Jako dziecko ubóstwiałam ciocię Danę. Była ode mnie jedynie dziesięć lat starsza i właściwie nigdy nie mówiłam do niej „ciociu”. Czułam jednak, że bardziej przynależy do sfery dorosłych niż dzieci, i przez pierwsze lata mojego życia wydawała mi się nieprzystępna, nieosiągalna. Miała swój własny świat i nie zwracała na mnie żadnej uwagi, poza tym widywałyśmy się rzadko, tylko w wakacje albo w święta, bo mieszkała daleko.
Nitka porozumienia nawiązała się, gdy jako siedemnastoletnia dziewczyna Dana otrzymała zadanie towarzyszenia mi w podróży. Jechałyśmy pociągiem od dziadków do domu moich rodziców, przez pół Polski i z przesiadką we Wrocławiu. Na wrocławskim dworcu spędzić miałyśmy sporo czasu, a Daną zainteresował się jakiś facet. Wydał mi się bardzo przystojny.
– Da się pani zaprosić na kawę?
– Opiekuję się moją siostrzenicą, Niunią.
– Ale przecież to bardzo grzeczna, rozsądna dziewczynka, od razu widać. Prawda, Niuniu? Posiedzisz sobie tutaj i popilnujesz walizek, a twoja piękna ciocia wyskoczy ze mną do kawiarni. Dobrze?
Kolejne wspomnienie, które mi się nasuwa, to zaniepokojenie jakiejś starszej pani.
– A co ty tak siedzisz tu dziecko, całkiem sama? Gdzie są twoi rodzice?
– Rodzice w domu, a ja podróżuję z Daną.
– Kim jest Dana?
– Moją ciocią.
– I gdzie ona jest?
– Nie wiem. Poszła gdzieś z jakimś panem. Chyba do kawiarni.
Podobała się wszystkim facetom...
Co za afera wybuchła! Na poszukiwanie Dany wyruszył patrol, a odnaleziona wreszcie, musiała się gęsto tłumaczyć. Chyba nie była daleko, pewnie też wpadła w oko jakiemuś „panu władzy”, bo sprawa się upiekła i pojechałyśmy dalej, a od tej pory stałyśmy się sobie bliskie. Łączył nas wspólny sekret. Nikt z rodziny nie mógł się o wpadce dowiedzieć.
– Coś ty nagadała tej głupiej babie?
– Powiedziałam prawdę. Wypytywała mnie, to co miałam mówić?
– Powiedzieć, że jestem w ubikacji.
– Ale ciebie tak długo nie było…
– Mogłam mieć biegunkę.
– A co naprawdę robiłaś?
– Nic, piliśmy kawę i jedliśmy ciastka. Przyniosłabym ci jedno, gdyby mnie nie wywlekli z kawiarni. Ale obciach!
– Tylko tyle? Piliście kawę i jedliście ciastka? – poczułam lekki zawód.
– A coś ty myślała?
Nie pamiętam, co dokładnie wtedy myślałam, ale chyba były to myśli cokolwiek nieprzyzwoite, bo wstydziłam się do nich przyznać nawet sama przed sobą. Pan, który zaprosił Danę do kawiarni, podobał mi się jak mało który. Marzyłam o tym, by im towarzyszyć. Chyba dlatego wysypałam się przed tą panią. Z zazdrości, nie z gapiostwa.
Dana spędziła w naszym domu całe wakacje. Lubiły się z mamą, choć było między nimi kilkanaście lat różnicy. Mama przez palce patrzyła na wybryki młodszej siostry, wiedziała, że babcia trzyma ją krótko i dziewczyna chce trochę zaszaleć. W końcu było lato, a ona miała siedemnaście lat.
Ale to ja szalałam – na punkcie chłopaków, którzy z kolei szaleli za nią. Och Dana, Dana, pamiętam ją z tamtych czasów: burza kręconych włosów, które rozprostowywała rozpalonym żelazkiem, wielkie zielone oczy, wydatne, naturalnie czerwone, bosko wykrojone usta i czarny pieprzyk ponad nimi. Do tego kształty rozsadzające przymałe ciuchy z zeszłego lata – przezroczyste kwieciste bluzeczki, krótkie zwiewne spódniczki, obcisłe dżinsy. Nie mogłam na nią patrzeć bez zachwytu. Stała się dla mnie ikoną kobiecości, choć wtedy ikona co innego jeszcze znaczyła.
– Ty podobasz się im wszystkim. A który tobie podoba się najbardziej? – wypytywałam z wypiekami na buzi.
– Sama nie wiem. Chyba Bogdan.
– Bogdan jest piękny.
