Zawsze marzył mi się dom. Nawet malutki, ale bez sąsiadów za ścianą, którzy słuchają muzyki przez całą noc, kłócą się przez cały dzień, a w niedzielę obowiązkowo rozbijają kotlety na obiad. I wiem, co mówię, bo całe życie mieszkałam w bloku. Do tego wystarczyłby mi mały, skromny ogródek – trochę róż, trochę lilii, może parę drzew owocowych, ale broń Boże, żadnych oklepanych, nudnych tui. Tak, taki dom widziałam oczami wyobraźni.
Moja mama wspominała mi nieraz, że ona też miała w planach wybudowanie własnego domu, lecz śmierć taty położyła kres tym marzeniom. Byłam wtedy malutka, nie miałam jeszcze trzech lat, więc nawet swojego ojca nie pamiętam.
Kiedy wyszłam za mąż, nie wyglądało na to, żeby kiedykolwiek udało mi się w takim domku zamieszkać. Z moją skromną pensją pielęgniarki i pracą na zlecenie Roberta mogliśmy sobie pozwolić najwyżej na wynajęcie kawalerki.
– Widać, takie moje przeznaczenie – myślałam sobie od czasu do czasu, kiedy dzieci sąsiadów biegały mi nad głową jak stado koni.
– Nie dla mnie cisza i spokój.
Norwegia? Czemu nie, byle nie na zawsze
A spokój przydałby mi się, zwłaszcza gdy wracałam po wyczerpującym dyżurze. Wtedy marzyłam jedynie o ciszy, której w szpitalu było, nomen omen, jak na lekarstwo. Robert też nieustannie tęsknił za kawałkiem własnej przestrzeni. Wychował się na wsi, do Krakowa przyjechał jedynie na studia, no ale poznał mnie, znalazł jedną, drugą pracę i – został.
– Siedziałbym sobie na własnej werandzie i programował, a nie wiecznie w tych czterech ścianach – wzdychał czasami.
Po kilku latach zdecydowaliśmy się wziąć kredyt na dwupokojowe mieszkanie w bloku. I wtedy los wreszcie się do nas uśmiechnął. Robert dostał propozycję pracy w Norwegii. Nie dość, że stałą umowę, to jeszcze atrakcyjne zarobki. Miał jednak spore wątpliwości.
– Mam cię tutaj zostawić na Bóg wie ile? – martwił się. – Lepiej zostanę…
O dziwo, kiedy pracodawca Roberta dowiedział się o jego rozterkach, zaproponował, żebym przyjechała z nim.
– Polskie pielęgniarki są bardzo u nas cenione – mówił. – Znajdziemy dla twojej żony pracę bez najmniejszego problemu.
Wyobrażacie sobie, żeby polski pracodawca tak zrobił? Pewnie powiedziałby tylko, że ma na nasze miejsce stu chętnych.
Nie zastanawiając się już długo, spakowaliśmy walizki i ruszyliśmy w nieznane. Cieszyłam się na tę przygodę, ale postawiłam warunek: nie wyjeżdżamy na stałe. W kraju miałam przecież rodziców, przyjaciół, no i swoje marzenie o domku. Wiedziałam jednak, że z pieniędzmi zarobionymi za granicą wreszcie łatwiej będzie je spełnić.
I rzeczywiście, po pięciu latach w Norwegii mogliśmy pomyśleć o powrocie. Firma Roberta otwierała filię w Polsce, a ja wiedziałam, że dla dobrej pielęgniarki zawsze znajdzie się miejsce. Złożyłam wymówienie, jednak Robert wciąż miał przed sobą miesiąc pracy.
– Jedź już teraz – zaproponował. – Tu nie masz co robić, a w Polsce przejrzysz ogłoszenia, zobaczysz, jak stoją ceny działek, zorientujesz się w sprawie kredytu.
Zgodziłam się, bo faktycznie było to dla nas najlepsze rozwiązanie. Zamieszkałam u mamy, w starym mieszkaniu w bloku, w którym od kilku lat mieszkała ze swoim partnerem, Zbyszkiem.
– To już niedługo – powtarzałam sobie. – I będę mogła zapraszać mamę do siebie!
Zaczęłam przeglądać w internecie ogłoszenia o sprzedaży ziemi, oferty deweloperów. Jednak bez Roberta bardzo trudno mi było na coś się zdecydować. Mimo wszystko postanowiłam pojechać w kilka miejsc, obejrzeć działki, zorientować się, co i jak, a ostateczną decyzję podjąć już po przyjeździe męża do kraju.
Robert był zaskoczony, lecz zgodził się ze mną
Na początek umówiłam się z kobietą, która sprzedawała działkę niedaleko Krakowa. Pożyczyłam samochód od mamy i ruszyłam w drogę…
Dzień był piękny, słoneczny, szosa słabo uczęszczana. Puściłam na cały regulator muzykę i podśpiewywałam sobie radośnie. Z tego wszystkiego nie usłyszałam wskazówek GPS i po chwili błądzenia, trafiłam na jakiś urokliwy żwirowy gościniec, porośnięty z obu stron wierzbami. Nie chciałam krążyć po okolicy, bo byłam już bardzo spóźniona.
„Przy tej drodze na pewno ktoś mieszka – pomyślałam sobie. – Najwyżej zapytam o właściwą trasę”.
I rzeczywiście, zaraz zza zakrętu wyłonił się piękny dom z piętrem. Aż zamarłam z zachwytu, kiedy go zobaczyłam. Był dokładnie taki, jak w moich marzeniach!
Otoczony niewielkim ogródkiem, ze świerkowym zagajnikiem z tyłu, ogrodzony drewnianym, zielonym płotem. A co najważniejsze – przed domem stała tabliczka z napisem „Na sprzedaż”!
Zahamowałam gwałtownie, wyskoczyłam z auta. W domu nikogo nie było, lecz zajrzałam przez wysokie okna i obejrzałam sobie słoneczną kuchnię, jadalnię i piękny, obszerny salon. Bez zastanowienia zadzwoniłam pod numer podany na tabliczce. Właścicielka powiedziała, że może dojechać za dwie godziny.
– Nie szkodzi, poczekam – odparłam, sadowiąc się wygodnie na drewnianej huśtawce stojącej w ogrodzie.
Zadzwoniłam jeszcze do Roberta.
– Kochanie, miałbyś coś przeciwko temu, żebyśmy kupili gotowy dom, zamiast go budować? – zapytałam go.
Mąż zdziwił się, lecz w sumie podszedł do pomysłu dość entuzjastycznie. To zabrzmi głupio, ale miałam wrażenie, jakbym znała ten dom od zawsze. Wszystko wydawało mi się znajome.
„Mówi się, że niektóre domy mają duszę – pomyślałam, wsłuchując się w śpiew ptaków. – Widocznie ten taki jest”.
Spotkanie z właścicielką przebiegło jak z płatka. Sprzedawała dom po zmarłej, bezdzietnej ciotce i zależało jej na czasie, bo wyjeżdżała z Polski. Co najważniejsze, cena była naprawdę niewygórowana!
– Skontaktuję się z mężem i do pani zadzwonię – obiecałam kobiecie, ale prawdę mówiąc, byłam już zdecydowana.
Partner mamy pomógł mi sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z księgami wieczystymi i hipoteką. Polecił mi też fachowca, niejakiego pana Kazia, który ocenił, w jakim stanie jest dom.
– Poprawiłbym dach, pomalował ściany i zrobił parę mniejszych przeróbek – usłyszałam od niego.
– Poza tym dom jest w zaskakująco dobrym stanie.
Robert przyjechał na weekend, żeby obejrzeć dom. Na szczęście, spodobał mu się tak jak i mnie. Podpisaliśmy więc stosowne papiery, mój mąż wrócił do Norwegii, a ja zabrałam się za urządzanie naszego domu. Jeździłam tam codziennie, żeby sprawdzić, jak posuwają się prace. Zbyszek często mi towarzyszył i pomagał, lecz mama odmawiała.
– Pojadę, jak wszystko będzie gotowe – mówiła z uporem…
W niedużym pokoju na piętrze zamierzałam urządzić sypialnię.
– Chciałabym położyć tu tapetę w kremowo-niebieskie paski – oznajmiłam panu Kaziowi, który właśnie kłopotał się z odsunięciem starej, masywnej szafy. – Rozjaśni ten pokój.
Szafa została po poprzedniej właścicielce, ale była tak zjedzona przez korniki, że nadawała się tylko do porąbania.
– Najwyraźniej poprzednia właścicielka też tak myślała – odparł pan Kazio, ocierają pot z czoła.
Widząc moją minę, wskazał na fragment ściany za szafą. Pokryta była tapetą w biało-niebieskie pasy!
– Widocznie po latach ktoś zamalował tapetę tą zieloną farbą, a że nie chciało mu się przesuwać szafy, to kawałek tapety został – orzekł pan Kazimierz.
Pewnie miał rację, ale jakim cudem ja wpadłam na pomysł takiej samej tapety? To musiał być przypadek, jednak dość dziwny, trzeba przyznać.
Majster podejrzewał, że robię mu jakiś test
Kilka dni później remont przeniósł się do kuchni. Nie podobało mi się, że nie ma z niej przejścia do spiżarni.
– Cały czas podchodzę do tej ściany – skarżyłam się panu Kaziowi – przecież to logiczne, że tu powinny być drzwi!
– Mogę je wybić – zaproponował mi.
– Tylko niech pani pamięta o starym przesądzie, że jak się wybija drzwi albo okno, to ktoś musi przez nie przejść na drugi świat – zachichotał i zaczął miejsce przy miejscu oglądać ścianę. Opukiwał ją, kiedy nagle się zatrzymał.
– Dziwne – powiedział ze zmarszczonymi brwiami.
Wziął młotek i walnął nim w ścianę, tam, gdzie szukałam przejścia. Ku mojemu zdziwieniu, bez problemu zrobił się spory otwór!
– Tu kiedyś były drzwi – stwierdził majster, zerkając na mnie niepewnie. – Tylko że ktoś je zagipsował. Wystarczy trochę postukać i znowu będzie przejście.
Poczułam się nieswojo. To wciąż mógł być przypadek, ale…
Następnego dnia poprosiłam pana Kazia, żeby znalazł mi kogoś z okolicy, kto zna się na ogrodnictwie.
– Chciałabym posadzić tutaj rząd róż – wyjaśniłam, wskazując na róg ogrodu, gdzie rosło tylko jakieś zielsko. – Trzeba by to chyba wszystko wykarczować. Ale za kilka lat, jak zakwitną róże, będzie bardzo pięknie. Jak pan myśli?
Majster podszedł do zielonej plątaniny.
– Ja tam się na kwiatkach za bardzo nie znam – przyznał – ale te tutaj to chyba właśnie są róże.
Trochę zdziczałe, więc musiałaby pani ciut je przyciąć… Pani ich nie rozpoznała, jak je oglądała?
– Skąd! Ja wcale nie podchodziłam do nich! – powiedziałam z oburzeniem.
– To chyba panią jakiś duch nawiedził, skoro pani tak wszystko wie, jak tu dawniej wyglądało – skwitował pan Kazio.
A mnie wcale nie było do śmiechu
Trochę za dużo się tych przypadków nazbierało! W duchy nie wierzę, jednak muszę przyznać, mocno się przestraszyłam. I jak każdy w takiej sytuacji, poszłam po pomoc do mamy. Wysłuchała mnie, ale minę miała mocno niepewną.
– To chyba niemożliwe – wyszeptała do siebie, po czym kazała się zawieźć do mojego nowego domu.
I chociaż całą drogę próbowałam się czegoś dowiedzieć, milczała jak skała. Zbladła, kiedy wysiadła z samochodu, aż się przestraszyłam, że jest chora.
– Usiądźmy, córeczko, coś ci opowiem – zaproponowała.
– I co, myślisz, to jest przypadek? Czy może jestem nawiedzona? – ściszyłam głos. – Czy raczej opętana?
Mama potrząsnęła głową.
– Nie. Widzisz… Kochanie, ty wiesz, jak wyglądał ten dom, bo tu kiedyś mieszkałaś – westchnęła.
Zaniemówiłam na chwilę.
– Ale to niemożliwe. Przecież zawsze mieszkałyśmy w bloku! – zaprotestowałam, kiedy odzyskałam głos.
Mama uśmiechnęła się smutno.
– Ja tak. Ty – nie. Raczej tego nie pamiętasz, ale po śmierci twojego ojca długo chorowałam. Teraz wiem, że miałam depresję… No i wtedy nie byłam w stanie się tobą zająć. Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo było mi wstyd, że porzuciłam swoje dziecko, gdy było malutkie. Babcia zabrała cię więc do swojej przyjaciółki, właśnie do tego domu – mama otarła łzy chusteczką. – I takie jest wyjaśnienie twojej tajemnicy.
A więc po trzydziestu latach poznałam dom, w którym spędziłam ledwie parę miesięcy… Choć łączy się z nie najlepszym czasem dla mojej rodziny, mam nadzieję, że będziemy tu z Robertem szczęśliwi!
Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”