Była trudna i mało sympatyczna. Narzekała na wszystko, nie okazywała nawet krztyny wdzięczności za naszą pomoc. Dopiero potem zrozumiałam, że w ten sposób nas testuje…
Przez ostatnie cztery lata mieszkała u nas babcia mojego męża. Na początku nie chciałam się zgodzić na takie rozwiązanie. Oboje pracujemy, dzieci się uczą, dom jest dość ciasny, nieprzystosowany do opieki nad chorą osobą, a w dodatku babcia Jadwiga zawsze miała charakterek z piekła rodem!
– Czemu właśnie my? – buntowałam się. – Są inne wnuki… Paweł, Marcin, Mariola. Bogatsi od nas, mają prawdziwe wille, a nie chatki jak nasza! Jak ty to sobie wyobrażasz?
– Nie wyobrażam sobie – odpowiadał mąż. – Myślisz, że chcę zrobić z domu szpital? Nie chcę, ale sama powiedz: mamy inne wyjście?
Pewnie, że mieliśmy!
Wystarczyło kategorycznie powiedzieć „nie” i byłoby po sprawie. Ale wtedy babci zostawałby tylko dom opieki. Ani mnie, ani mojemu mężowi taka propozycja nie przeszłaby przez gardło! Babcia była osobą leżącą, sparaliżowaną po udarze. To znaczy, ten paraliż objął tylko lewą stronę ciała, ale Jadwiga nie chciała się rehabilitować i usprawniać. Nie słuchała tłumaczeń, że ma szanse na bardzo ograniczoną, ale jednak, możliwość poruszania się.
– Przeszkadzam komuś? – pytała. – To weźcie młotek i mnie dobijcie… To łatwizna! Nie będę się broniła!
Babcia wychowała troje dzieci, ale tak się złożyło, że wszystkie przeżyła. To odcisnęło ślad w jej psychice! Stała się ostra, uparta, często złośliwa. Dawniej towarzyska i otoczona ludźmi, zamknęła się w czterech ścianach i nie chciała nikogo oglądać.
Ponieważ była trudna i mało sympatyczna, to sama również spotykała się z niechęcią ze strony innych.
– Jest jeszcze na chodzie, daje sobie świetnie radę – mówili ci, którzy z racji bliskiego pokrewieństwa powinni się nią choć trochę interesować. – Jak coś się wydarzy, będziemy się martwić. Po co uprzedzać fakty?
No i się wydarzyło…
Babcia Jadwiga rzadko chorowała, była jak z żelaza, ale okazuje się, że każda żelazna konstrukcja z wiekiem rdzewieje i może pęknąć. Jadwiga miała już osiemdziesiątkę, zaczęły się skoki ciśnienia, a że nie brała leków, stało się najgorsze.
Całe szczęście, że mój mąż właśnie wtedy, pod wpływem jakiegoś przeczucia, zadzwonił do niej. Nie odbierała, więc pojechał do mieszkania. Uratował jej życie. Kiedy jakoś doszła do siebie, strasznie go za to obsztorcowała.
– Musiałeś się przyplątać? Musiałeś? Kto cię prosił? Miałabym już spokój, a tak, jeszcze się będę kołatać, licho wie, po co? Teraz na pewno zmuszą cię, żebyś się mną zajmował, bo jak ten głupi wyciągnąłeś mnie z tamtego świata. Teraz się męcz!
Miała rację… Razem z moim mężem jest czworo wnucząt. Wszyscy zamożni, wykształceni, dobrze ustawieni… My wypadamy najsłabiej w całym tym towarzystwie, ale to właśnie my musieliśmy wziąć babcię do siebie. Pozostali „nie mieli czasu i warunków”. Zwalali wszystko na wyjazdy, kontrakty, pracę po kilkanaście godzin na dobę, zmęczenie, i zapchany do ostatniej godziny kalendarz.
