„Adoptowałam chorą dziewczynkę, bo wiedziałam, że tylko ja stworzę jej kochający dom. Bajka skończyła się po 20 latach”

załamana para fot. Adobe Stock, saulich84
„Byłam jedyną osobą, która ją odwiedzała. Widziałam, że na mój widok jej oczy nabierają blasku. Czułam, że każdego dnia czeka na to, bym przy niej usiadła, potrzymała ją za rękę, pogładziła po buzi. Po kilku tygodniach nie wyobrażałam już sobie, by nie zobaczyć jej twarzy”.
/ 09.03.2023 17:15
załamana para fot. Adobe Stock, saulich84

– I jak się spało? Widzę, że humorek dziś dopisuje – Adam uśmiechnął się do Olgi, poprawiając jej rurkę od respiratora. – Tu przesuniemy poduszkę, tu uniesiemy oparcie i zaraz będzie ci jeszcze wygodniej, córeczko – pogładził ją po twarzy, a ona zamrugała oczami w podzięce.

Całe życie powtarzano nam, że Olga nic nie słyszy, a nawet jeśli docierają do niej jakieś dźwięki, to nie rozumie ich znaczenia. Ale my z Adamem wiemy, że to nieprawda. Jesteśmy pewni, że nasza córka wie, co się z nią dzieje. I kocha nas tak samo mocno jak my ją.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Olgę, miała nieco ponad cztery lata. Leżała w szpitalnym łóżku na OIOM-ie. Ja miałam dwadzieścia osiem lat i od trzech pracowałam jako rehabilitantka w szpitalu wojewódzkim. Na co dzień pomagałam starszym ludziom leżącym na geriatrii zachować resztki sprawności. Ale tego dnia nie dość, że dostałam wezwanie na OIOM, to jeszcze do pacjentki, której do dorosłości było bardzo daleko.

– Pani Ewo, mamy tu taką dziewczynkę. Kilka dni temu niespodziewanie się zatrzymała. Teraz jest już stabilna, ale nadal ją monitorujemy – ordynator OIOM-u wydawał się przejęty losem małej pacjentki. – Boję się, że zaraz odleżyn dostanie. Więc pomyślałem, że może by pani trochę jej pomogła. Tyle że formalnie to mogą mi panią dopiero dać za kilka dni, a ta mała jest taka biedna… 

Nie wahałam się ani chwili

Byłam młodą mężatką. Bezdzietną. Adam wiedział, jak bardzo oddana jestem swojej pracy, więc czułam, że nie będzie miał pretensji, kiedy wrócę do domu później niż zwykle. Obiecałam, że jak tylko skończę swój dyżur, wpadnę na OIOM.

Od lat widywałam pacjentów w różnym stanie. Przyzwyczaiłam się do ich chorób, dysfunkcji i niepełnosprawności. Ale kiedy zobaczyłam tę małą, poczułam ścisk w gardle. Nie wyglądała na swoje cztery lata. Była maleńka, miała blond włoski i piękne niebieskie oczy. Kiedy mnie zobaczyła, wlepiła we mnie swe dziecięce spojrzenie. Z taką mocą, że aż zrobiło mi się gorąco.

– Niesamowite. Jesteś pierwszą osobą, na widok której nie krzyczy – pełniąca dyżur pielęgniarka pokiwała głową z uznaniem. – Boi się wszystkich. Ale na ciebie reaguje jakimś niesamowitym spokojem.

Popatrzyłam na wiszącą na łóżku dziewczynki kartę pacjenta.

– Cześć, Olga. Ja mam na imię Ewa i będę cię rehabilitować – uśmiechnęłam się do dziewczynki. – Najpierw zrobimy taki delikatny masaż, a potem trochę poćwiczymy twoimi nóżkami i rączkami. Dobrze?

Dałabym sobie głowę uciąć, że w odpowiedzi posłała mi delikatny uśmiech. Chwilę później jej sparaliżowane ciałko poddawało się moim zabiegom, a ona cały czas wodziła za mną oczami. Wychodząc, obiecałam jej, że jutro też przyjdę.

Zauważył, że jestem poruszona

Cały wieczór nie mogłam przestać o niej myśleć. Kiedy Adam wszedł do sypialni, ja nadal wertowałam grubą książkę medyczną, szukając wszelkich dostępnych informacji o schorzeniu Olgi.

