„Babcia miała sekrety, o których nie powiedziała nikomu. W spadku zostawiła mi pożółkłe listy, a w nich prawdę o sobie”

stara kobieta babcia fot. pikselstock
„Dopiero po śmierci babci odkryłam jej wielką tajemnicę. Pożółkłe listy powiedziały mi prawdę i zdradziły sekret skrywany przez kilkadziesiąt lat. Ta korespondencja otworzyła mi oczy i kazała odmienić życie o 180 stopni. To niesamowity prezent od najbliższej mi osoby”.
/ 18.07.2023 11:15
stara kobieta babcia fot. pikselstock

Ja i babcia Basia byłyśmy ze sobą blisko, lecz nie zwierzałyśmy się sobie ze swoich sekretów. Nie wiem, jakim cudem poznała prawdę o mnie. Tymi listami chyba chciała mi coś powiedzieć.

Listy do M.

– Byłam dzisiaj w mieszkaniu babci – powiedziała mama na powitanie zamiast zwyczajowego „Cześć”. – Przejrzałam szafę i szuflady w komodzie.

Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam ją do środka. Skierowała się do kuchni, bo – jak powszechnie wiadomo – w kuchni rozmawia się najlepiej.

– Mamo, napijesz się czegoś? – spytałam dla porządku i wzięłam od niej żakiet.

– Kawy mi zrób – poprosiła, a potem sięgnęła do torby i wyjęła dużą białą kopertę.

– Co to? – zainteresowałam się zdawkowo i nalałam wodę do ekspresu.

– Chyba papiery. Nie zaglądałam, bo napisane, że do ciebie. – odparła.

– Do mnie? Papiery? – zdziwiłam się.– Jakie papiery mogła mi zostawić babcia?

– Skąd mam wiedzieć? Przecież to ty się z babcią kumplowałaś, byłaś z nią zawsze najbliżej. Znalazłam je na dnie komody, pod stertą czystych prześcieradeł. – powiedziała z wyrzutem.

– No tak, rzeczywiście – westchnęłam.Staruszka miała swoje fanaberie.

– Raczej dziwactwa – sprostowała mama, a w tonie jej głosu pojawiła się z trudem skrywana uraza.

Od kiedy pamiętam, darła z matką koty i nie potrafiła z nią się dogadać w najprostszych kwestiach.

– A gdzie mój kochany wnusio? – zmieniła temat.

– Na wycieczce w Krakowie, wspominałam ci przecież, nie pamiętasz?

– Fakt, wyleciało mi z głowy – przyznała mama i wbiła wzrok w żółknący za oknem klon. – Cholerna jesień. Zaraz znowu będzie szaro i buro, i tak przez kilka miesięcy – westchnęła.

Nie podjęłam tematu, bo jesieni nie znoszę tak samo jak ona. Poczekałam, aż do dzbanka zacznie skapywać ciemny, aromatyczny płyn i wzięłam w dłoń kopertę. Widniał na niej napis skreślony przez babcię: „Dla Marysi, do rąk własnych”. Korespondencja sprzed lat? Dlaczego mi ją zostawiła?

Powiało tajemnicą, ponieważ moja babcia uregulowała przed śmiercią wszystkie swoje sprawy – pożegnała się z bliskimi, pojednała z wrogami i z Bogiem, podzieliła sprawiedliwie swój skromny dobytek.

Rozmawiałam z nią tydzień przedtem i słowem nie wspomniała, że oprócz porcelanowych bibelotów, połowy mieszkania i okazalej biblioteki zostawiła mi coś jeszcze.

– No, no, co też to może być? – mruknęłam, rozerwałam papier i bez większych emocji zajrzałam do środka.

– I co tam jest? Dolary, akt własności kamienicy w centrum miasta, kompromitujące fotografie? – zaciekawiła się rodzicielka.

– Stare koperty przewiązane niebieską wstążką – odparłam zgodnie z prawdą, po czym usiadłam po drugiej stronie stołu i wydobyłam je na światło dzienne.

Tajemnica skrywana przez lata

Adresatką wszystkich listów była babcia, ale pod panieńskim nazwiskiem, a nadawcą – niejaka Maria Wolnicka.

– Nie mów, że to listy od jakiegoś gacha, bo dziadek się w grobie przekręci – zażartowała ponuro mama.

– Nie przekręci się, bo to od kobiety. Mówi ci coś nazwisko Wolnicka? – zapytałam.

– Nic a nic – odrzekła bez zastanowienia. – Pewnie to dawna znajoma staruszki.

– Pewnie tak – mruknęłam.

Rozwiązałam wstążeczkę, wybrałam na chybił trafił jedną z kopert i wyciągnęłam z niej kartkę złożoną na pół. Nie powinnam była tego robić w obecności matki, ale bardzo mnie intrygowało, dlaczego babcia obdarowała mnie swoją prywatną korespondencją z jakąś tam Marią.

Kartka musiała być kiedyś biała, lecz pożółkła i pociemniała, a atrament lub tusz, którym ktoś na niej pisał – wyblakł i zrobił się prawie niewidoczny. Musiałam mocno wysilić wzrok, żeby cokolwiek przeczytać. W prawym górnym rogu widniała data i nazwa miejscowości, ale i jedno, i drugie rozmyła jakaś plama, może wody.

„Mod… Dziewiętnasty…” – tyle udało mi się rozszyfrować. Z treścią pierwszego listu nie miałam już takich problemów, choć początkowe zdania kompletnie mnie ogłuszyły. Nie mogłam się doczekać, aż moja mama wyjdzie

Dlaczego się nie odzywasz? Dlaczego nie odpisujesz? – pytała autorka. – Zabija mnie to milczenie. Chcesz, żebym umarła? Byłam u ciebie w ostatni czwartek, ale pocałowałam klamkę, a wczoraj odwiedził mnie Andrzej. Przyniósł kwiaty i czekoladki. Chciał ustalić datę ślubu. Zbyłam go. Robię tak od wielu miesięcy, ale będę musiała się w końcu określić. Wiesz, co czuję i kogo pragnę! Powiedz tylko słowo, a nigdy więcej na niego nie spojrzę.

Na tym zakończyłam lekturę i schowałam list do koperty, bo matka zaczęła dziwnie chrząkać i wiercić się na krześle, jakby miała owsiki. Pewnie zżerała ją ciekawość albo zaniepokoił wyraz moich oczu.

– I co? – spytała.

– I nic. To rzeczywiście list od przyjaciółki z dawnych lat – wykręciłam się półprawdą.

– I z powodu listu tej przyjaciółki dostałaś wypieków? – uniosła brwi.

Policzki rzeczywiście płonęły mi żywym ogniem, a serce biło zdecydowanie za szybko.

– Nie z powodu listu, tylko przeziębienia – wyjaśniłam ze stoickim spokojem, co akurat kłamstwem nie było, bo od kilku dni ciekło mi z nosa. – Coś mnie bierze, gorąco mi…

Myślałam, że mama nie uwierzy, ale popukała paznokciem w pudełko z chusteczkami higienicznymi i zajęła się kawą.

– Gorącego mleka z miodem i czosnkiem powinnaś się napić – doradziła mi z troską po chwili milczenia. – Bo te wszystkie chemiczne wynalazki z apteki prędzej rozwalą ci żołądek, niż pomogą. Masz czosnek?

– Tak, ale może jutro wieczorem się zacznę kurować. Weekend mam wolny, więc mogę sobie śmierdzieć czosnkiem do upojenia – podchwyciłam ulubiony przez nią temat i dobrze uczyniłam, bo natychmiast zapomniała o listach i zrobiła mi godzinny wykład o dobroczynnych skutkach medycyny naturalnej.

Słuchałam jej jednym uchem, ponieważ reszta mojego mózgu zajęta była analizowaniem tego, co właśnie przeczytałam.

Oczywiście mogłam się mylić i opacznie zrozumieć słowa owej Marii, przecież poznałam tylko drobny fragment korespondencji. Jednak coś mi mówiło, że seniorka miała ciekawsze życie, niż wcześniej sądziłam, i że być może ukrywała przed światem gorący romans z osobą tej samej płci!

Dziwnie się z tym podejrzeniem czułam, gdyż babcia jawiła mi się zawsze jako czcicielka tradycyjnych wartości rodzinnych i nigdy nie zrobiła ani nie powiedziała niczego, co mogłoby sugerować, że lubi czy lubiła dziewczyny.

To fakt, że późno wyszła za mąż. Szybko owdowiała i po śmierci dziadka sama wychowywała córkę. Nie związała się już, nawet nieformalnie, z innym mężczyzną, ale o niczym to jeszcze nie świadczyło.

Byłyśmy blisko, bo miałyśmy podobne charaktery. Niewykluczone, że właśnie po niej odziedziczyłam introwertyczną naturę, skłonność do popadania w melancholię i bezgraniczną miłość do książek.
To nas ze sobą łączyło najbardziej – literatura i małomówność. No i może jeszcze talent do gotowania. Mogłyśmy godzinami dyskutować o jakiejś powieści albo sterczeć przy garach i pichcić różne smakowitości.

Nie znaczy to wcale, że babcia z czegokolwiek mi się zwierzała albo że ja uczyniłam z niej powiernicę swoich tajemnic. Nigdy nie pytała, co w szkole, czy mam chłopaka, dlaczego z nikim się po rozwodzie nie spotykam. Nawet gdy przychodziłam do niej we łzach, czekała cierpliwie, aż sama powiem, co się stało, a jeśli nie mówiłam, to nie ciągnęła mnie za język, tylko po prostu ze mną była.

Czasem zresztą miałam wrażenie, że rozumie mnie bez słów. Jej śmierć zabolała mnie bardzo, jednak nie wpadłam w rozpacz, ponieważ odchodziła powoli i zdążyłam oswoić się z myślą, że umiera. Chorowała od lat. Przeżyła dwie poważne operacje serca, na trzecią nie chciała się zgodzić. Myślę, że czuła się zmęczona, straciła wolę walki, przestało jej zależeć.

