„Adrian szastał pieniędzmi i miał swoje tajemnice. Wynajęty detektyw odkrył ohydną prawdę”

kobieta, która podejrzewa męża o zdradę fot. Adobe Stock, Nenad
Żonie przyprawiał rogi niezależnie od wszystkiego, a jednocześnie działał na szkodę państwa. Zdrada kraju z reguły bywa popłatna. Wyjątkowy drań. I był pewnie tylko częścią większej machiny. Nie dziwiłem się rozżaleniu kontrwywiadowcy.
/ 16.01.2022 06:14
kobieta, która podejrzewa męża o zdradę fot. Adobe Stock, Nenad

Dziewięć milimetrów to niby niewiele. Właśnie – niby. Bo kiedy człowiek patrzy w otwór lufy, te marniutkie dziewięć milimetrów zaczyna się jawić niczym wielki tunel kolejowy. Siedziałem w głębokim fotelu z wysoko uniesionymi rękami. Gość przede mną musiał mieć najwyraźniej spore doświadczenie w takich sytuacjach, skoro kazał mi zająć właśnie to miejsce. Stojący przeciwnik może się okazać o wiele groźniejszy, szczególnie w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu, kiedy trudno zejść z linii ataku. A broń palną wymyślono właśnie po to, żeby się nią posługiwać na dystans, a nie stawać tuż przed przeciwnikiem, jak to się odbywa na większości filmów.

– I po co wtykałeś nos w nie swoje sprawy? – zapytał mężczyzna.
– Taką mam pracę – odparłem. – Bez wtykania nosa niewiele mógłbym zrobić i zarobić.
– Człowieku – warknął – przecież wszystko popsułeś, nie rozumiesz? Ten tutaj za wiele nam już nie powie! A tamten... Szkoda gadać.

„Ten tutaj” leżał bez świadomości na podłodze, a „tamten” spoczywał obok, tyle że o wiele bardziej nieprzytomny, bo zwyczajnie martwy. Jego broń wylądowała pod ścianą.

– Zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś?! – zapytał retorycznie mężczyzna.

Zdawałem czy nie, nie miało to żadnego znaczenia.

– Za ten numer powinieneś iść siedzieć na parę lat – ciągnął dalej.
– Chcesz obejrzeć moją licencję? – zapytałem. – Musiałbym sięgnąć do kieszeni.
– Daj spokój – machnął wolną ręką. Ta z pistoletem nawet nie drgnęła. – Wiem doskonale, kim jesteś. Myślisz, że tego nie sprawdziłem? Tylko pomyliłem się co do twojej roli.
– Pomyliłeś się – mruknąłem. – I zginął przez to człowiek. Opowiesz mi o tym coś bliżej?

Potrząsnął przecząco głową.

– Jeśli jesteś taki dobry, jak o tobie mówią, sam się powinieneś domyślić, jak ochłoniesz. Może nawet już się domyślasz. A tego truposza nie żałuj. On by cię kropnął bez mrugnięcia.

Na zewnątrz rozległy się syreny. Barman zadzwonił na policję, zaalarmowany strzałami. Drgnąłem, ale mężczyzna z pistoletem zgasił mnie niecierpliwym gestem.

– Nie ruszaj się. Muszę pomyśleć, co z tobą zrobić – powiedział.
– Zawsze możesz mnie zastrzelić – podpowiedziałem – i zeznać, że się na ciebie rzuciłem.

Skrzywił się z niechęcią.

– Nie kuś – burknął. – Ale faktycznie byłoby to jakieś rozwiązanie.
– Tylko musisz się pośpieszyć, bo zaraz będą tu gliny.
– Spokojnie – zaśmiał się krótko. – Moi ludzie dopilnują, żebyśmy mieli spokój. Czekam jeszcze na pewne informacje. – Spoważniał i zaczął się we mnie wpatrywać. – Tak, o tobie, przyjacielu.

Na początku wszystko wyglądało zwyczajnie

Elwira Kolińska odwiedziła mnie kilkanaście dni wcześniej. Była całkiem atrakcyjną kobietą po trzydziestce.

– Chodzi o mojego męża – powiedziała po wstępnych uprzejmościach. – Martwię się o niego... – zawiesiła głos, zanim dokończyła: – I podejrzewam, że kogoś ma. Od pewnego czasu dziwnie się zachowuje.

