Coś się kończy, coś się zaczyna... Wraz z moją babcią utraciłam dzieciństwo. Czas zmierzyć się z dorosłością. Nic nie jest tu już takie jak dawniej.
No cóż, czas leci, wszystko się zmienia...
Nie lubię marca, bo jest niezdecydowany. Już nie zimowy, ale jeszcze nie wiosenny. Ponurą aurą i wilgocią przypomina jesień. Tylko lata nie można ujrzeć w nim wcale. Może szkoda, bo byłyby cztery pory roku w jednym miesiącu. A tak jest mieszanka niepełna, nieidealna i do tego mało sprzyjająca samopoczuciu. Trudno. Jakoś przetrwam. Ostatecznie to tylko trzydzieści jeden dni. W tym roku chyba najtrudniejszych w moim życiu… Ech…
Babcia zawsze mówiła, że marzec to taki czas oczyszczenia, porządku, oczekiwania na wiosnę, na triumf piękna i dobra. Była bardzo religijna, więc cykl pór roku też odbierała przez pryzmat wiary. W swojej płynącej z doświadczeń życiowych mądrości nigdy jednak się nie myliła. A jeśli nawet, to bardzo rzadko. Ciekawe, czy opowiadając mi o porządkach wiosennych, wiedziała, jakie porządki właśnie dziś przyjdzie mi robić.
Nomen omen wypadły akurat w marcu. Pociąg wjechał na moją stację, więc przerwałam rozmyślania, wzięłam swoją torbę i wyszłam na peron. Silny wiatr od razu mi przypomniał, że na porządną wiosnę muszę jeszcze poczekać. I dobrze. Ćwierkające ptaszki stałyby dzisiaj w opozycji do mojego nastroju. Instynktownie skierowałam się w lewo, gdzie była droga na skróty. Jakże się zdziwiłam, kiedy ujrzałam kamienne ogrodzenie, a za nim trzypiętrowy, nowoczesny budynek. No tak, od kilku lat przyjeżdżałam do babci samochodem. Małym, używanym, ale własnym.
Nie zauważyłam więc zmian, które zaszły w okolicy
Jeszcze kilka lat temu znajdował się tu pusty plac, na którym urządziliśmy boisko do gry w kosza. Na wielkich balach był tor do ćwiczeń zręcznościowych, a w rozwidleniu brzózek, połączonych jednym pniem bawiliśmy się w dom. Nieopodal rosła koniczyna; biała i czerwona, idealna na wianki.
Czterolistnej nigdy nie znalazłam, ale wierzyłam do dziś, że jeśli gdzieś bym ją miała znaleźć, to właśnie tam. Teraz miejsce dziecięcych zabaw zamieniło się w zadbane, wyłożone kostką brukową podwórko. Miałam nadzieję, że przynajmniej odrobina koniczyny ocalała. Tymczasem byłam zmuszona udać się w stronę przejścia dla pieszych i pójść do domu babci okrężną drogą. Nie ma jednak tego złego. Przynajmniej zajrzę do sklepu pani Marysi. Poczułam na języku smak najlepszych na świecie jagodzianek i serka waniliowego. Od razu zrobiłam się głodna, więc przyspieszyłam.
Kilka minut później okazało się, że niepotrzebnie. Plac, na którym stał maleńki sklepik, też był ogrodzony. Budynek wyburzono. No tak. Kochana pani Marysia ma teraz pewnie ponad siedemdziesiąt lat. W tym wieku nie stoi się już za ladą. Westchnęłam smutno na wspomnienie tejże lady, spod której zawsze wyciągała dla mnie jakieś słodycze albo napoje w foliowych torebkach. Tak, tak, kiedyś nie było soczków w pięknych kartonikach. Trzeba było pić z folii.
– Tylko uważaj, Aneczko, żebyś się nie oblała – zwykła upominać mnie babcia.
Uważałam, pewnie. Szkoda przecież, żeby specjalnie dla mnie odłożony napój wylądował na bluzce w postaci plamy. I chociaż byłam mała, umiejętnie sączyłam każdą kroplę z tego mało komfortowego opakowania. Od tych wspomnień zrobiło mi się jakoś tak sentymentalnie. A w żołądku głośno zaburczało. Ach, jakby tak móc znów poczuć smaki i zapachy z dzieciństwa. Na szczęście po przeciwnej stronie ulicy, naprzeciwko byłego już sklepiku pani Marysi, zobaczyłam sklep należący do dużej sieci handlowej. Logo znane, ale już nie wywołało ciepłych uczuć.
Trudno. Weszłam. Jagodzianek nie było, zastąpiłam je więc dwoma kajzerkami. W chłodni znalazłam serek waniliowy w opakowaniu łudząco podobnym do serka, który pamiętam z dzieciństwa. Dorzuciłam jeszcze kartonik soku pomarańczowego. I tylko jedno było takie jak kiedyś: z kieszeni kurtki wyjęłam szmacianą torbę na zakupy.
Przy kasie stała młoda pani
Owszem, bardzo miła, ale zbyt zajęta, żeby zapytać, co u mnie słychać.
– Dziękuję, zapraszam ponownie – powiedziała automatycznie, wręczając mi paragon.
Nawet się uśmiechnęła. Cóż z tego, że zaprosiła, skoro moja twarz była dla niej zupełnie obca. Zapomni o mnie za chwilę. Pewnie już zapomniała. A ja kontynuuję swoją wędrówkę. Już niedaleko. Muszę jeszcze tylko minąć dom pani Basi. Jej czarny, a właściwie lekko już siwawy Łatek obszczekał mnie, kiedy przechodziłam obok furtki. Oj, czy ten ociężały pies jest szczeniakiem, który uwielbiał ganiać za piłką, którą mu rzucałam? Jakoś trudno w to uwierzyć. A w ogóle czy to może być ten sam pies? Tyle lat minęło…
Spojrzałam na dom babci
Kiedyś biały, dziś poszarzały i jakby mniejszy, a na pewno smutniejszy – wyglądał żałośnie na tle zachmurzonego nieba. Nie przejęłam się jednak. Szybkim krokiem pokonałam cementową, popękaną ścieżkę i włożyłam klucz do zamka. W sieni przywitał mnie zapach wilgoci, więc zostawiłam otwarte drzwi. Nad kuchnią wciąż unosiła się woń najlepszej na świecie zupy pomidorowej. Słabiuteńka.
Nic dziwnego, skoro wszystko tu było przykryte warstwą kurzu. Machinalnie sięgnęłam po ścierkę i zmoczyłam ją nad zlewem.
– Pamiętaj, dziecko, stół w domu zawsze musi być czysty, żeby można było przy nim usiąść i zjeść albo porozmawiać z bliskimi – mawiała babcia.
Dlatego teraz starannie wytarłam ten stół przykryty ceratą w kwiatki. Szkoda tylko, że nie będę miała z kim zjeść przy nim mojego prowizorycznego posiłku. Postawiłam torbę na krześle i przeszłam do pokoju. Tu stęchlizna wyczuwalna była najbardziej, dlatego otworzyłam okno, pozwalając wiatrowi tańczyć pomiędzy meblami. Na komodzie stało zdjęcie w pozłacanej ramce. Uśmiechnięta pani w sukience w rumianki, a obok dziewczynka z włosami w nieładzie, lodem na patyku w garści i szerokim uśmiechem na ustach.
Babcia i ja…
Łzy stanęły mi w oczach. Jakże miałam zaglądać do szuflad, przeglądać stare fotografie, robić porządek w rzeczach kogoś, kto odszedł, zostawiając po sobie pustkę? Niemal wszystkie najmilsze, najpiękniejsze chwile mojego życia wiązały się z babcią. To ona nauczyła mnie odróżniać dobro od zła, kochać i wybaczać. Ona była skarbnicą wiedzy i mądrości. Zawsze gotowa nieść pomoc, była centrum mojego świata.
Nawet kiedy dorosłam, opowiadałam babci o wszystkim, co ważne w moim życiu. O pierwszym chłopaku, zdanej maturze, przyjęciu na studia, nawet o wrednym nauczycielu łaciny. Była moją powierniczką, przyjaciółką i opiekunką, odkąd pamiętam, a teraz jej zabrakło… W oczach stanęły mi łzy. Znak, że powinnam jak najszybciej zająć myśli czymś innym. Ukucnęłam i odsunęłam najniższą szufladę komody. Znalazłam tam pudełko owinięte w szary papier z wypisanym moim imieniem. Otworzyłam. I znowu poczułam łzy pod powiekami.
Maleńki, robiony na drutach sweterek, czapeczka i rękawiczki do kompletu. Uszyta z kawałków polaru niemowlęca kołderka ozdobiona szydełkowym misiem. Do tego prawdziwy hit, czerwona sukieneczka na szelkach ozdobiona włóczkową różyczką. W każdym drobiazgu znać było rękę babci, jej gust oraz miłość, wkładaną w przeszywane ściegi oraz przeplataną pomiędzy oczkami wełny.
Położyłam rękę na brzuchu
Moje maleństwo poruszyło się w odpowiedzi i kopnięciem albo uderzeniem piąstki zaznaczyło swoje zadowolenie. Czy babcia miała rację i będzie dziewczynka? Dziewczynka... Kiedyś marzyłam o córeczce. Teraz nic mnie nie cieszyło. Nie potrafiłam czerpać radości z ciąży, która przecież była tak wyczekana.
Poczułam, że muszę natychmiast wyjść z tego pokoju, bo inaczej się rozkleję. W kuchni nie mogłam pozostać tym bardziej. Jedynym ratunkiem było podwórko.
– Chodź, Aniu, na herbatę – zawołała ze swojego ganku pani Basia.
– Już idę – powiedziałam, ścierając z policzków łzy.
Nie chciałam i nie mogłam być teraz sama.
– Przyszłaś uporządkować rzeczy babci? – zagadnęła sąsiadka, stawiając przede mną talerz zupy ogórkowej.
– Tak, w końcu muszę się z tym uporać.
– Wiem, że to boli, ale pamiętaj, że twoja babcia wciąż jest obok. Żyje we wspomnieniach, w tym, jaka jesteś, we wszystkim, czego cię nauczyła.
– Chciałabym się do niej przytulić – wyznałam.
– Anuśka, ty masz kogo przytulać – ruchem głowy wskazała na mój brzuch. – Nabrałaś miłości, teraz czas zacząć ją rozdawać.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”