„Atrakcyjna koleżanka z pracy działa na mnie jak magnes i ja też się jej podobam. Jest tylko jeden problem: mam żonę”

kobieta i mężczyzna flirtują fot. iStock by Getty Images, Morsa Images
„Światło latarni tworzyło romantyczny nastrój, Zosia wyglądała pięknie w tym półmroku. Stanęliśmy nad miniaturowym stawem, wpatrując się w taflę wody. Otoczyłem ją ramieniem, a ona delikatnie objęła mnie w pasie. Nie chciałem już dłużej czekać. Odwróciłem ją ku sobie i pochyliłem się nad nią. Zobaczyłem, że przymknęła oczy, czekając na pocałunek”.
/ 24.06.2023 11:16
kobieta i mężczyzna flirtują fot. iStock by Getty Images, Morsa Images

Nie powiem, żebym cieszył się na ten wyjazd. Wolałbym w weekend posiedzieć z rodziną niż szkolić się z całym wydziałem. Ale te szkolenia są wpisane w obowiązki pracowników. Musiałem to przełknąć. W autobusie okazało się, że jest coś, co czyniło wyprawę bardziej znośną. A raczej ktoś. Zosia z zespołu Mirka. Pracowaliśmy drzwi w drzwi, dość często mieliśmy kontakt, bo zwykle dostawaliśmy do opracowania pokrewne projekty.

Zosia była drobną atrakcyjną brunetką przed trzydziestką. Nigdy nie łączyło nas nic poza nicią sympatii, chociaż zdarzało nam się wymieniać w przypływie dobrego humoru dość frywolne uwagi. Kiedyś nawet Adam, z którym siedziałem w jednym pokoju, zaczął sugerować, że powinienem się zakręcić koło koleżanki.

– Widać, że nie miałaby nic przeciwko temu – zauważył.

– Oszalałeś? – popukałem się w czoło. – Jestem żonaty i dzieciaty!

– A co to komu przeszkadza? – wzruszył ramionami.

– Wyobraź sobie, że mnie przeszkadza – przerwałem mu i zabrałem się ostro do pracy, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby go urazić. Liberał się znalazł…

Zosia była koleżanką z pracy i tyle. Owszem, atrakcyjną, nawet bardzo, ale tylko koleżanką. I chociaż czułem się mile połechtany tym, co powiedział Adam, bo zainteresowanie ze strony takiej kobiety to największy komplement, to nie chciałem wdawać się w romanse.

Jej udo dotykało mojego...

W autobusie było wesoło, jak to na takich wyjazdach, niektórzy wsiedli już nieco „znieczuleni” płynami procentowymi, inni „znieczulali się” na bieżąco. Sam nie odmówiłem drinka z termosu kolegi. Hotel w Szczyrku nie należał może do ekskluzywnych, ale był w miarę przyzwoity. Przypadł mi pokój ze Zbyszkiem, a właściwie nie tyle przypadł, co od razu zgłosiliśmy chęć mieszkania razem. Jego chyba najbardziej lubiłem z całego towarzystwa.

Po obiedzie nadszedł czas na pierwszą część szkolenia. Program nie zawierał niczego, co mogłoby podnieść znacząco moje kompetencje. Po paru latach pracy rozgryzłem już prawie wszystkie tajemnice swojego fachu. Zresztą – dla kierownictwa ważniejsza była integracja zespołu niż sprawy związane z działalnością firmy. Tyle że ja naprawdę nie miałem ochoty się integrować.

Następny dzień zaczął się od drugiej części szkolenia, ale trwała ona dosłownie godzinę, bo czekała nas wycieczka kolejką linową na Skrzyczne. Zbyszek został w hotelu, ponieważ miał lęk wysokości. Na stacji kolejki, kiedy już siadaliśmy, okazało się, że mam miejsce obok Zosi. Całą drogę na górę wymienialiśmy uwagi na temat krajobrazu. Jakoś tak się zdarzyło, że usiedliśmy dość blisko, więc dotykałem udem jej uda. Muszę przyznać, że nie miałem ochoty odsuwać nogi, a i ona się do tego nie kwapiła. W efekcie moja uwaga była skierowana na coś innego niż piękno przyrody, a myśli stały się niespokojne. Wracaliśmy już osobno. Chętnie powtórzyłbym tę bliskość, ale nie chciałem, by uznała mnie za natręta. 

Wieczorem natomiast organizatorzy urządzili dla nas przyjęcie. Miało być mnóstwo jedzenia, jeszcze więcej picia, no i tańce.

Zadzwoniłem do żony.

– Kochanie, zaraz idę na kolację – powiedziałem. – Telefon będę miał przy sobie, ale na wibracjach, bo wiesz, jak dyrektor nie cierpi, kiedy sygnał przerwie mu przemówienie.

– Wiem – zaśmiała się. – Baw się dobrze. Ja kładę Anię spać.

– Dzwoń, jeśli się stęsknisz.

– Ty też. Jeśli się stęsknisz, oczywiście – odparła, drocząc się.

Pożegnaliśmy się, włożyłem marynarkę i wyszedłem z pokoju.

Przypadek zrządził, że ja, Zbyszek i Zosia znaleźliśmy się na schodach prowadzących do sali restauracyjnej w tym samym momencie. I tak już weszliśmy. W dodatku kumpel od razu wypatrzył trzy wolne miejsca. Po prostu idealnie…

Czułem narastające podniecenie

Dyrektor jak zwykle zaczął wieczór od dziesięciominutowej, nudnej mowy. Co gorsza, te jego przemowy miały się powtarzać jeszcze kilkakrotnie w ciągu tego wieczora. Ale szef to szef, ma swoje prawa.

Zosia siedziała między mną a Zbyszkiem. Ale jakby bliżej mnie niż kolegi. Po przemówieniu dyrektora wyszła do toalety, a kiedy wróciła, zauważyłem, że przesunęła krzesło jeszcze bardziej w moją stronę. Nie miałem nic przeciwko temu. Wyglądała zjawiskowo w zwiewnej sukience odsłaniającej kolana i podkreślającej wąską talię. Pomyślałem, że Adam mógł mieć rację, a ja nie miałbym nic przeciwko…

Co tu dużo gadać, opanowały mnie myśli zwane powszechnie kosmatymi. Jak to mówią, okazja czyni złodzieja. A piękna koleżanka zdawała mi się właśnie stwarzać okazję. Nie minęło nawet pół godziny, a już siedzieliśmy na tyle blisko siebie, żebym mógł, jak podczas jazdy kolejką, swobodnie dotykać jej uda. Teraz było to jednak jeszcze bardziej podniecające, gdyż moja koleżanka wyglądała naprawdę prześlicznie. Serce zabiło mi mocniej, oddychałem nieco szybciej niż normalnie.

– Zatańczymy? – spytałem, wskazując parkiet, na którym znajdowało się już kilka przytulonych par.

– Jasne – uśmiechnęła się.

Podałem Zosi ramię, a kiedy wyszliśmy na środek, przywarła do mnie nie za mocno wprawdzie, ale na tyle, aby dać mi do zrozumienia, że nie interesuje jej pląsanie na odległość. Z głowy uciekły mi wszystkie myśli poza tą, że oto może spełnia się coś, o czym nawet nie marzyłem, bo nie miałem odwagi.

Na chwilę zamajaczyła mi w pamięci twarz żony, ale zaraz znikła. Moja krew burzyła się niczym morze podczas sztormu. Kiedy już wróciliśmy do stołu, miałem wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Zauważyłem, że Zosia ma zaróżowioną twarz, choć przecież na parkiecie nie robiliśmy nic, co wymagałoby specjalnego wysiłku. Nie mogliśmy usiąść bliżej siebie, bo wyglądałoby to już nieprzyzwoicie, ale też nie potrzebowałem już więcej znaków. Oboje byliśmy dorośli, oboje wiedzieliśmy, czego od siebie chcemy.

