„50-letni małżonkowie, a zachowywali się jak emeryci. Tylko ziółka, telewizja i oddzielne łóżka. Było mi ich szkoda...”

50-latkowie, a zachowują się jak starsi ludzie fot. Adobe Stock, highwaystarz
„– Ostatnio robiliśmy to chyba pięć lat temu – odparł wreszcie z oporami Jan. – Ale to nie problem, naprawdę. Może kiedyś był, ale teraz już nie. Przestało nas TO interesować. Lepiej telewizję pooglądać, niż wygibasy robić. W naszym wieku to już nawet trochę głupio, co Iwonko? Trzeba coś młodszym zostawić, my już się nacieszyliśmy, pora na wnuki”.
/ 09.11.2022 13:15
50-latkowie, a zachowują się jak starsi ludzie fot. Adobe Stock, highwaystarz

Nie lubię przyjmować pacjentów z polecenia znajomych, bo przeważnie są to bliskie im osoby, a ja drążę w ludzkich duszach, wyciągam na wierzch to, co boli, poznaję ich od strony, którą zwykle ukrywają. Dużo o nich wiem. Pomagam skłóconym parom, sklejam rysy na ich związku i małżonkowie są mi wdzięczni. Jednak po terapii nie spotykamy się na gruncie towarzyskim, więc nikt nie jest skrępowany. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy na kozetce w gabinecie zasiadają ludzie, którzy są powiązani z moimi przyjaciółmi, i których być może, nie widzę ostatni raz. Wtedy jestem ostrożna.

Pierwsze wrażenie zwykle mnie nie myli

Na kozetce usiedli małżonkowie w średnim, trudnym do określenia wieku. Równie dobrze mogli mieć czterdzieści kilka lat jak i dziesięć więcej, żadne z nich nie dbało przesadnie o siebie, zaokrąglone kształty wskazywały na to, że cenią sobie dobrą, być może tradycyjną kuchnię. Tacy ludzie twierdzą zwykle, że wiele rzeczy, które mogliby robić, jest „nie dla nich”. Bo są za starzy, bo nie wypada, bo co ludzie powiedzą. To było uniwersalne wyjaśnienie, dlaczego spędzają wiele godzin przed migającym ekranem telewizora lub w najlepszym wypadku na działce. Mężczyźni jeździli na ryby, kobiety zajmowały się domem i wnukami, jeśli je miały. Role było z góry określone, każdy wiedział, co ma robić i ile mu wolno. Nic ponadto.

– Stereotypy są najtrudniejsze do wykorzenienia… – pomyślałam i to chyba na głos, bo kobieta obrzuciła mnie spłoszonym spojrzeniem.

Czym prędzej wróciłam duchem do gabinetu i zajrzałam do swoich notatek. Iwona i Jan, para z dwudziestopięcioletnim małżeńskim stażem. Przeżyli razem ćwierć wieku! Musieli się młodo pobrać, stawiałam, że jednak nie przekroczyli pięćdziesiątki.

– Opowiedzcie o sobie – zachęciłam ich. – Chciałabym was bliżej poznać.

– O czym tu mówić, jesteśmy całkiem zwyczajni – Iwona nie czekała z odpowiedzią. – Właściwie nie wiem, po co zawracamy pani głowę, to Kacper namówił Janka na wizytę, pomyślałam, czemu nie? Zawsze przyjemnie skorzystać z fachowej porady.

– A w jakiej sprawie? – spytałam odruchowo i zaraz skarciłam się za zbyt obcesowe podejście.

Tłumaczyło mnie tylko to, że zawsze jestem ciekawa, z czym przychodzą pacjenci. Każda historia jest inna, z każdej dowiaduję się czegoś nowego. To nieprawda, że małżeńskie problemy są kalką kilku schematów – zdrada, nieporozumienia z teściami, rodziną, przemoc, uzależnienia. Gdyby tak było, już dawno rzuciłabym zawód terapeuty.

– Pani doktor?

Iwona patrzyła na mnie ze zdziwieniem, miałam wrażenie, że zaraz wstanie, zabierze męża i wyjdzie.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Rozważałam problemy małżeńskie.

My nie mamy żadnych, więc chyba się już pożegnamy. Prawda, Janku? Pani doktor powie Kacprowi, że byliśmy? Nie chciałabym, żeby pomyślał, że nie skorzystaliśmy z jego i pani uprzejmości. Wywołany do tablicy Jan nie ruszył się jednak z kozetki.

