Babci Frani właściwie nie znałam. Mama mojego ojca mieszkała daleko. Rzadko do niej jeździliśmy. A tych wizyt miło nie wspominam… Do dziś, gdy pomyślę o babci, widzę surową staruszkę, która ciągle mnie za coś rugała. I wcale nie przytulała. Była zimna i oschła. Zmarła, kiedy byłam nastolatką. I chociaż to smutne, wcale za nią nie tęskniłam. Ale niedawno, już jako dorosła kobieta, miałam okazję wysłuchać opowieści o życiu babci Frani.
Poznałam jej historię
Odwiedziła nas moja ciotka, jej córka, która po wojnie wyjechała za granicę. Pewnego wieczoru poprosiła, żebym pokazała jej album z rodzinnymi fotografiami. Chciała powspominać dawne czasy, bo u siebie, we Francji, niewiele miała pamiątek.
– Widzisz, Madziu, to ja, twój tata i babcia Frania – powiedziała, wskazując czarno-białe zdjęcie.
– Miałam pewnie ze 12 lat. To było zaraz po wojnie, gdy uciekaliśmy z powstania. Tak, to fotografia zrobiona u babci, poznaję po studni. Oj, babcia była straszna…
– Babcia Frania? – Zapytałam.
– Nie, moja babcia, Antonina – wyjaśniła ciotka. – Teściowa twojej babci Frani. Okropna, ale musieliśmy u niej mieszkać. Oj, biedna była moja mama.
– Dlaczego biedna? – zapytałam. – Właściwie, to ja nie znam rodzinnych historii. Ojciec niewiele opowiada.
– Jak to mężczyzna – ciocia zamyślona patrzyła na fotografię. – A poza tym, on jest dużo młodszy ode mnie. Wtedy miał zaledwie dwa lata, to nic nie pamięta. Ja zresztą też mogę coś pokręcić. Dzieckiem byłam, no i tyle lat minęło…
– Właściwie całą wojnę babcia była sama – ciocia zaczęła swoją opowieść. – Tata we wrześniu poszedł na front. Pamiętam, jak mama płakała. Ja zresztą też. Nie wiedziałyśmy, czy żyje… Czekałyśmy na list, ale ten nie przychodził. Dopiero przed Bożym Narodzeniem ktoś zapukał do drzwi. To był kolega ojca z wojska. Powiedział, że tata żyje i ukrywa się za granicą. Chciał wracać, ale mama bała się, czy to bezpieczne. Niemcy przecież wiedzieli, kto był żołnierzem. Tatę zobaczyłam dopiero po roku.
– Zdobył lewe papiery i mógł wrócić. Wydawało się, że wszystko będzie w porządku. Do czasu... Pewnego dnia, latem 1943 roku tata nie wrócił wieczorem do domu. Mama miała nadzieję, że został gdzieś na noc, że po prostu nie zdążył przed godziną policyjną. Ale minął dzień i jeszcze jeden. Dowiedzieliśmy się, że został schwytany w łapance. Jak mama wtedy płakała! Twój tata miał wtedy dopiero roczek. Frania została sama, z dwójką dzieci…
Ciocia na chwilę przerwała opowieść
– To były straszne czasy, Madziu – powiedziała cicho. – Ludzie byli straszni. Nikomu nie można było ufać. Mama zacisnęła zęby, pracowała. Potem twój tata ciężko zachorował . Zimą. Już wtedy w mieście było źle, brakowało jedzenia. Ale najgorsze, to przyszło w sierpniu…
–Wiedzieliśmy, że coś się szykuje. I wszyscy się bali – tego, co się wydarzy. I tego, że ktoś kogoś wyda, sprzeda. Na naszej klatce nikomu nie można było ufać. Jeden dozorca był porządny. Pomagał, chociaż wiedział, że się naraża. To u niego w piwnicy robiliśmy zapasy. A potem wybuchło powstanie. Zeszliśmy do tej piwnicy, bo tylko tam było bezpiecznie. Pamiętam jeden dzień, gdy Niemcy chodzili po domach i szukali takich jak my. Jeden nas znalazł. Mama akurat poszła na miasto szukać jedzenia, ja zostałam z malutkim Zdzisiem i córką dozorcy. Nagle usłyszałyśmy odgłos ciężkich, żołnierskich butów, drzwi się otworzyły i zajrzał jakiś Niemiec. Myślałam, że już po nas… A on spojrzał na Andzię – znaczy na tę córkę dozorcy – i jakby coś w niego trafiło. Ładna dziewczyna była, bystra i znała trochę niemiecki. Zaczęła z nim szwargotać. O czymś pogadali, śmiali się. Następnego dnia znów przyszedł. Przyniósł chleb, konserwy. A dla Andzi czekoladę. Wiesz, co to była czekolada podczas wojny?!
– Ja tego Niemca zawsze będę dobrze wspominać – ciotka zamyśliła się. – Bo gdy powstanie się kończyło i było wiadomo, że wszystkich wyprowadzą, on pomógł nam uciec. Oczywiście, o Andzię mu chodziło, ale zabrał wszystkich.
– Mama poszła z nami do teściowej, na wieś. Prawie 100 kilometrów... Większość drogi na nogach przeszłyśmy. Twój tata był bardzo słaby po chorobie, trzeba go było odżywić, ale jak? Mama dawała mu to, co sami jedliśmy – gotowaną pokrzywę, ziemniaki, moczoną pszenicę…
– A to było przecież małe dziecko. Kiedy wreszcie dotarliśmy do babki, ta spojrzała na swojego wnuka i wiesz, co powiedziała do synowej? „A po coś ty go tu przyniosła, przecież to trup”… Matka się wtedy popłakała, jak nigdy. A Zdziś jakoś z tego wyszedł… No, to wiesz, bo to twój tata – ciocia uśmiechnęła się do mnie.
– Siedzieliśmy potem u babki, ale to było okropne. Ona chyba nie lubiła mamy, strasznie nią pomiatała. Nas też nigdy nie przytuliła, nie pogłaskała.
Po wojnie do babci przyjechał tata
– Okazało się, że był w obozie. Był inny, zamknięty w sobie, jakby zdziczały. Zebraliśmy się wtedy i pojechaliśmy do Warszawy szukać szczęścia w gruzach. Nie znaleźliśmy go. Tata nigdy nie wrócił do siebie. W obozie nabawił się gruźlicy, zmarł trzy lata po wojnie.
– Mama potem wyszła drugi raz za mąż, wyjechała do Rzeszowa. Ale szczęścia chyba już nie zaznała. Gdy byłam mała, śmiała się, śpiewała mi piosenki. Potem jej uśmiechu nie widziałam już nigdy. Zamknęła się w sobie, pogodziła z losem. A potem… ja wyjechałam.
Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie. Ja babcię pamiętam odmienioną – z zaciśniętymi ustami, surowym wzrokiem, nieobecną duchem. Próbowałam ją sobie wyobrazić roześmianą, jak tuli do siebie małą córeczkę. Jak bardzo musiała cierpieć, że zamknęła się w sobie, otoczyła skorupą, odrzuciła wszelkie uczucia…
Bała się przytulać nawet własne wnuki! Szkoda, że nie chciałam poznać jej bliżej. Wtedy może bym ją pokochała, a to na pewno było jej potrzebne…
Czytaj także:
„Gdy poroniłam, mąż odsunął się ode mnie, a przyjaciele bagatelizowali sprawę. Był jednak ktoś, kto rozumiał mój ból…”
„Wiem, że facetów trzeba trzymać krótko, ale ja swojego rozpieściłam. Skaczę koło niego jak piesek, a on mnie nie docenia”
„Sąsiadka chciała bawić się w >>Kargula i Pawlaka<<, rujnując nam życie. Wiedziałam, że na tę starą jędzę trzeba znaleźć sposób”