Może przejdziemy się na krótki spacer? – zaproponowałem.

– Czemu nie? – zgodziła się natychmiast. – Duszno się zrobiło.

Noc była cicha i piękna. W dodatku zrobiło się całkiem ciepło, nawet bardzo ciepło, jak na zimę w górach. Zosia zarzuciła puchową kurteczkę i szalik, ale zastanawiałem się, czy nie marznie w stopy, miała na nich tylko szpilki.

Odeszliśmy kawałek w stronę parku przylegającego do kompleksu hotelowego. Światło latarni tworzyło romantyczny nastrój, Zosia wyglądała pięknie w tym półmroku. Stanęliśmy nad miniaturowym stawem, wpatrując się w taflę wody. Otoczyłem ją ramieniem, a ona delikatnie objęła mnie w pasie. Nie chciałem już dłużej czekać. Odwróciłem ją ku sobie i pochyliłem się nad nią. Zobaczyłem, że przymknęła oczy, czekając na pocałunek.

xdgsdgsdghssdfhfhdfh

I wtedy nagle poczułem się bardzo dziwnie – jakbym nagle obudził się w jakimś innym świecie. Sytuacja wydawała mi się nierealna, zupełnie jak we śnie. Pochylałem się ku wargom pięknej kobiety i miałem wrażenie, że trwa to wieki. Gdzieś z tyłu głowy nagle zadudniło, jakby jakiś olbrzym wrzasnął mi do ucha: „Co robisz?! Co robisz, idioto?!”. Te słowa odbijały się echem, zupełnie, jakby moja czaszka stała się pusta.

Miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu, a przed moimi oczami przelatywały sceny z życia. Z mojego rodzinnego życia. Twarz żony, twarze naszych dzieci. Ślub, wesele, chrzest najmłodszej córeczki…

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość…”. Wstrzymałem oddech. „Miłość, wierność i uczciwość”. Temu ostatniemu już się sprzeniewierzyłem. Wierność także została nadwerężona bez najmniejszej wątpliwości. A miłość? „Boże, człowieku, kompletnie ci odbiło!”. Wypuściłem powietrze z płuc.

Wszystko to trwało dosłownie chwilę. W takich momentach człowiek wchodzi jakby na inny poziom świadomości. Przez pożądanie i zaślepienie zaczął się wreszcie przedzierać zdrowy rozsądek, odezwało się sumienie i… uczucie miłości do żony i dzieci. To mnie ostudziło. Zupełnie, jakby ktoś wylał mi wiadro lodowatej wody na głowę.

– Przepraszam – szepnąłem, prostując się, a Zosia otworzyła oczy, patrząc ze zdziwieniem. – Wybacz, ale nie mogę… Nie wolno mi…

Uciekłem. Zwyczajnie uciekłem. Poszedłem do pokoju i długo leżałem, patrząc w sufit i uspokajając się. A potem zadzwoniłem do żony.

– Stęskniłem się – powiedziałem. – Chciałem usłyszeć twój głos.

Z ulgą słuchałem, jak opowiada mi, co się zdarzyło tego dnia. A z jeszcze większą ulgą myślałem o tym, że uniknąłem strasznego błędu… Pewnie pozostanie jakaś smuga na sumieniu, ale przynajmniej nie będzie to ziejąca rana. Ktoś mądry powiedział, że nie jest sztuką żyć bez pokus. Sztuką jest się im nie poddawać. Święte słowa. Ja na szczęście nie uległem podszeptom ciemnej strony natury.

Czytaj także:
„O mały włos nie zdradziłem żony, ale w ostatniej chwili się opamiętałem. Nie rozbiję rodziny przez jakąś fanaberię”
„Nie planowałem zdradzić żony, to miała być tylko zabawa. Dla sportu znalazłem kochankę, z którą prawie skończyłem w hotelu”
„Lubię kobiety, a kobiety lubią mnie. Ale nigdy nie chciałem zdradzić żony, kochałem ją. To ona mnie do tego zmusiła”

Redakcja poleca

REKLAMA