– Nie idziesz dziś spać? – mój mąż wsunął się pod kołdrę obok mnie.

– Czytam o chorobie – odpowiedziałam, nie odrywając oczu od książki.

– Jakiś nowy pacjent? – Adam poprawił poduszkę i wygodnie się ułożył.

– Pacjentka. Taka, jakiej jeszcze nigdy nie miałam. Czteroletnia, niemówiąca, niechodząca. Ledwie odratowana po tym, jak ostatnio jej serduszko przestało na chwilę bić. Ale ma w sobie coś takiego… – urwałam w pół zdania, bo znowu poczułam ten ścisk w gardle.

Adam popatrzył na mnie przenikliwie. Nie chciałam mówić mu, że poczułam dziś coś dziwnego do tego małego obcego dziecka, więc szybko zaczęłam mu tłumaczyć, na czym polega schorzenie małej.

– Jezu, jak jej rodzice dają sobie z tym radę? – Adam przerwał mój słowotok.

Dobre pytanie. Nie miałam pojęcia. Przy łóżku małej nie było nikogo ani kiedy przyszłam, ani kiedy dwie godziny później wychodziłam. Kiedy następnego dnia pytałam doktora W., czy nie trzeba jakoś pomóc rodzicom Olgi, przełknął ślinę i wyszeptał.

– Ojciec nieznany, mama zniknęła z oddziału dwa dni po porodzie. Ta mała od urodzenia jest na zmianę w szpitalach albo rodzinach zastępczych. Tyle że mało która daje sobie z jej schorzeniem radę. Najczęściej mają przecież także i inne dzieci – rozłożył ręce.

A ja zamarłam. Odtąd przychodziłam do Olgi codziennie. Byłam jedyną osobą, która ją odwiedzała. Widziałam, że na mój widok jej oczy nabierają blasku. Czułam, że każdego dnia czeka na to, bym przy niej usiadła, potrzymała ją za rękę, pogładziła po buzi. Po kilku tygodniach nie wyobrażałam już sobie, by nie zobaczyć jej twarzy. Każdego dnia wieczorem pokazywałam Adamowi zdjęcia Olgi, filmiki z postępów, jakie robiła. I chyba nie tylko ja widziałam, jak bardzo się z Olgą do siebie przywiązałyśmy.

– Nie mogę jej tu trzymać w nieskończoność, bo i tak nagiąłem już chyba wszystkie możliwe przepisy – ordynator czekał na mnie przy wyjściu ze szpitala.

– Chcę, żeby pani wiedziała, że powiatowe centrum pomocy rodzinie już szuka dla niej kolejnej placówki, bo poprzednia rodzina po akcji z zatrzymaniem krążenia boi się ją przyjąć z powrotem. Kiedy znajdzie się nowa rodzina, Olga nas opuści. Mam nadzieję, że ci za chwilę też jej nie oddadzą…

– To dziecko nie może tak krążyć jak niechciana paczka… – popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.

– Byłoby świetnie, gdyby już nie musiała. Zwłaszcza że nie zostało jej raczej dużo czasu. Rokowania się kiepskie – smutno spuścił wzrok.

Adam też o tym myślał

Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę z Adamem. Wiedział, że bardzo przywiązałam się do mojej małej pacjentki. Chyba czuł, że ta dziewczynka stała się dla mnie kimś więcej niż tylko podopieczną. Ale wiedziałam też, że pomysł, który chodzi mi po głowie, zaważy na całym naszym wspólnym życiu. Zbierałam się do tej rozmowy kilka godzin. Ale kiedy tylko wzięłam oddech i otworzyłam usta, mój mąż mnie uprzedził:

– Chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć. I nie powiem, że sam o tym nie myślałem. Bo wiesz, przecież od początku chcieliśmy mieć dzieci, ale… – urwał.

– …ale swoje i zdrowe? Ja też tak myślałam. A potem spotkałam na swojej drodze Olgę. Wiesz, że ona może nie dożyć kolejnych urodzin? Z punktu widzenia medycyny nie zostało jej już za dużo czasu.

Adam mocno mnie przytulił. A ja się rozpłakałam.

– Wiem kochanie, wiem… – tulił mnie coraz mocniej. – Nie chcę ci niczego obiecywać, bo to trudna decyzja, ale czy mógłbym poznać Olgę?