Dziwne zachowanie polegało na tym, że zdarzało mu się znikać na parę godzin co jakiś czas. Głównie po południu w tygodniu, ale też raz czy dwa ulotnił się w sobotę. Twierdził, że ma dodatkowe obowiązki. Wyglądało to na klasyczne kombinowanie. Pracował jako inżynier w biurze projektowym kombinatu przemysłu ciężkiego.

– Oni tam robią różne rzeczy – mówiła kobieta. – Często coś dla wojska. Wiem, bo normalnie Adrian przynosi projekty do domu, żeby nad nimi popracować, ale są takie okresy, kiedy wszystko zostawia w pracy. Wtedy rzeczywiście wraca czasem później. Ale ostatnio to się zdarza zbyt często.
– Może faktycznie akurat mają takie zamówienia? – wysunąłem przypuszczenie.
– Wątpię – odparła. – To już trwa za długo.
– Czego pani ode mnie oczekuje? – zapytałem.
– To chyba oczywiste, prawda? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Tak, to było oczywiste. Powinienem sprawdzić, co porabia jej ślubny „po godzinach”. Ale wyszło jeszcze coś. Okazało się, że Adrian Koliński obraca ostatnimi czasy całkiem sporymi pieniędzmi.

– Zajechał jednego dnia pod dom mercedesem – mówiła klientka. – Wprawdzie używanym, ale z salonu. Prawie nowe auto. Z początku myślałam, że to jakaś jazda próbna. Wie pan, firmy samochodowe czasem urządzają takie weekendy z ich produktem. Jednak mąż powiedział, że wziął go na raty.
– Może faktycznie dobrze mu płacą za nadgodziny? – znów wszedłem w rolę adwokata diabła.
– Nawet jeśli, to nie aż tak! – zaprotestowała. – Wprawdzie jest zastępcą kierownika wydziału, ale przecież nie dostaje takiej forsy! No i nie ma mowy o żadnych ratach, sprawdziłam. Kupił ten wóz za gotówkę! Skąd tyle wziął? Chciałabym to wiedzieć. W ogóle robi różne drogie zakupy i się nie przejmuje.

Milczałem przez chwilę, zanim zadałem pytanie:

– Tak naprawdę, co panią bardziej niepokoi? Te zniknięcia czy niespodziewana zamożność męża?
– Wszystko razem oczywiście – odparła.

Sprawa wydawała się prosta – wystarczyło obserwować męża klientki. Wprawdzie to zajęcie czasochłonne, ale pracować mogłem popołudniami, bo do szesnastej nieodmiennie siedział w pracy. Dzięki temu mogłem pracować równolegle nad innym zleceniem. Pani Elwira powiedziała, że mąż zawsze uprzedza o późniejszych powrotach. Poprosiłem ją, żeby zawiadomiła mnie, jeśli znów to się stanie. Dwa dni później zadzwoniła.

– Powiedział, że musi zostać w pracy na trzy godziny – oznajmiła.
– Będę czekał pod biurem – odparłem. – Zobaczymy, co z tego wyniknie.

I wynikło... Oj, ale wynikło!

Jak można się domyślić, Adrian nie zamierzał zostawać w pracy nawet minuty dłużej, niż powinien. Pięć po czwartej zobaczyłem jego mercedesa wyjeżdżającego z kompleksu biurowego. Pokazał przepustkę portierowi, dodał gazu i ruszył przez miasto. A ja oczywiście za nim. Jechaliśmy prawie czterdzieści minut ulicami ku zachodnim rogatkom. Stawiałem na to, że facet podąża na schadzkę. Zastanawiałem się, dokąd jedzie.

Jeśli zapowiedział trzy godziny spóźnienia, nie mógł podróżować zbyt daleko, bo co to za romans, jeśli zostanie mu niecała godzina? Wreszcie skręcił, a ja wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Facet zajechał pod kompleks restauracyjno–hotelowy „Błękitna Muszla”. To było od wielu lat nieoficjalne miejsce spotkań homoseksualistów obu płci. Mieli tu święty spokój, zresztą nikt się tym specjalnie nie ekscytował. Pewnie, zdarzały się „naloty” różnych krótko ostrzyżonych, barczystych młodzieńców, jednak coraz rzadziej, a poza tym, bywalcy też mieli ręce i najczęściej przewagę liczebną.

