„5-letnia córka nie mogła znieść, że wyjechałem za pracą do innego miasta. Wymyśliła podstęp, by sprowadzić mnie z powrotem”

mężczyzna, który martwi się o rodzinę fot. Adobe Stock, Hazal
„Żona nigdy się nie skarżyła, ale marzyła o tym, że znowu będzie jak dawniej, że będziemy mieszkać we trójkę nie tylko w weekendy. Ja nie wyobrażałem sobie, że znów wrócę do marnej pensji. Pieniądze uzależniają. Bolała mnie więc rozłąka z rodziną, ale w duchu miałem nadzieję, że ta sytuacja będzie trwała, zwłaszcza że dostałem podwyżkę”.
/ 24.03.2023 10:30
mężczyzna, który martwi się o rodzinę fot. Adobe Stock, Hazal

Nigdy nie zarabiałem kokosów, ale zawsze jakoś starczyło nam na życie. Basia była zadbana, mieliśmy co jeść… Monika potrafiła oszczędzać, zakupy robiła zawsze z głową, więc w domu nie było może frykasów, ale smaczny bigos czy placki ziemniaczane podane przez kochająca kobietę to czasem więcej niż homar w wyrafinowanej restauracji. W ramach prezentów dawałem żonie jakieś drobiazgi, bardziej świadczące o pamięci niż o zasobnym portfelu. Ona często obdarowywała mnie samodzielnie wykonanymi przedmiotami. Żyliśmy skromnie, ale byliśmy jako rodzina dobrą drużyną, spędzaliśmy razem dużo czasu i naprawdę to lubiliśmy. Dlatego kiedy dostałem propozycję pracy w naszej spółce córce, nie przyjąłem jej od razu.

– Pensja jest prawie dwa razy wyższa – myślałem na głos, patrząc, jak Monia wyciera naczynia. – Ale to inne miasto, przez pięć dni w tygodniu nie byłoby mnie w domu… Dasz sobie radę ze wszystkim sama?

To był czas, kiedy Basia poszła do przedszkola, a Monika dostała pracę na pół etatu na poczcie. Bardzo chciała wrócić do życia zawodowego, ale miałem wątpliwości, czy da sobie radę z domem, córką i jeszcze pracą, kiedy ja będę dwieście pięćdziesiąt kilometrów od domu.

– Na pewno nie będzie łatwo, ale myślę, że powinieneś przyjąć tę ofertę – powiedziała w końcu. – Moglibyśmy zrobić remont kuchni, kupić zmywarkę, bo już mnie wykańcza ręczne zmywanie… No i wiesz, w ogóle nasza sytuacja by się poprawiła, no nie?

Przyznam, że ucieszyła mnie jej odpowiedź. Chciałem sprawdzić się na nowym stanowisku, no i przede wszystkim pragnąłem wreszcie porządnie zarabiać! Dostałbym też od firmy służbowy samochód. Cieszyłem się jak dzieciak.

W tygodniu praca, ale weekendy są dla nas

Przez pierwszy miesiąc w nowym miejscu pracy nie było źle. Żeby zagłuszyć tęsknotę za żoną i córką, chodziłem po galeriach handlowych i szukałem dla nich prezentów. Monia dostała komplet biżuterii, a Basi przywiozłem ogromny zestaw klocków, z których mogła zbudować stadninę koni. Obie aż piszczały z radości.

– To teraz rodzinny obiad – zarządziła moja małżonka, ale tym razem nie było placków ani bigosu. – Upiekłam kaczkę z żurawiną. Na jutro mam łososia. Nalejesz nam wina?

Tak, na naszym stole pojawiło się nawet wino i to nie najtańsze. Mogliśmy teraz sobie pozwolić na trochę przyjemności. W niedzielę, nim pojechałem z powrotem do swojego wynajętego mieszkania w innym mieście, zabrałem moje dziewczyny do wesołego miasteczka i po raz pierwszy nie musiałem odmawiać Basi żadnej atrakcji. Były i samochodziki, i karuzela, i wszystko, co jej się spodobało.