– O tak, tylko trochę nudny. Za to Krzysiek… No wiesz, ten, co ciągle nosi dżinsową kamizelkę. Świetnie całuje.
– Przecież wiem który. Ale jak całuje?
– Nie zadawaj takich pytań, za mała jesteś.
Nie umiałam wyrzucić go z pamięci
Też coś! Przecież jakieś już filmy zobaczyłam w telewizji i wiedziałam mniej więcej, po co się ludzie całują. Zaraz potem idą razem do łóżka i… Tutaj byłam trochę już mniej pewna. Chętnie bym spytała Danę, ale nie chciała mnie traktować poważnie. Miała te swoje kumpele – Zuzkę, Kryśkę, Jolkę – a one do swoich rozmów mnie nie dopuszczały, tylko ciągle coś tam sobie szeptały i chichotały między sobą. Patrzyły na mnie albo z wyższością, albo wręcz ze zniecierpliwieniem.
A potem lato się skończyło i nie widziałam Dany przez kolejnych kilka lat, mieszkały z babcią bardzo daleko i jakoś nie składało się. Kiedy wreszcie przyjechała, przywiozła ze sobą narzeczonego, Witka. Ślub miał się odbyć za kilka miesięcy, był już zamówiony, więc mama nie widziała powodu, by nie położyć ich w jednym łóżku. Nie mieliśmy ich w mieszkaniu zbyt wiele, głupio było kazać Witkowi spać na podłodze, a zresztą moja mama zawsze była kobietą nowoczesną.
W nocy nasłuchiwałam odgłosów płynących z ich pokoju. Nie wiem, czy ktoś jeszcze słyszał, ale trudno uwierzyć, że nie. W każdym razie nikt na ten temat głośno nie mówił. Za to wyobraźnia trzynastolatki wariowała. Przy śniadaniu nie byłam w stanie patrzeć na nich spokojnie. Jak się nie wstydzą tak jęczeć! Czułam, że czerwienię się na sam ich widok o poranku, tacy byli zakochani, wpatrzeni w siebie, wiecznie się przytulali, ocierali, głaskali, patrzyli sobie w oczy, śmiali się nie wiadomo z czego. Było w nich coś bezczelnie bezwstydnego.
Jak tylko zobaczyłam Witka, natychmiast odkochałam się w Bogdanie i Krzyśku, którym przez wszystkie te lata pozostawałam w jakiś sposób wierna. Oczywiście miałam „swoje własne” sympatie, ale tamtych, dorosłych już chłopaków, wciąż obserwowałam spod oka i trzymałam na piedestale. Witek strącił ich w jednej chwili w mroczne otchłanie, z których nie mieli już powrotu. Był nie tylko zabójczo przystojny, ale do tego grał na gitarze i śpiewał. I to nie jakieś tam „Beaty” czy „Białe misie”.
– Znasz „Schody do nieba”? – spytał, wybrzdąkując pierwsze takty.
Na co mi były schody? Ja już wylądowałam w niebie. Dostarczyła mnie tam rakieta.
W Witku podobało mi się wszystko. Jego niski głos i wysoki wzrost, gęsta broda i to, że chodził po mieszkaniu bez koszuli świecąc gładkim opalonym torsem, miał długie czarne włosy, które w domu związywał jak kobieta w koński ogon albo w kok na czubku głowy; generalnie nosił się jak obszarpaniec i miał wygląd „złego chłopca”.
– To sobie smarkula chłopa wynalazła – sarkał tata, gdy nie słyszeli.
– Dlaczego? Fajny jest, mi się tam podoba – mama zawsze broniła siostry.
– Chciałabyś takiego na męża?
– Ja nie, ale to jej życie – biedna mama próbowała wszystkich zadowolić.
I jak na tym wyszła? Jej zawsze gładko ogolony i odziany w pierwszorzędne garnitury mąż zostawił nas same dwa czy trzy lata później. Ale przedtem cała nasza trójka pojechała na ślub Dany i Witka, był to dla mnie dzień upokorzenia i żałoby. Cierpiałam dojmująco.
Dana w białej sukni z welonem wyglądała jak prawdziwa królowa, wszyscy ją podziwiali, a najbardziej świeży małżonek. „Gorzko, gorzko!” – obsceniczne całowanie przeciągało się w nieskończoność. Ja miałam chude jak patyki nogi, krosty na pucołowatej twarzy, a moje włosy w kolorze brudnego brązu przetłuściły się natychmiast po umyciu i wisiały smętnie, dając najlepszą oprawę dla stanu mojego ducha.