– Chodzi o to, że jest inaczej niż było, i chyba dlatego nie czuję się dobrze – powiedział z namysłem. – Nie wiem, czy da się coś z tym zrobić.

– Po tylu latach zawsze jest „inaczej”, postarzeliśmy się, kochany – odpowiedziała mu żona z pobłażliwym uśmiechem.

Nie jesteśmy emerytami, a właśnie tak się czuję – wyjaśnił Jan.

– To na pewno kłopoty z wątrobą, naparzę ci wieczorem ziółek. Rano będziesz jak nowy.

Zgrzytnęłam zębami.

Rozmawiali ze sobą jak dwoje staruszków

Chociaż nie, znałam wielu siedemdziesięciolatków, którzy byli młodsi od nich. Na szczęście Jan w porę zaczął się buntować, ciekawa byłam, co go do tego skłoniło.

– Mąż ostatnio ma depresyjne nastroje, lekarze tego nie potwierdzili, ale co oni tam wiedzą… Dlatego Kacper skierował nas do pani. Dobrze o pani mówił, podobno uratowała pani już wiele małżeństw… Tylko że naszemu nic nie dolega, na początku, to i owszem, były tarcia. Kłóciliśmy się o byle co, pamiętasz, Janku?

– A potem się godziliśmy… – uśmiechnął się Jan, a Iwona spuściła wzrok.

Po jej reakcji zorientowałam się, że mówią o seksie. Zastanawiające. Po tylu latach był to dla nich wstydliwy temat?

– Ale teraz jesteśmy zgodnym małżeństwem, znamy się jak łyse konie.

A co ze współżyciem? – poszłam za wywołanym z przeszłości widmem.

– Dobrze się układa, mówię przecież, że się nie kłócimy – zdziwiła się Iwona.

– Pytałam o współżycie seksualne – doprecyzowałam, obserwując jej reakcję.

Machnęła ręką, zaśmiała się nerwowo i wykonała kilka niepotrzebnych gestów.

– Zwyczajnie jak u innych w naszym wieku. Nie ma o czym mówić.

No to byłam w domu. Po latach życia ze sobą brak zbliżeń to w zasadzie smutna norma, o ile partnerzy nie dbają o tę sferę życia. Oczywiście nikt nie twierdzi, że seks jest obowiązkowy, to zależy od potrzeb i temperamentów, ale całkowita rezygnacja z bliskości bywa oznaką czegoś więcej. Jedni wstydzą się zmieniającego się ciała, ukrywają kompleksy, inni uważają, że to już nie dla nich. Do tego dochodzi codzienna porcja zmęczenia, kłopoty z dziećmi, małżeńskie kłótnie i już mamy gotowy grunt pod rozwój syndromu „zimnego łóżka”. Co prawda znałam ludzi, którzy tworzyli wspaniałą parę, mimo że seks w ich związku prawie nie istniał. Obojgu niczego nie brakowało, żyli pełnią życia i byli szczęśliwi.

– Pani doktor?

Tym razem zaniepokoił się Jan

Znowu odpłynęłam myślami zbyt daleko.

– Kiedy ostatni raz byliście ze sobą?

Co się ze mną działo? Starałam się mówić jak chłodna profesjonalistka, ale zażenowanie ma to do siebie, że się udziela. W gabinecie było aż gęsto od zakłopotania, siedziało przede mną dwoje koszmarnie skrępowanych ludzi, których musiałam pytać o życie intymne.

– Hm …ęć lat temu – odparł wreszcie z oporami Jan. – Ale to nie problem, naprawdę. Może kiedyś był, ale teraz już nie. Przestało nas TO interesować. Lepiej telewizję pooglądać, niż wygibasy robić. W naszym wieku to już nawet trochę głupio, co Iwonko? Trzeba coś młodszym zostawić, my już się nacieszyliśmy, teraz pora na wnuki.

– Opiekujecie się wnukami?

– Dopiero na nie czekamy, Iwonka bardziej ode mnie, jeśli mam być szczery – uśmiechnął się Jan.

A jak u was z uczuciami? Okazujecie sobie czułość, obejmuje pan żonę, przytula? Całujecie się?

– To bardzo intymne pytania – obruszył się Jan. – Nie będę się spowiadał z naszych prywatnych spraw.

– Seks jest u was w domu tematem tabu? – drążyłam pewna, że to dobry trop.

– A po co rozmawiać na takie tematy? O tym się nie mówi, to się robi.

Udało mi się go poruszyć, wreszcie przestał udawać własnego pradziadka, ożywił się.

Śpicie razem czy osobno? – Mamy osobne tapczany, tak jest znacznie wygodniej – odpowiedziała Iwona.

– Czyli przytulanie, czułości też możemy wykluczyć – zakonkludowałam.

– Przepraszam, pani doktor, czy to takie ważne? Gdzie się nie obrócić, wszędzie tylko seks, najważniejsza rzecz na świecie. A ja jestem ze starej szkoły, mnie uczono, że jest jeszcze kilka innych pierwszoplanowych spraw, bez których nie powinno się żyć. W tym rankingu seks zajmuje jedno z ostatnich miejsc. Czy będziemy z Jankiem szczęśliwsi, jeśli będziemy go uprawiać? To jest warunek konieczny? Bardzo wątpię.

– Przepraszam, jeśli panią uraziłam. Próbuję odkryć, jak wam pomóc – bąknęłam, zdziwiona siłą jej reakcji. – Porozmawiajmy wobec tego o czym innym. Jak wygląda wasz dzień? Co lubicie robić?

Iwona dokładnie wprowadziła mnie w codzienność pary. Wyglądała całkiem zwyczajnie, ale mnie wydała się monotonna i przez to przygnębiająca.

Praca, zakupy, dom, kolacja, telewizja

Czasem wizyta dzieci, od wielkiego dzwonu rodzinna uroczystość, raz w roku urlop, zawsze w tym samym miejscu, bo sprawdzone i dlatego najlepsze.

Nie spotykacie się z przyjaciółmi? Rówieśnikami? – spytałam delikatnie.

– No tak, czasem wpadnie na kawę sąsiadka, Janek też ma kilku kolegów w okolicy, z rzadka jeżdżą na ryby. Ale to luźne znajomości. Dawni przyjaciele się wykruszyli, a nowi nie zawsze nam odpowiadali. Janek jest wybredny, jeśli chodzi o towarzystwo, niełatwo go zadowolić.

– Iwonka mówi o swoich tak zwanych przyjaciółkach, rzeczywiście nie mogłem wytrzymać z tymi plotkarami. Jedna z nich nie założyła rodziny i lubiła buntować moją żonę. Opowiadała o mnie niestworzone historie, byłaby najszczęśliwsza, gdyby udało się jej doprowadzić do rozwodu. Na szczęście Iwonka nie uległa jej podszeptom, a ja jej pomogłem. Krótko mówiąc, pożegnaliśmy fałszywą przyjaciółkę.

– I twojego najlepszego kumpla ze studiów, wielbiciela wyskokowych trunków i nocnych balang – dodała z satysfakcją Iwona. – Może to nietypowo zabrzmi, ale z czasem doszliśmy do wniosku, że przyjaciele nie są konieczni do szczęścia. Najlepiej nam we własnym, rodzinnym gronie.

„Nie uprawiali seksu, nie spotykali się ze znajomymi, ciekawe czego jeszcze nie robili” – zastanawiałam się.

Próbowali pogrzebać się za życia, rezygnując ze wszystkich jego uroków i rozrywek, nic dziwnego, że Jan zaczął popadać w depresyjne nastroje. Postanowiłam zastosować nietypową terapię, poprosiłam, żeby wyznaczyli sobie dowolny cel na mapie i odwiedzili to miejsce w czasie weekendu. Chciałam ruszyć ich z domu i zobaczyć, co z tego wyniknie.

Chwilowo nie miałam innych pomysłów

– Jeśli muszę gdzieś jechać, to wolałbym odwiedzić wschodnie rubieże kraju – powiedział kapryśnie Jan. – To piękne okolice i niezatłoczone, bywałem tam jako dziecko. Tylko że strasznie tam daleko, pół dnia jazdy i drugie tyle z powrotem. Czy to się opłaca?

Omszały kamień byłoby łatwiej ruszyć z miejsca niż tych dwoje, ale w końcu udało mi się ich namówić. Pojechali, wrócili i nic się nie zmieniło. Prawie, bo jednak trochę zamąciłam im w głowach. Jan okazał się bardziej ciekawy życia niż jego połowica, poszperał w internecie i znalazł ogłoszenie ludzi proponujących miejsca w samochodzie w podróży do Włoch. Zainteresowała go ta możliwość, ale jego żona była pełna wątpliwości.

