„Babcia ostrzegała mnie przed moim kochankiem, ale miałam klapki na oczach. Wzięłam za męża potwora”

załamana kobieta fot. iStock, Rockaa
„Kiedy babcia zmarła, czułam pustkę. Brzmiały mi w uszach jej ostatnie słowa, przestrogi i ostrzeżenia, które zostawiła na pożegnanie”.
/ 19.08.2023 17:30
załamana kobieta fot. iStock, Rockaa

Każdy chyba ma jakąś pamiątkę, która była w rodzinie „od zawsze”. Przekazywany z pokolenia na pokolenie przedmiot często niesie ze sobą opowieść – czasem zabawną, niekiedy dramatyczną. O ucieczce z Sybiru albo ukrywaniu się przed nazistami, albo o zgubionym pierścionku zaręczynowym, który odnalazł się w upieczonym na niedzielę cieście.

W mojej rodzinie taką pamiątką jest różaniec z drewna sandałowego. Babcia nazywała go „różańcem prababki Antoniny”. Ja wolę nazywać go „różańcem babci Heleny”, bo ona mnie chroniła. Pierwsza wyczuła kłopoty, których ja nie dostrzegłam.

Marka poznałam w technikum ekonomicznym. O rok starszy, imponował mi pewnością siebie i zaradnością: jeszcze się uczył, a pracował już dorywczo w księgowości wujka.

– To nic wielkiego. Układam papiery, czasem zaniosę coś na pocztę albo zapiszę wiadomość od klienta.

No właśnie, taki był skromny, ale bez przesady. Nie przechwalał się, nie próbował na siłę robić na mnie wrażenia, jednocześnie nie należał do tych nieśmiałych, którzy tylko patrzą i wzdychają. Zabierał mnie do kina albo kawiarni i opowiadał o planach na przyszłość.

– Może księgowość to nie jakaś wielka kariera, ale stabilna praca. Dopóki świat będzie się kręcił, dopóty ludzie będą płacili podatki i prowadzili biznesy – przekonywał. – Parę lat popracuję u wuja, żeby nauczyć się, co i jak, a potem może coś własnego założę… Wiesz, chciałbym się kiedyś przeprowadzić do większego miasta, bo u nas nic się nie dzieje.

Słuchałam go z zapartym tchem

Ja też dusiłam się w naszym prowincjonalnym miasteczku. Jedno kino, dwie kawiarnie i mnóstwo nieczynnych już sklepów, nad którymi wisiały wyblakłe szyldy jeszcze z czasów PRL-u. Co mogło nas tu czekać?

Na studniówkę poszliśmy razem, na bal maturalny też. A potem przedstawiłam go rodzicom. Marek zachował się na poziomie; mamie przyniósł kwiaty, ojcu butelkę wina, a babci Helenie, która od śmierci dziadka mieszkała z nami, bombonierkę. Wieczór był naprawdę udany i czułam, że Marek bardzo przypadł moim rodzicom do gustu. Tata nawet posyłał mi znaczące uśmieszki. Tylko babcia Helena siedziała przy stole jakaś ponura, jakby reumatyzm dokuczał jej bardziej niż zwykle.

– No i co myślicie? – spytała mama, gdy za Markiem zamknęły się drzwi. – Nasza Jadwisia znalazła sobie porządnego i przystojnego kawalera.

– Bardzo rozsądny młody człowiek – zgodził się z nią tata. – Twardo stąpa po ziemi, zamiast wymyślać jakieś dyrdymały, studia czy inne takie – machnął lekceważąco ręką.

Babcia Helena poruszyła się przy stole, a jej palce przesuwały się po paciorkach różańca.

– To zły człowiek – powiedziała. – I dopóki żyję, mojej kochanej Jadwisi mu nie oddam.

Na tym skończyły się wizyty Marka u nas, bo ilekroć mama wspominała, że mogłabym go znów zaprosić, babcia stanowczo protestowała. I żadne argumenty ani namowy nie zdołały jej przekonać. Markowi wytłumaczyłam, że babcia ma zmienne nastroje, a jej przewrażliwienie wypływa z troski o mnie. W końcu byłam jej jedyną wnuczką.

Zrozumiał i sam zasugerował, że lepiej starszej pani nie denerwować. Przesyłał czasem pozdrowienia dla rodziców, ale nie próbował odwiedzać mnie w domu.

