„Wyjechał, nie odzywał się, a ja zapijałam tęsknotę. Wrócił na klęczkach i to dosłownie, bo z pierścionkiem w dłoni”

Zaręczyny niespodzianka fot. Adobe Stock, Regina Foster
Kiedy wstałam, spojrzałam z przerażeniem w lustro. Znowu zapomniałam o zmyciu makijażu. Każdy włos sterczał w inną stronę, tusz pod oczami się rozmazał, upodabniając mnie do pandy. Na dokładkę ktoś natarczywie dzwonił do drzwi.
/ 18.01.2022 09:06
Zaręczyny niespodzianka fot. Adobe Stock, Regina Foster

Bałwan! Idiota! – miotałam się po pokoju. – Jak mógł mi to zrobić?

Ze złością rzuciłam poduszką, trafiając tuż obok leżącego na kanapie kota. Ignacy podniósł się leniwie i spojrzał na mnie nieco urażony. Jego zielone zmrużone oczy zdawały się mówić: „Lepiej daj mi coś do jedzenia”.

– Spotykamy się prawie od roku, a on jak gdyby nigdy nic oznajmia, że musi wyjechać. Rozumiesz? Wyjechać! – Spojrzałam na zwierzę, które zeskoczyło zwinnie i nie komentując, opuściło pokój. – No i dokąd idziesz, paskudo, gdy do ciebie mówię? – krzyknęłam za nim.

Nie wrócił. Za to z kuchni usłyszałam ciche miauknięcie. No tak. Dawno już minęła pora karmienia, a Ignacy potrafił upomnieć się o swoje. W przeciwieństwie do mnie.

– Za tydzień nasza rocznica, a Adam sobie wyjeżdża! – wciąż zła, poszłam za kotem.

Otworzyłam szarpnięciem lodówkę. Przebiegłam wzrokiem półki. Ze zdenerwowania zapomniałam zrobić zakupy. Oprócz puszek z kocią karmą w lodówce było tylko światło. Westchnęłam ciężko.

– Wszystko przez niego! – warknęłam do pustej lodówki.

Kot otarł się o moją łydkę. Spojrzałam w dół. Mina Ignacego mówiła wyraźnie: „Mam gdzieś Adama i jego wyjazd. Interesuje mnie wyłącznie puszka. Ta, która stoi na drugiej półce od góry. O tak... ta z wątróbką”.

Dlaczego dopiero teraz odkryłam, że koty to egoistyczne istoty? Gdybym miała psa, na pewno nie interesowałoby go teraz wyłącznie żarcie. Psy są ponoć wierniejszymi przyjaciółmi. Sięgnęłam po puszkę. Ignacy zamruczał, widząc, jak nakładam karmę do miseczki.

– To miała być nasza pierwsza rocznica, a on sobie jedzie – mamrotałam nad łepkiem jedzącego kota. – Rozumiesz to? Gdybyś ty miał kocicę i mógł z nią spędzić ważny dla was dzień, tobyś też zniknął?

Ignacy, pochłonięty wylizywaniem miski, nie zadał sobie trudu, by przynajmniej unieść głowę. Zdecydowanie trzeba było sobie psa przygarnąć, a nie kota. Westchnęłam ciężko. Pustą puszkę wyrzuciłam do kosza. Gdyby dało się tak wyrzucić rozdrażnienie, które męczyło mnie od kilku dni.

Pieniądze, praca są ważniejsze niż nasza rocznica?

Adam. Tradycjonalista. Utalentowany grafik komputerowy, z którym spotykałam się od ponad jedenastu miesięcy. Wydawało mi się, że trafiłam na swoją drugą połówkę. On zdawał się myśleć podobnie. A teraz...

Wyjazd był służbowy. Adam oddawał jeden ze swoich projektów klientowi z Niemiec. Dobrze płatny projekt – jak podkreślił w rozmowie, którą sama sprowokowałam. W kawiarni.

– To pieniądze są ważniejsze ode mnie? – spytałam, bawiąc się łyżeczką. Musiałam coś zrobić z rękami.

