Kiedy dzieci są małe, dom tętni życiem i radością. Ale przychodzi taki moment, że dorastają, opuszczają rodzinne gniazdko i zaczynają budować własne życie. To chyba nieuniknione. I tak oto pewnego dnia obudziłam się w pustym mieszkaniu, sama jak palec. Niby wszystko jak trzeba, a jednak jakoś smutno i pusto. Człowiek snuje się po kątach wśród starych gratów, wracając myślami do minionych czasów. I czeka z utęsknieniem na odwiedziny dzieci, wnuków, kogokolwiek bliskiego, żeby choć przez chwilę poczuć, że znów jest potrzebny.
Doskwiera mi samotność, zwłaszcza odkąd pięć lat temu zabrakło u mego boku Waldka. Odszedł on z tego świata pewnego poranka, bez zbędnego rozgłosu, po cichu, tak jak przeżył całe swoje życie. Nie otworzył już oczu. Każdy powtarzał, że dobrze się stało, bo nie musiał się męczyć, bo umarł lekko i bezboleśnie. Cóż z tego, kiedy brakuje oparcia w kimś bliskim, w kimś, z kim dzieliło się życie przez długie lata! Owszem, dochowałam się dwójki dzieci. Marioli, której w małżeństwie się wiedzie i która jest mamą dwóch dorastających dziewczynek. Mam też syna, Pawła. Ale nasze relacje nie należą do najlepszych.
Syn był uparty
Przyczyna leży gdzieś głębiej i wcześniej, a dokładnie w zdarzeniu, które miało miejsce niemal 30 lat temu. Nasz Paweł był wtedy młodziutkim chłopakiem, który niedawno osiągnął pełnoletność. Wbił sobie do głowy, że zdobędzie uprawnienia i kupi sobie wymarzony motocykl. Sprzeciwialiśmy się temu pomysłowi, bo przecież powszechnie wiadomo, jak młodzież wariuje za kółkiem. Syn jednak postawił na swoim.
Pomagał innym w nauce po szkole, dorabiał na budowach i gdzie tylko mógł. Wierzyłam, że jak dorośnie to przestanie myśleć o motorze. Niestety, w pół roku od jego 18 urodzin dowiedzieliśmy się, że kolega zamierza sprzedać używany. O niczym innym Paweł nie marzył... Poprosił nas o wsparcie finansowe, bo zabrakło mu kasy na zakup.
– Mamuś, na pewno oddam, przecież ciężko pracuje – tłumaczył i prosił. – Teraz jest jedyna szansa, cena bardzo atrakcyjna, motor dobrze znam, jest zadbany.
Powiedziałam "nie". Paweł wpadł w szał. Potrafił znikać z domu na całą dobę, a gdy wracał, był kompletnie wykończony. Obawiałam się, że przez to zaprzepaści swoją szkołę i zacznie zadawać się z nieodpowiednim towarzystwem. On jednak twierdził, że dorabia więcej, by szybciej uzbierać potrzebną kwotę. Aż pewnego razu na podwórku pojawił się jego ukochany jednoślad. Syn nie posiadał się ze szczęścia, ale my... Parę dni później zorientowaliśmy się, że zniknął zegarek Waldka.
Zegarek był cenną pamiątką rodzinną
Co więcej, był w świetnym stanie i pochodził od znanego producenta. Dla Waldka ten zegarek był ważny – darzył go wielkim sentymentem, ale w razie kłopotów finansowych planował go spieniężyć, wiedząc, że jest dużo warty. I właśnie wtedy, gdy zegarek przepadł, pod blokiem pojawił się nowy motocykl Pawła.
A jednak coś nam nie pasowało w tej całej sytuacji i zaczęliśmy go mieć na oku. Zwłaszcza, że Paweł ewidentnie coś ściemniał. No bo przecież doskonale wiedzieliśmy, że przez tydzień pracy na budowie nie uzbierałby tyle pieniędzy, ile mu brakowało. On się tłumaczył, że wziął nową robotę i zasuwał jak głupi od świtu do nocy, i dlatego udało mu się te pieniądze zebrać.
