Ojciec Kai zostawił mnie, gdy byłam jeszcze w ciąży. Czułam już jej kopnięcia, ale nie dawały mi radości. Bałam się, jak sobie poradzę jako samotna matka i nie chciałam takiego losu dla nikogo, tym bardziej nie dla mojej córki.
Kaja wychowywała się bez męskiego autorytetu
Mój ojciec wygonił mnie z domu gdy usłyszał, że jego nastoletnia córka zostanie matką. Zamieszkałam kątem u siostry mojej mamy, wspaniałej kobiety, która nie miała wiele, ale dzieliła się czym tylko mogła. Mimo szczodrości cioci i wsparcia mamy, codziennie brakowało nam niemal wszystkiego.
Pamiętam, jak Kaja mając 2 latka marzła w marnym wózku spacerowym, bo nie miała ciepłego kombinezonu ani grubego koca. Czapka ledwo zakrywała jej uszy, rękawiczki odsłaniały zaróżowione od chłodu małe dłonie. A mi na twarzy zamarzały wówczas krople łez bezradności i rozpaczy.
Wraz z decyzją, że nie usunę ciąży, z mojego życia usunął się Wojtek, ojciec Kai. Przez kolejne 30 lat od porzucenia mnie widziałam go kilka razy, a choć zerkał w stronę Kai, to nigdy nie zaoferował żadnej formy pomocy. Wiem, że założył rodzinę, ale też stoczył się na dno pijaństwa i nie miał zbyt wiele do zaoferowania nawet tej, którą poślubił.
Kaja była moim błogosławieństwem i przekleństwem. Ledwo udało mi się skończyć technikum w trybie wieczorowym i uzyskać prawa do wykonywania zawodu manikiurzystki. Dobre i to. Kiedy Kaja podrosła, poszła do przedszkola, a ja zaczęłam dorabiać w różnych salonach - najmilej wspominam pracę w hotelu. Dostawałam duże napiwki i niekiedy gratisowo - produkty.
Był to niestety bardzo krótki okres w moim życiu, kiedy sądziłam, że zdołam nas utrzymać. Poznałam jednak kilka wysoko postawionych osób w szpitalach czy urzędach, potem się to przydało. Nagle zmarła moja ciocia, która zastępowała Kai babcię.
Odziedziczyłyśmy po niej dom, który popadał w ruinę - przeciekał dach, piec był do wymiany, grzyb rozpanoszył się na dobre. Zdecydowałam się na sprzedaż domu z warunkowo 10-letnim jego użytkowaniem przez nas - pan Jacek kupił dom z lokatorami, wyremontował go, a ja zabezpieczyłam nas na parę lat.
Do czasu, kiedy Kaja nie chodziła do szkoły, mogłam ją kontrolować. Niestety jej charakter był zbyt podobny do mojego - niemal podskórnie czułam, że ta dziewczyna napyta sobie biedy.
Kaja wpadła w kiepskie towarzystwo
Zarazem ufała rówieśnikom, jak również nie cierpiała chłopaków. Do czasu. Gdy na jej drodze pojawił się Janek wiedziałam, że będę musiała włączyć czerwoną lampkę. Prosiłam Kaję, by była ostrożna, że ma 14 lat i świat nie kończy się na jednym chłopaku. Gdy spostrzegłam jednak, że nie ma miesiączek (spałyśmy w jednym łóżku), płakałam cały dzień.
Czekałam na jej powrót ze szkoły i odbyłam z nią rozmowę - zasugerowałam, że powinna usunąć ciążę. Kaja wierzyła, że Janek - syn prawników - na pewno zajmie się dzieckiem, a potem z nią ożeni. Jak się potem okazało. Rodzina wyemigrowała do USA, by tam jedyny syn mógł się kształcić.
Było pewne, że Kaja nigdy nie zobaczy już na oczy swojego ukochanego. Żal mi jej było - gdy patrzyłam na moją córeczkę, widziałam w niej odbicie nastoletniej siebie, która była samotna i zrozpaczona. Ale powiedziałam sobie jedno: muszę jej pomóc, nawet wbrew jej woli.
Oficjalnie go uśmierciłam...
W maju 1990 roku na świat przyszedł Adrian. Tak miał mieć na imię. Przez 6 miesięcy odkładałam pieniądze - niby dla wnuczka - a w rzeczywistości na opłacenie położnych i lekarza poznanych niegdyś w hotelu. Dotarłam do ginekologa w szpitalu, w którym poleciłam rodzić Kai. Powiedziałam, że zapłacę za całą szopkę, byleby dziecko trafiło do kochającej, pragnącej dziecka pary.
Kaja rodziła przez cesarskie cięcie w narkozie, więc nie mogła wiedzieć dokładnie, co się dzieje. O narkozę prosiłam wcześniej lekarza, tak jak i o samą cesarkę. Bo gdzie 15-latka, wątła i drobna, urodzi dziecko?
Kaja ślepo mi ufała, a ja mimo wątpliwości, nie zeszłam z raz obranej drogi. Adrian trafił do nowych rodziców od razu po urodzeniu. Widziałam go tylko przelotem. Miał ciemne włoski i skórę, jakby wrócił z pięknych wakacji. Kiedy Kaja się wybudziła, nie musiałam udawać łez. Powiedziałam, że maluch urodził się martwy. W tym momencie sama nawet w to uwierzyłam - musiałam uśmiercić wnuczka także w moim sercu.
Cierpiałam. Cierpię też do dziś… Chciałabym spotkać tego już 32-letniego mężczyznę, ale co mu powiem? Zostały mi jakieś 3 miesiące życia. Nowotwór kości, najwyraźniej taka kara należała mi się za kłamstwo. Ale zrobiłam to dla Kai - ukończyła szkołę, znalazła męża i ma teraz dwie śliczne córki.
Wiem jednak, że to widmo przeszłości wisi nad nią i sprawia, że niekiedy jej twarz staje się przezroczysta, a ona zawiesza się, wędrując myślami w krainach mi i jej rodzinie nieznanych. Zastanawiam się, czy powiedzieć jej prawdę, czy wykorzystać te ostatnie miesiące życia na odnalezienie wnuka. Czy wystarczy go na zadośćuczynienie? Czy ktokolwiek mi wybaczy to, co zrobiłam?
Czytaj także:
„Mój mąż zdradził mnie i zostawił biedną kobietę z brzuchem. 20 lat później zaproponowałam jej, by zamieszkała z nami”
„Córki traktowały mnie jak służącą i opiekunkę. Po latach zorientowałam się, jak bardzo przez to zaniedbałam męża”
„Po śmierci ojca musiałem go zastąpić matce i siostrom. Były tak zazdrosne, że nie pozwalały mi na szczęśliwy związek”
„Pogodziłam się z tym, że mogę nie dożyć 30. Bolało mnie tylko to, że nie dam mężowi upragnionego dziecka”