Pamiętam z dzieciństwa słowa starej rosyjskiej piosenki, którą śpiewała babcia, gdy wraz z rodzicami przychodziłam do niej w odwiedziny: „Jarzębino czerwona, któremu serce mam dać? Jarzębino czerwona, biednemu sercu radź”. Może to tylko ludowa przyśpiewka, a może moja babcia wpadła kiedyś w rozterkę i nie potrafiła wybrać odpowiedniego kandydata na męża? Tak jak ja...
Gdybym była młodą dziewczyną, sprawa pewnie wyglądałaby prościej. Mniej kalkulacji, kombinacji, rozważań za i przeciw. Ale miałam już pięćdziesiąt lat i poważny dylemat. Fascynacja i pociąg seksualny czy wielka przyjaźń i spokojne, poukładane życie?
Czas rozpocząć nowy etap
Po śmierci ukochanego męża i po rozpadzie na kawałki mojego dotychczasowego życia uciekałam z miasta do spokojnej góralskiej wioski. Miałam tam kawałek ziemi i mały drewniany domek. Chciałam pobyć sam na sam z myślami. W samotności i ciszy szukałam ukojenia. Czułam się wtedy, jakbym nie tyle żyła, co zaledwie wegetowała. Jak roślinki, które podlewałam i odchwaszczałam, nie dopuszczając do ich zwiędnięcia. Mnie, niestety, nie miał już kto pielęgnować.
Wyjeżdżałam w góry prawie w każdy weekend i po kilku miesiącach trochę się uspokoiłam. Postanowiłam wziąć się w garść. Trzeba przecież żyć dalej. Skończył się pewien etap, ale to nie znaczy, że jest już za późno, żeby rozpocząć nowy. Bo nie jest!
Wkrótce potem poznałam Andrzeja, kuzyna moich góralskich sąsiadów, wdowca. W pewien styczniowy poranek przyjechał do nich w odwiedziny. Wybraliśmy się wszyscy razem na narty, a wieczór spędziliśmy w karczmie na ognistych tańcach.
Następnego dnia, w niedzielę, wróciłam wraz z Andrzejem do miasta. I tak to się zaczęło. Odtąd jeździliśmy w góry wspólnie i spotykaliśmy się codziennie. Okazało się, że mieszka niedaleko mnie.
Już po miesiącu byłam pewna, że jeżeli z kimkolwiek uda mi się ułożyć dalsze życie, to tym mężczyzną będzie Andrzej. Spokojny, rozsądny, opiekuńczy, o miłym, łagodnym usposobieniu. Facet na niepogodę. Przeprowadziłam się do jego mieszkania.
Powoli przyzwyczajaliśmy się do siebie, do swoich nawyków i słabości. W naszym wieku nie jest to wcale łatwe. Były ciężkie chwile, wahania, łzy i zastanawianie się, czy ten związek ogóle ma sens. Sytuacja szybko się jednak ustabilizowała. Dobrze poznałam wszystkie przyzwyczajenia Andrzeja, jego zalety i wady. Tych ostatnich nie miał zresztą zbyt wiele. Może był trochę za spokojny i przewidywalny, ale w końcu niejedna kobieta pragnęłaby takiego faceta.
Aż pewnego dnia zupełnym przypadkiem na przystanku autobusowym natknęłam się na Ryszarda, kolegę z ogólniaka. Lata temu byliśmy parą na obozie harcerskim. Atmosfera na wyjeździe miała duży wpływ na to zauroczenie. Zbliżyły nas piosenki śpiewane przy ognisku, wędrówki i zdobywanie sprawności harcerskich.
Po powrocie do szarej codzienności wszystko zniknęło. Wciąż pamiętam, jak się czułam, gdy zobaczyłam Ryśka w parku z inną dziewczyną…
– Anula! To ty?! – teraz krzyknął radośnie na mój widok.
Kilka osób odwróciło się ze zdumieniem, obserwując, jak facet w średnim wieku chwyta w ramiona nobliwą panią i okręca ją dwa razy w powietrzu.
– Puść, wariacie! – roześmiałam się, uwalniając się z jego objęć.
Nie miałam problemu z rozpoznaniem go, bo widzieliśmy się kilka lat temu na zjeździe naszej szkoły. Był wysoki, szczupły, a ponadto żywiołowy i wesoły. Zawsze robił wokół siebie dużo hałasu.
