Kiedyś nie było kanałów w telewizji, na których przez cały dzień leciały filmy dla dzieci, i kolorowych zabawek ułożonych w sterty w marketach. No i dobrze, bo dzięki temu dzieci były bardziej kreatywne, a już my z Gosią biłyśmy chyba wszelkie rekordy w wymyślaniu fajnych zabaw. Jako małe dziewczynki miałyśmy swoją ulubioną, w „zaklepywanie”.
Zasady tej zabawy były proste. Wystarczyło wziąć do ręki jakąkolwiek ilustrację z książki czy czasopisma i „zaklepać” sobie to, co na niej widniało. Nic więc dziwnego, że przy oglądaniu każdej nowej fotografii towarzyszyły nam wielkie emocje.
– Moje! Zaklepuję! – krzyczałyśmy.
I na wyścigi klepałyśmy w kartki, biorąc w ten sposób w posiadanie ładne sukienki, zabawne zwierzątka i księcia z bajki o Kopciuszku. Uwielbiałyśmy przede wszystkim stare niemieckie katalogi wysyłkowe, które znalazłyśmy kiedyś w bloku przy zsypie na śmieci, bo dzięki nim mogłyśmy „urządzić sobie” cały dom. Każdemu kolejnemu oglądaniu zdjęć towarzyszył skok adrenaliny, bo oczywiście zaklepywałyśmy wszystko od nowa. Tylko przy moim albumie ze starymi zdjęciami obowiązywały inne zasady, bowiem było wiadomo, że przystojny wojskowy zawsze musi przypaść Gosi.
– Bo to na pewno twoja rodzina! A przecież nie możesz wtedy wyjść za niego za mąż! – padał korony argument, który skutecznie zamykał mi usta.
Nie miała szczęścia w miłości
Nie wiadomo jednak, czy Gosia miała rację. Wojskowy, przystojniejszy nawet od księcia z Kopciuszka, stał na fotografii razem z moimi dziadkami, którzy od jakiegoś czasu już nie żyli. Pytałam więc mamę, kim może być ten mężczyzna, ale ona tego nie wiedziała.
– Wiesz, w tamtych czasach połowa naszej rodziny nosiła mundury, poza tym moi rodzice mieli wielu przyjaciół – tłumaczyła.
I tym sposobem, nie mając argumentów, musiałam ugiąć się pod presją Gosi i przyznać jej prawo do „zaklepywania” sobie zawsze tego pana dla siebie.
Kiedy podrosłyśmy, zabawa poszła w zapomnienie, podobnie jak stara fotografia. Do albumu nie wracałam od lat. Z Gosią nadal utrzymywałam kontakt, chociaż los rzucił nas w różne zakątki kraju. Oddalone od siebie o kilkaset kilometrów, pisałyśmy do siebie listy, a potem z pomocą przyszły nam e-maile.
Przyznam, że mnie życie ułożyło się lepiej niż mojej przyjaciółce. Miałam szczęśliwą rodzinę, kochającego męża i troje wspaniałych dzieci. Dla nich początkowo zrezygnowałam z pracy, a potem, kiedy maluchy podrosły, zatrudniłam się w naszej osiedlowej bibliotece. Praca spokojna i wśród moich ulubionych książek, bez życiowych zakrętów i burz. Zupełnie inaczej było z Gosią. Nie ułożyło jej się małżeństwo ani z pierwszym mężem, ani z drugim. Jeden ją zdradzał na prawo i lewo, więc w końcu tego nie wytrzymała i wystąpiła o rozwód. Dostała go szybko, bo nie mieli dzieci.
Drugi mąż wprost obsesyjnie marzył o mieszkaniu za granicą, choć przecież doskonale wiedział, że Gosia nigdzie nie wyjedzie, bo musi opiekować się schorowaną matką. Przypadek jednak sprawił, że kilka lat po ślubie drugi mąż mojej przyjaciółki wygrał w amerykańskiej loterii dla emigrantów Zieloną Kartę i natychmiast czmychnął do Stanów. A stamtąd po kilku miesiącach Gośka dostała pozew rozwodowy.
Została w kraju sama, z dwójką małych dzieci, na które musiała zarobić, bo alimenty przychodziły skromne i nieregularnie. Ale radziła sobie naprawdę dzielnie, podziwiałam ją i wspierałam, jak tylko mogłam. Wiedząc, że jej się nie przelewa, dawałam jej na przykład rzeczy po moich łobuziakach, z których już powyrastali, bo pociechy mojej przyjaciółki były od nich młodsze.
Jakiś czas temu uzbierały się znowu dwa wielkie kartony ubrań i zabawek, bo swoje dorzuciły jeszcze dwie moje koleżanki z pracy. Niestety, paczki zrobiły się przez to wyjątkowo ciężkie i opłata pocztowa za ich wysłanie urosła do ogromnych rozmiarów. „Może ktoś ze znajomych będzie jechał do Wrocławia, to je ze sobą zabierze” – kombinowałam, bo już kilka razy faktycznie tak mi się udało przekazać rzeczy, bez ponoszenia zbędnych kosztów. Ale wyglądało na to, że nie tym razem.
Czas mijał, wiedziałam, że rzeczy są mojej przyjaciółce potrzebne, bo dużo było wśród nich ubrań na aktualną porę roku, a z transportu ciągle były nici.
– Słuchaj, a może skorzystasz z tej grupy na Facebooku, na której ogłaszają się ludzie, że szukają towarzysza podróży? Może ktoś akurat będzie miał wolny bagażnik i zamiast drugiej osoby weźmie pudła? – zapytał któregoś dnia mąż.
Miał rację! A ja nawet do tej pory nie wiedziałam, że takie świetne grupy istnieją. Weszłam na nie i już po kilkunastu godzinach zgłosił się do mnie jakiś facet, abym podała dokładne wymiary pudeł. Podałam je więc, zaznaczając, że spokojnie mogę je przepakować inaczej, jakby co.
„Nie trzeba, wygląda na to, że wejdą idealnie” – odpisał i zapowiedział, że już następnego dnia przyjedzie po rzeczy.
Zaczęła coraz częściej wspominać o ślubie
Byłam szczęśliwa! Niestety, w godzinach w których miał przyjechać pracowałam, więc pudła do auta zapakował mu mój mąż, a ja tylko wysłałam mailowo podziękowanie. Dopytywałam się, czy wyglądał na fajnego i godnego zaufania, ale Artur tylko machnął ręką i stwierdził:
– Kto by tam chciał kraść dziecięce ubranka.
Trochę się mimo wszystko denerwowałam, bo po raz pierwszy wysyłałam paczki nie przez znajomych, tylko przez kogoś zupełnie obcego. No, ale następnego dnia zadzwoniła Gosia, że wszystko dostała. W jej głosie wyczułam podniecenie, co złożyłam na karb mnogości zabawek i ubranek, bo paczki faktycznie były wyjątkowo bogate.
Po jakimś czasie jednak w mailach i rozmowach z Gosią zaczęło coraz częściej pojawiać się imię „Paweł”, szybko więc domyśliłam się, że moja przyjaciółka jest zakochana! Cieszyłam się razem z nią i serdecznie życzyłam jej szczęścia, mówiąc, że „do trzech razy sztuka”. Śmiałam się, że nie ma się czego obawiać, wiążąc się z tym człowiekiem, jeśli jest on chociaż w połowie tak fantastyczny, jak ona mówi. Romans kwitł. Dzieci Gosi bardzo polubiły jej nowego partnera. Wszystko układało się pomyślnie.
Mijały kolejne miesiące, a ja cały czas jeszcze nie poznałam wybranka mojej przyjaciółki. Przysłała mi wprawdzie jedno jego zdjęcie, ale wyjątkowo niewyraźne – ten jej Paweł twarz miał skrytą w cieniu, widać było tylko, że jest wysoki i postawny. A jego sylwetka jakby kogoś mi przypominała…
W końcu Gosia wyznała, że myślą z Pawłem bardzo poważnie o ślubie i chciałaby, abym została na nim jej druhną.
– Właściwie jesteś jakby matką chrzestną naszego związku – dodała.
Nie bardzo rozumiałam, co ma na myśli. Sądziłam, że po prostu to, iż ją wspierałam w podejmowaniu właściwej decyzji.
Ucieszyłam się przy tym, że Gosia zamierza przyjechać, aby mi wreszcie przedstawić swojego narzeczonego. Serdecznie zaprosiłam ich do siebie do domu, ale moja przyjaciółka powiedziała mi, że Paweł ma w Kaliszu rodziców i zatrzymają się u nich.
W dniu ich wizyty czułam lekkie podniecenie i co chwilę a to poprawiałam kwiaty na stole, a to układ talerzy. W końcu zadzwonili do drzwi akurat wtedy, kiedy wyjmowałam z piekarnika drożdżówki, które najlepiej smakują jeszcze ciepłe. Otworzył im więc mój mąż. Usłyszałam, jak się witają niczym dobrzy znajomi i zaciekawiona tym wyszłam z kuchni. A wtedy na widok partnera Gosi stanęłam jak wryta i nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Co za niesamowity zbieg okoliczności!
– Kasiu, wyniknęło lekkie nieporozumienie, bo sądziłam, że poznałaś się już z Pawłem! Nie wiedziałam, że rzeczy dla mnie dał mu wtedy twój mąż, a nie ty! – stwierdziła moja przyjaciółka, nie zauważywszy mojego zaskoczenia.
– Ach, więc to pan zawiózł te pudła? – zapytałam, odzyskując nieco rezon.
Paweł uśmiechnął się i zaprosił wszystkich do gościnnego pokoju. Przechodząc, wymienialiśmy uwagi o przypadku w życiu człowieka. A w mojej głowie tymczasem tłukła się tylko jedna myśl: „Czy ona naprawdę tego nie widzi?!”.
Najwyraźniej jednak Gosia nie rozumiała moich znaków i porozumiewawczych spojrzeń, które rzucałam jej podczas całego obiadu. Dałam sobie więc spokój przez resztę popołudnia, ale tak manewrowałam, aby potem zostać na chwilę sam na sam z przyjaciółką. I kiedy w końcu już zapędziłam ją do swojej sypialni, pod pretekstem obgadania kilku „babskich spraw”, otworzyłam przed nią podekscytowana rodzinny album ze zdjęciami.
– Zobacz! – powiedziałam.
Wpatrując się w stare, znajome zdjęcie lekko zbladła. A potem wyszeptała:
– Matko, jak mogłam zapomnieć i nie skojarzyć? To dlatego Paweł od pierwszego wejrzenia wydał mi się znajomy!
Nie dało się bowiem ukryć, że jej narzeczony był… wierną kopią wojskowego, którego sobie „zaklepała” przed laty, jeszcze jako mała dziewczynka! To dlatego jego strzelista postać nawet na tamtym zacienionym zdjęciu wydała mi się taka znajoma.
– Mogę? – Gosia porwała album i zaniosła go do pokoju, gdzie nasi panowie raczyli się koniaczkiem.
Ja także poczułam, że jest w końcu jakaś szansa na to, aby się wreszcie dowiedzieć, kim jest ten nieznajomy ze zdjęcia!
– Pawełku, zobacz, jaki on jest do ciebie podobny! – Gosia podsunęła fotografię narzeczonemu.
Ten spojrzał na nią uważnie i odparł zdumiony.
– To przecież mój dziadek! Niesamowite, skąd macie to zdjęcie?
A wtedy my obie zaczęłyśmy aż piszczeć jak małe dziewczynki. Co za niesamowity zbieg okoliczności! Gosia „zaklepała” sobie kiedyś dziadka, a kilkadziesiąt lat później dostała w prezencie od losu jego wnuka! To musiało być prawdziwe przeznaczenie!
Niestety, Paweł nie potrafił nam nic więcej powiedzieć o związku swojego dziadka z moimi dziadkami i dlaczego pozowali razem do zdjęcia. Pytanie, czy jesteśmy rodziną, nadal więc wisiało w powietrzu.
Na szczęście ojciec Pawła wiedział o wiele więcej. Okazało się, że nie jesteśmy spokrewnieni. Natomiast nasze rodziny kiedyś mieszkały w sąsiedztwie i bardzo się wtedy przyjaźniły. Stąd ta fotografia. Nie potwierdziła się więc teoria Gosi, że nie mogłam sobie „zaklepać” pięknego wojskowego, bo był moją rodziną. Ale widocznie tak miało być, że to jej był pisany. A skoro ich spotkanie zaplanował sam Pan Bóg, to jestem spokojna o to, że trzecie małżeństwo mojej przyjaciółki będzie wreszcie szczęśliwe!
Czytaj także:
„Siostra po latach nieobecności wróciła do domu i zgrywa grzeczną córeczkę. Wiem, że coś knuje i nie pozwolę jej skrzywdzić mamy”
„Rodzice zdecydowali za mnie, że oddam swoje dziecko do adopcji. Cale życie żałowałam, że nie miałam siły się sprzeciwić”
„Mam żonę, ale z nudów zarejestrowałem się na portalu randkowym. Nie spodziewałem się, że wyniknie z tego taka afera”