– Dołożymy się finansowo – obiecywali. – Ale tylko to wchodzi w grę. Albo wy ją weźmiecie, albo jakiś dom pogodnej starości. To jak będzie? Umawiamy się?
Co mieliśmy zrobić?
Dzieci pomieściły się w naszym pokoju, bo jest największy, babcia poszła do nich, my zajęliśmy klitkę przy kuchni. Łatwo nie było. Szumne zapowiedzi finansowego wsparcia zakończyły się na kupnie materaca przeciw odleżynom. Nikogo o nic nie prosiliśmy, mój mąż tak się zawziął, że tylko leki dla babci kupował z jej emerytury. Reszta zostawała nienaruszona…
Przez pierwszy rok nieraz płakałam. Babcia Jadzia dawała mi do wiwatu! Wszystko było źle, nie tak, niesmaczne jedzenie, za gorące, za zimne, za słone, za mdłe. Po prostu koszmar! Potem pojęłam, że babcia nas testuje, sprawdza, na ile damy sobie jeździć po głowie, co jeszcze wytrzymamy.
Wynikało to z niepewności i lęku. Staruszka domyślała się, że jest nam ciężko, więc postanowiła tak nas umęczyć, żebyśmy ją sami, z własnej woli, oddali do domu starców. I jednocześnie bardzo się tego bała. Ale była dumna, ambitna, nie chciała żebyśmy żałowali swojej decyzji i w końcu ją przez to znienawidzili. Wymyśliła więc, że lepiej będzie, kiedy nam wreszcie ułatwi decyzję.
Gdy to zrozumiałam, już nic nie było straszne. Postanowiłam drobnymi kroczkami zdobyć jej zaufanie. Przychodziłam, siadałam przy jej łóżku i opowiadałam jej o tym, co mi się w danym dniu przydarzyło. Z początku udawała, że nie jest zainteresowana. Ale była, nadstawiała uszu, wsłuchiwała się z uwagą w każde moje słowo!
Powolutku zaczęłyśmy rozmawiać. Pytała o wiele rzeczy, potem poprosiła, żebym jej zostawiała pod ręką pilota od telewizora, jeszcze później zapytała, czy nie mógłby przychodzić jakiś rehabilitant? Bardzo się ucieszyliśmy, bo to dawało nadzieję na poprawę… Opłacanie tej rehabilitacji, to była druga rzecz, na którą braliśmy jej pieniądze z emerytury.
Przyszedł dzień, kiedy nas kompletnie zaskoczyła. Jej mieszkanie było wynajęte, więc większość drobiazgów wylądowała u nas. Poupychaliśmy je w szafach, komodach i na pawlaczu. Niespodziewanie babcia zapytała o swoje szydełko i pudło z robótkami.
– Prawą rękę mam sprawną. Jakbyście mnie trochę inaczej usadowili, mogłabym może coś dziergać… Jak myślicie? Dałabym radę?
Odtąd często widywałam ją z tym szydełkiem. Migotało jak srebrna iskra, plotąc z jedwabnej muliny prawdziwe cudo: cieniusieńką, kremową firankę w motyle. Była naprawdę piękna, delikatna i bardzo oryginalna. Babcia ciągle powtarzała, że będę miała po niej pamiątkę.
Niestety, w życiu tak już jest, że jak się zaczyna walić, to po całości! Najpierw mój mąż stracił pracę, potem młodsza córka ciężko zachorowała, a potem babcia Jadwiga zaczęła gasnąć jak dopalająca się świeca.
Żeby nie zwariować od tych zmartwień szłam do babci i prosiłam, żeby zapytała kart, kiedy to się skończy. Nie chciała mi wróżyć. Mówiła, że karty jej nie słuchają, kiedy próbuje się dowiedzieć czegoś o najbliższych. Ale jeden raz dała się uprosić.
– Mam mówić prawdę? – zapytała po długim przyglądaniu się rozłożonej talii. – Czekają was ciężkie chwile!
– Ale poradzimy sobie ze wszystkim? – tylko tyle chciałam wiedzieć.
– Jak mnie posłuchasz, to dasz radę – uśmiechnęła się. – Ale tylko wtedy… Więc uważaj na wszystko, co ci powiem, zwłaszcza, gdy już nie będę nic mówić. Wtedy każde słowo będzie bardzo ważne!
– Dziwnie babcia mówi… – stwierdziłam. – O co właściwie chodzi?
– Można mówić bez mówienia – odpowiedziała. – Tylko wtedy słucha się tego inaczej…
Machnęłam ręką, bo babcia czasami miała takie chwile, kiedy zaczynała się dziwacznie zachowywać. Pomyślałam, że to taki właśnie moment.
Odeszła spokojnie, we śnie
Po pogrzebie odwiedziła nas jej najmłodsza wnuczka z pytaniem, czy nie zostały po babci jakieś starocie. Na przykład biżuteria albo książki.
– Kiedyś u niej widziałam taki ładny pierścionek z małymi brylancikami… Pomyślałam, że pasowałby na mój palec – powiedziała. – Chyba mam prawo do jakiejś pamiątki?!
Myślałam, że jej przywalę. Opamiętałam się w ostatniej chwili! Tych wizyt było więcej, jakby się umówili, żeby nas denerwować. Dopóki babcia żyła, omijali nas z daleka, teraz zaczęli się zlatywać jak sępy na żer. Phi! Żeby jeszcze było po co!
Jadwiga oprócz rzeczy osobistych nie zostawiła po sobie nic. Mieszkała skromnie, ubierała się byle jak, nie miała futer ani kosztowności. Ale jak ktoś pazerny, wszystko mu się przyda! Ta wnusia na koniec wizyty zachwyciła się babciną firanką w motyle.
– Toż to dzieło sztuki! – zawołała. – Przepiękne! I ręczna robota, nooo, u mnie by zagrało z meblami i dywanem… Mogę wziąć? Skoro twierdzicie, że nie było żadnego pierścionka, to zadowolę się firanką. Pasuje mi.
Nie zdążyłam się odezwać, a już jej nie było. Zakręciła pupą, jeszcze raz się rozejrzała po kątach i już była za drzwiami. Oczywiście z firanką w torebce! Tak się zdenerwowałam, że aż dostałam ciężkiej migreny. Cały wieczór się męczyłam, nie pomagały mi żadne proszki. Wreszcie przyszła noc i z kompresem na skroni położyłam się na kanapie. Nawet nie miałam siły, żeby się rozebrać.
Śnił mi się ten sam sen
Pewnie przez ten stres z firanką przyśniły mi się motyle. Cała chmura delikatnych, kolorowych skrzydełek krążyła dookoła mojej głowy, wplątując się we włosy, muskając policzki i przysiadając na meblach.
Otworzyłam szeroko okno, żeby się ich pozbyć, ale nie chciały odlecieć. Wręcz przeciwnie. Obsiadły szafkę w przedpokoju i wyglądały, jakby na coś czekały, tworząc na sklejce niezwykły ornament. To trudne do uwierzenia, ale następnej nocy wrócił ten sam sen. Znowu były motyle i szafka… Kolejnej to samo, i jeszcze następnej również! Opowiedziałam o tym śnie mężowi, ale on tylko machnął ręką.
–Zdenerwowałaś się przez tę firankę i dlatego tak ci się roi – tłumaczył. – Twoja podświadomość działa w ten sposób. Żal ci tych babcinych motyli, więc do ciebie przylatują, kiedy rozum się wyłącza. To przecież proste.
Dla niego może i było proste, ale ja czułam w tym jakąś dziwną tajemnicę. Tym bardziej że do wracającego snu dołączył jeszcze jeden obraz.
Widziałam okno bez firanki i zasłon. Całkiem gołe, czyste, z lśniącymi szybami. Potem pojawiła się przy tym oknie Jadwiga i zawiesiła karnisz, a do niego przypięła swoją firankę. Dalej było jak zwykle – motyle sfruwały na szafkę, a babcia patrzyła na mnie uważnie i bardzo wymownie.
