„Ale mnie załatwiły! Zmusiłem ją do zajścia w ciążę na prośbę babci. Teraz jestem samotnym ojcem na pełen etat”

Ojciec i córka fot. Adobe Stock, Andriy Petrenko
– Brawo, Pawełku! Mamy dziecko! Jak ono się już urodzi, to nie musisz dalej mieszkać z Paulą. Wiesz, pieluchy, nieprzespane noce. Po co się w to pakować? Dziecko jest twoje i już. Będziesz płacił alimenty. Babcia zdradziła mi szeptem swój chytry plan. Przecież to jest idealne rozwiązanie.
/ 26.08.2021 02:59
Ojciec i córka fot. Adobe Stock, Andriy Petrenko

Zostałem wychowany przez kobiety: mamę, babcię i jej siostrę. Dziadek Władek, mąż babci Irenki, żołnierz Armii Krajowej, zmarł w 1956 roku, kilka miesięcy po wypuszczeniu z ubeckiego więzienia. Moja mama jest pogrobowcem, urodziła się już po śmierci ojca.

W tym samym roku, w którym zmarł dziadek, narzeczony cioci Heli, młodszej siostry babci, uciekł prawie sprzed ołtarza. Tajemnicą poliszynela jest, że wyjechał z Polski z piękną Inez – kubańską studentką. Ale ciocia Hela utrzymuje, że jej narzeczony padł ofiarą morderstwa albo zapadł na amnezję – bo inaczej nigdy by jej nie opuścił. Ciągle nosi pierścionek zaręczynowy. I wciąż ma nadzieję, że jej Henio wróci. Ciocia zawsze podkreśla, że jej zdaniem zakochać naprawdę można się tylko raz w życiu…

Gdy przyprowadzałem do domu jakąś dziewczynę, pytała oschle, czy to wreszcie ta jedyna. Mój tata zniknął z naszego życia zaledwie dwa miesiące po moim urodzeniu. W rodzinnym albumie jest jedno nasze wspólne zdjęcie – ojciec trzyma mnie na rękach i patrzy na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby pytał: co ja mam z tym czymś zrobić?

Najwyraźniej nie znalazł odpowiedzi na to pytanie i jakiś tydzień po zrobieniu tego zdjęcia nocą spakował walizkę i zniknął. Zostawił list, w którym oświadczył mamie, że nie jest stworzony do życia rodzinnego. Rodzice oficjalnie rozwiedli się dopiero 12 lat później – tata najwyraźniej wreszcie dojrzał i postanowił założyć rodzinę z dziewczyną w moim wieku…

Domem rządziła babcia Irena

Dorastanie pod opieką trzech kobiet było momentami zabawne, ale czasem też nie do zniesienia. Domem rządziła babcia Irena. Udało jej się wmówić własnej siostrze i córce, że jako kobiety porzucone są mniej warte i nie mają nic do powiedzenia. Wprawdzie babcia też przeżyła prawie całe życie samotnie, ale była prawdziwą, legalną wdową i to podnosiło jej status.

Ciocia Hela poddała się dawno, moja mama jakiś czas walczyła. Pamiętam jak przez mgłę, że bardzo chciała posłać mnie do szkoły sportowej. Ale babcia Irena sportem gardziła. Skończyłem w osiedlowej podstawówce. Od tamtej pory moja mama prawie przestała się odzywać. Wszystkie decyzje dotyczące mojego wychowania i nauki podejmowała babcia. Podobnie było w każdej dziedzinie naszego życia.

Babcia decydowała, co jemy, gdzie spędzamy wakacje, w co się ubieramy. Pamiętam, że gdy miałem 12 lat, babcia trafiła na tydzień do szpitala. Wyrostek robaczkowy. Choć próbowała nami zarządzać ze szpitalnego łóżka, to mieliśmy wtedy tydzień prawdziwej wolności. Z lubością jedliśmy kolację, siedząc na kanapie (po to mamy stół, żeby jeść jak cywilizowani ludzie – powtarzała zawsze babcia). Mama zrobiła sałatkę jarzynową z bardzo grubo pokrojonych warzyw (siekaj, siekaj, nie gotujemy dla świnek – strofowała ją zawsze babcia). W sobotę aż do wieczora chodziliśmy po domu w piżamach…

Nasza rewolta skończyła się w poniedziałek.