Te weekendy z rodziną trzymały mnie w pionie. Bo w tygodniu usychałem z tęsknoty. Uświadomiłem sobie, że nie będę miał szansy na to, by zbudować z córką stadninę z klocków, ani nie zabiorę żony na spontaniczną randkę, na którą mogłaby założyć nową biżuterię. Kiedy przyjeżdżałem na weekend, usiłowaliśmy wycisnąć maksimum z czasu spędzanego razem, dlatego wszystko było dokładnie zaplanowane.

– Kończcie już! – wołała Monia, kiedy malowaliśmy z Basią tęczę i burzę. – Za chwilę wychodzimy do kina.

– Ale ja jeszcze muszę namalować ptaszki! – protestowała Basia. – A tata nie skończył swojej tęczy!

– Ale musimy wychodzić! Kino na nas nie zaczeka!

To pójdźmy jutro – odpowiadała mała. – Chcę dokończyć malowanie.

Tyle że na owo „jutro” też mieliśmy już masę planów. Wycieczka rowerowa, obiad w pierogarni, przygotowywanie laurki dla babci i tak dalej. Widziałem, że ten brak spontaniczności wcale nie odpowiada mojej pięcioletniej córce. Denerwowało ją, że w sobotę nie może długo chodzić po domu w piżamie, bo zawsze mamy coś do zrobienia. Często chciała przedłużać pobyt w sali zabaw czy w parku i płakała, kiedy ją na siłę stamtąd zabieraliśmy.

– Bo inne dzieci to chodzą z tatusiami na basen po przedszkolu – oznajmiła któregoś razu. – A Hani tata przychodzi po nią codziennie i zawsze idą na rurki z kremem.

– Kochanie, wiesz, że chciałbym po ciebie codziennie przychodzić – próbowałem tłumaczyć. – Ale ja pracuję daleko stąd. To niemożliwe. Ale mamy dla siebie weekendy, prawda? Co chcesz robić dzisiaj i jutro? Widziałem, że przyjechał cyrk. Może…

– Byłam w cyrku z moją grupą – wydęła usta. – Chcę iść na film o dinozaurach.

Trochę czasu trwało, nim dotarłem do informacji, o co chodzi z filmem o dinozaurach. To nie był film, tylko przedstawienie i grano je w naszym Domu Sztuki. Basia widziała plakaty w przedszkolu. Wszyscy jej koledzy i koleżanki wybierali się na ten spektakl. Był tylko jeden problem. Grano go we wtorek. Na „dinozaury” poszła więc Monia, ale Basia prawie się na mnie o to obraziła.

Jeszcze gorzej było z przedstawieniem na Dzień Ojca. Przedszkola nie pracują w weekendy, to oczywiste, że zorganizowano je w tygodniu. Basia mówiła wierszyk o tacie, na którego można czekać w oknie i machać mu z daleka, kiedy wraca z pracy. Wysłuchało go kilkudziesięciu tatusiów. Za wyjątkiem jej własnego…

Wolę nie myśleć o tym, co by się mogło stać…

Monika za to nigdy nie komentowała faktu, że tak naprawdę wychowuje córkę sama. Poprosiła tylko, żebym już nie przywoził drogich prezentów.

Odkładaj nadwyżki na koncie oszczędnościowym – nalegała. – Kiedy wrócisz na stałe, lepiej, żebyśmy mieli wtedy jakieś oszczędności.

Zrozumiałem, co miała na myśli. Nigdy się nie skarżyła, ale marzyła o tym, że znowu będzie jak dawniej, że będziemy mieszkać we trójkę nie tylko w weekendy. Szkoda tylko, że do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja. Ja nie wyobrażałem sobie, że znów wrócę do marnej pensji. Pieniądze uzależniają. Bolała mnie więc rozłąka z rodziną, ale w duchu miałem nadzieję, że ta sytuacja będzie trwała, zwłaszcza że dostałem podwyżkę.

Któregoś dnia zapomniałem przez noc naładować telefon i rano miałem tylko piętnaście procent baterii. Jechałem akurat trasą na spotkanie, martwiąc się, że nim dotrę do biura, stracę kontakt ze światem. Kiedy na ekranie pojawił się numer Moni, ikonka baterii była już czerwona.