Nie chciałam do nich jeździć na wakacje, nawet gdy wyprowadzili się od babci i zamieszkali w małym domku na Pojezierzu Drawskim, gdzie Witek został leśnikiem, nawet gdy rodziły im się kolejne dzieciaki, moje cioteczne rodzeństwo. Witek był raną, w której bałam się grzebać, a wspomnienie tego, co robili w moim obecnie pokoju, przeżyciem zgoła traumatycznym. Każdego poznanego chłopaka porównywałam do Witka – musiał mieć długie włosy, gładką skórę, śpiewać i grać na gitarze, bezwzględnie „Schody do nieba”, ale nawet jeśli spełniał te wygórowane warunki, to i tak nie dorastał do pięt ideałowi.
Żaden do końca mi się nie podobał, bo nie był Witkiem. No i cóż taki pędrak mógł wiedzieć o miłości, o kobiecie? Mimo że „pędrak” był już z czasem w wieku Witka, kiedy ten do nas przyjechał. Ale ja zawsze widziałam go starszym, bardziej doświadczonym i przez to bardziej atrakcyjnym mężczyzną.
Czułam na sobie spojrzenie „wujka”
Wreszcie dałam się namówić i pojechałam. Sądziłam, że złapałam już dystans, a poza tym umierałam jednak z ciekawości. Jak wygląda teraz ich wspólne życie? Czy nadal obłapiają się przy śniadaniu i zaglądają sobie w oczy? Kochają się tak jak wtedy? Dana na zdjęciach prezentowała się grubo, czy naprawdę straciła cały seksapil? Byłam już wtedy studentką pełną gębą i dobrze się w życiu bawiłam. Czułam się pewnie – podobałam się chłopakom, a dziewczyny zazdrościły mi urody i powodzenia.
Dana rzeczywiście się roztyła i od rana snuła się po domu w przybrudzonym szlafroku i z rozczochranymi włosami. Zaniedbała się przy dzieciach bardzo. Nic nie zostało z dawnej seksownej, ostrej, wyszczekanej dziewczyny. Nie tylko jej kształty nabrały miękkości, cała zrobiła się topniejącym masełkiem. Taka jakaś rozmazana, rozlana, rozpulchniona.
– Masz chłopaka, Niuńka?
– Nie mów na mnie Niuńka, już cię raz prosiłam! Jestem Elżbieta, Elka. Chyba daje się dostrzec, że dorosłam?
– Oj tak!
W tych dwóch króciutkich słowach usłyszałam przestrach, który mnie niesamowicie podniecił. Nawet zrobiło mi się jej trochę żal, ale tylko troszeczkę. Co rok prorok – i po co? Taka z niej była laska, a jak skończyła? Żałosne. Sama sobie jest winna.
Z sadystyczną rozkoszą paradowałam po ogrodzie w samym tylko bikini. Chodziłam nad jezioro w przezroczystej tunice, z satysfakcją obserwując spojrzenia miejscowych facetów. Nie dla psa kiełbasa. Czy taki był mój zamysł od początku, tylko wypierałam go ze świadomości, by ratować własne ego? Myślę, że tak, że nie było przypadkiem moje zjawienie się u Witków dopiero wtedy, gdy w pełni rozkwitłam, a Dana dla odmiany kompletnie „zciotkowiała”.
Czułam na sobie spojrzenie „wujka” i delektowałam się nim. Ten natrętny wzrok oblepiał mnie, a ja w ciemnościach nocy zlizywałam go ze skóry w uniesieniu. W mroku było łatwiej, ponieważ Witek również podtatusiał i nie przypominał już tak bardzo mężczyzny, którego obraz tyle lat pielęgnowałam. Jemu również urósł brzuch, a twarz lekko obrzękła. Wciąż jeszcze nie strzygł się po męsku, ale jego włosy były już dużo krótsze i mniej czarne.
Gitara leżała w kącie, odkąd przyjechałam. Witek grał teraz przede wszystkim na nerwach swojej żony. Prowadzili stateczne mieszczańskie życie niczym nieróżniące się od życia moich starych przed rozwodem – kłócili się, spierali niemal o wszystko, patrzyli na siebie z niechęcią.
Ale w moich nocnych fantazjach pozostawał tamtym pięknym Witkiem. Musiało do tego dojść, po prostu musiało. Pożądanie kumulowało się najpierw przez lata, a potem przez długie upalne dni i noce. Dałam mu upust w chłodnym lesie, na polanie wśród kwiatów, po wspólnej kąpieli w jeziorze na golasa. Było strasznie. Witek się spocił, kleił się cały i nieładnie pachniał. Dyszał niczym parowóz. Jak na doświadczonego faceta, raczej średnio się spisał. Bywało mi lepiej z kolegami. Czułam zażenowanie i trochę wyrzutów sumienia w stosunku do biednej ciotki.
