„Babcia jak czarownica, zawsze znała zaklęcie, by wyrwać mnie z opresji. Gdy zachorowała, musiałam przejąć pałeczkę”

szczęśliwa babcia fot. Adobe Stock, AboutLife
„Trwało lato, babcia planowała robienie dżemów i ogórków kiszonych na zimę, jak mogło przytrafić się jej coś takiego? Jak to w ogóle było możliwe? Każdy, ale… nie nasza babcia, nasza dobra wróżka! Panie Boże, hej, zaspałeś tam na górze?”.
/ 27.02.2023 10:30
szczęśliwa babcia fot. Adobe Stock, AboutLife

Moja babcia stosowała jedną, sprawdzoną w bojach receptę na wszelkie smutki i zgryzoty. Mieszkała z nami, w naszym niewielkim domku bliźniaku na przedmieściach, i gdy ktoś z rodziny miał jakiś problem, przychodził do babci, a ona rozwiązywała go pierogami. Jakimi, to już zależało – od rodzaju kłopotu i od pory roku.

Pamiętam, że gdy mama bała się o wyniki badań, bo niejednoznacznie wskazywały chorobę nowotworową, babcia nie odezwała się ani słowem, tylko pocałowała swoją córkę w głowę, a jakiś czas później postawiła przed nią talerz. Pierogi z truskawkami.

– Będzie dobrze! – oznajmiła. – Tylko zjedz wszystkie.

Mama dalej siedziała smutna przy stole, a wraz z nią tata. Mama grzebała widelcem w talerzu, nie mając ochoty na jedzenie czegokolwiek, nawet pysznych babcinych pierogów. Bała się o siebie, o nas, co będzie, gdy jej zabraknie… Ale babcia nie odpuściła. Stała nad zmartwioną córką tak długo, aż ta zjadła wszystko. A parę dni później, po dokładniejszych badaniach, już wiedzieliśmy, że to nie rak, tylko łagodne torbiele, i cała ta panika była zbędna. Babcia ze stoickim spokojem poklepała mamę po plecach, jakby chciała powiedzieć: a nie mówiłam?

Odkąd byłam mała, pamiętam, że obydwie siostry mamy wpadały do nas z płaczem, gdy coś niedobrego działo się w ich życiu. A to ciche dni z mężem, a to problem w pracy, a to kłótnia z koleżanką. Babcia po wysłuchaniu przepasywała się fartuszkiem i zagniatała ciasto, a potem robiła i doprawiała farsz na pierogi. Ruskie, gdy chodziło o kłopoty w domu; z mięsem, gdy chodziło o finanse. A gdy problem był naprawdę poważny, wysyłała kogoś do sklepu po jagnięcinę i dodawała tam dużo kolendry.

Jak mówiła, nie ma silnego na kolendrę

Kiedy byłam w liceum i podczas wakacji zerwał ze mną pierwszy chłopak, moja pierwsza miłość, a ja ledwie mogłam oddychać z bólu, babcia postawiła przede mną półmisek pierogów z borówkami.

– Lepiej się objeść borówkami, niż być z idiotą. Pamiętaj o tym.

– Ale on mnie nie chciał, bo powiedział, że jestem za gruuubaaaa…!!! – szlochałam i wyłam nad parującym talerzem.

Babcia tylko dołożyła łyżkę słodkiej śmietanki na środek.

– Szkoda, że on jest chudy. Tam pod czaszką! Jedz! – nakazała.

Kiedy wsunęłam do ust ostatnią sztukę, pomyślałam, że w sumie babcia ma rację. W brzuchu było mi ciepło i dobrze, moje podniebienie przeżyło ekstazę. A niech tam sobie idiota idzie w pioruny! Mało to innych, lepszych, którzy docenią taką dziewczynę jak ja? No i szczerze powiedziawszy, miałam  jeszcze czas na romanse, chciałam najpierw na spokojnie zdać maturę, pójść na studia… I wszystko to uświadomiłam sobie dzięki babci i jej pierogom. Najlepszym na świecie. W kilka minut problem przestał być problemem, a ja mogłam z pełnym brzuchem, za to z lżejszym sercem wstać od stołu.

