„Babcia bała się, że zostanę starą panną i wzięła sprawy w swoje ręce. Jak na tacy podała mi słodkiego przystojniaka”

zakochana para fot. iStock, PeopleImages
„Babcia nie mogła pojąć, że choć mam prawie 30 lat, to nadal nie mam męża. Z jednej strony mówiła, że to żarty, ale z drugiej potrafiła mi dogryźć, mówiąc, że jestem już po pierwszej przecenie”.
/ 29.07.2023 06:45
zakochana para fot. iStock, PeopleImages

– Gdzie moje kluczyki? Nie widziałaś ich? – spytałam podenerwowana babcię Wandzię, która siedziała w kuchni i obierała ziemniaki na obiad.

– Nie, ale jak się pomodlisz do świętego Antoniego, to na pewno ci pomoże szukać. To święty od zagubionych przedmiotów. Na jego wstawiennictwo zawsze można liczyć.

– Nie mam czasu na modły, muszę jechać – powiedziałam poirytowana.

– Bez auta daleko nie zajedziesz – odparła rezolutnie i przeżegnała się, po czym zaczęła cicho szeptać modlitwę do Antoniego. Wzruszyłam ramionami. Szczerze mówiąc, te magiczne moce świętych wydawały mi się bardzo naciągane. Byłam już gotowa ruszyć na przystanek autobusowy, więc zarzuciłam na siebie kurtkę. I wtedy w kieszeni odkryłam kluczyk!

– Już jest, nie musisz się modlić – krzyknęłam do babci.

– Jest, bo się pomodliłam – odparowała.

To były nasze przepychanki

Babcia mnie wychowywała i różnica dwóch pokoleń sprawiała, że często miałyśmy zupełnie inne spojrzenie na świat. Nie mogła na przykład pojąć, że choć mam prawie trzydzieści lat, to nadal nie mam męża i dzieci oraz że wolę pracować, niż zakładać rodzinę.

Nieraz musiałam odpowiadać na jej docinki. Z jednej strony mówiła, że to żarty, ale z drugiej potrafiła mi dogryźć, mówiąc, że jestem już po pierwszej przecenie. Wtedy ja nie pozostawałam dłużna i odpowiadałam, że wyjdę za mąż, jak ona nauczy się obsługiwać smartfona.

Mimo tych wzajemnych uszczypliwości bardzo się kochałyśmy i właściwie dobrze nam się razem mieszkało. Kiedy więc babcia miała wyjechać do sanatorium, obie miałyśmy mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze było trochę od siebie odpocząć, z drugiej – wiedziałyśmy, że będziemy tęsknić.

Odwiozłam babcię do pensjonatu w Ustroniu. Widziałam, że ma ładny pokój, sympatyczną współlokatorkę i blisko do stołówki, więc liczyłam na to, że spędzi miłe cztery tygodnie w górach i się podkuruje. Po powrocie do domu od razu zadzwoniłam zapytać, czy wszystko gra.

– Wszystko dobrze, Haniu. Nie musisz się o mnie martwić. Pani Maria lubi grać w scrabble i jak ja jest rannym ptaszkiem, więc świetnie się dogadamy – zapewniła mnie babcia.

Wydawał mi się interesujący

Początkowo w pustym domu poczułam się jak nastolatka pod nieobecność rodziców – wolna i swobodna. Bez oporów puszczałam głośniej muzykę, zamawiałam pizzę i wychodziłam wieczorem, wiedząc, że babcia nie siedzi zestresowana w oknie, czekając na mój powrót.

Byłam z nią codziennie od dziecka i nieraz tęskniłam za większą swobodą. Jednak jakiś czas po jej wyjeździe zaczęło mi brakować kogoś, kto czekałby na mnie po pracy, dopytywał, jak było i na jakie ciasto miałabym ochotę w weekend. Ku mojemu zdumieniu zatęskniłam nawet za teleturniejami, które babcia oglądała codziennie.

Pewnego dnia, wychodząc z domu, wpadłam na klatce na nowego sąsiada, którego nie zdążyłam jeszcze poznać. A szczerze mówiąc, miałam na to ochotę, bo wydawał mi się interesujący. Kiedy się wprowadzał, przywiózł bagaże i gitarę starym dostawczakiem, nosił skórzaną kurtkę i miał długie włosy. Sprawiał wrażenie artystycznej duszy.

– Dzień dobry – przywitałam się. – Nawet nie miałam okazji się przedstawić. Jestem Hania.

– Michał, miło mi – powiedział, nie zwracając na mnie szczególnej uwagi. Nie było to miłe. Zauważyłam jednak, że nerwowo przeszukuje neseser i kieszenie.

– Coś zgubiłeś? – ciągnęłam mimo niezbyt dobrego pierwszego wrażenia, jakie na mnie wywarł.

– Kluczyki do samochodu. A tak się spieszę do szkoły. Jestem już spóźniony.

– Coś o tym wiem. Podrzucę cię.

– Poważnie? – zapytał w akcie desperacji i nie czekając na moją odpowiedź, wskoczył do mojego auta.

– Pracujesz w liceum?

– Tak, uczę muzyki. Dzięki, że mnie wzięłaś. Głupia sytuacja. Nie mam pojęcia, gdzie mogłem je podziać. Szukałem ich cały ranek, ale diabeł ogonem przykrył.

Miałam ochotę poradzić mu modlitwę do świętego Antoniego, ale sama nie do końca wierzyłam w jej skuteczność, więc ugryzłam się w język.

– Znajdą się. A o której kończysz? W razie czego mogę po ciebie wpaść w drodze powrotnej – zaoferowałam.

– O piętnastej, ale nie ma sprawy. Wrócę autobusem.

– Ja też wracam o piętnastej. To podjadę pod szkołę.

– Poważnie? Bardzo dziękuję – odparł.

Miałam jednak wrażenie, że choć ze mną rozmawia, myślami jest wciąż gdzieś indziej. Pojechałam do pracy, a tam zastałam prawdziwy armagedon. Ewelina i Justyna jak szalone przekopywały stosy papierzysk piętrzących się na biurku.

– Co jest?

– Nie ma raportu za ubiegły miesiąc! Nie widziałaś go gdzieś?

– Jak to nie ma? Przecież był na półce. Poza tym po co ta panika, skoro można go wydrukować?

– Nie chodzi o kopię, kochana. Nie ma podpisanego przez szefa oryginału. Miałyśmy go dzisiaj wysłać, ale po prostu przepadł. A szefa nie ma, żeby podpisał raz jeszcze.

Westchnęłam ciężko i zabrałam się do pomocy. Byłam pewna, że Justyna kładła go wczoraj na półce, ale faktycznie go nie było. Przejrzałam mój stosik i zajrzałam nawet pod biurko, żeby upewnić się, że tam nie spadł.

Niestety. Przepadł jak kamień w wodę

– Jak go dzisiaj nie wyślemy, możemy już jutro nie przychodzić – panikowała Ewelina, nie ułatwiając wcale sytuacji.

Wszystkie byłyśmy już mocno zestresowane. Wiedziałyśmy, że sytuacja jest naprawdę krytyczna. Do tego stopnia, że przypomniała mi się metoda babci. Nie przypuszczałam, żeby święty Antoni, nawet jeśli faktycznie pracował w „boskim biurze rzeczy znalezionych”, zechciał wysłuchać takiej sceptyczki jak ja. Nie było jednak czasu tego roztrząsać. Złożyłam dłonie i sama z siebie się śmiejąc, w duchu poprosiłam go z całego serca, żeby pomógł z raportem.

– A może szef go nie oddał?– wypaliłam nagle. Ten pomysł spłynął na mnie w tej właśnie sekundzie.

– Myślisz, że jest w jego biurze?

– Nic nie szkodzi sprawdzić – odparłam i weszłam do pokoju. I faktycznie! Na biurku leżała jedna jedyna kartka: podpisany raport miesięczny. Dziewczyny aż westchnęły z wrażenia. 