Wtuliłam się w jego ramiona, dziękując Bogu za najmądrzejszego męża na świecie. Kilka dni później siedzieliśmy przy Oldze już oboje. Nie mieliśmy pojęcia, co nas czeka i jak trudne wyzwanie stawiamy przed sobą, ale podjęliśmy decyzję, że zostaniemy specjalistyczną rodziną zastępczą. Stworzymy Oldze dom, jakiego nigdy nie miała.

– Jesteś pewien? – zapytałam Adama, przekraczając próg powiatowego centrum pomocy rodzinie.

– Nie wiem, ile lat jej zostało, ale niezależnie od tego zrobimy tak, by były one najpiękniejszymi latami jej życia – odpowiedział.

I więcej już nic mówić nie musiał

Zaczęliśmy szkolenia, kursy. Ja zrezygnowałam z pracy w szpitalu, stając się zawodową matką zastępczą. Bywały dni i noce, w których byliśmy na skraju wyczerpania. Nieprzytomni ze zmęczenia lub strachu o Olgę. Niepewni, czy dajemy jej tyle, ile potrzebuje. Ale każde spojrzenie Olgi umacniało nas w przekonaniu, że podjęliśmy dobrą decyzję.

I chociaż początkowo medycyna nie dawała nam większych szans, Olga doczekała piątych urodzin. A potem szóstych, dziesiątych i wielu kolejnych. Została nawet starszą siostrą, bo kilka lat po tym, jak trafiła do nas, urodziłam Krzysia.

– To jest niesamowite, jak ta mała się u was rozwinęła, jak odżyła. Nazwałbym to cudem. Ale to nie cud. To wasza ciężka praca i miłość – doktor W. był naszym stałym gościem i z każdą kolejną świeczką na torcie Olgi nie mógł wyjść z podziwu, jaką wolę życia ma nasza dziewczynka. Tego dnia świętował z nami dwudziestą rocznicę pobytu Olgi u nas.

– Nikt nie dawał nam nawet cienia szansy, że spędzisz z nami tyle lat – gładziłam Olgę po głowie.

A ona jak zwykle uśmiechała się do mnie swymi błękitnymi, dorosłymi już oczami. Radość z tego, że medyczne rokowania nie zawsze idą w parze z rzeczywistością, zburzono nam kilka tygodni później. Od samego progu widziałam, że pani Iwona – pracownica socjalna, która odpowiadała za naszą rodzinę – chce mnie o coś zapytać, ale nie ma śmiałości.

– Znamy się od lat. Niech pani pyta, najwyżej nie odpowiem – uśmiechnęłam się łagodnie, bo widziałam, że jakiś ciężar gniecie jej barki.

– Czy myślała już pani, co zrobicie za kilka miesięcy? – pani Iwona zamknęła akta i przyjrzała mi się badawczo.

– Nie rozumiem. Za kilka miesięcy? A co się ma wydarzyć za kilka miesięcy?

– Dokładnie w lutym – dodała.

– W lutym Olga kończy dwadzieścia pięć lat. Będziemy pewnie jak co roku świętować jej urodziny – wyjaśniłam nieświadoma, do czego zmierza ta rozmowa.

– No właśnie… Zgodnie z prawem Olga może przebywać w rodzinie zastępczej tylko do dwudziestego piątego roku życia. Wówczas stanie się samodzielną osobą – urzędniczka nerwowo pstrykała długopisem. 

– Wiadomo, że w jej przypadku to tylko teoria, bo przecież za kilka miesięcy nie zacznie chodzić czy mówić – zmarszczyłam brwi. – Ale nie ma problemu, my się zgadzamy, żeby była u nas dalej. Zresztą nie widzę w ogóle innej możliwości – odetchnęłam, bo byłam pewna, że nasza zgoda załatwia sprawę.

Tak było, kiedy Olga kończyła osiemnaście lat. Wtedy zapytano nas jako rodzinę zastępczą, czy zgadzamy się na dalszy pobyt Olgi, my oczywiście się zgodziliśmy i żyliśmy jak dawniej. Byłam pewna, że tym razem będzie dokładnie tak samo. Ale pani Iwona nie miała dla mnie dobrych wieści.

– Tyle że nie ma takiej prawnej możliwości. Z dniem ukończenia przez Olgę dwudziestu pięciu lat musimy was jako zawodową rodzinę zastępczą rozwiązać. No chyba że wzięlibyście kolejne dziecko – pani Iwona odłożyła długopis.

Przepisy były bezduszne

Teraz już wiedziałam, dlaczego urzędniczka czekała na mnie z takim niepokojem. Wiedziała, że po dwudziestu latach opieki nad Olgą właśnie stawiają nas pod ścianą. Przy całodobowej opiece nad naszą dziewczyną kolejne chore dziecko nie wchodziło w grę. Na co dzień nasz piętnastoletni Krzyś pomagał mi, ile mógł, przy podnoszeniu czy myciu siostry, ale nie byliśmy w stanie prócz Olgi zająć się jeszcze kimkolwiek innym.

– Przecież pani wie, że to nierealne… Że stworzyliśmy tę rodzinę dla Olgi – próbowałam przekonać panią Iwonę.

– Ja wiem. Ale przepisy mówią wprost. Tylko do dwudziestego piątego roku życia – bezradnie rozłożyła ręce.

Bezduszność prawa dosłownie wgniotła mnie w ziemię. Robiłam, co mogłam, by Olga miała szczęśliwe życie. Stworzyliśmy jej z Adamem, a potem także i z Krzysiem prawdziwy dom. A teraz prawo „każe” jej ten dom opuścić.

Kiedy weszłam do domu, Adam jak zwykle siedział przy Oldze i czytał jej książki. To był ich czas. Zawsze po powrocie najpierw słyszałam niski głos Adama, a potem widziałam Olgę wpatrzoną w ojca jak w obrazek. Łzy zakręciły mi się w oczach. „Nie oddam cię, córeczko. Nigdy cię nie oddam” – szepnęłam do siebie.

Kiedy Adam wszedł do kuchni, czułam się tak jak dwadzieścia lat temu, kiedy chciałam powiedzieć mu o pomyśle zabrania Olgi do domu. Cała drżałam. A on od razu to wychwycił.

– Mów natychmiast, bo przecież widzę, że coś się stało – usiadł naprzeciwko.

– Za dziewięć miesięcy rozwiązują naszą rodzinę zastępczą, a Olga po dwudziestu latach pobytu u nas powinna trafić pod respirator do szpitala albo jakiegoś przytułku – zaczęłam płakać.

Adam zastygł w bezruchu. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło.

Dalej będziemy robić to samo

– Byłam w powiatowym centrum pomocy rodzinie i oni mówią, że nie ma wyjścia. Żeby dalej mieć ten status, musielibyśmy wziąć kolejne dziecko. Bo prawo nie przewidziało, że są na świecie tacy twardziele jak nasza Olga. Porzucone, chore dziecko, które ośmieliło się żyć dłużej niż magiczne dwadzieścia pięć lat – otarłam płynące po policzkach łzy.

Milczeliśmy dłuższą chwilę. Mieliśmy dwie opcje. Oddać Olgę, co nie wchodziło w grę. Albo zwrócić się do sądu o ustanowienie opieki prawnej nad naszą przybraną córką. Tyle że razem z opieką ustają wszelkie świadczenia, które dostawaliśmy na Olgę jako rodzina zastępcza.

Dalej będziemy robić to samo, tyle że teraz balansując na granicy nędzy. Bo tysiąc sześćdziesiąt sześć złotych renty Olgi nie starczy nawet na jej leki i pampersy. Ja po rozwiązaniu rodziny zastępczej dalej będę pielęgnować Olgę, tyle że bez pensji. Do szpitala wrócić nie mogę, bo ona beze mnie sobie nie poradzi. A z pensji Adama ledwie starczy nam na rachunki. Będzie ciężko. Nawet bardzo. Ale nie ma innej opcji. Bo obiecałam sobie, że Olga będzie z nami aż do śmierci. Jej lub naszej.

Czytaj także:
„Moja córka nie ma czasu na głupoty i plotki z koleżankami. Musi zostać kimś, a to wymaga poświęceń”
„Moja córka gardzi naszym życiem. Uważa, że dziadujemy i niczego się nie dorobiliśmy, ale w robocie nie pomaga”
„Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki. Nic dziwnego - byli w tym samym wieku”

Redakcja poleca

REKLAMA