– Nie to miałem na myśli – odparł spokojnie Adam.

– A co miałeś? – utkwiłam w nim urażone spojrzenie, pochylając się lekko w jego stronę.

Uważaj, mówiło moje ciało. Jedno niewłaściwe słowo... i poleci lawina, przygniatając nas ciężarem i chłodem. Popatrzył na mnie spokojnie. Jakby nie wiedział, że balansuje na cieniutkiej linie.

– Owszem, Marzenko – uśmiechnął się łagodnie – pieniądze są ważne. Dzięki nim możemy wyjechać gdzieś razem, pójść na koncert, zatankować auto i tak dalej... Jednak wiesz, że jesteś dla mnie ważniejsza.

Prychnęłam. Jakoś mnie nie przekonał. Czułam, że przesadzam, ale byłam zbyt rozżalona, zbyt rozczarowana, by myśleć chłodno i rozsądnie. Zresztą w pewnych sprawach nie da się działać na zimno, bez emocji. No bo ja tu obmyślam, jak moglibyśmy spędzić ten szczególny dzień, a on chce sobie wyjechać!

– To wartościowy klient, ale wymagający. Współpraca z nim dobrze rokuje na przyszłość. Naszą przyszłość – przypomniał mi Adam.

– Jasne... – mruknęłam, odsuwając talerzyk z szarlotką, którą zamówiłam. – Po prostu to nasza rocznica...

Adam potarł dłonią podbródek.

– Marzenko, przecież to taki sam dzień jak każdy inny. Rozmawialiśmy już o tym. Uczuć nie okazuje się tylko z powodu jakiejś okazji, ale codziennie. Chyba że bardziej zależy ci na gestach niż...

– Wiem, wiem – przerwałam mu. – Nie powtarzaj się.

– Skoro wiesz, to o co chodzi? – był autentycznie zdziwiony.

– Bo nic dla ciebie nie znaczę – powiedziałam ze smutkiem. – Nie chodzi o sam dzień, ale o to, że olewasz coś, co jest dla mnie ważne. To jakbyś olewał mnie – wstałam od stolika.

Adam złapał mnie za rękę.

– Usiądź, proszę.

– Po co? – warknęłam, wyszarpując dłoń. Złość i rozżalenie wygrały.

Czasem gesty się liczą. Przynajmniej dla mnie. Skoro tego nie rozumiał... Poczułam, że jeszcze chwila, a się rozpłaczę. Prędko złapałam torebkę.

– To sobie jedź! – zamrugałam, powstrzymując łzy. – Jedź sobie do tego klienta! A może to nie klient, tylko klientka, co? – zadrwiłam i nagle sama się przestraszyłam własnego oskarżenia podyktowanego gniewem.

Bo może faktycznie to jakaś klientka?

Taka, która zrobi wszystko, aby Adam... Nie, to bez sensu. Taka podejrzliwość jest chora. A może nie jest? Adam był przystojnym facetem. Do tego inteligentnym, zdolnym. Może kręci się koło niego jakaś harpia? A on daje jej nadzieję... Bzdura, Adam nigdy by tak nie postąpił. Miał swoje zasady. A jeśli je załamał?

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę szatni. Narzuciłam w pośpiechu płaszcz i wybiegłam z kawiarni. Adam nie próbował mnie zatrzymać. Może nie chciał robić scen. A może mu nie zależało. Jak na rocznicy?

Tak wyglądało nasze ostatnie spotkanie. A teraz siedziałam w kuchni i gadałam do kota, który miał w nosie moje wywody. Opróżniłam już pół butelki wina, które kupiłam z myślą o rocznicy. Miało być dodatkiem do kolacji. Skoro jednak nie będzie kolacji, to mogę je wypić wcześniej.

– I sam widzisz... – spojrzałam na Ignacego. – Nie ma miłości, nie ma rocznicy, a Adam pewnie ma inną. A jak nie ma, to będzie miał, bo po co mu taka obrażalska jędza.