– Iwonka nie jest zachwycona, bo jednak ich nie znamy, ale ja mam ochotę zaryzykować. Nigdy nie byliśmy w Italii. Moglibyśmy pojechać sami, ale w towarzystwie raźniej i taniej, bo dzielimy się kosztami. Ogłoszenie dało małżeństwo w naszym wieku, to ważne, bo łatwiej się dogadać. Podróżują w ten sposób po Europie, dzieląc koszty ze współtowarzyszami podróży. Przyznam, że nigdy bym nie wpadł na taki pomysł, ale podoba mi się. Mam ochotę zrobić coś nieodpowiedzialnego! Raz się żyje!

– Spędzimy w podróży kilkanaście dni i się rozstaniemy. Jak nam się nie spodobają, możemy wcześniej wrócić autobusem – dodała trzeźwo Iwona.

– Mąż ostatnio o niczym innym nie mówi, wciąż jeździ palcem po mapie i koresponduje z Zygmuntem, tym od ogłoszenia. Planują trasę. Umówili się, że będą prowadzić na zmianę, w ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce.

Mój gabinet tymczasowo zmienił się w filię biura podróży, byłam zasypywana mnóstwem szczegółów dotyczących wycieczki i cieszyłam się, widząc ożywienie Jana. Zastanawiałam się jednak, czy dobrze zrobiłam, nie odradzając im, bądź co bądź, ryzykownej wyprawy z dwojgiem dopiero co poznanych ludzi. Jeszcze niedawno uważałam, że dla Iwony i Jana wszystko będzie lepsze od stagnacji, w której pogrążyli się na własne życzenie, ale teraz nie byłam pewna.

A jeśli coś im się przydarzy?

Kacper nie daruje mi, że naraziłam jego kuzyna na nieprzyjemności albo, nie daj Boże, niebezpieczeństwo. Sprawy zaszły tak daleko, że nawet gdybym chciała wszystko odkręcić, nie posłuchaliby mnie. Byli bez reszty zajęci planowaniem wyjazdu, wszystko wskazywało na to, że Iwona i Jan znaleźli coś, co kręciło ich bardziej niż seks, który uważali za przereklamowany. Mówiłam, że każdy związek jest inny, moja praca dostarczała mi wciąż nowych zadziwień. Z niecierpliwością wyglądałam ich powrotu, niepokoiłam się o dwoje niedoświadczonych i zapewne naiwnych globtroterów, których namówiłam do opuszczenia domowych pieleszy. Iwona i Jan wrócili ku mojej uldze, cali i zdrowi, z mnóstwem nowych wrażeń.

– Umówiliśmy się z Zygmuntami na kolejną wyprawę, bardzo przypadliśmy sobie do gustu. A Italia jest taka piękna! – zaczął zachwyty od progu Jan. – Słońce, błękitne niebo i od razu człowiekowi krew w żyłach żywiej krąży. Dawno się tak nie ubawiliśmy, wino, kobiety i śpiew, jak to mówią. Koniecznie musimy to powtórzyć, nie ma na co czekać, młodsi już nie będziemy. Iwonka też tak myśli, prawda, kochanie?

Wymienili długie, wymowne spojrzenia, które mnie zastanowiły. Czyżby…? Ejże! Zmienili zdanie o seksie? Odkryli uroki, których się nie spodziewali? Odzyskali apetyt na bliskość? Miałam przeczucie, że podczas podróży wydarzyło się coś, o czym jednak ja nigdy się nie dowiem. Nie miałam szans, żeby zaspokoić swoją ciekawość, terapia dobiegła końca, wyciąganie z pacjentów intymnych szczegółów nie wchodziło w grę. Iwona i Jan zgodnie wstali z kozetki i zaczęli się ze mną żegnać.

– Kacper miał rację, przysyłając nas do pani. Dziękuję za wszystko – Jan potrząsnął moją ręką, ściskając ją serdecznie.

– Cieszę się, ale właściwie wciąż nie wiem, w jaki sposób zdołałam wam pomóc…

Spoglądałam to na jedno, to na drugie.

– Och, to takie osobiste… – zbyła mnie Iwona, swoim zwyczajem machając rękami. – Wolelibyśmy o tym nie mówić.

Wyszli. Zostałam z szerokim uśmiechem, którego długo nie mogłam zetrzeć z twarzy. Stało się! Byłam tego pewna! Ale o tym ani mru mru, cicho sza, to zbyt intymne sprawy.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA