Kiedy w końcu pociąg wtoczył się na stację, skrzypiąc i sapiąc, ja już cała dygotałam z zimna. Czym prędzej wskoczyłam do wagonu i rozsiadłam się wygodnie, sięgając po lekturę. Jeszcze tylko trzydzieści minut dzieliło mnie od dotarcia do domu. A musiałam się spieszyć, w końcu tego dnia obchodziłam swoje urodziny i już o siódmej wieczorem oczekiwałam przybycia zaproszonych gości. No i miał przyjść ten wyjątkowy...
Paweł to kolega mojego brata i powiedział, że wpadnie na domówkę. Byłam zdeterminowana, by zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby opuścił imprezę jako mój facet. Specjalnie dla niego zwiałam z uczelni przed czasem i pognałam oddać się w ręce fryzjerki, a także z myślą o nim postanowiłam założyć moją wystrzałową kieckę.
Miałam niesamowitego pecha
No to kiedy wreszcie ruszymy? – pomyślałam sobie zirytowana, zerkając nerwowo na zegarek. I dokładnie w tym momencie wagony drgnęły. Serce zabiło mi mocniej na myśl, że lada chwila stanę twarzą w twarz z Pawłem. Rozejrzałam się po współpasażerach. Każdy pogrążony we własnym świecie. Kobiety dźwigające siatki wyładowane zakupami, faceci zaczytani w gazetach, roześmiane dziewczyny trajkoczące zapewne o swoich sympatiach. O wilku mowa – vis–à–vis mnie rozsiadł się całkiem atrakcyjny facet.
Zostało jeszcze tylko 15 minut. Zobaczyłam wysokiego, przystojnego bruneta o atletycznej sylwetce. W myślach już widziałam nas razem, wtulonych w siebie i kołyszących się do dźwięków piosenki. Paweł objąłby mnie czule i zatopilibyśmy się w naszych spojrzeniach bez reszty, a wtedy... Przymknęłam powieki, oczekując na wymarzony pocałunek, choć wiedziałam, że to tylko moja fantazja. Niestety, zamiast tego usłyszałam skrzypienie pociągu, a maszynista zahamował tak raptownie, że wszystkich pasażerów rzuciło do przodu. Wpadłam prosto w objęcia chłopaka siedzącego na przeciwko mnie.
– Przepraszam – wydukałam cicho.
– W porządku, nic nie szkodzi. Wygląda na to, że mamy jakiś problem – mężczyzna posłał mi życzliwy uśmiech.
Zupełnie jakby chciał potwierdzić te słowa, w progu przedziału pojawił się konduktor.
– Szanowni pasażerowie, niestety mamy awarię. Jej usunięcie trochę nam zajmie. Ze względów bezpieczeństwa proszę wszystkich o wyjście z pociągu na kwadrans – po czym ruszył do kolejnych wagonów.
– Po prostu wspaniale – mruknęłam pod nosem z przekąsem.
Opuściliśmy pociąg i znaleźliśmy się na peronie. Panował przeszywający chłód. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie mogłam dostrzec jakiegokolwiek ogrzewanego budynku. Szukając osłony przed mrozem, skryłam się pod pobliskim zadaszeniem.
Urodziłam się w walentynki
– Raptem kilka przystanków dzieliło mnie od domu... A teraz? – zerknęłam na swoje włosy i zauważyłam, że idealnie wyprostowane kosmyki, nad którymi pracowała moja stylistka, zamieniły się w drobne sprężynki. – Moja misternie ułożona fryzura legła w gruzach. Ten okropny pociąg nie mógł odmówić posłuszeństwa parę kilometrów stąd? – mruknęłam pod nosem.
– Owszem, mógł – powiedział chłopak z pociągu stojący tuż obok. – Mnie również to nie odpowiada, ale czy jest sens się denerwować z takiego powodu?
– Mam urodziny – powiedziałam mu. – I raczej nie zdążę na czas do gości.
– No to sto lat – podał mi dłoń. – Jestem Marcin – dodał.
– Walentyna – mruknęłam bez entuzjazmu.
Jeju, jak ja nie znosiłam tego imienia. Rodzice chyba mieli jakieś urojenia, kiedy tak mnie ochrzcili. Pośród tej całej wyliczanki – Julki, Anie, Agaty – jawiłam się niczym dinozaur. Walentyna kojarzyło się zabawnie i... staroświecko. Spodziewałam się jakiejś kąśliwej riposty od tego chłopaka. Ewentualnie przynajmniej napadu śmiechu.
– Naprawdę, bardzo ciekawe – Marcin podniósł brwi do góry. – Czy...
– Zgadza się – wtrąciłam. – Wspominałam, że dzisiaj mam urodziny. Przyszłam na świat w dzień zakochanych i, jak twierdzi moja babcia, moje imię było prezentem dla mnie samej. Ale go nie cierpię.
– A co w nim złego? Imię to imię. Pomyśl tylko, że mogłabyś mieć na imię Jaśmina... albo Jenna – zaśmiał się pod nosem.
– No tak... albo Blanka, Gerda, Scholastyka, Eufrozyna – zaczęłam wymyślać na poczekaniu.
– Zauważyłaś? – popatrzył na mnie serdecznie. – Warto dostrzegać pozytywy czegoś, na co nie mamy wpływu.
– Serio? To jak powinno się do mnie zwracać? Bo babcia mówi do mnie Wala, mama Walentynka, tata Walerka, a dzieciaki w klasie zawsze się ze mnie nabijały – tłumaczyłam. – Mój brat w ogóle nie wypowiada tego imienia, twierdzi, że mi współczuje.
– A co powiesz na... Tynka? Fajnie to brzmi, chociaż Walentynka strasznie mi się podoba, brzmi tak słodko – stwierdził.
– Masz może wykształcenie z psychologii? – popatrzyłam na niego kątem oka.
– Nie, pracuję w branży motoryzacyjnej, w sklepie. A ty? Skąd wracasz?
– Ze studiów – odpowiedziałam – A ty pracujesz w weekendy? – byłam ciekawa.
– Raz na miesiąc. Od poniedziałku do piątku od 10 do 18 – wytłumaczył.
Nasza rozmowa nabrała tempa
W trakcie gadki wyszło na jaw, że oboje jesteśmy z jednej miejscowości i zapewne od czasu do czasu nasze drogi się krzyżują. Świetnie się bawiłam w jego obecności. Przypadł mi do gustu – tryskał humorem, rzucał żartami i potrafił ciekawie opowiadać. Kompletnie zapomniałam o upływających minutach, dlatego gdy mój telefon zaczął wydzwaniać, aż podskoczyłam ze zdziwienia.
– Siostra, gdzie się podziewasz? – usłyszałam głos brata po drugiej stronie słuchawki.
– Była awaria pociągu, ale lada moment powinniśmy wyjechać – oznajmiłam.
– W porządku – odpowiedział. – Jak coś, to dzwoń. Acha... – dorzucił po chwili – Paweł nie przyjdzie.
– Słucham? – przeraziłam się nie na żarty. – Ale czemu?
– Wszystko ci opowiem, gdy się zobaczymy. Będę czekał na peronie. To cześć.
– No to pa...
Poczułam, jak smutek ściska mi serce. Moje oczy, pozbawione blasku, napotkały spojrzenie Marcina. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili głos konduktora oznajmił, że pasażerowie mogą wchodzić do środka.
– Czy coś się stało? – dociekał Marcin, gdy siedzieliśmy już w wagonie.
– Nie, wszystko gra – odparłam, kręcąc głową. – Dzwonił mój brat i... w sumie nic wielkiego, po prostu jeden z gości nie przyjedzie. „Ten najważniejszy” – uzupełniłam w duchu.
– To chyba nie jest powód do zmartwień, nie sądzisz? Nie rób smutnej miny.
Kiwnęłam głową na znak zgody, ale mój dobry nastrój już się ulotnił. Nie do końca docierały do mnie słowa Marcina, lecz w pewnej chwili dotarło do mnie, że oczekuje mojej reakcji.
– Oj, wybacz, zamyśliłam się – rzuciłam przeprosiny, ale głowa była już gdzie indziej.
Głowiłam się, dlaczego Paweł nie przyjdzie? I czemu w ogóle mi nie idzie z facetami? Co jest ze mną nie tak, że każdy przede mną zwiewał? Pogrążona w zadumie, wysiadając nie dosłyszałam nawet, co tam Marcin gadał. Rzuciłam mu tylko zdawkowe cześć i ruszyłam przed siebie jak nakręcona zabawka.
Moje urodziny nie były udane
– Ej, nie martw się tak – Krzysiek starał się podnieść mnie na duchu. – Paweł, no wiesz... niestety nie dał rady przyjść, ale przesyła ci serdeczne życzenia.