– Kochanie, zaraz mi padnie telefon, oddzwonię, gdy… – zacząłem szybko mówić, ale to nie była moja żona.

– Tatusiu! Mama spadła, jak wchodziła na stół, bo chciała zawiesić firankę! – krzyczała do słuchawki Basia. – Leży i się nie rusza! Tatusiu, przyjedź tutaj, szybko!

Zacząłem krzyczeć, żeby zadzwoniła na 112, ale w tym momencie moja komórka padła.

Wcisnąłem gaz i gnałem jak szalony, mając nadzieję, że Basia jednak usłyszała, że ma zadzwonić po pomoc. Na pierwszej stacji benzynowej przedarłem się przez kolejkę i zażądałem, żeby ktoś połączył mnie z numerem alarmowym. Młody, nieco wystraszony chłopak spełnił moją prośbę i przekazałem dyspozytorce adres domowy, streszczając relację córki.

Nie miałem pojęcia, co się dzieje z Moniką. Mogłem tylko pruć do domu, uważając, żeby się nie zabić. Starałem się wypędzić spod powiek obraz żony nieżywej albo nieprzytomnej i mojej małej córeczki, która stoi nad nią z telefonem w ręce i nie wie, co zrobić. Czy ona w ogóle będzie potrafiła otworzyć drzwi ratownikom?

W końcu dotarłem. Przed blokiem ani śladu karetki. Z duszą na ramieniu pomknąłem schodami na górę. Otworzyłem drzwi i…

To była jedyna dobra decyzja

– Już pojechali – powiedziała Monika, wstając na mój widok od stołu. – Była karetka, ale już im wszystko wyjaśniłam. Dzwoniłam do ciebie ze sto razy, ale…

– Co im wyjaśniłaś?! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? – zasypałem ją pytaniami.

Żona opowiedziała mi wszystko. Nie spadła ze stołu, nawet nie wieszała tego dnia firanek. To Basia wymyśliła to kłamstwo, bo wpadła na pomysł, że w ten sposób sprowadzi mnie do domu.

– Wie, że narozrabiała, ale gdyby nie rozładował ci się telefon…

Znowu jej przerwałem. Tym razem nieomal płacząc z ulgi, że nic jej nie jest. Że to tylko wytwór wyobraźni naszej rezolutnej córki, która po prostu za mną tęskniła.

– Nie narozrabiała… Ma pięć lat, nie przewidziała, co może się stać. To nie jej wina, że chce, żeby tata wrócił.

Wieczorem zadzwoniłem do szefa, że biorę dzień urlopu na żądanie. Zostałem w domu i rano odprowadziłem córkę do przedszkola, a po południu z niego odebrałem. Widziałem, jak się rozgląda, czy jej koleżanki dobrze mnie widzą. 

Przemyślałem wszystko i doszedłem do wniosku, że można żyć bez markowego zegarka i nie mieć za co kupować żonie i córce drogich prezentów, ale nie da się tworzyć rodziny, będąc od niej na stałe daleko.

– Wracam – powiedziałem do żony. – Początkowo na stare stanowisko, ale będę szukał czegoś lepszego. W końcu chyba znajdę.

– A jeśli nie? – zapytała z obawą.

– To będziemy żyli jak kiedyś – odpowiedziałem, przytulając ją. – Zmieni się tylko tyle, że mamy już wyremontowaną kuchnię i zmywarkę.

Przylgnęła do mnie mocno i wiedziałem, że chociaż na początku może nam być ciężko, to jednak podjąłem najlepszą decyzję w życiu.

Czytaj także:
„Żyłem tylko pracą, prawie nie widywałem żony i dzieci. Ela straszyła, że pewnego dnia odejdzie, ale jej nie wierzyłem”
„Praca przysłoniła mi cały świat. Nie wiedziałem, ile lat ma moja córka i co dzieje się w życiu mojej żony”
„Robert wybrał jacht zamiast rodziny. Pływa po świecie, a ja jestem samotną matką i kierowcą autobusu”

Redakcja poleca

REKLAMA