„3 minuty pod sklepem wystarczyły, żeby ukraść naszego psa. Gdy go odnalazłam, okazało się, że należy do dziecka”

Ktoś ukradł naszego psa spod sklepu fot. Adobe Stock, Mariusz Stoszewski
„Przejeżdżałam rowerem przez las i zobaczyłam przywiązanego do drzewa szczeniaka. Był wycieńczony i wychudzony. Klasyka okrucieństwa. Ktoś miał kaprys na psa, ale widocznie znudziły mu się obowiązki związane z opieką nad czworonogiem, więc go wyrzucił. Tylko dlaczego nie oddał do schroniska?".
/ 31.03.2023 19:15
Ktoś ukradł naszego psa spod sklepu fot. Adobe Stock, Mariusz Stoszewski

Dwuletni długowłosy owczarek niemiecki wyglądał bardzo dostojnie. Choć wśród nieznajomych budził respekt, miał pokojowe usposobienie. Wszyscy na naszym osiedlu wiedzieli, że to łagodny, przyjacielski psiak. Zostawiłam go przed sklepem na pięć, najwyżej siedem minut. To wystarczyło. Każdy, kto ma czworonoga za przyjaciela, domyśla się, co poczułam, widząc puste miejsce zamiast kochanego zwierzaka.

Reksa znalazłam, gdy miał kilka miesięcy

Przejeżdżałam rowerem przez las i zobaczyłam przywiązanego do drzewa szczeniaka. Był wycieńczony i wychudzony. Klasyka okrucieństwa. Ktoś miał kaprys na psa, ale widocznie znudziły mu się obowiązki związane z opieką nad czworonogiem, więc go wyrzucił. Tylko dlaczego nie oddał do schroniska, lecz skazał na pewną śmierć? Nie mogłam go tak zostawić. Nie wiedziałam wprawdzie, jak mój mąż zareaguje na to, że przyprowadzę psa do naszego dwupokojowego mieszkania, ale nie mogłam postąpić inaczej.

Moje obawy były bezzasadne. Reks szybko wkradł się w łaski Piotra i stał się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. Staraliśmy się jak najczęściej wyprowadzać go na długie spacery, bo taki duży pies musi się wybiegać. To dlatego nie odmówiłam mu nawet krótkiego marszu do sklepu w tę feralną sobotę. Do spożywczaka u pana Edka idzie się ode mnie pięć minut. Zawsze zostawiałam Reksa przy trzepaku obok wejścia. Przywiązałam go, a on jak zwykle posłusznie się położył. Wiedział, że znikam tylko na chwilę... Gdy wyszłam ze sklepu, Reksa nie było. W pierwszej chwili pomyślałam, że to któreś z dzieci sąsiadów odwiązało go i chodzi wokół bloku? Zostawiłam zakupy i rzuciłam się pędem po osiedlu. Szukałam na każdym podwórku, placu zabaw, pobiegłam na pobliską łąkę, krzyczałam do zdarcia gardła, ale to nic nie dało. W końcu usiadłam na trawie i rozpłakałam się jak dziecko. Zrozumiałam, co się stało. Ktoś ukradł Reksa. Połaszczył się na rasowego, młodego psa. I zniknął. Przez dwie doby chodziliśmy z mężem jak struci.

Nie spaliśmy, prawie nic nie jedliśmy

Miałam oczy spuchnięte od płaczu. Wiedzieliśmy jedno – musimy odnaleźć naszego psiaka, bo nigdy nie pogodzimy się z jego stratą. W nieskończoność będziemy się zadręczać tym, czy nie trafił w ręce okrutnych ludzi, którzy go skrzywdzą. Oczami wyobraźni widziałam go głodnego, bitego, pogryzionego przez inne psy. To była nasza wspólna decyzja: mobilizujemy siły i nie spoczniemy, dopóki Reks do nas nie wróci. Potrzebny był plan. Całą noc zajęło nam zaznaczanie na mapie Torunia wszystkich możliwych placów, skwerów i wybiegów dla psów. Podzieliliśmy miasto na sektory i codziennie rano i wieczorem, bo wtedy najczęściej ludzie wychodzą z psami na spacery, objeżdżaliśmy je sprawdzając, czy nie wyprowadza nikt naszego Reksa. Rozwiesiliśmy mnóstwo ogłoszeń z informacją o wysokiej nagrodzie dla znalazcy. Rozmawiałam ze wszystkimi sąsiadami, których okna wychodzą na sklep, dziećmi, które mogły się w tym czasie bawić w pobliżu trzepaka.

Byłam nawet w pobliskim kościele. I to był dobry trop. Jeden z wikarych akurat zamykał bramę i zauważył, że ktoś odwiązuje owczarka niemieckiego. Przynajmniej coś już wiedziałam. Młody, wysoki blondyn odwiązał Reksa i spokojnym krokiem nie wzbudzającym podejrzeń odszedł w kierunku łąki. Po tygodniu zjechaliśmy z mężem już prawie całe miasto. Spenetrowaliśmy osiedlowe boiska, łąki, place zabaw. I nic. Zmieniliśmy więc taktykę poszukiwań. Stwierdziliśmy z Piotrem, że psa prawdopodobnie ukradł ktoś z sąsiednich dzielnic. Musiał nas obserwować już wcześniej, wyczekał odpowiedni moment i go porwał. Być może jeszcze nie zdążył go sprzedać. Jest więc szansa, że pies znajduje się gdzieś w okolicy.

Następnego dnia wzięłam wolne w pracy

Od rana wałęsałam się po jednym z pobliskich osiedli. Robiłam już trzecią rundę wokół skwerku, na którym co chwila pojawiali się nowi spacerowicze z psami. Zapatrzyłam się na dwa foksteriery, gdy zaczepił mnie jakiś nastolatek.

Dzień dobry, czy kogoś pani szuka? – zapytał.

„Ale wścibski dzieciak” – pomyślałam.

– Nie. Ja tylko... – zająknęłam się. – Tak tylko spaceruję. A co cię to zresztą obchodzi – ucięłam zaskoczona.

– W zasadzie nic – odparł. – Ale gdyby pani kogoś szukała, to ja tu jestem dobrze zorientowany. Mieszkam tu już wiele lat i wszystkich znam – uśmiechnął się.

– Tak? To świetnie – powiedziałam poirytowana bezczelnością chłopaka. – Skoro jesteś taki wszechwiedzący, to może widziałeś tego psa? – podsunęłam mu pod nos zdjęcie Reksa.

– Ten pies od dwóch tygodni mieszka w tym ostatnim wieżowcu – wskazał ręką. – W drugiej klatce, na siódmym piętrze, po lewej stronie. Wabi się Dragon.

Odwrócił się na pięcie i odszedł. W głowie miałam burzę myśli: „Jaki Dragon? O co chodzi? Skąd ten chłopak ma takie informacje? Może robi sobie żarty?”. Ale byłam tak zdeterminowana, że nie mogłam zlekceważyć nawet najmniej wiarygodnie brzmiącej wskazówki, byle tylko odnaleźć Reksa. Ale jak tu wejść do obcego mieszkania i sprawdzić, czy nie ma tam mojego psa? Nagle wpadłam na genialny pomysł. Pracuję w zakładzie zajmującym się sprzedażą energii elektrycznej. Pojechałam do biura i poprosiłam o książkę i identyfikator, jakich używają inkasenci, gdy spisują stan liczników. Po czym wróciłam do mieszkania w wieżowcu. Z duszą na ramieniu zapukałam do drzwi.

Otworzył mi chłopak, na oko miał 18 lat

– Dzień dobry, odczyt stanu liczników energii elektrycznej – powiedziałam.

– Rodzice są w pracy, ale proszę niech pani wejdzie – wpuścił mnie do środka.

Miałam duszę na ramieniu. Nie odkryłam żadnego śladu psa w mieszkaniu. Zaczęłam rozglądać się gdzie te liczniki.

– Przyniosę pani krzesło. Liczniki są na górze – wskazał na miejsce pod sufitem.

Otworzył drzwi do kuchni. I stało się... Jak z procy wystrzelił Reks. Mój Reks! Natychmiast go poznałam. On mnie też, bo zaczął skakać i skomleć. Musiałam jednak zachować zimną krew.

– Proszę zabrać tego psa – starałam się, żeby mój głos brzmiał surowo.

– Przepraszam – zmieszał się chłopak. – Dragon, do pokoju, ale już!

Gdy tylko wyszłam z mieszkania, zadzwoniłam do Piotra. Zjawił się za kwadrans. Zapukaliśmy razem do znanych już drzwi. Chłopak nie zdążył nic powiedzieć.

Proszę pana, ten pies jest kradziony – wypalił stanowczo mój mąż. – Proszę nam go oddać albo wezwę policję.

– Ale jak to? – przeraził się chłopak.

Kupiłem go dwa tygodnie temu od jednego chłopaka. Proszę nie wzywać policji. Chłopak był przerażony. Zrobiło mi się go żal. Też został oszukany i pewnie polubił już Reksa. Ale pies jak tylko zobaczył mnie i Piotra usiadł koło nas i żadna siła nie zmusiłaby go do zostania w obcym domu. Po kilkunastu minutach przyjechali rodzice chłopaka. Nie robili problemu. Pozwolili nam zabrać psa. Powiedzieli, że sprawę ze złodziejem załatwią sami. Reks przez kilka dni był trochę osowiały, nie chciał jeść, w nocy był niespokojny. Ale wszystko wróciło do normy. Dziś mija trzecia rocznica jego szczęśliwego powrotu do domu. Do swojej rodziny. Już raz był w rękach podłych ludzi. A teraz znowu... Mój upór został nagrodzony. Tylko, czy aby na pewno? 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA