Wierzyłam babci, gdy opowiadała nam o swoich bohaterskich czynach z czasów wojny. W pewnym momencie się jednak trochę zagalopowała...
Ależ byłam dumna z mojej rodziny i jej zasług dla naszej ojczyzny. Od dziecka wiedziałam, że moja babka była bohaterką wojenną, działała w konspiracji i narażała swoje życie dla wyższego celu, jakim była niepodległość Polski. Wszystkie wypracowania z polskiego, które zahaczały o drugą wojnę światową, czy też miały pokazywać dowody heroizmu i patriotyzmu Polaków, pisałam na podstawie przeżyć babci Kai.
Już samo imię miała romantyczne…Kaja… Wzięło się stąd, że rodzina, choć prowadząca zwykłe gospodarstwo rolne na wsi, tak naprawdę miała szlacheckie korzenie. Zbiednieli, walcząc o uwolnienie kraju spod ucisku zaborców. Ich szlacheckość ujawniała się w nazwisku, w zamiłowaniu do hodowli koni, wojaczki oraz właśnie w eleganckim imieniu babuni.
– Babci o nic nie dopytuj, ja ci wszystko opowiem, bo jej na starość mieszają się fakty – mówiła mama, gdy chciałam poznać jakieś szczegóły.
I rzeczywiście, to właśnie mama opowiadała mi historie wojennych przeżyć babci…
Co rusz dowiadywaliśmy się czegoś nowego
Najpierw, w 1939 roku, gdy cała rodzina uciekła przed wejściem Niemców, babcia, choć była jeszcze dzieckiem, została w gospodarstwie i ocaliła dobytek przed zrabowaniem. Potem, gdy rodzina znów była razem, Niemcy się wycofali i na te ziemie weszli Sowieci.
Po jakimś czasie zaczęli wywozić ludzi w głąb Rosji. Babcia uchroniła swoją rodzinę przed tym strasznym losem, bo podsłuchała rozmowę na posterunku pomiędzy rosyjskim komendantem a polskim policjantem, z której się dowiedziała, że następnego dnia o świcie będą wywozić ludzi z ich wsi. Pobiegła do domu, uprzedziła wszystkich i rodzina oraz sąsiedzi skryli się w lesie. Tam przeczekali akcję.
Cała epopeja wojenna wiązała się z aktywnością babci Kai. Gdy trochę podrosła, nie wahała się ani chwili, wstąpiła do tajnej armii, złożyła przysięgę w polu swojemu starszemu koledze i tak została łączniczką porucznika Łasicy. Brała udział w różnych akcjach, przemycała meldunki, przekradała się z radiostacją na plecach do samego Białegostoku. Nawet małoletniego brata angażowała do roboty konspiracyjnej. Krótko mówiąc, dokonywała cudów.
Jednak ostatnio usłyszałam coś nowego na temat babci. Otóż mama wróciła od niej i zaczęła mi opowiadać, jak to babcia w 1939 roku uratowała przed Niemcami rodzinę Żydów.
– Nie słyszałam o tym wcześniej – zdziwiłam się. – Babcia nic o Żydach nigdy nie mówiła. Poza tym, że są skąpi.
– Czasem tak jest, że na starość coś się przypomina, bo jakoś z zakamarków pamięci jaśniej wyłania się obraz dzieciństwa i młodości niż ostatnie zdarzenia – wzruszyła ramionami mama. – Tak mi dziś powiedziała.
To nie był koniec rewelacji. Po niedługim czasie sama usłyszałam od babci, że po wojnie pozostawała nadal w konspiracji i była nawet aresztowana i katowana przez jednego ze słynnych oprawców komunistycznych.
– Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałaś? – zapytałam.
– Sama nie wiem. Teraz mi się przypomniało – powiedziała babcia z niewinną miną dziecka.
Pomyślałam, że być może babcia ukrywa więcej tajemnic, ale nie chciałam jej o nic pytać. W końcu to słaba, schorowana staruszka. W domu mieliśmy dużo książek historycznych, opracowań, pamiętników. Babcia swoich wspomnień nigdy nie chciała spisywać. Może dlatego, że bała się tego, co ukrywała? Powiedziałam synowi o ostatnich rewelacjach.
– Babcia żołnierzem wyklętym? To by było super – ekscytował się Wiktor.
Postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej
Zaczęłam naciskać matkę, żeby sobie przypomniała dawniejsze opowieści babci. Ale ta kategorycznie stwierdziła, że nic o Żydach i komunistach nigdy z usta babci nie słyszała, bo na pewno by zapamiętała. Musiałam radzić sobie sama.
Zaczęłam wertować książki. Syn zobowiązał się przeszukać internet. Bardzo nas to historyczne śledztwo wciągnęło. Niestety, ja szybko utknęłam na mieliźnie. Jedyne, co znalazłam, to dane mojej babki zarejestrowanej jako kombatant wojenny, ze stażem w organizacji od 1941 roku. Byli też wymienieni inni członkowie jej oddziału. Zgodnie z podanymi informacjami żył już tylko jeden.
Postanowiłam go odnaleźć, co nie było trudne. Nazwisko wraz z adresem i telefonem znalazłam w starej książce telefonicznej. Uznałam, że najlepiej będzie pojechać do niego bez zapowiedzi. Wiktor chciał mi towarzyszyć, ale był w szkole okres zaliczeń, miał dużo pracy i nie mógł poświęcić na nasze dochodzenie całego weekendu. Rozczarowany został w domu, a ja pojechałam.
Gdy pukałam do drzwi ostatniego żołnierza z podziemnego oddziału mojej babki, miałam tremę. Długo nikt nie otwierał, ale w końcu drzwi się uchyliły i ujrzałam w nich malutkiego staruszka. Pomyślałam, że jestem bardzo głupia, że zagłębiam się w odległą historię, która dawno przeminęła, razem z ludźmi, którzy ją tworzyli. Jednak skoro już tu przyjechałam…
Przedstawiłam się i wyłuszczyłam moją sprawę. Powiedziałam, że moja babcia była w jego oddziale, że teraz wspomina, że nie złożyli broni po wojnie, że byli ofiarami reżimu komunistycznego, i że chciałabym się czegoś na ten temat dowiedzieć. Staruszek patrzył na mnie bez emocji, nic nie odpowiedział. Nawet pomyślałam, że jest głuchy i mnie nie słyszał, ale jednak nie.
– Droga pani. Ja nic nie powiem – wyszeptał po chwili. – Ja nic nie wiem. Wszystko zacząłem zapominać. Nic nie pamiętam już z mojego życia. Starość, choroba…
Nie było sensu z nim rozmawiać. Przeprosiłam za najście, pożegnałam się i wyszłam. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w kierunku Warszawy. Przejechałam ponad 100 kilometrów, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że właśnie znalazłam się w rodzinnych stronach mojej babci. I pomyślałam, że odwiedzę brata babci. Nadal mieszkał w ich starym gospodarstwie. Nigdy stąd nie wyjechał. Od lat był skłócony z babcią o podział ziem. Nie rozmawiali ze sobą. Mimo to, pomyślałam, że on mi pomoże, bo przecież też był w konspiracji, nosił meldunki. Musiał coś wiedzieć i, o ile nie dopadła go demencja, mógł mi wiele wyjaśnić.
Piaszczysta droga zaprowadziła mnie przed furtkę naszej dawnej siedziby rodowej. Nędzny drewniany domek słabo kojarzył mi się z opowieściami mamy i babci o szlacheckości rodu. Ot, zwykła drewniana chałupa, nawet bez ganku. Stałam nieco bezradnie przy płocie, bo na furtce nie było dzwonka. Wahałam się, czy wchodzić, czy wołać, że tu jestem, gdy nagle w ogródku, tuż przede mną, pojawił się starszy pan. Miał czapkę, mimo że było ciepło, i filcowe buty. Powiedziałam, kim jestem, a on kiwnął głową i wpuścił mnie na posesję.
– Toś ty wnuczka Kazi – powiedział.
– Nie, wnuczka Kai, żadnej Kazi nie znam – sprostowałam.
– Ona Kazimiera, nie żadna Kaja – upierał się.
– Babcia ma na imię Kaja, widziałam w dokumentach.
Starzec machnął ręką.
– Papiery można zmienić. Kazimiera jej na chrzcie dali, po naszym wuju.
Dlaczego nas tak okłamała?
Przyszło mi do głowy, że być może brat babci też stracił pamięć… Czułam, że moja misja spali na panewce, ale skoro już tu byłam, postanowiłam postarać się coś ze starca wyciągnąć.
– Chciałam dowiedzieć się czegoś o babci jako żołnierzu wyklętym – zaczęłam.
– Chyba przeklętym – zaśmiał się. – Matka nasza to ją tylko wyklinała, że po polach lata za chłopakami, że nie pomaga w gospodarstwie…
To mocno się kłóciło z przekazami babci o tym, jak bardzo była oddana rodzinie, ojczyźnie. Ale postanowiłam zlekceważyć na razie ten wątek i drążyć zasadniczy: żołnierski.
– Babcia działała w konspiracji. Jest kombatantem i mówiła, że pan nosił jej meldunki jako dziecko…
– Mów do mnie wuju – zaproponował starzec. – Raz coś jej niosłem, ale czy to był meldunek? Dała mi kawałek papieru, kazała zanieść do Bolka, to był nasz sąsiad zza lasu, wszystkie dziewuchy za nim szalały. Ja tam byłem przekonany, że to list miłosny. Moja matka też tak uważała i jak wróciłem, to najpierw mnie sprała, że poszedłem, a potem Kazię, że wszetecznica i jeszcze mnie naraża, bo tu Niemcy czasem przejeżdżali drogą i strzelali do kogo popadnie. Tyle wiem o podziemnej działalności mojej siostry. Dzieci z tego na szczęście nie było – powiedział i zaczął się śmiać.
Cała historia bohaterstwa mojej babki rozsypywała się jak domek z kart.
– Babcia mówiła, że po wojnie nie złożyła broni, że ją komuniści złapali, bili… – chciałam zweryfikować wszystko, co wiedziałam.
– Tu już się zupełnie zagalopowała. Po wojnie to ją matka dała do powiatu, do gimnazjum. Mieszkała u naszej krewnej organiściny, która jej pilnowała. Kazia do chłopów czuła wielką miętę i mama nie mogła jej tu na wsi upilnować. A w mieście nauczyciele, organiścina, organista i sam proboszcz dopilnowali jej i Kazia wyszła na ludzi. Tyle że strasznie chciwa się zrobiła i chciała mnie po śmierci matki stąd wykurzyć, ale jej się to na szczęście nie udało. Sprawiedliwość była po mojej stronie – dodał z satysfakcją.
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. W końcu westchnęłam.
– Nie rozumiem, dlaczego nas wszystkich okłamała? Po co? – zapytałam i spojrzałam na wuja.
– Dziecko, moja siostra zawsze wyplatała, co jej było wygodnie. Przyjechała tu do mnie w latach 70-tych. Już byliśmy skłóceni. Chciała się godzić. Ale potem zaczęła nawijać, że ona chce zdobyć uprawnienia kombatanckie, żebym jej poświadczył, że była w podziemiu, to ona poświadczy mi. I dalej mówiła, że ten Bolek, co z nim latała w krzaki za okupacji już jej poświadczył i mnie zaświadczy wszystko, co trzeba, a jemu z kolei poświadczyło dwóch kolegów… I że z tego są przywileje i pieniądze, i że to niczym nie grozi. Jak to wszystko usłyszałem, to tak się wściekłem, że ją psem poszczułem. Nie znoszę krętactwa. Brzydzę się szachrajstwem. Tak mam. Po matce. A w kogo Kazia poszła, to nie wiem. Niech idzie do diabła – rzucił na koniec.
Pożegnałam się i wyszłam.
Niech wybrzmi prawda...
Wracałam do domu zupełnie rozstrojona psychicznie. W pewnym momencie przypomniałam sobie, że nie zapytałam wuja o tych Żydów, co to babcia miała im pomóc, ale w głębi duszy czułam, że to także bzdura. Pewnie staruszka usłyszała coś w telewizji – bo to modny temat – i włączyła tę historię do swojej biografii. Podobnie zrobiła zapewne z komunistycznymi prześladowaniami, a także z żołnierzami wyklętymi…
Było mi smutno. Czułam się oszukana i żal mi było babci, że całe życie uciekała od rzeczywistości, nie była w niej szczęśliwa, musiała szukać rekompensaty w fantazjach. I stała się przez to zawodową kłamczuchą. Zdałam sobie sprawę, że nie bardzo możemy o tym wszystkim mówić, bo jeszcze cofną jej uprawnienia kombatanckie i ona tego nie przeżyje.
Tuż przed drzwiami zawahałam się: „Co ja powiem synowi?”.
– Dowiedziałaś się czegoś? – spytał.
– Poniekąd… – odparłam wymijająco.
– Bo ja mam rewelację – rzekł chłodno. – Babcia to mitomanka.
– Skąd wiesz? – wykrzyknęłam. – To samo powiedział mi jej brat.
– Nawiązałem kontakt (przez forum internetowe) z pewnym historykiem. Zweryfikował mi podawane przez babcię fakty. Nic się nie trzyma kupy. Dlaczego ona kłamała?
Miałam odruch, żeby bronić babci Kai, ale zaraz pomyślałam: „Nie. Niech zabrzmi prawda!”.
– Babcia chciała mieć uprawnienia kombatanckie, bo to pieniądze i prestiż. Inni kłamali i ona kłamała. Chciała w naszych oczach być wspaniała, a jest mała i żałosna. Ale to nasza babcia. Będziemy ją nadal kochać. Trzeba tylko skończyć z chwaleniem się tym jej kombatanctwem.
– No to co będę teraz mówił o mojej rodzinie? Czym się będę chwalił? – zawołał Wiktor z rozpaczą w głosie.
– Czym się będziesz chwalił? Może własnymi osiągnięciami? – zaproponowałam. – Zostań najwybitniejszym członkiem naszego rodu.
I teraz mam tylko jedną wątpliwość, czy to możliwe, by moja matka nic nie wiedziała o kłamstwach babci?
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie dla innej kobiety. Nie chcę się mścić i nie chcę go z powrotem, ale nie mogę zapomnieć krzywd”
„Zakochałam się w swoim uczniu. Gdy przechodził koło mnie w szkole, wszystko podchodziło mi do gardła. Czułam się niemoralna”
„Syn przyjaciółki był zdolnym dzieckiem, ale nie przykładał się do nauki. Miał problem, ale milczał, by nie martwić matki”