Zmarła niedługo po tym

Pewnego razu, po tym, jak Marek zasugerował, że myśli o naszej wspólnej przyszłości, i obiecał, że postara się o pracę u wujka, poszłam porozmawiać z babcią. Siedziała w ulubionym fotelu, a palce dłoni zaciskały się na różańcu. Od pewnego czasu prawie się z nim nie rozstawała.

– Babciu, wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Ale Marek to dobry człowiek, do tego pracowity i szczery.

– Jadwiniu, młoda jesteś – pogłaskała mnie po głowie. – Kiedyś ci się oczy otworzą, i oby nie po tym, jak ten drań złamie ci serce.

– Oj, babciu! – zaśmiałam się niepewnie. – Wszystko będzie dobrze.

Babcia Helena pokręciła głową i westchnęła ciężko – wiedziała, że obie jesteśmy uparte i dyskusje na nic się nie zdadzą. Zamiast mnie przekonywać, wsunęła mi w dłoń różaniec.

– Niech cię chroni tak, jak chronił mnie – wyszeptała z przejęciem.

Ucałowałam ją wtedy, choć oczywiście niewiele sobie robiłam z jej dramatycznych szeptów. Babcia widać na starość nieco zdziwaczała.
Do dziś wyrzucam sobie, że ją wtedy zbyłam, bo tydzień później karetka zabrała babcię do szpitala. Diagnoza zwaliła nas wszystkich z nóg: ostatnie stadium raka. Lekarze byli zdziwieni, jakim cudem staruszka w ogóle jeszcze żyła z tak zaawansowaną chorobą.

Rodzice mówili o cudzie, ja z respektem zerkałam na różaniec. Czy to przypadek, że babcia zasłabła po tym, jak mi go oddała? Lekarze mówili, że rak rozwija się długo i często bezobjawowo, ale ja wiedziałam swoje. Kiedy babcia zmarła, czułam pustkę. Brzmiały mi w uszach jej ostatnie słowa, przestrogi i ostrzeżenia, które zostawiła na pożegnanie. Tęskniłam do jej ciepłych rąk, spokojnego głosu i mądrych rad. Chodziłam z oczami czerwonymi od płaczu. Marek pocieszał mnie, jak umiał. Aż pewnego wieczoru wyjął z kieszeni pudełeczko.

– Wiem, że masz żałobę. Poczekamy ze ślubem – zapewnił. – Ale chciałem, żebyś pierścionek dostała już teraz. Żebyś wiedziała, że jest światełko w tunelu, które błyszczy jaśniej niż ten kamyk – wyjął pierścionek z pudełka i przyklęknął na jedno kolano. – Jadwiniu, wyjdziesz za mnie?

Zgodziłam się, ślub planowaliśmy dopiero za rok czy dwa, po żałobie, a być może także już po przeprowadzce do większego miasta. Marek zdradził, że choć u wujka nie było mu źle, zaczął szukać pracy w Warszawie i w Łodzi. Smutek po odejściu babci nie minął szybko, ale dzięki Markowi stawałam się pogodniejsza, snułam plany o wspólnej przyszłości.

Zanim żałoba się skończyła, musieliśmy wziąć ślub, bo okazało się, że jestem w ciąży. I to z bliźniakami. Nasi rodzice bardzo nam pomogli, dokładając się do niewielkiego mieszkanka niedaleko pracy Marka. Ja zostałam w domu, bo opieka nad maluchami pochłaniała większość mojego czasu.

Na początku żyliśmy niemalże sielankowo

Marek pracował w księgowości, ja zajmowałam się domem. Dzieci, porządki, obiad na stole. Choć miałam wielkie plany, nie narzekałam. A Marek czasem po drodze do domu kupował mi bukiecik kwiatów. To wystarczało. Gdy przesuwałam palcami po różańcu babci Heleny, myślałam, jak bardzo się w kwestii Marka myliła.

Po roku coś się popsuło. Najpierw mąż zaczął zostawać dłużej w pracy, nieraz nawet do późnego wieczora.

– Zrozum, wuj powierza mi coraz więcej obowiązków – tłumaczył. – Przy odrobinie szczęścia niedługo dostanę awans i podwyżkę, ale muszę się wykazać. Pani Lusia wspominała coś o wcześniejszej emeryturze, więc zwolni się miejsce, ale wuj może wybrać kogoś innego na jej miejsce. W końcu jestem w firmie najmłodszy.

Choć tęskniłam do Marka i wieczorów spędzanych razem, nie protestowałam. Wiedziałam, ile dla niego znaczy taka szansa, a i dodatkowe pieniądze też by się przydały. Niestety Marek stawał się coraz bardziej poirytowany.

Co gorsza, stres odreagowywał na nas. Po powrocie do domu potrafił zrobić aferę o byle co: o to, że dzieci się obudziły i płaczą, o to, że obiad zdążył wystygnąć, albo że naczynia są jeszcze niepozmywane. Milczałam, bo przecież rozumiałam, jaką ma trudną sytuację w pracy. Pani Lucyna zmieniła zdanie co do emerytury, a wujek stwierdził, że na podwyżki nie ma funduszy.

Pewnego wieczoru Marek wrócił do domu pijany. Wcześniej zdarzało mi się wyczuć od niego lekką woń alkoholu. Tym razem jednak musiał spędzić w knajpie co najmniej kilka godzin, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy wcześniej zostawał dłużej w pracy, jak mówił, czy chodził do pubu.

– Takie miałem plany na przyszłość – wybełkotał, gdy pomagałam mu zdjąć płaszcz. – Dobra praca, mieszkanie w Warszawie… A tkwię w tej dziurze. Wszystko przez ciebie!

– Co ty mówisz? Przecież chciałeś ślubu i dzieci…

Jego twarz zmieniła się nie do poznania

Wyglądał jak obcy człowiek. Jak ktoś opętany. I może faktycznie był opętany: gniewem, goryczą, zawiedzionymi nadziejami. Kiedy zacisnął dłonie, mimowolnie się cofnęłam. Marek dotąd mnie nie uderzył, ale też nigdy nie wrócił do domu tak pijany, tak zły.

Niewielki stolik się zachwiał, gdy o niego uderzyłam. Odruchowo podparłam się rękoma o blat, wciąż wpatrzona we wściekłą twarz męża. W tej sekundzie przypomniały mi się wszystkie ostrzeżenia babci Heleny. Teraz zyskały złowrogi sens.

Marek postąpił krok do przodu, a ja się skuliłam, oczekując na cios. Palce zacisnęły się na różańcu babci Heleny. Skąd się tu wziął? Nie pamiętałam, żebym go tutaj zostawiła – zawsze leżał na nocnym stoliku w sypialni. Nieważne. Grunt, że dotyk drewnianych paciorków dał mi dziwną siłę.

Drugiej szansy nie będzie

Zamachnął się pięścią, lecz zanim zdążył mnie uderzyć, smagnęłam go różańcem na odlew. Liczyłam, że się opamięta, że coś do niego dotrze, ale… efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania! Na policzku Marka wykwitała czerwona pręga. Stanął jak wryty i gapił się na mnie, jakby zobaczył ducha. Wreszcie wycofał się niezdarnie i zniknął w naszej sypialni.

Nie miałam odwagi położyć się spać; spędziłam noc w kuchni, nad kubkiem stygnącej kawy, wciąż trzymając różaniec w ręku. Czyżby babcia Helena chroniła mnie nawet po śmierci? Nie mogła jednak naprawić błędnych decyzji ani cofnąć czasu. Musiałam żyć z tym, że mój mąż mógł każdego wieczoru wrócić pijany i znów się na mnie zamachnąć.

Noc dłużyła mi się niemiłosiernie, a kiedy rano Marek zajrzał do mnie przed wyjściem do pracy, mimowolnie się wzdrygnęłam. Zauważył moją reakcję, pobladł, ale nic nie powiedział. Spojrzał tylko na różaniec, zacisnął zęby i wyszedł bez słowa.

Wrócił wieczorem, z kwiatami, i kiedy położyliśmy dzieci spać, porozmawialiśmy o przyszłości. Zapewne nasze plany będą musiały zostać odłożone na później, a spełnienie marzeń zajmie więcej czasu, ale wciąż jeszcze mogliśmy tego dokonać.

– Przepraszam za wczoraj – wyszeptał na koniec szczerej, bolesnej rozmowy. – Zapomniałem, że ty jesteś moim największym skarbem. I udowodnię to. Tobie i… – zerknął na różaniec – …i twojej babci też.

Oby – pomyślałam. Bo drugiej szansy nie będzie. Drugi raz nie wybaczę. Taką obietnicę złożyłam babci.

Czytaj także:
„Trauma z dzieciństwa dyrygowała moim życiem. Musiałam jej stawić czoło, by uratować dziecko”
„Młoda cizia zawróciła w głowie mojemu mężowi. Nie spodziewał się, że niebawem puści starego dziada w trąbę”
„Mąż pił, a ja głaskałam go po główce i brałam wszystko na siebie. W końcu powiedziałam dość. Moje potrzeby też są ważne”

Redakcja poleca

REKLAMA