Oczywiście o niczym się nie dowiedziała. Albo udawała, że nie wie.
– Wiesz Dana, chcę wracać do domu, pewnie jutro pojadę.
– Ale dlaczego, Elu? Mogłabyś pobyć tu dłużej po tylu latach…
Ale nie brzmiało to wcale entuzjastycznie czy zachęcająco.
– Pewnie dzieciaki cię męczą? Wiem, że są trochę nieznośne, a ty, jedynaczka, nie nawykłaś. No i te kłótnie z Witem… Właściwie cię rozumiem, cóż to za atrakcja dla ciebie siedzieć tutaj na tym zatęchłym zadupiu?
Nawet nie rozmówiłam się ze Witkiem. Uciekłam. Zrobiłam swoje, załatwiłam problem. Teraz mogłam już spokojnie wyrzucić Witka ze swojej wyobraźni, w której tak długo i tak bezczelnie się panoszył.
Odprawiłam go z kwitkiem
Nie okazał się tego wart. A i z Daną miałam już raz na zawsze spokój. Ciotka to ciotka. Na szczęście sama nigdy nią nie zostanę, a nawet jeśli, to nie taką, jak ona była dla mnie. Po powrocie natychmiast zadzwoniłam do Andrzeja, który latał za mną od kilku miesięcy.
– Jak chcesz, to możemy pojechać na ten camping – powiedziałam. – Stęskniłam się za naszym morzem. Trochę świeżego oddechu i szersza perspektywa dobrze mi zrobią.
– A ja?
– Mam nadzieję, że ty też!
Spędziliśmy ze sobą kilka fajnych dni i wróciliśmy jako dobrze przypieczętowana para. Ponieważ moja mama właśnie wyjechała, mogliśmy dalej ze sobą mieszkać, u mnie.
Tego dnia wybiegłam do sklepu po jakieś warzywa i nagle zobaczyłam go na ławce pod blokiem. Na mój widok wstał i uśmiechnął się szeroko. Witek. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
– A ty co tutaj robisz?
– Postanowiłem wziąć cię przez zaskoczenie, dlatego nie zadzwoniłem – spojrzał lubieżnie, jakby chciał się oblizać. – Hanka gadała z Daną przez telefon i przy okazji powiedziała, że wyjeżdża, a ty zostajesz w domu sama. Jak bym mógł nie skorzystać z takiej okazji, sama powiedz, Niuńka?
– Czyś ty zwariował?! – fuknęłam. – Ojciec dzieciom?!
– I tak mnie witasz? A ja przez ciebie nie mogę spać, jeść, żyć! Moje dzieci nie przeszkadzały ci wtedy, nad jeziorem.
– Skąd wiesz? Właśnie że mi przeszkadzały. To dlatego wyjechałam.
– Wiem, domyśliłem się, ale tu ich nie ma, Dany też. Pragnę cię, Niuńka.
– Przestań mówić na mnie Niuńka!
– Dobrze. Tylko zaproś mnie na górę.
– Nie mogę. W moim łóżku śpi chłopak.
– Elu, to chyba jakiś głupi żart. Jaki chłopak?
– Mój chłopak. Andrzej ma na imię.
– Myślałem, że teraz ja jestem twoim chłopakiem. Twoim facetem. Lubiłem tę myśl.
– Witek, ty jesteś mężem Dany, mojej ciotki. Jesteś moim wujkiem.
– To przepraszam. Pomyliłem się.
Odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem. Patrzyłam na jego przygarbione plecy, przerzedzone włosy na karku i zrobiło mi się tak strasznie przykro. Chciałam pobiec za nim i wszystko mu wytłumaczyć od samego początku, ale nie zrobiłam kroku. Suka ze mnie – zagasiłam zarzewie pożaru. Weszłam do sklepiku, kupiłam ziemniaki, włoszczyznę. „Ugotuję zupę” – pomyślałam zrezygnowana, człapiąc do mieszkania.
Czytaj także:
„Szkolna miłość rzuciła mnie, bo zachowałem się jak idiota. Po 40 latach spotkaliśmy się i... znów wyszedłem na drania”
„Ojciec i bracia pili, a matka była w nich zakochana bez pamięci. Ja i siostra byłyśmy od sprzątania i usługiwania”
„Brat był dla mnie niedoścignionym wzorem, dopóki nie odbił mi dziewczyny. Nawet jej nie kochał, zrobił to dla zabawy”