Normalnie było tu spokojnie i bezpiecznie. Tylko czego mąż klientki tutaj szukał? Wysiadł z wozu i pewnym krokiem podszedł do drzwi. Ochroniarz ukłonił mu się uprzejmie, widać było, że to nie pierwsza wizyta Adriana. Cóż mogłem zrobić innego, niż pójść za nim? Kiwnąłem głową ochroniarzowi, a ten obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. Nie dostrzegł nic podejrzanego, odkłonił się więc oszczędnie. Obserwowany zbliżył się do stolika, przy którym siedział jakiś mężczyzna mniej więcej w jego wieku, usiadł naprzeciwko. Z zamienili kilka zdań, a potem poszli w stronę zaplecza. Przesunąłem się kawałek, udając, że szukam wolnego miejsca. Zobaczyłem schody wiodące do części hotelowej.

Towarzysz Adriana trzymał w dwóch palcach kartę magnetyczną. Wynajęli pokój... Nie miałem na razie czego szukać w środku, bo nie zabrałem odpowiedniego sprzętu. Odwróciłem się i ruszyłem do drzwi. Moją uwagę zwrócił mężczyzna pod oknem. Przyglądał mi się uważnie, ale nie dostrzegłem w jego wzroku zainteresowania tego rodzaju, jakiego w „Błękitnej Muszli” mógłbym się spodziewać. Odwrócił zaraz wzrok i zajął się drinkiem. Wsiadłem do samochodu i czekałem.

Nie trwało długo, zanim Adrian wyszedł z lokalu. Nie pojechałem za nim. Wiedziałem, że wróci do domu, bo czas mu się kończył. Czekałem na tego drugiego. Ale najpierw wyszedł gość, który mnie obserwował. Wsiadł do lśniącej czarnej renówki i nieśpiesznie odjechał. W mojej głowie zaczęły się budzić pewne podejrzenia. Po dziesięciu minutach „Muszlę” opuścił mężczyzna, z którym obserwowany poszedł na górę.

Czekała mnie rozmowa z klientką

Teraz musiała dać mężusiowi obiad. Pani Elwira patrzyła na mnie oczami wielkimi jak spodki. Trudno się było jej dziwić. Mnie samego zaskoczyło to, co ustaliłem. Spotkałem się z kobietą rano.

– Ale... – zacięła się. – Ale Adek nigdy nie przejawiał takich skłonności! Oglądał się za kobietami, i to zawsze! Nawet przy mnie nie zawsze umiał się powstrzymać, jeśli zobaczył ładną spódniczkę.
– Mówię tylko, co widziałem. – Rozłożyłem ręce. – Poszli do części hotelowej. Nie wiem, może chcieli w spokoju rozegrać partię warcabów?
– Proszę nie kpić! – zgasiła mnie klientka. – Dla mnie to poważna sprawa.
– Przepraszam, rzeczywiście trochę przesadziłem – odrzekłem. – Tylko że to nie trwało dłużej niż pół godziny.

Kobieta westchnęła.

– To rzeczywiście nieco dziwne, bo z Adriana nigdy nie był szybki Gonzales. Ale może inaczej funkcjonuje, kiedy jest z mężczyzną... – zamilkła, w jej oczach pojawiły się łzy. Wolałem nie drążyć tematu. – No dobrze. – Pani Elwira wzięła się w garść. – Skoro pan to ustalił, chyba pora porozmawiać z mężem. Niech się pakuje...
– Nie za wcześnie? – wszedłem jej w słowo. – Nie należałoby zebrać dowodów? Nie, nie zamierzam pani naciągać na koszty, ale jeżeli zechce pani wnieść sprawę rozwodową, takie rzeczy znacznie ją ułatwią.

Zastanawiała się przez chwilę.

– Będę musiała ostro się pilnować, żeby mu czegoś nie powiedzieć i nie pokazać po sobie – stwierdziła. – Ale on ostatnio nie zwraca na mnie większej uwagi, więc może się udać. Dobrze, poczekam. Mleko i tak się rozlało. Tylko żeby to nie trwało za długo. Wyobraża pan sobie, jak się czuję?

Mogłem ją zrozumieć. Nie dość, że małżonek poszedł sobie na boki, to jeszcze z mężczyzną, a może i mężczyznami w liczbie mnogiej? Niby technicznie to wszystko jedno, ale... Cóż, wychodziłoby na to, że wiedziała o swoim ślubnym mniej, niż przypuszczała, i to było chyba najgorsze z jej punktu widzenia.

Prawda okazała się jednak znacznie ciekawsza, co miało wyjść na jaw już niebawem. Dwa dni później pani Elwira znów zadzwoniła, że Adrian ma wrócić później. Tym razem wspomniał nawet o pięciu godzinach.