– Daj spokój, nie wciskaj mi kitu – burknęłam. – Daruje sobie. Co mu wypadło? Nowa panna? – zapytałam kąśliwie.
– Nie, to nie tak... znaczy się... I tak się w końcu dowiesz – plątał się brat. – Dziewczyna, z którą ostatnio chodził i potem zerwali... No więc, okazało się, że spodziewa się dziecka – wyrzucił z siebie, patrząc na moją reakcję. – Dzisiaj się o tym dowiedział.
– No to gratulacje – westchnęłam. – Papa, śliczny Pawełku – dodałam teatralnie.
W kolejnych dniach też nie byłam w najlepszym nastroju. Jednak z biegiem czasu Paweł coraz rzadziej zaprzątał moje myśli, za to Marcin pojawiał się w nich częściej. „Ale z niego spoko gość” – przemykało mi przez myśl, gdy jadąc pociągiem do domu, przejeżdżałam obok stacji, która zapadła mi w pamięć.
Tego dnia moje zajęcia skończyły się szybciej niż zazwyczaj, więc wracałam do domu sporo przed zmierzchem. Pociąg nagle stanął na jakiejś małej, „zapasowej” stacyjce. Rzuciłam okiem za okno i... oniemiałam. Na ogrodzeniu naprzeciwko peronu ktoś nabazgrał sprayem:
Tynka, piątek, 19, Kajka.
Kajka to nasza uczelniana knajpka. Byłam pewna swojego, ten napis powstał niedawno. Moment... w głowie zaczęło mi się kotłować. Czyżby to do mnie?
Tynka – tak mnie nazwał Marcin tamtego dnia pod wiatą. Czyżby to on? Ale kiedy to zrobił? Jeszcze wczoraj tego tu nie było. Mógł podjechać z samego rana, wysiąść i nabazgrać. Ale po co? Bo mu się spodobałam – odpowiedź nasunęła się sama. „Eee, nie ma szans” – pomyślałam. Choć... w sumie, co mi szkodzi zaryzykować?
Ciągle trwamy przy sobie
Gdy już skończyłam zajęcia, zdecydowałam się pójść do „Kajki”. Wraz ze zbliżającą się godziną 19:00, mój stres tylko się nasilał. Co jeśli to nie było skierowane do mnie? Może chodziło o Tynkę albo Martynkę? Jaka ja jestem łatwowierna. W dodatku pędzę na spotkanie z całkiem obcym facetem, tylko dlatego, że dał mi jakiś sygnał.
Kiedy zobaczyłam, co się dzieje, po prostu mnie zmroziło. Żadnych znajomych twarzy, totalnie nie ten klimat. Stwierdziłam „okej, odpuszczam” i chciałam wyjść, ale wpadłam prosto na Marcina.
– Chyba mam talent do taranowania ciebie – mruknęłam zakłopotana.
– Możesz na mnie wpadać, kiedy tylko chcesz – parsknął śmiechem. – Super cię widzieć – jego głos zabrzmiał serdecznie.
– Ty to masz... głowę pełną pomysłów – odparłam z uśmiechem.
– Szkoda, że ostatnio tak szybko się zmyłaś, Walentynko. Strasznie chciałem cię jeszcze zobaczyć. Miałem nadzieję, że wpadnę na ciebie gdzieś w pociągu albo na mieście, ale nie mogłem non stop łazić po ulicach. Wpadłem na ten pomysł z napisem, ale nie sądziłem, że się uda..
– A ja nie sądziłam, że ktoś może wpaść na taki pomysł – odparłam.
– Jak komuś naprawdę zależy, to chyba jest w stanie zrobić wszystko... – stwierdził, mocno mnie przytulając.
– No i mam twoją książkę, którą zgubiłaś w pociągu.
To było kilka lat, a my ciągle trwamy przy sobie. Ledwo widoczna sentencja wyryta na ogrodzeniu w pobliżu opuszczonego dworca, lekko zatarta przez upływający czas i zmienne warunki atmosferyczne, przywołuje wspomnienia naszej pierwszej randki pełnej uniesień.
Walentyna, 28 lat
Czytaj także:
„Kama powiedziała mi >>nie<<, więc znalazłem ukojenie u jej kumpeli. Nie sądziłem, że będzie mną zainteresowana”
„Zakonnica pomogła mi na duchowym rozdrożu. Nasza znajomość wymknęła się spod kontroli”
„Trzymałam Michała na dystans, bo bałam się prawdziwego uczucia. Tymczasem on był dla mnie niczym anioł stróż”