– Uszy do góry – tłumaczę mojej bratanicy Joasi, ale nie chce mnie słuchać. – Jesteś młoda, ładna, zdrowa… powinnaś śpiewać z radości!
Patrzy na mnie wrogo. Oczy ma podkrążone, pewnie znowu nie spała pół nocy… Mój brat twierdzi, że od Asi coraz częściej czuć alkohol.
– Zapija smutki, a nie da sobie pomóc. Najmądrzejsza w całym kosmosie!
– Tak ją wychowaliście – mówię. – Czerwone paski na świadectwie, nagrody, prymuska we wszystkim, czego się chwyciła. To wam imponowało; perfekcyjna w każdym centymetrze, chodzący ideał...
– Raczej robot! Tylko teraz jakaś śrubka puściła i coś się rozregulowało.
– To reperujcie. Od tego są rodzice.
– Jak? My, prości ludzie, nie znamy się na takich mechanizmach!
Joasia ma dwadzieścia dziewięć lat
Skończyła dwa kierunki studiów, ma świetną, bardzo dobrze płatną pracę, kieruje sporym zespołem i podobno doskonale sobie radzi. Jest ładna, zgrabna, ubiera się modnie i z gustem… Cała rodzina aż pęka z dumy, że jedna z klanu robi taką karierę!
Joasia zawsze była odludkiem, nie miała przyjaciółek, nie włóczyła się po klubach, nie wyjeżdżała na grille do znajomych. Święta, weekendy i inne wolne dni głównie przesypiała. Jej rodzice chodzili wtedy na palcach.
– Ciiii – szeptali. – Niech odpoczywa. Wykończył ją ten tydzień, ledwo żyje…
Wstawała pod wieczór, snuła się po mieszkaniu, najczęściej milcząca i rozdrażniona. Schodzili jej z drogi, czekali, aż zechce coś zjeść. Moja bratowa czatowała w kuchni, żeby podać jej ulubione przysmaki, ale często-gęsto Joasia nic nie jadła.
– Znowu się odchudza. Żeby to się tylko na zdrowiu nie odbiło... – kiwali głowami rodzice Asi.
Nie mieli odwagi powiedzieć „martwimy się o ciebie”
Kiedy próbowali, Joasia zaraz bardzo się denerwowała i zamykała w swoim pokoju. Czasami się zastanawiali, od kiedy boją się własnego dziecka? Od kiedy muszą uważać na słowa, gesty, nawet w telewizorze oglądać tylko to, co podoba się ich córce.
– Żadnych głupich seriali, idiotycznych śpiewanek, wygibasów, romansów, kiedy ja jestem w domu – zapowiedziała kategorycznie. – Nie mam zamiaru zamulać sobie rozumu!
Więc kiedy się obrażała i siedziała u siebie, włączali telewizor na wybraną stację, ale tak cicho, że prawie nic nie było słychać. Nieraz im mówiłam, że przesadzają.
– Do czego to podobne? We własnym domu nie możecie być swobodni, bo córeczce się to nie podoba? To skrajna głupota, zobaczycie, to się źle skończy.
Brat może i przyznałby mi rację, ale bratowa była jak głaz.
– Joasia tyle osiągnęła, ile nikt z naszej rodziny. Nie czepiaj się, ona wie, co dobre! – mówiła.
Joasia nigdy nie miała chłopaka
Dopiero, kiedy skończyła dwadzieścia siedem lat gruchnęła nowina, że z kimś się spotyka. Kompletnie do niej nie pasował. Ona jest zawsze taka dopięta, wymuskana, odprasowana, a on?… Włosy jak sfilcowany mop, koraliki na szyi, poszarpane portki i tatuaże na przedramionach.
– Skąd ona wzięła tego cudaka? – pytałam.
A bratowa, że ich spotkanie było niezwykłe, bo Joasia ma swój gabinet pod samymi chmurami w olbrzymim wieżowcu, a on akurat czyścił tam szyby. Wisiał tak pod niebem i patrzył na Joasię; spodobało się to jej tak, że się uśmiechnęła… Tak się zaczęło!
– To on jest z jakiejś firmy sprzątającej?
– Skąd! To prawnik, po studiach, ale nie pracuje w zawodzie.
– Czemu?
– Podobno zrobił dyplom tylko po to, żeby udowodnić swojemu ojcu, że potrafi, jak zechce. Potem uznał, że są ciekawsze zajęcia.
– Na przykład?
– Wspinanie się po górach. Zarabia na te swoje wyprawy, myjąc okna w wysokościowcach. Pół roku gromadzi fundusze, a potem wyjeżdża. Joasia myślała, że to zmieni.
– Nie udało jej się?