– Co u ciebie? – spytał. – Wyglądasz kwitnąco! Olek chyba ma pełne ręce roboty, żeby przeganiać twoich wielbicieli…
– Olek zmarł rok temu. Miał zawał – spuściłam wzrok.
– Bardzo mi przykro – posmutniał, lecz zauważyłam, że nie był to całkiem szczery smutek.
Jakbym znów była nastolatką...
Weszliśmy do pobliskiej kawiarni i zaczęliśmy rozmawiać. Ryszard był po drugim rozwodzie i mieszkał sam w domu, który odziedziczył po rodzicach. Jak twierdził, miał pecha do kobiet.
– Gdybyśmy się nie rozstali, byłoby zupełnie inaczej – westchnął, patrząc mi w oczy.
Flirtował ze mną!
– Przecież to ty odszedłeś w siną dal – przypomniałam mu.
– Głupi byłem – wzruszył ramionami. – Nic o życiu nie wiedziałem. Teraz bym na pewno potrafił docenić taki skarb.
Ani się spostrzegłam, jak jego urok zaczął na mnie działać. Andrzej nigdy mnie tak otwarcie nie adorował. Nie potrafił prawić komplementów. To wszystko, co się między nami działo, było bardziej zwyczajne, ciepłe. Ryszard za to autentycznie rozpalał moje zmysły. Jak wtedy, gdy byłam nastolatką…
Dałam mu numer swojej komórki. Tamtego dnia pierwszy raz okłamałam Andrzeja. Późny powrót do domu usprawiedliwiłam służbową kolacją.
Zaczęłam potajemnie spotykać się z moją młodzieńczą miłością. Praktycznie od razu Ryszard zaczął robić wszystko, żeby namówić mnie, abyśmy razem zamieszkali. Przyznam, że to mnie trochę zaskoczyło.
– Ożenię się z tobą – stwierdził kiedyś wspaniałomyślnie.
Wypowiedział to w taki sposób, jakby robił mi jakąś łaskę... Chyba uważał, że małżeństwo było dla mnie szczytem marzeń! Poczułam się lekko urażona.
– Nie zależy mi na tym – odparłam sztywno. – Nie jestem singielką z bijącym zegarem biologicznym. Ani kobietą w ciąży.
Już wiem, czego pragnę
Po licznych namowach zgodziłam się jednak obejrzeć jego mieszkanie. Zapewnił, że do niczego nie będzie mnie zmuszał.
Owszem, miałam ochotę się z nim przespać, ale na razie trzymałam swoje pragnienia na wodzy. Bo choć czułam coś do Ryszarda, zależało mi również na Andrzeju. To z Andrzejem wiodłam przyjemne, spokojne życie. Może bez wielkich wzlotów, ale i bez bolesnych upadków.
Dom Ryszarda był wygodny, przytulny i w pełni urządzony, chociaż niektóre meble kupili jeszcze jego rodzice. Pochodziły więc z głębokiego PRL-u.
– Możesz tu wszystko pozmieniać – zapewnił mnie Rysiek.
Chodziłam, rozglądałam się, rozważałam w myśli różne warianty. A zatem salon i sypialnia pozostaną bez zmian. Z kuchni można wydzielić część jadalną. W małym pokoju będzie pracownia Andrzeja. Tu sobie zainstaluję komputer, a na tej ścianie postawimy regał na jego książki...
Pracownia Andrzeja?… I nagle coś do mnie dotarło. Przecież tu, w tym mieszkaniu nie będzie żadnego Andrzeja! To jest dom Ryszarda! Co ja tu robię?! Chyba zwariowałam!
Szybko pożegnałam się z Ryszardem, w myślach postanawiając, że już więcej się z nim nie spotkam. Pojechałam wprost do Andrzeja. Gdy otworzył mi drzwi, rzuciłam się mu na szyję.
– Wróciłam – szepnęłam mu do ucha, ściskając go mocno.
– Nareszcie – westchnął z ulgą i pocałował mnie w czoło.
Czytaj także:
„Przy Kubie mogłam mieć wszystko, a zostałam z niczym. Wybrałam hulaszcze życie zamiast kochającego mężczyzny”
„Po śmierci mamy ojciec sięgnął dna. Nie ugotuje, nie pozmywa, nawet sznurówki mu zawiąż”
„Marta była od zawsze pruderyjna. Gdy zapragnęła dziecka, kochaliśmy się tylko wtedy, gdy miała dni płodne”