– Masz rację, babciu – otarłam łzy i przytuliłam się do niej, jak zawsze, od małego, kiedy było mi źle. Nikt nie przytulał tak jak babcia, nawet rodzice.

– No pewnie, że mam. Nic tak nie pomaga na rozum jak pierogi.

– Na złamane serce też nie – uśmiechnęłam się.

Jak to, jeszcze śpi?

Babunia i jej pierogi działały zawsze, bez pudła. Nie miałam pojęcia, jak ona to robi. Modliła się nad tymi pierogami czy co? Miała układy z Panem Bogiem, który jej prośby załatwiał poza kolejką? Jeśli chodzi o to, że z pełnym żołądkiem lepiej się myśli, to czemu nie robiła kotletów mielonych albo schaboszczaków? W każdym razie jej pierogi w jakiś magiczny sposób rozjaśniały dzień, sprawiały, że kłopoty nie tyle znikały, ile zaczynały wydawać się nieistotne albo nagle wpadało się na pomysł, jak wszystko poukładać, żeby było dobrze. Babcia była więc nie tylko nasza naszą domową ostoją, ale też czarodziejką, do której przychodziło się po dobrą radę.

Aż któregoś dnia nie wstała rano, jeszcze przed nami, i nie krzątała się jak zwykle po kuchni. Kiedy zaspana poszłam zrobić sobie kawę, przed zajęciami na uczelni, zdziwiłam się, że jestem pierwsza na dole.

– A gdzie babunia? – spytała mama, która weszła zaraz po mnie.

– No właśnie nie wiem. Może chciała dłużej pospać? Może się zmęczyła?

Babcia nie była już młódką, choć nam się wydawała wieczna i nie zdarcia. Miała prawo do odpoczynku.

– Albo… – mama błyskawicznie pobiegła na górę, a ja za nią.

Czułam jej strach. I sama się bałam. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że traktowałam babcię jak pewnik, coś stałego, obecnego w naszym życiu zawsze i na zawsze. A przecież z każdym dniem babcia się starzała… Osiemdziesiąt sześć lat to w końcu nie byle co! Mama zapukała delikatnie do drzwi pokoju babci, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, weszła. Babcia leżała w łóżku, z trudem łapiąc powietrze.

– Alinka… Tak jakoś… mi słabo – wyszeptała.

Mama usiadła obok niej na łóżku, a ja wyciągnęłam telefon z kieszeni i szybko zadzwoniłam po pogotowie. To było najgorsze, co w życiu przeżyłam: widzieć, jak karetka zabiera słabnącą, niknącą babcię do szpitala. Mama pojechała za nią, a my z tatą obdzwanialiśmy rodzinę.
Po południu mama wróciła do domu, zastając w salonie obie swoje siostry z mężami i dziećmi, mnie z tatą i dwie przyjaciółki babci, które czekały na jakieś wieści i nie mieliśmy serca ich wyprosić.

– Udar… – takiego wyroku się nie spodziewaliśmy.

Trwało lato, babcia planowała robienie dżemów i ogórków kiszonych na zimę, jak mogło przytrafić się jej coś takiego? Jak to w ogóle było możliwe? Każdy, ale… nie nasza babcia, nasza dobra wróżka! Panie Boże, hej, zaspałeś tam na górze?

– Badają ją, chcą sprawdzić, jak mocno organizm ucierpiał… Prawdopodobnie jutro będzie wiadomo, co dalej.

Wszyscy mieliśmy zwarzone humory. W pokoju zapadła cisza. Myśleliśmy o babci. O tym, ile dobra, ciepła i uśmiechu wnosiła do naszego życia. Zawsze można było na nią liczyć. Zawsze miała dla każdego dobre słowo. Nikt nie przytulał tak jak ona i nikt jak ona nie lepił pierogów, które pomagały na każdy kłopot.