Wracając z pracy, wciąż myślałam o tym, co nam się przytrafiło. Podjechałam pod szkołę i zaprosiłam sąsiada na podwózkę. Jako że wciąż wyglądał na strapionego, opowiedziałam mu o dzisiejszej farsie.

– Myślisz, że na kluczyki też tak działa? – zapytał, jakbym dała mu właśnie receptę na lek na całe zło.

– Kto wie – zaśmiałam się. – Niewykluczone.

Michał spojrzał na mnie badawczo i zamknął oczy. Nie mogłam uwierzyć! Modlił się. Chciało mi się śmiać, ale postanowiłam zachować powagę. W końcu go nie znałam, no i sama go do tego namówiłam. Musiał być już zdesperowany, skoro uciekł się do takich kroków. Na klatce się pożegnaliśmy i każde z nas poszło do siebie. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. To był Michał.

– Cześć, nie uwierzysz! – powiedział i wskazał na kluczyk w dłoni. – Były w łazience. Wracałem po coś i musiałem położyć je na pralce. Jestem pewien, że wcześniej tam sprawdzałem, ale ich nie było… Wiesz, za tę podpowiedź ze świętym Antonim jestem ci dłużny herbatę.

Bardzo się ucieszyłam z zaproszenia i poszłam do Michała. Rym razem nie był już zamyślony ani nieobecny. Okazał się sympatyczny, otwarty i przyjacielski. Świetnie mi się z nim rozmawiało, a do tego jeszcze zagrał mi na gitarze. Byłam pod wrażeniem.

– Mieszkasz sama? – zapytał w końcu.

– Nie. Z babcią, ale jest teraz w sanatorium. To ona mnie wychowała, bo rodzice zginęli, gdy byłam mała.

– Przykro mi.

– Prawie ich nie pamiętam. Dobrze, że miałam babcię. Bez niej byłoby tragicznie. Teraz mam szansę jej się odwdzięczyć i to ja się nią zajmuję. Muszę ci powiedzieć, że to ona jest propagatorką metody na świętego – zaśmiałam się. 

Michał się rozpromienił

– Już lubię twoją babcię. Nawet jej nie było, a już pomogła mi znaleźć klucze.

– To fakt! Musicie się poznać, gdy wróci – powiedziałam.

Nie sądziłam jednak, że jeszcze przed powrotem babci Michał stanie się tak częstym gościem w naszym domu. Początkowo wpadał a to po sól, a to po mąkę, aż w końcu przyszedł i wypalił:

– Skończyły mi się powody. Mogę cię po prostu odwiedzić? – zapytał, a ja zgodziłam się z przyjemnością.

Te cztery tygodnie nieobecności babci wystarczyły, byśmy się bardzo do siebie zbliżyli. Co tu dużo mówić, po prostu się zakochaliśmy. Po babcię pojechaliśmy już razem. Kiedy wyszła i zobaczyła mnie z Michałem, uśmiechnęła się serdecznie.

– Czy mnie oczy nie mylą?

– To Michał, nasz sąsiad i… mój chłopak – powiedziałam z uśmiechem.

– Święty Antoni maczał w tym palce – powiedziała uradowana.

– A skąd wiesz? – zapytałam zaskoczona. Nie opowiadałam jej jeszcze tej historii.

– Jak to skąd? Modliłam się, żebyś odnalazła swoją zagubioną drugą połówkę. Mówiłam! To najlepszy święty do poszukiwań! Nawet miłości!

Czytaj także:
„Niech mi ktoś powie, że miłość jest tylko dla młodych. Moja babcia zakochała się na zabój w wieku 71 lat”
„Moja babcia padła ofiarą parszywych oszustów. Kradli wykorzystując wiarę staruszków i religijne pamiątki”
„Moja babcia to kłamczucha. Wymyśla niestworzone historie ze swojego życia, by rodzina uważała ją za bohaterkę”

Redakcja poleca

REKLAMA