– Nie. Ani to, ani nauczenie go porządku, bo bałaganiarz z niego straszny. Moja córka pucuje zlewozmywak po każdym umyciu szklanki, dla niej wspólne mieszkanie z tym Filipem było koszmarem!
– Ale jednak się zdecydowała na przeprowadzkę do niego?
– Kochała go bardzo. Była pewna, że da radę wszystko poustawiać jak w zegarku. „Ja go wychowam, mamo!” – mówiła.
– No, tak – wzdycham. – Jest młoda, nie wie, że chłopa wychować się nie da. Szkoda fatygi!
– Właśnie. Na początku chodziła za nim i zbierała porozrzucane ciuchy, gazety, porozstawiane wszędzie talerze i filiżanki. Szorowała kibel, umywalkę, wannę, rozstawiała kadzidełka i świeże kwiaty… Wydawało się jej, że on to zauważy, doceni, zacznie sam sprzątać. Ale szybko pojęła, że nic z tego!
– I zaczęła marudzić?
– Jeszcze nie. Nadal milczała, wierząc, że on się domyśli, dlaczego jest zła.
– Nie domyślał się?
– Skąd! A znasz faceta, który wie, o co jego kobieta się dąsa, dopóki ona mu sama tego nie wykrzyczy?
– Nie znam.
– Ja też nie. Moja córka chciała, żeby Filip odgadywał wszystkie jej nastroje, żeby był pół kroku przed nią… Strasznie się rozczarowała.
– I co?
– Normalnie… Zaczęły się pretensje, awantury, wyprowadzki do nas. Najpierw ten Filip przepraszał, przyjeżdżał po nią, błagał…
– Obiecywał poprawę?
– Właśnie nie. Nigdy! Tłumaczył jej, że taki już jest, ma wady, że nie robi nic złego, że przez mokry ręcznik rzucony na podłogę w łazience świat się nie zawali… Że są ważniejsze sprawy.
– A Joasia, jak na to reagowała?
– Wytoczyła ciężkie działa. Postawiła warunek: wróci, jeśli Filip zacznie pracować w kancelarii adwokackiej, zrobi aplikację i rzuci swoje wspinaczki. Inaczej koniec z nimi, nie chce go znać!
– Więcej nie przyszedł? – domyśliłam się.
– Nie przyszedł. Dopóki miała nadzieję, że wróci, jakoś dawała radę; pracowała, zachowywała się normalnie. Ale on nie wracał…
Bratowa opowiada, że w miarę upływu czasu Joasia coraz bardziej cierpiała.
Zamknęła się w sobie, prawie nic nie jadła...
Kiedy niby przypadkiem wchodzili do jej pokoju, zastawali taki obrazek: Joasia skulona na kanapie, a przed nią komórka. Patrzyła w nią jak zahipnotyzowana. W nocy płakała… Słyszeli jej szloch i cierpieli, ale nie umieli przemówić jej do rozsądku.
Wreszcie uradzili, że w tajemnicy przed Joasią pojadą do Filipa i spróbują z nim pogadać.
– Chcieliśmy wiedzieć co i jak. – mówi bratowa. – Wybadać, czy są jeszcze jakieś szanse, żeby się pogodzili?
– I co?
– Za późno się ocknęliśmy. Sąsiedzi nam powiedzieli, że Filip wyjechał w te swoje góry. Nie mówił, kiedy wraca, nie pożegnał się, nie dał znaku życia. Uznaliśmy, że to naprawdę koniec i że trzeba Joasią potrząsnąć. Powiedzieć jej, żeby nie czekała… Według nas, tak miało być lepiej.
– Ale było gorzej?
– O nic nie pytała, nie miała pretensji, że tam poszliśmy. Odetchnęliśmy z ulgą: pomogło. Byliśmy głupi. Po trzech dniach Joasia pierwszy raz w życiu się upiła. Tłukła się pod drzwiami, nie mogąc trafić kluczem do zamka, kiedy otworzyłam, osunęła się na podłogę. O mało nie dostałam zawału!
Bratowej zbierało się na płacz.
– „Córko” – powiedziałam, kiedy wytrzeźwiała. – „Chcesz mnie zabić, to rób tak dalej. Ja długo tego nie wytrzymam!”. Od tej pory popija po kryjomu. Zamyka się w pokoju i pociąga, czasem z gwinta… Mąż ją podpatrzył. Jeszcze pracuje, ale jak długo? W końcu i tam się pokapują. Co robić?
Bratowa patrzy na mnie z nadzieją
Liczy, że znajdę jakiś sposób na Joasię. To moja chrześnica, zawsze miałyśmy niezły kontakt, może faktycznie trzeba by spróbować? Dzwonię więc i zapraszam ją na działkę:
– Jest masa malin – zachęcam. – Odpoczniesz sobie na słoneczku, ugotuję coś pysznego, przyjedź. Lato jest takie krótkie, korzystaj!