Nagle w drzwiach stanęła babcia, choć miała zostać wypisana dopiero w środę. Wystarczyło jedno spojrzenie, a grzecznie odłożyłem książkę, którą czytałem, jedząc zupę (jedzenie jest jak modlitwa – usłyszałem w głowie maksymę babci). Ciocia purpurowa na twarzy zdjęła nogi ze stolika i zerwała się z kanapy. Mama jeszcze nie wróciła z pracy. Nie miałem jej jak ostrzec… Kwadrans później tanecznym krokiem wbiegła do salonu z wielkim pudełkiem świeżych pączków.

Gdy zobaczyła siedzącą w fotelu babcię, radosny okrzyk zamarł jej na ustach (bo słodycze to tylko w niedzielę). Gdy byłem w liceum, odliczałem dni do momentu, gdy zdam maturę i wyjadę na studia. Do nauki popychał mnie lęk, że alternatywą jest praca i dalsze mieszkanie w rodzinnym domu. Maturę zdałem bardzo dobrze, dostałem się na geologię.

Pod koniec października, wyposażony w zapas kalesonów i słoików od babci, wsiadłem do pociągu do Poznania. Wreszcie byłem wolny!

Na studiach rzuciłem się w wir życia towarzyskiego

W liceum miewałem jakieś dziewczyny, ale zawsze w tajemnicy. W naszym małym miasteczku ukrycie czegoś przed rodziną nie było łatwe, więc randkowałem z umiarem. Na studiach rzuciłem się w wir życia towarzyskiego ze zdwojoną siłą. Nawet nie pamiętam imion wszystkich moich dziewczyn z tamtego czasu. Przez chwilę myślałem, że Ania jest tą jedyną. Ale trzy miesiące później spotkałem Basię i już niczego nie byłem pewny. Najdłużej moją dziewczyną była Kasia. Zerwałem z nią dopiero po ośmiu miesiącach.

Studenckie życie bardzo mi odpowiadało. Dlatego postanowiłem zapisać się na studia doktoranckie. Ze stypendium i jakichś dorywczych prac mogłem się utrzymać. Po obronie jakiś czas pracowałem jako asystent na uczelni. A gdy weszliśmy do Unii – ruszyłem odkrywać Europę. Byłem kelnerem w Londynie, portierem w Amsterdamie… Do rodzinnego domu wpadałem na Boże Narodzenie, czasem w wakacje na kilka dni. Mama i ciocia zawsze witały mnie z otwartymi ramionami i domagały się opowieści o moich przygodach. Tylko babcia surowo pytała, kiedy wreszcie zamierzam się ustatkować.

Przez 15 lat udawało mi się uniknąć odpowiedzi na to pytanie. Moja wolność skończyła się rok temu, po wypadku w Alpach. Miałem połamaną czaszkę, uszkodzony kręgosłup, złamany obojczyk i piszczel. Po wyjściu ze szpitala nie miał się mną kto zająć. I tak wylądowałem w moim pokoju w domu. Pod kuratelą babci Ireny i jej podwładnych: mamy i cioci.

Babcia z wiekiem może zaczęła wolniej chodzić, trochę więcej spać, ale dalej rządziła domem żelazną ręką. Ciocia i mama dawno zrezygnowały z jakichkolwiek form oporu. Prawie się nie odzywały, tylko potulnie wykonywały polecenia. Po kilku miesiącach stanąłem na nogi. Ale nie miałem chwilowo siły ani pomysłu na kolejne podróże. Znalazłem pracę w urzędzie miasta. Wynająłem kawalerkę, jak najdalej od rodzinnego domu. Ale i tak w każdą niedzielę stawiałem się karnie na rodzinnym obiedzie i jadłem znienawidzony rosół i pieczeń. Oraz wysłuchiwałem uwag babci, że jestem starym kawalerem, ale jakbym się zakręcił, to jeszcze nie jest za późno, żeby znaleźć jakąś miłą dziewczynę i się ustatkować.

Paulę spotkałem na imprezie w klubie

Początek naszej znajomości nie był zbyt romantyczny. Tak naprawdę to niewiele z niego pamiętam. Rano obudziliśmy się razem w jej łóżku. Po cichu pozbierałem porozrzucane po podłodze ciuchy i się ulotniłem.

Tydzień później spotkaliśmy się znowu. W końcu to małe miasto.