Postanowił poświęcić kochankowi więcej czasu?

Tak jak poprzednio, biuro opuścił o szesnastej pięć, ale nie pojechał w kierunku „Błękitnej Muszli”. Ruszył ku południowym rejonom. Po jakimś czasie znaleźliśmy się w dzielnicy willowej. Mercedes zatrzymał się pod bramą niewielkiego domku. Czyżby tym razem postanowili się spotkać w miejscu zamieszkania tajemniczego mężczyzny? Jednak nie... Ze zdumieniem zobaczyłem, że drzwi willi otwiera kobieta, blondynka w średnim wieku.

Natychmiast zacząłem robić zdjęcia i bardzo dobrze, bo na powitanie dali sobie buziaka. Dość soczystego. Pod nogami plątał im się piesek, radośnie witający gościa. Widać dobrze go znał. Zniknęli we wnętrzu, a ja bez wysiłku sforsowałem płot i zakradłem się pod okna. Parter był niski, a roznamiętniona para zaczęła igraszki już w kuchni. Potem przenieśli się na górę, ale materiału miałem aż nadto. Przelazłem przez płot z powrotem na ulicę. Mogłem jechać spokojnie do domu.

Kiedy otwierałem drzwi samochodu, w oczy rzuciła mi się lśniąca renówka. Udając, że czegoś szukam, przeszedłem przez ulicę. Teraz mogłem odczytać tablice rejestracyjne. To był ten sam samochód, co pod „Błękitną Muszlą”. Podejrzenia w mojej głowie stawały się coraz wyraźniejsze. Zadzwoniłem do klientki.

– Pani Elwiro – zapytałem surowym tonem. – Czy wynajęła pani może jeszcze innego detektywa?
– Ależ skąd! – zaprotestowała. – Po co?
– Nie wiem. Czasem klienci tak robią, żeby mieć pewność.
– Aż tak mi na tym draniu nie zależy.

Wysłuchała spokojnie mojej relacji z aktualnej wyprawy jej męża.

– Widać lubi urozmaicenie – mruknęła. Chyba już pogodziła się z losem. – Gdyby pan jeszcze sprawdził, skąd ma pieniądze.
– To zapewne będzie trudniejsze, ale się postaram. No i zbiorę materiał z jego schadzek z partnerem.
– Oczywiście – odparła, wyraźnie roztargniona.

Czyżby już przemyśliwała, co napisać w pozwie rozwodowym? Mnie bardziej zastanawiał człowiek w lśniącej renówce. Kto to mógł być? Jeśli nie wynajęty przez klientkę konkurent, pozostawał tym większą zagadką.

Zagadka wyjaśniła się niebawem

Przez następne parę dni Adrian był nadzwyczaj grzeczny. Wracał do domu kiedy trzeba, nigdzie nie jeździł. Oczywiście kolejny wyskok był tylko kwestią czasu. I rzeczywiście. W czwartek znów zapowiedział późniejszy powrót. Trzy godziny. Przypuszczałem, że pojedzie do „Błękitnej Muszli” i się nie pomyliłem. Teraz musiałem zebrać ostatnie dowody zdrad.

Co do jego finansów, nie miałem na razie pomysłu, jak je sprawdzić. Z niechęcią myślałem o zwróceniu się do zaprzyjaźnionego hakera. To była gruba sprawa. Wszystko odbyło się jak poprzednio. Panowie przywitali się i poszli na górę. Podreptałem za nimi. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wyjrzałem zza załomu klatki schodowej i sprawdziłem, do którego pokoju weszli. Stałem przez chwilę, uspokajając nerwy przed tym, co zamierzałem zrobić. Musiałem ich przyłapać na gorącym uczynku, czyli odczekać z dziesięć minut, żeby się rozkręcili.

Zszedłem więc do części restauracyjnej, usiadłem przy barze i zamówiłem koktajl bezalkoholowy. W lustrze na ścianie widziałem gościa z renówki. Co to za typ? Nieśpiesznie sączyłem napój, nie czując nawet jego smaku. A potem powoli przeszedłem ku schodom. Każdy prywatny detektyw ma swoje sposoby na zdobywanie dowodów. Czasem trzeba w tym celu otworzyć drzwi, również takie z elektronicznym zamkiem. Wydobyłem z kieszeni zakłócacz sygnału, przyłożyłem go do skrzyneczki pod klamką. Po chwili cichutkie bzyczenie oznajmiło, że urządzenie zadziałało.