– Rodzice cię na mnie nasłali? – słyszę.
Postanawiam nie kłamać.
– A gdyby nawet, to co w tym złego? Wszyscy cię kochamy, martwimy się…
Milczy tak długo, że już myślę, że się rozłączyła. Ale nie, mówi, że dobrze, przyjedzie… Obiecałam, że nie będę jej dręczyć pytaniami, więc pozwalam jej przespać całe piątkowe popołudnie i pół soboty. Nie pytam, czy chce jeść, jest dorosła, powie, jak zgłodnieje…
Zajmuję się własnymi sprawami
Pielę, podlewam, przycinam żywopłot. Po obiedzie widzę, że idzie do altany, ale nadal jej nie zaczepiam. Dopiero, kiedy słońce przechodzi na zachodnią stronę, postanawiam tam zajrzeć. Siedzi na trzcinowym bujaku, jak kupka nieszczęścia. Płacze. Popija wino z mojego największego kieliszka. Skąd ona go wyciągnęła?
– Szybko się ubzdryngolisz – mówię. – Nie zataszczę cię sama do domu.
– Wszystko mi jedno, mogę tu spać – odpowiada.
– Komary cię obgryzą do kości! Ale, skoro chcesz... Wtedy puszcza jakaś tama.
– Nie chcę! Nic nie chcę, albo raczej, nie wiem, czego chcę, a czego nie! Nie wiem, co mam robić? Te pytania mnie zabijają, dopiero, jak się napiję, przestają mi świdrować mózg! Bez alkoholu nie dam rady, zwariuję, zatęsknię się na śmierć. Dopiero teraz wiem, jak bardzo go kocham. Bez niego nie ma życia, a on mnie nie chce, więc lepiej, żeby mnie nie było.
– To pij! – nalewam jej następny wielki kieliszek. – Masz tego więcej? Jeśli nie masz, kupię w naszym sklepie, tu też są wina i wódki. Co wolisz? Ugoszczę cię tym, co ci sprawia przyjemność. Czysta, piwo, drinki? Tylko powiedz, dam, ile zdołasz w siebie wlać!
– Co ty, ciotka? – mówi zdumiona. – Namawiasz mnie do picia?
– Nie namawiam, tylko nie przeszkadzam. Jesteś duża, wiesz, czego ci trzeba.
– Wiem. Trzeba mi Filipa.
– A co? – pytam spokojnie. – On umarł?
– Wypluj te słowa! – krzyczy. – Nie umarł, tylko odszedł!
– To przecież zawsze może wrócić. O co te awantury? Gdyby umarł… To by było co innego!
Asia patrzy na mnie okrągłymi oczami
– Jak to? – pyta.
– Tak to! Ludzie odchodzą, potem się schodzą, zrywają z sobą, wracają ponownie, rozwodzą i znowu żenią… Nie wiedziałaś o tym?
– Ale on wyjechał bez słowa. Obraził się, ma mnie dosyć!
– Widocznie byłaś niezła zołza! Musiałaś mu dać popalić, musiał uciec na trochę. Sama wiesz, że nie jesteś aniołem. Na przykład, ja bym z tobą nie wytrzymała pod jednym dachem dłużej niż tydzień!
– Tym bardziej on już nie wróci!
– Może być i tak. Znaczy, był słaby, chociaż udaje alpinistę i lata po wierchach jak kozica. Albo, nie był ci pisany. Musisz poczekać na tego właściwego…
– Nie chcę.
– Twoja decyzja… Tylko pomyśl, co będzie, kiedy jednak przyjedzie. Kogo zobaczy? Zapijaczoną wariatkę, która świadomie zmarnowała sobie życie. Dopiero wtedy zwieje na koniec świata. I wtedy będzie miał rację!
Zostawiam ją w altance.
Niech tu siedzi i myśli, niech robi, co chce
– Jeszcze ci tylko jedno powiem – dodaję na koniec. – Nie roztkliwiaj się tak nad nim. On też ma sporo za uszami… Zamiast wziąć swoją kobietę na klatę, wytłumaczyć jej, co się da zrobić, a co nie da, pogadać, wspólnie poukładać te klocki, schował się na Evereście! Wielka mi sztuka...
– On jest w innych górach…
– Co za różnica! Ważne jest, że nie ma go tu, gdzie być powinien, czyli – przy tobie.
– To ja powinnam być przy nim.
– Więc oboje jesteście siebie warci!
Słowa więcej nie powiem. Niech myśli… Zasiałam jakieś ziarenko, nie wiem – nadziei czy zastanowienia się nad sobą. Pojęcia nie mam, czy się zakorzeni i wzejdzie, ale to już nie jest moja sprawa…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”