Wieczór skończył się podobnie, z tą różnicą, że w moim mieszkaniu. Tym razem wziąłem już jej numer telefonu. Zaczęliśmy się spotykać. Raz częściej, raz rzadziej, bez deklaracji i obietnic. Pech chciał, że kiedyś zobaczyła nas razem babcia Irena. I to w sytuacji na tyle niedwuznacznej, że ciężko było tłumaczyć, że Paula jest tylko koleżanką. I wtedy się zaczęło.

– Pawełku, może zaprosisz tę dziewczynę na obiad? Chętnie ją poznamy. Opowiedz nam o niej. Długo się znacie? Co robi? Ile ma lat? Kim są jej rodzice? Moje próby tłumaczenia, że dopiero się poznaliśmy, że to na razie luźna znajomość, babcia zbywała wyrozumiałym uśmiechem.
– Oj, Pawełku, nie bądź taki skromny. Przecież widziałam, że bardzo się lubicie.

Jak zwykle babcia postawiła na swoim. Poprosiłem Paulę, żeby wpadła ze mną do rodziny na niedzielny obiad.
– Wiesz, babcia nas widziała razem, bardzo chce się poznać – powiedziałem tylko.

Nie opowiedziałem jej całej prawdy o mojej babci. Nie ostrzegłem Pauli. A ona, niczego nieświadoma, wpadła w paszczę lwa. Ledwie usiadła przy stole, babcia wzięła ją w krzyżowy ogień pytań: ile ma lat, czym się zajmuje, jaką kończyła szkołę i uczelnię, kim są jej rodzice, czy ma rodzeństwo… Przerażona Paula pokornie odpowiadała na wszystkie pytania. Babci Irenie chyba podobało się to, co usłyszała, bo gładko przeszła do kolejnej rundy pytań:
– Lubi pani dzieci? Ile chciałaby ich pani mieć? Paula spojrzała na mnie, szukając ratunku, ale rozłożyłem bezradnie ręce.
– No wie pani, ja nie myślałam jeszcze o dzieciach. Nie wiem. Może kiedyś, jak spotkam właściwego mężczyznę…
– Jak to jak pani spotka? A Pawełek? – krzyknęła babcia. Paula zakrztusiła się groszkiem. A ja – zdrajca – zamiast ją ratować, zacząłem się głośno śmiać.
– Paweł, uspokój się! – babcia walnęła pięścią w stół. Wszyscy zamarli bez ruchu.
– To są poważne sprawy, tu chodzi o twoją przyszłość. A ty sobie żarty stroisz! No więc, pani Paulo, moim zdaniem Pawełek będzie świetnym ojcem. On bardzo lubi dzieci. Prawda, Pawełku?
Purpurowy na twarzy bąknąłem coś bez przekonania. Po wyjściu z obiadu oboje szliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu ciszę przerwała Paula.

– Boże. Co za kobieta…
Pokiwałem smutno głową. Paula już więcej na obiad u mojej rodziny nie dała się namówić. Ale mnie babcia nie przestała suszyć głowy. Po dwóch miesiącach osiągnęła sukces – zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście nie pora na dziecko. „Chłopie, masz 40 lat. Jeszcze trochę i będzie za późno. I będziesz żałował” – tłumaczyłem sobie. Ale Paula na jakąkolwiek sugestię, że może powinniśmy razem zamieszkać i może zacząć myśleć o rodzinie, wpadała we wściekłość.
– Oszalałeś? Ty jeszcze mi nawet nie powiedziałeś ani razu, że mnie kochasz. I nagle chcesz mieć ze mną dziecko? Czy ta twoja babcia kompletnie mózg ci wyprała?
Nie miałem pojęcia, czy mi wyprała. Pewnie tak. Bo myśl o dziecku nie chciała mi wyjść z głowy.

A miłość? Tak naprawdę ja chyba nie wiedziałem, co to jest. Czy kocham Paulę? A skąd mam to wiedzieć? Może powinienem był rozejrzeć się za inną kandydatką na matkę mojego dziecka. Ale na to byłem zbyt leniwy. Paula brała pigułki i nie miałem sposobu, żeby je podmienić na placebo. Wiem, to straszne, że mi to w ogóle przyszło do głowy… Przez kolejne miesiące próbowałem urobić Paulę. Zacząłem od tego, że wyznałem jej miłość.
– Wiesz, ja po prostu sobie tego wcześniej nie uświadomiłem. Ale zrozumiałem, że chcę z tobą spędzić resztę życia. Przecież świetnie się rozumiemy. I tak spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Po co nam dwa mieszkania? Zamieszkaj ze mną!