Co jakiś czas sprawdzałam komórkę, ale ta uparcie milczała. Od chwili kiedy wykrzyczałam Adamowi, że ma sobie jechać.

– Mógłby przynajmniej SMS-a wysłać – czknęłam głośno. – Ale oczywiście nie wyśle. Bo po co? – marudziłam, gładząc Ignacego.

Kot zamruczał i tylko ułożył się wygodniej.

– Nigdy nie dzwonicie, myślicie tylko o sobie – poskarżyłam się.

Ignacy prychnął.

– A ja, jak ostatnia naiwna, myślałam, że go znam. Że się kochamy... – otarłam łzę spływającą po policzku.

Popatrzyłam ponuro na butelkę.

– Tylko tobie można wierzyć – zagadałam do flaszki, nalewając sobie kolejny kieliszek.

Wypiłam go duszkiem. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Co by się nie działo, nie zrobię pierwszego kroku!

Obudził mnie potworny ból głowy i depczący mi po brzuchu kot. Zmusiłam się do otworzenia zapuchniętych oczu. No tak... zapomniałam zmyć wczoraj wieczorem makijaż. Ignacy dalej udeptywał mój brzuch i patrzył z wyrzutem. Wiadomo, czego chciał: żarcia. Miauknął rozdzierająco. Od tego miauknięcia w głowie mi zapiszczało.

– Milcz!– syknęłam. – Bo uduszę.

Z trudem zwlokłam się z łóżka i spojrzałam na opróżnioną butelkę. Nic dziwnego, że tak się czułam, skoro wytrąbiłam całe wino! Nałożyłam kotu jedzenie i czym prędzej pognałam do łazienki. Rybi zapach karmy sprawił, że żołądek podszedł mi do gardła. Ochlapałam twarz zimną wodą, biorąc kilka głębokich oddechów.

– No to śniadanie mam z głowy – mruknęłam niedługo potem, kiedy już udało mi się zapanować nad mdłościami. Spojrzałam na zawieszony w kuchni kalendarz. – Dobrze, że dzisiaj wolne.

Zaparzyłam kawę, doprowadziłam się do porządku i... poszłam z powrotem spać. Dokuczał mi ból głowy, byłam rozbita. Nie dość, że upiłam się na smutno, to jeszcze zafundowałam sobie kaca giganta.

Następny tydzień był koszmarny

Adam się nie odzywał. Nie dzwonił, nie pisał SMS-ów, zupełnie jakby nagle zniknął z powierzchni ziemi. Co prawda ja też nie zamierzałam zrobić pierwszego kroku. Uznałam, że to on powinien; jako facet i jako ten, który zepsuł mi całą radość z rocznicy.

Swoje obowiązki w pracy wykonywałam automatycznie. Drażniły mnie rozmawiające koleżanki, petenci, przełożona.

– Wybieracie się z Adamem gdzieś w ten weekend? – spytała Jolka.

Słuchałam niechętnie, jak opowiadała, że na rynku otwarto nowy klub muzyczny. Jolka i jej narzeczony wybierali się posłuchać amatorskich zespołów bluesowych.

– To jak, idziecie z nami? – dopytywała niecierpliwie.

– Nie – burknęłam mało uprzejmie.

– Pokłóciłaś się z nim czy co, że taka dziwna jesteś?

– Moja sprawa – odwróciłam się do niej plecami, ale po chwili zrobiło mi się głupio.

Próbowała być miła. Jeszcze tego brakowało, żebym przez Adama pokłóciła się z koleżanką z pracy.

– Głowa mnie boli, zmęczona jestem. Przepraszam – wymamrotałam.

Jolka pokiwała tylko ze zrozumieniem głową. W piątek nie wytrzymałam. Adam wciąż nie dawał znaku życia. Jakby zupełnie o mnie zapomniał. W głębi duszy miałam nadzieję, że jest inaczej. W końcu znałam go na tyle, aby wiedzieć, że najpierw załatwi swoje sprawy zawodowe, a dopiero potem zajmie się życiem prywatnym.

Tylko dlaczego sprawy prywatne były zawsze na drugim miejscu? Niemniej złamałam się i zadzwoniłam pierwsza.

– Tak? – usłyszałam w słuchawce jego ciepły głos. Ani śladu smutku.

Szybko się rozłączyłam. Ach, więc to tak! Ja tu się zadręczam, a po nim spłynęło wszystko jak po kaczce. Najpierw zaklęłam, potem się rozpłakałam. Wtuliłam się w kołdrę i tak zasnęłam, zmęczona łzami, pretensjami i żalem.

O czymś takim nawet nie śmiałam marzyć! 

Kiedy wstałam, spojrzałam z przerażeniem w lustro. Znowu zapomniałam o zmyciu makijażu. Każdy włos sterczał w inną stronę, tusz pod oczami się rozmazał, upodabniając mnie do pandy. Na dokładkę ktoś natarczywie dzwonił do drzwi.

– Co za sadysta budzi ludzi o dwunastej w sobotę – warknęłam, narzucając na siebie szlafrok.

Odgarniając włosy z oczu, szarpnęłam za drzwi – z zamiarem zburczenia tego kogoś, kto tak uparcie naciskał dzwonek, nie dając mi spać.

– Co jest do... – zaczęłam i urwałam.

Przede mną stał Adam. W jednej ręce trzymał bukiet róż, drugą miał schowaną w kieszeni kurtki.

– Chyba jednak nie masz szczególnej ochoty na obchodzenie naszej rocznicy – zauważył z lekką ironią.

– Nie odzywałeś się przez cały tydzień – burknęłam, próbując zebrać myśli.

Nie wiedziałam, czy się ucieszyć, że przyszedł, rozpłakać czy zezłościć, że widzi mnie w takim stanie. Wersji „panda” jeszcze nie widział.

– Mówiłem ci, że muszę wyjechać – odparł spokojnie, patrząc na mnie z rozbawieniem. – Wracasz z sabatu czy się dopiero na niego wybierasz? – zażartował.

– Wchodź – mruknęłam i wpuściłam go do środka.

– To dla ciebie – podał mi róże.

Wtuliłam w nie twarz, by się zasłonić. Ale w końcu wyjął mi bukiet z rąk i odłożył na półkę.

– Moja mała wiedźmo – zamruczał, przytulając mnie do siebie.

Boże, jak bardzo mi tego brakowało! Wtuliłam się w Adama.

– Mam propozycję – szepnął. – Ale najpierw muszę wiedzieć, czy wciąż mnie kochasz. – Musnął ustami płatek mojego ucha.

Nie powinien robić teraz takich rzeczy. Myślenie mi się wyłączało.

– A jak ci się wydaje? – odparłam.

Puścił mnie i niespodziewanie uklęknął.

– Sądzę, że tak – uśmiechnął się szeroko. – Mam nadzieję, że się nie mylę i... – sięgnął do kieszeni. – Zgodzisz się zostać moją żoną? – spytał.

Zatkało mnie. Otworzyłam usta i gapiłam się z niedowierzaniem na pudełko z pierścionkiem.

– Obiecuję, że możesz za rok lecieć na ten swój sabat, ale teraz...

– Nie umrzesz śmiercią naturalną – przerwałam mu.

– Groźby karalne w trakcie oświadczyn? Tego jeszcze nie było.

– Będę cię dręczyła do końca twoich dni – obiecałam, ocierając oczy, w których zbierały się łzy.

– Ale dasz trochę pożyć? – wstał i znowu mnie przytulił. – Jak rozumiem, zgadzasz się?

– Zgadnij! – zachichotałam.

Czytaj także:
„Obwiniałam męża o śmierć syna. Sama jestem sobie winna, że nie wytrzymał presji i porzucił mnie jak stare buty”
„Udawała, że jest ze mną w ciąży, kantowała i kłamała. Powinienem ją porzucić, ale kocham ją i wychowam jej dziecko”
„Adrian szastał pieniędzmi i miał swoje tajemnice. Wynajęty detektyw odkrył ohydną prawdę”

Redakcja poleca

REKLAMA