„Trauma z dzieciństwa dyrygowała moim życiem. Musiałam jej stawić czoło, by uratować dziecko”

wystraszona matka fot. iStock, Drazen Zigic
„Skończyłam studia, spotkałam mężczyznę, z którym zechciałam dzielić życie, wzięliśmy ślub. Wszystko to z duszą na ramieniu i niezadawanym na głos pytaniem: kiedy moje fatum po mnie przyjdzie?”.
/ 17.08.2023 22:30
wystraszona matka fot. iStock, Drazen Zigic

Małemu dziecku można wybaczyć, ale od nastolatki wymaga się większej samodzielności i odwagi. Mama załamywała ręce. Tata się denerwował.
Po powrocie ze szkoły mogłabym sobie podgrzać obiad, choćby zupę, ale wolałam głodować albo jeść zimne.

Rodzice próbowali wszystkiego poza wizytą u psychologa. Nic nie działało. Ani prośba, ani groźba, ani przekupstwo. Nie zbliżałam się do ognia ani tym bardziej go nie rozniecałam. Kuchenki mikrofalowe wymyślono chyba specjalnie dla mnie.

W pewnym momencie rodzice odpuścili i stwierdzili, że skoro chcę się żywić sałatkami, kanapkami i daniami z mikrofali, to moja sprawa. Pewnie liczyli, że pewnego dnia w końcu się przełamię. Nie umiałam im wyjaśnić, co dzieje się w mojej głowie, gdy widzę ogień, choćby tak skromny jak płomyk świeczki. Mama zapalała je, by tworzyć nastrój, a w mojej głowie rozlegał się alarm. Zupełnie jakby mój system nerwowy ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem.

Sama tego nie rozumiałam i kiedy skończyłam osiemnaście lat, umówiłam się na wizytę do psychologa. Bo rodzice, choć im moja fobia przeszkadzała, jakoś nie uznali za stosowne posłać mnie do jakiegoś specjalisty.

Terapeutka się starała

Szukała przyczyn w dzieciństwie, w moich emocjach, snach, pytała, czy ktoś straszył mnie Babą Jagą, która wrzuca dzieci do pieca. Próbowała znaleźć rozwiązanie, przełamać mój paniczny lęk, używała logicznych argumentów, by przekonać mnie, że nie ma się czego bać… Bezskutecznie. Każde zbliżenie się do ognia wywoływało atak paniki.

Innym moje zachowanie mogło się wydawać komiczno-histeryczne, gdy na przykład uprzedzałam mojego chłopaka, żeby się nie ważył urządzać romantycznych wieczorów przy świecach. Albo gdy pojechaliśmy w zimie w góry i w holu był kominek. Janek musiał mnie zasłaniać, jakbym była koniem wyprowadzanym z płonącej stajni. Ludzie mieli ubaw, a ja się cała trzęsłam ze strachu.

– A ty, młoda, to trzymaj się z dala od ognia – usłyszałam pewnego razu od jakieś przepowiadaczki przyszłości, która wróżyła mojej koleżance.

Wybraliśmy się wtedy większą grupą na weekend do Kazimierza. Słoneczny dzień, turystów sporo, Cyganek też. Zaczepiały przechodniów, proponując wróżenie z ręki. Głupota i naciąganie, ale Anka dała się namówić.

Pozostawało jedno...

Właśnie rozstała się z chłopakiem i chciała sprawdzić, czy jeszcze kiedyś będzie szczęśliwa w miłości. Bez wątpienia, skoro zakochiwała się średnio co dwa miesiące, ale kto bogatemu zabroni. Ja stanowczo odmówiłam, ale ta uwaga rzucona na wabia, choć niby od niechcenia, przyciągnęła moją uwagę.

– Słucham?

– Od ognia trzymaj się z daleka.