Wyglądała, jakby chciała powiedzieć: „Pamiętasz jak ci powtarzałam, że czasami się mówi bez mówienia? Posłuchaj mnie, a dasz radę!”.
Nawet największy niedowiarek musiałby się zastanowić, czy to przypadkiem nie jest jakaś wskazówka z zaświatów? Ja nie byłam niedowiarkiem. Kiedy Jadwiga się do nas przeprowadziła, w tej szafce schowaliśmy jedno z wielu pudeł z papierami, fotografiami i innymi drobiazgami. Zbierałam się, żeby to przejrzeć i uporządkować, ale jakoś mi nie szło. Dopiero teraz postanowiłam to zrobić…
W drewnianej szkatułce było pudełeczko wyłożone aksamitem, a w nim faktycznie prześliczny pierścionek z brylancikami osadzonymi w platynowej koronie. Była jeszcze złota bransoletka, potrójne perły, dwie szerokie złote obrączki, kolczyki z akwamarynem i gruba koperta zaadresowana do mnie i mojego męża.
Znaleźliśmy w niej testament babci Jadwigi z ubiegłoroczną datą. Był napisany przez nią i własnoręcznie podpisany w obecności dwóch świadków. Okazało się, że poprosiła o tę przysługę swojego rehabilitanta i doktora, który czasem ją odwiedzał.
Nic nam nie powiedziała…
Zapisała nam swoje mieszkanie i wszystkie rzeczy, które po sobie zostawiła. Do tego dołączyła oświadczenie, że jesteśmy upoważnieni do jej konta, na jakie przez lata pobytu u nas wpływała jej emerytura. Absolutnie się tego nie spodziewaliśmy!
Nikt nie zgłosił sprzeciwu. Czyżby ich nastraszyła? Pozostałe wnuczęta też obdarowała. Podarunki dla nich znajdowały się w bankowym depozycie: cenna grafika, stary tulski samowar i przepiękna lampa naftowa… Jednak najbardziej niesamowity był prezent dla tej najmłodszej. Dostała firankę w motyle!
Tak. Naprawdę! Czyżby babcia Jadwiga miała zdolność przewidywania przyszłości? Swojej wnuczki nie widziała ani razu, od kiedy mieszkała u nas. Nie znała jej właściwie, nie pytała o nią, w żaden sposób się nie kontaktowały, więc jakim cudem tak celnie trafiła? To było niesamowite.
Dziwiliśmy się, że żadne z wnucząt nie rości sobie pretensji do nas, ani nie chce unieważniać testamentu. Dopiero notariusz nam powiedział, że
przekazał wszystkim listy od babci.
Jadwigi… Co napisała? Nie wiemy, nikt się nam nie zwierzył, ale mój mąż twierdzi, że musiała ich porządnie nastraszyć. Może zagroziła, że wróci z zaświatów, żeby ich nawiedzać, jeśli będą walczyć o spadek?
– Chyba nie wierzysz w takie rzeczy?
– Niby nie – przyznał. – Ale powiem ci, że do końca życia na widok motyla będę miał gęsią skórkę!
Darowizny od babci bardzo nam pomogły, szczególnie w leczeniu córki. Wspominamy babcię Jadwigę z wielką wdzięcznością, a przy jej nagrobku posadziliśmy fioletowy krzew budlei Dawida, do którego od wiosny do jesieni zlatują się motyle…
Czytaj także:
„Zięć traktował mnie jak służącą i ubliżał na każdym kroku. Gdy dostałam spadek, nie wiedział, w którą stopę mnie całować”
„Brat przekabacił rodziców, by przepisali mu dom rodzinny. Ten drań i jego żonka oskubali mnie z należnego spadku”
„Kiedy dostałem spadek, nagle stałem się atrakcyjny. Niewierna żona się odnalazła, a rodzina waliła drzwiami i oknami”