Sam się zdziwiłem, ale moja strategia zaczęła przynosić efekty

Paula przeprowadziła się do mnie. Nadal odmawiała kolejnej wizyty u mojej rodziny, ale usłyszałam, jak po raz pierwszy powiedziała o mnie do przyjaciółki: „mój chłopak”. To już było coś! Babcia oczywiście w kółko dopytywała, co u nas słychać, co u Pauli, jak nam się układa.
– Wnusiu, ty to nie musisz nawet się z nią żenić. Wiesz, że ja jestem nowoczesna – zażartowała. – Ale mam już swoje lata. Bardzo bym chciała poznać mojego prawnuka! Bierz się do roboty.

Miałem szczęście. Kilka dni później okazało się, że Majka, najlepsza przyjaciółka Pauli, odkryła, że jest w ciąży.
– Paula! Pamiętasz? Zawsze sobie obiecywałyśmy, że będziemy razem wychowywać nasze dzieci. Że będą razem chodzić do przedszkola, szkoły… Jak się szybko zakręcisz, to urodzą się jeszcze w tym samym roku! No, Paula – szczebiotała Maja.
Ale moja dziewczyna z początku nie wyglądała na przekonaną. Jednak myśl o dziecku musiała zacząć w niej kiełkować.
– Gdybym teraz zaszła w ciążę, to dziecko urodziłoby się jako Wodnik. A Wodniki to najfajniejsi ludzie. Ja jestem Wodnikiem! – oznajmiła mi pewnego dnia.

Nie miałem zielonego pojęcia, że Paula interesuje się astrologią. Nie miałem jednak czasu na rozważania, bo Paula zaczęła się rozbierać.
– No dawaj. Do roboty. Nie mówiłam ci, ale od miesiąca nie biorę pigułek! No dalej, zanim się rozmyślę. Miała rację. Przestałem myśleć i pobiegłem za nią do sypialni. Cztery tygodnie później Paula wyszła z łazienki z jakimś kawałkiem plastiku w ręku.
– Tadam! – podsunęła mi go pod nos. Domyśliłem się, że to test ciążowy. I że jej triumfująca mina świadczy o tym, że się udało. Złapałem ją na ręce i zacząłem się kręcić w kółko. Byłem szczęśliwy, to na pewno. Tylko czy na pewno dlatego, że będę ojcem? Czy może raczej dlatego, że babcia będzie zadowolona? I przestanie mi wiercić dziurę w brzuchu. Jednak wolałem się nad tym nie zastanawiać.

Miesiąc później Paula po raz drugi poszła ze mną na rodzinny obiad. Zanim babcia zaczęła swoją litanię, wstałem i oświadczyłem:
– Babciu, mamo, ciociu. Mamy dla was wspaniałą wiadomość! Paula jest w ciąży.

To był bardzo nietypowy obiad. Babcia w ogóle się mnie nie czepiała. Nie sztorcowała ani mamy, ani cioci. Skupiła swoją uwagę na Pauli. Dokładała jej jedzenia, dolewała soku. Uśmiechała się i radośnie szczebiotała. Ale gdy już wychodziliśmy i Paula jeszcze weszła do łazienki, babcia zaciągnęła mnie do kuchni.
– Brawo, Pawełku! Brawo! Mamy dziecko! Ale wiesz. Jak ono się już urodzi, to nie musisz dalej mieszkać z Paulą. Wiesz, pieluchy, nieprzespane noce. Po co się w to pakować? Dziecko jest twoje i już. Będziesz płacił alimenty – to będziesz mógł się z nim spotykać. Tak na co dzień to ja się do niańczenia nie palę, ale możesz tu przywozić dziecko co drugi weekend, chętnie się nim zajmiemy – zdradziła mi szeptem swój chytry plan.

Wtedy doceniłem geniusz babci. Przecież to jest idealne rozwiązanie. Kamień spadł mi z serca. Wycałowałem babcię i poszliśmy z Paulą do domu.

Plan nie do końca się powiódł.

Osiem miesięcy później na świat przyszła Julka. Zakochałem się w niej, gdy tylko po raz pierwszy ją zobaczyłem… Zapomniałem o strategii, o planie. Całe noce nosiłem Julkę na rękach, prałem ubranka, karmiłem ją z butelki. Nie zwróciłem nawet uwagi, że Paula niespecjalnie garnie się do macierzyńskich obowiązków.