Więcej nie chciała powiedzieć za darmo, a mnie szkoda było pieniędzy. Budżet miałam mocno ograniczony. Anka wyłożyła jednak kolejne dwie dychy i poprosiła, by Cyganka spojrzała uważniej w moją dłoń.

– I bez takich przestróg boję się ognia – mruknęłam.

– Bardzo dobrze, że się boisz. Ogień idzie już twoją ścieżką. Powinnaś uciekać, ale nie uciekniesz – kobieta odepchnęła moją rękę, jakby parzyła, i pokręciła głową, wprawiając w wibrację złote kolczyki. – Uważaj, pani młoda, na siebie, bo będzie niedobrze. Z dala od ognia się trzymaj, pamiętaj.

– Ja pieprzę, ale czad, co? – Anka była zachwycona swoją wróżbą, która gwarantowała jej przystojnego blondyna w niedalekiej przyszłości.

No tak, lepszy przystojny blondyn niż ogień, który podąża twoją ścieżką i musisz przed nim uciekać. Czemu ja nie mogłam dostać przystojniaka, tylko taką katastroficzną wróżbę?

Niemniej słowa Cyganki zapadły mi w pamięć jako jedyne do tej pory uzasadnienie mojego lęku przed ogniem. Uznałam nawet, że dostałam pozwolenie na dalsze uporczywe unikanie ognia. Żadnych świeczek, zapałek, kuchenek. Na szczęście na stancji, którą wynajmowałam w trakcie studiów, była płyta indukcyjna, a świeczek żadne z nas nie używało. Specjalnie wybrałam mieszkanie, gdzie oprócz mnie byli sami faceci. Chłopaki nie poprawiają sobie nastroju, zapalając świeczuszki w całym domu.

Oczywiście nie da rady trzymać się z dala od ognia dwadzieścia cztery godziny na dobę. Kiedyś znajomi zaciągnęli mnie do knajpy, gdzie dekoracją była płonąca ściana. Oszaleli! Nawet nie weszłam do środka. Mało nóg nie pogubiłam, uciekając.

Miałam wrażenie, że ta ściana ognia mnie goni, że jest coraz bliżej, otacza mnie, próbuje spalić. Nigdy do tej pory nie odbierałam od mojego autoalarmu tak silnego poczucia zagrożenia. Bałam się, to jasne, ale nigdy wcześniej tak mocno nie czułam, że ogień chce mnie po prostu zniszczyć, pożreć, pochłonąć. To było niemal namacalne, jakby napastnik zaciskał mi ręce na gardle.

Nie wiedziałam już, czy mam iść z tym do psychiatry po jakieś leki, do księdza po egzorcyzm czy do wróżki. Ponieważ terapii już próbowałam, z religią nigdy nie było mi po drodze, więc padło na wróżkę.

– Oj, ognista dziewczyna… – powitała mnie w drzwiach swojego zwykłego mieszkania pulchna, niska kobieta.

– Dlaczego ognista? – spytałam, czując na ramionach gęsią skórkę.

– Widzę twoją aurę, wręcz parzy. Coś takiego przeskrobała, że ogień się na ciebie uwziął, co?

Rozpłakałam się

Byłam już tym zmęczona, ciągłym poczuciem lęku, pilnowaniem się, uważaniem, ostrzeżeniem Cyganki… Słowa pulchnej wróżki przelały czarę goryczy. Kobieta napoiła mnie herbatą, pogłaskała po głowie i postawiła tarota.

– Nie widzę tu groźby do samego końca… Ostatecznie wygląda na to, że się uwolnisz, tylko… Widzę jakiś atak. Musisz uważać, bo niestety, nie widzę, kiedy nastąpi. Pokaż dłoń – długo sunęła palcem po wnętrzu mojej dłoni, oglądała linie, patrzyła na nie pod różnymi kątami. – Przeżyjesz, i nic ci się nie stanie, ale musisz być ostrożna.