Ponoć i tak nie miał całości, ale mówił że dogadał się z tym kolesiem, że brakującą kasę spłaci w ratach. Ale gdzie on tak ciężko pracował, że tyle zarobił – o tym to już nie chciał powiedzieć ani słowa.
Straciliśmy zaufanie do syna
Problemy między nami zaczęły się właśnie w tamtym momencie. Coś w Waldku się zmieniło, jakby zamknął się w sobie. Utracił wiarę we własnego syna. Co więcej, zupełnie przestał go traktować jak swoje dziecko. Zauważyłam, że Paweł bardzo to przeżywa, ale nic z tym nie zrobiłam – sama również byłam na niego zła. Oskarżałam go o kradzież zegarka, a on wciąż kłamał i nie chciał przyznać się do prawdy.
Doskonale pamiętam tamten okres i panującą wówczas w naszym domu nerwową atmosferę. Nie było zaufania i wsparcia z naszej strony, a Paweł był uparty. Później Paweł starał się nawiązać z nami dialog, ale Waldek uparcie milczał w jego obecności. Ja z kolei, kierując się matczyną miłością, usiłowałam jakoś to wszystko wytłumaczyć.
Niestety, za każdym razem, kiedy prosiłam syna, aby się przyznał i wyjawił prawdę, on albo zamykał się w sobie, albo po prostu wychodził z domu na wiele godzin. Twierdził, że czuje do nas żal o to, że mu nie ufamy. Ja natomiast łamałam sobie głowę, jak rozwiązać ten problem, żeby pogodzić się z synem.
Dzieci się usamodzielniły
Gdy Paweł rozpoczął naukę na uczelni wyższej, sytuacja uległa poprawie. Jego wizyty w domu rodzinnym były na tyle rzadkie i krótkie, że podczas tych paru dni w roku nikt nie miał serca wypominać mu tego, co zrobił.
Jednak Waldek chyba nigdy do końca nie pogodził się z postępowaniem syna. Swoje rozczarowanie przeniósł nawet na wnuki, czyli dzieci Pawła. Córeczki Marioli rozpieszczał i obdarzał bezgraniczną miłością, natomiast bliźniaki Pawła traktował z chłodnym dystansem. Zupełnie nie jak dziadek.
Paweł postanowił osiąść na stałe w Gdańsku wraz z rodziną – żoną i swoimi dziećmi. Nie zamieszkał już z nami pod jednym dachem. Natomiast Mariola, chociaż również się usamodzielniła, to na szczęście nie wyjechała z naszej miejscowości i częściej do nas zaglądała. Dzięki temu mogliśmy się widywać znacznie częściej, co najmniej raz na tydzień. Ciężko mi stwierdzić, czy to właśnie z powodu regularnych spotkań, czy też dlatego, że Mariola jest moją córką, ale łączy mnie z nią zupełnie inna więź niż z Pawłem, którego widuję zaledwie raz do roku.
Syn miał dla mnie propozycję
Prawdę mówiąc, chyba nigdy nie byłam w stanie wymazać z pamięci tego, co zrobił. Jego małżonka jest mi całkowicie obca. Po odejściu Waldka, Paweł był bardzo przybity i smutny. Wykorzystał nawet przysługujący mu urlop i wpadł do mnie na kilka dni z wizytą. Zaproponował, abym ewentualnie wybrała się z nim nad morze do Gdańska. Bym została u nich na dłużej.
– Mamo, nasze mieszkanie jest przestronne, na pewno znajdzie się miejsce dla ciebie – tłumaczył i namawiał.
– Przecież dzieciaki są już całkiem spore, twoja obecność nie będzie dla nich uciążliwa.
– Ale co ty wygadujesz? – spoglądałam na niego przez zasłonę łez. – Mój dom jest tutaj. Zresztą, praktycznie w ogóle nie znam twojej małżonki. Nie wyobrażam sobie życia pod jednym dachem z kimś, kto jest mi obcy.
