najlepszej formie. Trudno było się z nią porozumieć, bo ograniczenia zmuszały ją do wkładania wiele wysiłku w mówienie. Nie miała na to siły, ale wciąż próbowała. Nachyliłam się, żeby lepiej ją rozumieć.

– Mam ci coś ważnego do powiedzenia, ale nie dziś. Muszę odpocząć – szeptała. – Przyjdziesz jutro? To dla mnie ważne. Widzisz, dziecko, ja odchodzę. Powinnam się rozliczyć z przeszłością.

Przełknęłam z trudem ślinę. Nie chciałam tego słuchać, wiedziałam, co chciała powiedzieć. Nazajutrz przyszłam, nie mogłam jej zawieść. Stanęłam przy łóżku, a babcia wykonała niecierpliwy gest. Usiadłam obok niej.

– Bardzo cię kocham, a jednak zrobiłam ci krzywdę. Wybaczysz starej? – babcia z wahaniem dotknęła moich włosów. – Trzymałam cię pod kloszem, obiecując, że jak spod niego wyjdziesz, jeśli tylko będziesz posłuszna, czeka cię szczęśliwa przyszłość. Mój błąd, drogo zapłaciłaś za naiwność. Wpajałam ci to, co rodzice przekazali mnie. Myślałam, że tak będzie dobrze… W moim przypadku ten system się sprawdził, byłam szczęśliwa z twoim dziadkiem. Tego samego chciałam dla ciebie.

– Wiem, babciu, wychowałaś mnie z miłością, o nic nie mam do ciebie żalu.
– A powinnaś. Nigdy nie zaznałaś swobody. Najpierw ja ci na nic nie pozwalałam, bo się o ciebie bałam. Te młodzieżowe imprezy i nocowanie po koleżankach! Nie mogłam się przemóc, żeby cię tam puszczać. Potem zostałaś matką, przygniotły cię obowiązki, a teraz ja dołożyłam ci zmartwień. Jestem dla ciebie kulą u nogi.
– Nie mów tak!
– Nie zaprzeczaj, umierający widzą jaśniej. Obiecaj mi, dziecko, że w końcu zadbasz o siebie.
– Oczywiście – zbyłam ją. Poruszyła się niecierpliwie.
– Posłuchaj uważnie. Zapomnij o siedzeniu w kącie i skromności. W tej sprawie nie miałam racji. Nikt cię tam nie odnajdzie.
– To już wiem – uśmiechnęłam się z przymusem.
– Wsłuchaj się w siebie. Czego chcesz? Co cię interesuje? Jak chciałabyś spędzić życie? Tym się kieruj, uwierz, że jesteś ważna. I pamiętaj, niczego się nie bój. Żadne marzenie, żaden cel nie są dla ciebie nieosiągalne.

Wyszłam na szpitalny korytarz, żeby trochę ochłonąć. Nie chciałam płakać przy babci Zeni. Ciągle słyszałam jej słowa. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robię, wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Piotra.

– Zgadzam się na twoją propozycję. Je suis d’accord – powiedziałam.

Rozłączyłam się i nagle poczułam, jakby wiatr muskał lotki moich skrzydeł. Zdziwiłam się i ucieszyłam. Nie wiedziałam, że je mam. Teraz na pewno z nich skorzystam. Nie będę nieśmiało próbować, od razu polecę najwyżej, jak potrafię. Wiem, że mnie na to stać. 

Czytaj także:
Nawet trudny rozwód nie był takim koszmarem, jak związek mojej córki z moim byłym kochankiem
Uważałam, że kobieta po rozwodzie jest wybrakowana. Wstydziłam się odetchnąć
Anka zostawiała 4-latka samego na całe noce. Serce ściskało się z żalu, gdy płakał

Redakcja poleca

REKLAMA