Karmić Julkę piersią przestała po miesiącu. Gdy mała płakała w nocy – nawet się nie budziła. Gdy brała ją na ręce – to z takim grymasem na twarzy, jakby bliskość dziecka sprawiała jej przykrość. Dlatego tego, co wydarzyło się w tamtą sobotę, w ogóle się nie spodziewałem.

Gdy wróciłem ze spaceru z Julką, w przedpokoju stały spakowane walizki Pauli.
– Paweł, masz swoje dziecko. Tak jak chciałeś. Widzę, że świetnie się odnalazłeś w roli ojca. Lepiej niż ja w roli matki. Zawsze wiedziałem, że to nie dla mnie. Kocham Julkę, ale nie mam siły się nią cały czas zajmować. A tobie to idzie doskonale. Dla niej będzie lepiej, jak zostanie z tobą. Masz do pomocy mamę, ciocię, babcię. Przecież bardzo chciały tego dziecka. Może nawet razem zamieszkacie… Tak będzie łatwiej. Odezwie się do ciebie mój adwokat w sprawie alimentów. Nie zamierzam się wykręcać. I chcę widywać Julkę. Ustalimy szczegóły. Powodzenia. 

Byłem tak osłupiały, że bez słowa wziąłem podane mi przez Paulę klucze do mieszkania. Paula pocałowała Julkę w główkę i zniknęła. Do dziś się zastanawiam, czy Paula usłyszała moją rozmowę z babcią, czy sama miała od początku taki pomysł na macierzyństwo, czy może naprawdę dopiero po urodzeniu Julki zrozumiała, że to nie dla niej.

W każdym razie zamiast weekendowym tatusiem zostałem ojcem na pełen etat. Wiedziałem, że sam sobie nie poradzę. Nawet jak zatrudnię opiekunkę – to co z moim życiem towarzyskim? Kochałem Julkę, ale nie byłem gotów zrezygnować z wolności. Przecież nie tak to miało wyglądać.

Nigdy nie podejrzewałem, że będę chciał to zrobić mojemu dziecku, ale uznałem, że jedyne rozwiązanie to wprowadzić się do rodzinnego domu. I oddać siebie i córkę pod władzę babci Irenki. Byłem pewien, że pomysł zostanie przyjęty z entuzjazmem. Przecież to babcia namawiała mnie na dziecko.
– Oszalałeś? Ty tu, z dzieckiem? Wyniańczyłam już Zosię i ciebie – starczy. Nie ma mowy. Przecież wyraźnie ci powiedziałem, jaki jest plan. To nie moja wina, że dałeś się oszukać tej spryciuli. Idiota z ciebie – babcia Irena nie pozostawiła mi żadnych wątpliwości, że z zamieszkania u niej nici.
– Synku, ja będę przychodzić, pomogę ci – zaczęła cicho moja mama, ale zamilkła, gdy zobaczyła wzrok babci.
– Ani mi się waż. Masz w domu obowiązki. Ja już jestem stara, masz się mną opiekować. Tu jest twoje miejsce. Hela też nie młodnieje, pora, żebyś przejęła jej obowiązki.
Przy stole zapanowała cisza. Mama wbiła wzrok w talerz. Ciocia skupiła się na smarowaniu chleba masłem. Ja stałem z Julką na ręku i nie miałem pojęcia, co zrobić.
– No co tak stoisz jak słup soli? Odłóż dziecko do wózka i siadaj, zupa stygnie. Wszystko już sobie wyjaśniliśmy, nie ma powodu, żebyśmy jedli zimny obiad! – zarządziła babcia Irena.

Wieczorem wróciłem do domu. Zrozumiałem, że zostałem pokonany przez kobiety. Wszystkie kobiety mojego życia.
– Julka, nie mamy wyjścia. Musimy się trzymać razem – wyszeptałem do ucha mojej córeczki. Mała pochyliła główkę, zaszczebiotała po swojemu i uśmiechnęła się do mnie.

Czytaj także:„Szara mysz w za dużych sukienkach nie ma szans u facetów. Kora była starą panną, którą trzeba było stuningowa攄Nowa sąsiadka to niezła cwaniara. Wymyśliła sobie, że będzie zamawiać pizzę na mój koszt. Niedoczekanie!”„Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Napisałam tylko do niego kartkę. Z Indii, do których wyjechałam bez niego”

Redakcja poleca

REKLAMA