– Rodzina powinna trzymać się razem – rzekł, lecz dostrzegłam, że moje słowa go zraniły. – Niezbyt często spotykasz się z Magdą, ale jest moją żoną i twoją synową. Na pewno się zaprzyjaźnicie. Poza tym w obecnej sytuacji nie powinnaś zostawać sama.
– Ale ja wcale nie jestem sama – zaprotestowałam stanowczo. – Mam przy sobie Mariolę i resztę bliskich.
Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby mu to powiedzieć. Przecież zdaję sobie sprawę, że go zraniłam tymi słowami. Ale odejście Waldka totalnie wytrąciło mnie z równowagi.
Córka namawiała mnie do zmian
Mariola naprawdę stanęła na wysokości zadania i zaopiekowała się mną. Od razu zaczęła mnie namawiać do sprzedaży mieszkania i zamiany na mniejsze, gdzieś w pobliżu jej mieszkania.
– W tym miejscu jest zbyt dużo bolesnych wspomnień – przekonywała mnie. – A to ogromne mieszkanie dla ciebie samej jest po prostu za duże. Sprzedaj je… Masz niską emeryturę, więc dzięki temu podreperujesz swój budżet. Będziesz mogła sobie pozwolić na wyjazd do sanatorium i lekarstwa. A my poszukamy dla ciebie jakiejś kawalerki blisko mnie.
– Wiesz, w moim wieku to już się nie zmienia miejsca zamieszkania. – upierałam się. – Jakoś sobie radzę.
Mariola jednak wciąż drążyła temat.
Po tym, jak rok temu przewróciłam się i skończyło się to złamaniem nogi, zaczęła wywierać na mnie jeszcze większą presję.
– Mamuś, nie dasz rady każdego dnia wspinać się na trzecie piętro – przekonywała. – Pomogę ci przy zmianie mieszkania, sama ogarnę wszystkie formalności. Uwierz mi, to świetny pomysł.
Przekonała mnie do tego, gdyż faktycznie, z każdym dniem coraz ciężej radziłam sobie z wchodzeniem po schodach. No i posprzątanie trzech pokoi także do najprostszych nie należy. Mariola w mgnieniu oka wyszukała kawalerkę, na osiedlu, gdzie sama mieszka wraz ze swoją rodziną. Pozałatwiała papiery i teraz jedyne co zostało, to posprzątać cały dobytek i szykować się do zmiany mieszkania.
Byłam w szoku
Sprzątając, natrafiłam na to, czego w ogóle się nie spodziewałam. Był to stary zegarek kieszonkowy. Ukryty za meblem, leżał tam zapodziany. Nie mam pojęcia, jakim cudem się tam znalazł. Być może wypadł z przepełnionej po brzegi szuflady? Tak czy inaczej, tam był. Lekko przyprószony kurzem, z rysami na szkiełku i pociemniałym łańcuszkiem. Nakręciwszy go, obserwowałam, jak wskazówki znów zaczęły swój ruch. Gdy przyłożyłam go do ucha, usłyszałam znajome tykanie. Tik–tak, tik–tak… Działał jak za dawnych lat, liczył sekundy, których nie da się już zawrócić.
Musiałam zrobić przerwę w zbieraniu rzeczy i porządkowaniu. Komórkę i zegarek odłożyłam na stolik. Koniecznie powinnam zadzwonić do Pawła. Tylko czy moje słowo „przepraszam" po tylu latach cokolwiek zmieni? Strasznie mocno go zraniłam.
Wanda, 70 lat
Czytaj także: „Żona nie wie, że kłamię jak najęty, a moje nadgodziny mają długie nogi, którym nie mogę się oprzeć”
„Chłopak na urodziny podarował mi środkowy palec. Nie płakałam zbyt długo, bo słone łzy ocierał mi kochanek z pociągu”
„Sąsiadka krytykowała i tresowała swoje córki. Gdy próbowała rządzić moją, przestałam być miła”