– Nie da się jakoś…

– Dziecko kochane, to fatum! A czy przeznaczenia da się uniknąć? Żyjesz z tym od urodzenia. Odkąd pamiętasz, to w tobie tkwi, prawda? Właśnie. Dlatego nic, co zrobię, nie sprawi, że twój los się odmieni. Jeśli w jakikolwiek sposób mogę ci pomóc, to jedynie… Podeszła do kilku drewnianych pudełek, stojących na regale. Z jednego coś wyjęła i podała mi. – Proszę. Noś to przy sobie. To akwamaryn, kamień żeglarzy, symbolizujący wodę. Nie wiem, czy da radę zneutralizować moc ognia, ale może choć trochę ją osłabi.

Nie powiem, by ta wizyta podniosła mnie na duchu. Ze słów wróżki wynikało, że mój paranoiczny, wyśmiewany lęk wcale nie jest taki absurdalny i ogień naprawdę może mnie zranić. Mało tego, atak był nie do uniknięcia i już nadchodził. Nijak nie dało się powstrzymać nadciągającej katastrofy.

Nikomu o tym nie powiedziałam, bo i po co. Dotąd nikt się nie przejmował takim scenariuszem, włącznie z moimi rodzicami, więc czemu ktoś miałby się przejąć teraz? Bo pulchna wróżka nazwała mnie ognistą dziewczyną i kazała na siebie uważać?

Bez żartów...

Żyłam z dnia na dzień, spodziewając się niespodziewanego. Dni pełne strachu i stresu mijały, przechodząc w noce, tygodnie w miesiące, kwartały w lata. Skończyłam studia, spotkałam mężczyznę, z którym zechciałam dzielić życie, wzięliśmy ślub.

Wszystko to z duszą na ramieniu i niezadawanym na głos pytaniem: kiedy moje fatum po mnie przyjdzie? Gdy zaszłam w ciążę, bałam się podwójnie. A jeśli moje przeznaczenie dosięgnie nie tylko mnie? Może narażam właśnie moje własne dziecko, które powinnam chronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami?

Czułam, że spadam na dno, ale nie miałam pojęcia, jak powiedzieć o tym, co czułam, mężowi czy lekarzowi. Jeszcze uznają, że od hormonów zwariowałam albo że to ciąża i tyle.

Fatum, ogień, strach, wróżki i Cyganki? Jak to brzmiało? Szaleńczo! Milczałam więc, ale trzymałam blisko siebie akwamaryn. Wierzyłam w jego moc czy nie, nie miałam niczego innego. Był moim talizmanem i kołem ratunkowym.

Nie pamiętam, by jakiś dzień mojej ciąży był beztroski albo wręcz szczęśliwy. Zbyt się martwiłam. Jednak na przekór tym lękom urodziłam zdrową córeczkę i cieszyłam się spokojnym macierzyństwem. To było cudowne uczucie: patrzeć, jak mała rośnie, rozwija się, choć czasem byłam tak wykończona, że zasypiałam na stojąco.

Tego popołudnia obudził mnie alarm. Coś wyło, pewnie jakieś auto, ale tak dobrze mi się spało, że nie chciałam jeszcze otwierać oczu. Cholera, no nie da się. Ten głupi alarm zaraz obudzi też Adę. Spojrzałam w stronę łóżeczka: moja córka spała spokojnie, nawet się nie skrzywiła. Jakby nic nie słyszała.
Ułamek sekundy później dotarło do mnie, że alarm zawodzi tylko w mojej głowie, ponieważ… Dym! Wyraźnie wyczułam dym! Wszystkie moje zmysły natychmiast się wyostrzyły, już nie byłam ani trochę śpiąca.

Chryste, pół mieszkania płonęło

Płonęło! Jak miałam uciekać z córką? Którędy? Mieszkaliśmy na czwartym piętrze. Ada dopiero teraz się obudziła i zaczęła pokwękiwać. Musiałam działać. Szybko. Za chwilę zatrujemy się dymem, udusimy albo zaczadzimy, a wtedy nie umkniemy przed ogniem. Ucieczka oknem odpadała. Strażaków mogłam się nie doczekać. Zadzwoniłam już na 998, ale naprawdę mogą nie zdążyć. Pozostawało jedno: przebiec przez płomienie i uciec drzwiami.

Sięgnęłam po nosidełko i wpięłam w nie Adę, żeby mieć wolne ręce. Potem chwyciłam koc i jak najdokładniej nas owinęłam. Nie wiem, kim się wtedy stałam, co mnie opętało, ale dawna ja, która bała się głupiej świeczki, zniknęła. Bałam się, jednak pomimo szalejącego w domu ognia moje ruchy były spokojne i pewne.

Jakbym całe życie przygotowywała się właśnie na tę chwilę. Jeszcze sprawdziłam, czy mam akwamaryn w kieszeni. Był. Mogłam ruszać.
Choć serce podchodziło mi do gardła, nie wahałam się. Musiałam za wszelką cenę ochronić moją córkę. Nawet jeśli ja zginę przez to cholerne fatum, ona musi przeżyć!

Skoczyłam w ogień, bez odliczania, bez zastanowienia. Sekunda zwłoki i paraliżujący strach mógł wrócić, wtedy nie zrobię ani kroku. Biegłam, czując palące gorąco. Moje stopy lizały i kąsały płomienie. Bolało jak wszyscy diabli, ale nie krzyczałam, by nie nałykać się dymu i nie poparzyć płuc.

Musiałam wytrzymać. W końcu przekręciłam zamek w drzwiach i wypadłam na zewnątrz. Waląc pięścią w drzwi sąsiadów, zbiegałam po schodach, ignorując ból poparzonych stóp. Chciałam po prostu opuścić blok, uratować córkę. To był mój cel.

Z dala od ognia adrenalina odpuszczała, więc słabłam, myśli mi się plątały. Wypadłam boso na płytki chodnika. Ich chłód to była niesamowita ulga dla stóp. Tyle że kolana ugięły się pode mną jak gałązki. Osunęłam się na ziemię, tuląc do sobie Adę. Była bezpieczna i płakała na całe gardło. Ja też przeżyłam… Nogi miałam poparzone, wyglądały okropnie, bolały potwornie, ale udało się, pokonałam ogień…

Uczę się tego każdego dnia na nowo

Mieszkanie nadawało się do totalnego remontu. Na szczęście nikomu nic złego się nie stało, ani nam, ani sąsiadom. Nie licząc moich blizn na stopach, ale to naprawdę niewiele w porównaniu do tego, co mogło się stać. Kiedy już się podleczyłam, poszłam do wróżki, która dała mi akwamaryn. Chciałam jej oddać kamień, skoro już spełnił swoje zadanie. Odmówiła.

– Jest już twój. A twoja aura zdecydowanie się wychłodziła i uspokoiła. Przeszłaś swoją próbę, kochana. Pokaż dłoń – dotknęła palcem jednej z linii.

– Spójrz… Jaka długa i piękna linia życia. Będzie dobrze. Nie musisz się bać.

Uczę się tego każdego dnia na nowo. Życia bez ciągłego strachu. To dziwne i piękne uczucie, móc po ponad trzydziestu latach uwolnić się od lęku. Nie zawsze mi się udaje, ale staram się. W końcu moje przeznaczenie się wypełniło, a ja przetrwałam.

Czytaj także:
„Wróżka przepowiedziała mi, że za rogiem czeka na mnie dawna miłość. Miała rację, lecz to wcale nie był gorący kochanek”
„Za namową wróżki rozstałam się z ukochanym. To moja przyjaciółka przekupiła ją, bo chciała odbić mi faceta"
„Uwierzyłam wróżce jak ostatnia naiwniaczka. Męża oskarżyłam o zdradę, a córkę nazywałam rozpustnicą”

Redakcja poleca

REKLAMA