Gdyby ktokolwiek z nas wylądował w szpitalu, babcia na bank poszłaby do kuchni i zajęłaby się lepieniem cudeniek, które podniosą nas na duchu. Czy tego by teraz ode mnie chciała? Czy nie dlatego ostatnio uczyła mnie sekretów idealnego ciasta i doprawiania farszów? Mówiła, że trzeba dodać tajny składnik, który jest tajny dlatego, że podpowiada go intuicja we właściwym momencie.

Musiałam zająć czymś myśli

Wstałam i bez słowa poszłam do kuchni. Włożyłam fartuszek babci, wyciągnęłam z szafki mąkę. Sprawdziłam, czy są truskawki. Były. Świetnie. Pierogi z truskawkami babcia zawsze robiła wtedy, gdy ktoś miał problem ze zdrowiem. Chyba wierzyła w nie bardziej niż w rosół na przeziębienie. Zaczęłam energicznie zagniatać ciasto.

– Co robisz? – spytała mama, wchodząc do kuchni.

Wzruszyłam ramionami. Bo z jednej strony to było oczywiste, a z drugiej czułam się tak zagubiona i niepewna, że nie miałam pojęcia. Wciąż nie znałam sekretnego składnika na pierogi dla babci. Po prostu chciałam zająć czymś myśli i trzęsące się dłonie. Mama przyłączyła się do mnie i zaczęła wałkować ciasto. Później dołączyły się ciotki, koleżanki babci i kuzynki.

Siedziałyśmy w milczeniu i każda robiła swoje. Jedna wałkowała ciasto, druga wykrawała szklanką kółka, następne nadziewały je pokrojonymi truskawkami, doprawionymi przeze mnie cynamonem – po prostu nagle wiedziałam, że to musi być cynamon – kolejna wrzucała pierogi do garnka z parującą wodą, a ostatnia hartowała te ugotowane wodą i układała na półmisek.

Potem wszyscy zasiedliśmy do stołu i jedliśmy pierogi, polane śmietaną z cukrem waniliowym i cynamonem, a jakże. Może nie były tak idealne jak te robione przez babcię, ale swoją moc miały – podtrzymały nas na duchu. Kiedy zbierałam talerze ze stołu, zadzwoniła komórka mamy.

– Słucham? Tak… Och, coś się… Tak? Dziękuję, dziękuję pani bardzo za telefon! Słuchajcie! – mama powiodła po nas spojrzeniem. – To ze szpitala. Babcia czuje się lepiej. To nie był silny udar i zdążyła dotrzeć w porę do szpitala. Trzeba będzie na nią uważać, mała rehabilitacja też się przyda, ale powinno być dobrze! No, córeczko… – podeszła i wzięła mnie w objęcia. – Wygląda na to, że mamy kontynuatorkę rodzinnej tradycji. Zuch.

Rzeczywiście, niedługo babcia wróciła ze szpitala, jak zwykle kochana i uśmiechnięta. Wystraszeni i zatroskani, staraliśmy się wyręczać ją we wszystkim, aż zaczęła narzekać, że robimy z niej inwalidkę. Ale mojej pomocy w robieniu pierogów nie odmawia. Przeciwnie, na serio wzięła się za szkolenie mnie na swoją następczynię. Ponoć mam ten sam dar, który i ona otrzymała. Znam już kilka jej sztuczek, ale wciąż wypytuję o kolejne i skrupulatnie je zapisuję, by o niczym nie zapomnieć.

– Nie zapomnisz, zapiszą ci się w sercu i głowie. Zresztą najważniejszy sekret sama już odkryłaś. To miłość, której trzeba dodać bardzo, bardzo dużo!

Czytaj także:
„Moja babcia uważała, że widzi przyszłość. To była złota kobieta, ale sąsiedzi wytykali ją palcami i nasyłali na nią księdza”
„Niech mi ktoś powie, że miłość jest tylko dla młodych. Moja babcia zakochała się na zabój w wieku 71 lat”
„Moja babcia to kłamczucha. Wymyśla niestworzone historie ze swojego życia, by rodzina uważała ją za bohaterkę”

Redakcja poleca

REKLAMA