Opowiadała mi czasem o swojej młodości, wspominała przyjaciół, dziadka, sąsiadów, miejsca, które odwiedziła, lecz nie kojarzę, by kiedykolwiek padło z jej ust imię Maria w kontekście innym niż mojej osoby. To dlatego czekałam niecierpliwie, aż mama zakończy wizytę. Chciałam wziąć się jak najszybciej do czytania listów i dowiedzieć czegoś więcej o tajemniczej pani.

Zostałam sama dopiero koło osiemnastej i pogrążyłam w lekturze. W pewnym momencie poczułam się wręcz przybita masą intensywnych emocji, aż musiałam wyjść z domu. Kilka godzin przesiedziałam z listami nad miejskim stawem…

Babcia kochała inną?

Przeczucie mnie nie zawiodło. Babcia Basia straciła w młodości głowę dla innej kobiety, i to nie było platoniczne uczucie, tylko namiętna, pełna pasji i pożądania miłość.

Nie wiem dokładnie, gdzie się poznały ani kiedy. Wydaje mi się, że w 1951 roku w sanatorium w Otwocku. Maria nie mieszkała w Warszawie, tylko… Nie mogę powiedzieć gdzie, bo to małe miasteczko. Możliwe, że ta kobieta jeszcze żyje, i nie chcę, aby spotkała ją jakaś przykrość. Zaznaczam też, że w trosce o jej prywatność zmyśliłam nazwisko Wolnicka. Nie miały przyszłości.

Babcia czuła się ponoć bardzo zraniona i odrzucona. To chyba wtedy pojawił się na horyzoncie ten wspomniany Andrzej, a ona, pod naciskiem rodziny i pewnie też dlatego, że facet okazał się niezłą partią – jednak przyjęła jego oświadczyny.

Był po prostu dobrym człowiekiem oraz plastrem na rany, a ona potrzebowała przy sobie kogoś, kto dałby jej poczucie bezpieczeństwa. Babcia też ani przez chwilę nie przestała kochać Marii, więc zaraz po wyjściu z więzienia pojechała do miasteczka M., żeby wszystko naprawić.

Kiedy zobaczyła pierścionek zaręczynowy i dowiedziała się o Andrzeju, pękło jej serce. 

Wszystko wskazuje na to, że kobiety nigdy więcej się nie spotkały. Stąd wniosek, że babcia zacięła się w swoim bólu i zerwała z tą drugą wszelkie kontakty. Taka nieprzejednana postawa może wydać się dziwna, bo przecież wielka miłość potrafi znieść wszystko. Ale ja akurat świetnie babcię rozumiem. Ja też reaguję impulsywnie, długo chowam urazę i też nie potrafię szybko wybaczać. Na jej miejscu postąpiłabym tak samo.

Nie wiem, jak potoczyły się dalsze losy Marysi. Z listów wynika, że chyba w końcu się poddała, ponieważ w ostatniej kopercie znalazłam zaproszenie na ślub i włożoną do środka kartkę, na której było napisane coś w rodzaju ultimatum: „To twoja ostatnia szansa. Ucieknę sprzed ołtarza, jeśli zechcesz”.

Ona wiele dla niej znaczyła

Babcia z tej szansy najwyraźniej nie skorzystała, ale myślę sobie, że skoro przechowywała listy przez ponad pół wieku, to nigdy o Marii nie zapomniała, a może nawet nigdy nie przestała jej kochać. Może przez 60 lat pluła sobie w brodę, że wtedy, w 1956, nie pojechała na ślub i nie wyrwała jej z ramion Andrzeja. Właściwie jestem tego pewna, bo wiem od mamy, że to babcia upierała się przy tym, żeby dać mi na imię Marysia. Teraz pojmuję dlaczego.

Listy od M. uświadomiły mi z bolesną wyrazistością, że nie chcę iść w ślady babci i ukrywać swoich uczuć pod grubą warstwą prześcieradeł. Nie chcę życia z poczuciem pustki, straty i niespełnienia. Miłość to wyjątkowe uczucie i nie wolno jej odrzucać. Następnego ranka zadzwoniłam więc do Ani i zadałam jej tylko jedno pytanie :

– Powiedz, czy ciągle mnie kochasz i nadal chcesz ze mną być?

– Tak – odparła bez zastanowienia.

– To, proszę, wróć.

Czytaj także:
„Miałam mamę za złotą kobietę do czasu, gdy wyszedł jej brudny sekret. Jak ona mogła mi to zrobić? Tyle straconych lat”
„Czekał mnie ślub jak z filmu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, aż w końcu poznałam brudny sekret narzeczonego”
„Sądziłam, że jesteśmy z mamą blisko i nie mamy tajemnic. Po latach wyznała mi swój największy sekret”

Redakcja poleca

REKLAMA