Pchnąłem drzwi i z włączoną kamerą wkroczyłem do środka. Stanąłem w progu, zaskoczony. Panowie byli jak najzupełniej ubrani, siedzieli od siebie w higienicznej odległości, dzielił ich stolik, na którym leżały jakieś papiery i dwa tablety. O co tu chodziło?! Nie miałem czasu się zastanawiać, bo rzekomy kochanek klienta sięgnął pod pachę i wydobył kawał pistoletu. Ja byłem bezbronny, nie spodziewałem się takiego rozwoju wydarzeń, więc zostawiłem broń w domu. Postanowiłem rzucić się na niego, widząc w tym jedyną szansę, ale wtedy usłyszałem tupot butów i ktoś odepchnął mnie na bok.

Huknęło, kula minęła o włos moją głowę i utkwiła w ścianie korytarza. Rozległ się drugi strzał, a mężczyzna z pistoletem osunął się na ziemię. Wtedy do działania przystąpił Adrian, ale to był zwykły amator. Trzasnąłem go pięścią w szczękę i posłałem w krainę nieświadomości. A potem odwróciłem się do mojego wybawcy. Zobaczyłem człowieka z renówki! Trzymał mnie na muszce, miał zmrużone oczy, cała jego postawa wyrażała czujność.

– Na jakie informacje o mnie czekasz? – zapytałem. – I kim jesteś, do cholery?

Spojrzałem na stolik. Leżały na nim jakieś plany, wykresy... Zaczęło mi świtać.

– To dokumentacja techniczna – stwierdziłem. – A ty wywiad czy kontrwywiad?
– Służba kontrwywiadu – odparł. – Wlazłeś nam w paradę. Dla kogo pracujesz?
– Mówiłem już przedtem, że dla jego żony. – Ruchem brody wskazałem Adriana.
– A przypadkiem nie dla chińskiej agentury? – burknął. – Chociaż nie, zbyt niezdarnie sobie poczynasz...

W tej chwili zadzwoniła jego komórka. Słuchał przez chwilę, przerwał połączenie i odłożył pistolet. Dał mi znak, żebym opuścił ręce.

– Zgadza się – powiedział. – Moi ludzie przeszukali twój gabinet. Wychodzi na to, że mówisz prawdę. Znaleźli zlecenie Elwiry Kolińskiej, nie wygląda, żebyście się znali przedtem i żeby cię coś łączyło z tymi dwoma. Westchnął ciężko. – Ale za to, że zmarnowałeś nam parę miesięcy pracy, mam ochotę cię rozwalić – dodał.
– Trzeba było ze mną pogadać – burknąłem. – Przecież bym wam nie lazł w drogę.

Znów westchnął, trącił nogą budzącego się Adriana.

– Wstawaj, szpieguniu – powiedział. – Czas odpowiedzieć za zdradę ojczyzny.

Teraz już wszystko wskoczyło na swoje miejsce

Mąż klientki dopuścił się rzeczywiście podwójnej zdrady, ale nie takiej, jakiej się spodziewałem. Żonie przyprawiał rogi niezależnie od wszystkiego, a jednocześnie działał na szkodę państwa, sprzedając dokumentację z ważnych strategicznie zakładów. To wyjaśniało, skąd brał spore pieniądze. Zdrada kraju z reguły bywa popłatna. Wyjątkowy drań. I był pewnie tylko częścią większej machiny. Nie dziwiłem się rozżaleniu kontrwywiadowcy.

– No to czeka mnie przykra rozmowa z klientką – mruknąłem.
– Daruj sobie – odparł funkcjonariusz. – My się tym zajmiemy, ją też musimy porządnie przesłuchać. Ty już się nie mieszaj. Wracaj posprzątać biuro, bo chłopcy pewnie trochę nabałaganili.

W sumie, odetchnąłem z ulgą. Sprzątać nie cierpię, ale rozmowa z panią Elwirą byłaby o wiele bardziej przykra.

Czytaj także:
Radzimir kazał zmienić żonie nawet imię, żeby nikt się nie dowiedział, że to sklepowa ze wsi
Poszedłem na pogrzeb kolegi tylko po to, żeby spotkać swoją dawną ukochaną
Po śmierci siostry adoptowałam córkę. Nie kochałam jej, ani nawet nie lubiłam

Redakcja poleca

REKLAMA