Dźwięk telefonu przerwał wieczorną ciszę. Zirytowałam się, nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Od trzech miesięcy, od czasu śmierci Igora wolałam unikać ludzi. Miałam dość wiecznego pocieszania, podtrzymywania mnie na duchu, nie chciałam słuchać, że jeszcze wszystko będzie dobrze i jakoś się ułoży.
Telefon od nieznajomej
Mój mąż zginął w wypadku samochodowym, nagle i niespodziewanie, nikt mi go nie zwróci i nikt nie zwróci ojca naszym dzieciom. Tego telefonu też bym nie odebrała, gdybym nie bała się, że obudzi śpiącą w sąsiednim pokoju Marysię.
– Słucham – mój głos na pewno nie brzmiał zachęcająco.
W słuchawce panowała cisza. Już miałam ją odłożyć, gdy usłyszałam niepewne:
– Dobry wieczór...
– Słucham, o co chodzi – powtórzyłam jeszcze bardziej niechętnie.
Wtedy kobieta po drugiej stronie zaczęła mówić bardzo szybko, jakby bała się, że nie pozwolę jej dokończyć:
– Bardzo panią przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale bałam się, że pani nie zastanę, a..., a... – zaczęła się jąkać – chciałabym, właściwie to muszę, spotkać się z panią. Proszę się zgodzić.
– Ale w jakiej sprawie? I kim pani jest?
– Mam na imię Marta. Jestem, a właściwie by... byłam – znowu się zająknęła – przyjaciółką Igora.
„Jaka przyjaciółka, jaka Marta, czemu jej nie znam?” – myślałam intensywnie.
– Mój mąż nie żyje – powiedziałam.
– Tak, wiem – wykrztusiła kobieta po drugiej stronie, głos jej zadrżał i zamilkła.
– Halo, jest pani tam? – spytałam.
– Proszę się ze mną spotkać – usłyszałam błagalny ton. – Wszystko pani wytłumaczę, tylko proszę się zgodzić. To ważne. Dla pani również – dodała już bardziej zdecydowanym głosem.
– Dobrze.
Sama nie wiedziałam, dlaczego zgodziłam się na spotkanie z tą obcą kobietą. „Czego ona może ode mnie chcieć? Czyżby Igor był jej winien jakieś pieniądze?” – zastanawiałam się przez połowę nocy, nie mogąc zasnąć.
To spotkanie zmieniło wszystko...
Usiadłam przy stoliku pod oknem.
O tej porze w kawiarni było niewiele osób, mogłam swobodnie obserwować wchodzących do środka klientów. Kiedy stanęła w drzwiach, poczułam gwałtowne bicie serca; nie wiem skąd, ale od razu wiedziałam, że to ona. Powoli podeszła do mojego stolika, była sporo ode mnie niższa, miała rude włosy do ramion i duże zielone oczy. Wyciągnęła w moją stronę delikatną dłoń. Z wahaniem podałam jej swoją. Czułam, że czeka mnie z jej strony coś złego, nie wiedziałam jeszcze co, ale zaczynałam się bać.
– Dzień dobry, to ja wczoraj do pani dzwoniłam – powiedziała.
– Dzień dobry – odparłam. – Nie mam wiele czasu, ani nie jestem w nastroju do pogawędek, dlatego prosiłabym o szybkie wyjaśnienie, czego pani ode mnie chce.
– Dla siebie niczego – spojrzała mi w oczy.
Przyglądałam jej się w milczeniu i nabierałam coraz większego przekonania, że już gdzieś, kiedyś widziałam te oczy. Tylko gdzie? Nie mogłam sobie przypomnieć.
– Kim pani jest? – nie mogłam się powstrzymać od tego pytania.
Westchnęła jakoś tak smutno.
– Mam na imię Marta – powiedziała tylko i zamilkła bezradnie.
– Mogłaby mi pani wyjaśnić w końcu, po co się spotkałyśmy? – czułam, że zaczynają mi puszczać nerwy, ale ponieważ moja towarzyszka nadal milczała, dodałam łagodniej: – Mam wrażenie, że skądś panią znam...
Pokręciła głową.
– Nie spotkałyśmy się nigdy. Ja jestem, byłam – poprawiła się – przyjaciółką Igora, byłam jego dziewczyną.
Patrzyłam na nią w milczeniu, mając wrażenie, że śnię.
– Chodziliśmy z Igorem do jednej klasy w liceum – ciągnęła Marta, a na mnie spłynęło olśnienie.
Już wiedziałam, gdzie widziałam te piękne oczy. Na zdjęciach w albumie Igora. Tylko włosy miała Marta wtedy inne, bardzo długie i lekko falujące. Może je zakręcała na wałki, a może kręciły się naturalnie, a teraz je prostowała. Jej głos docierał do mnie jak przez szybę.
Przestałam słuchać, co mówi. Jeśli przyszła tu opowiadać mi o swojej licealnej miłości do mojego męża, to się przeliczyła, nie mam ochoty tego słuchać. Nagle drgnęłam, jakbym przebudziła się ze snu.
– Naprawdę nigdy bym do pani nie przyszła, ale teraz, kiedy Igor nie żyje, nie mam innego wyjścia. On uznał Maćka, mały ma jego nazwisko.
– Zaraz, chwileczkę... – gwałtownie podniosłam do góry obie ręce, wylewając resztę kawy z filiżanki. – O czym pani mówi? – zapytałam dziwnie piskliwym głosem. Przez moment miałam nawet wrażenie, że to nie ja zadałam to pytanie.
– Mówię o Maćku, synu Igora.
– Jakim Maćku? – jeszcze do mnie nie docierało. – Mamy z Igorem dwoje dzieci, Mateusza i Marysię, coś się chyba pani pomyliło.
– Pani Karolino, czy pani w ogóle mnie słuchała? Powiedziałam pani, że Igor miał ze mną syna. Maćka właśnie.
– Kiedy, w liceum?
Siedząca naprzeciwko mnie Marta zaczęła mi się przyglądać, jakby zwątpiła w stan mojego umysłu. Po chwili wyjęła z torebki paczkę papierosów i wyciągnęła ją w moim kierunku, a kiedy odmówiłam, zapaliła sama.
– Nie – odezwała się, zaciągając mocno – nie w liceum. Spotkaliśmy się później i wszystko wróciło. Maciuś ma 4 lata.
– Jak to 4 lata? – wyszeptałam i nagle wpadłam w szał. – To nieprawda, kłamiesz. Przecież nasza Marysia ma... ma... – straciłam dech. – Dlaczego kłamiesz?! – zapytałam przez łzy.
– Nie kłamię – powiedziała cicho.
– Mówię prawdę. Igor płacił mi alimenty, dał małemu nazwisko, spotykał się z nim – zająknęła się i nie patrząc mi w oczy, sprostowała: – Spotykał się z nami.
Nie mogłam dłużej tego słuchać, zerwałam się z krzesła i nerwowo przeszukiwałam torebkę. Rzuciłam banknot na stolik i nie mówiąc nawet „do widzenia”, skierowałam się do wyjścia.
– Nie uciekniesz od tego – zawołała za mną Marta, ale nawet się nie odwróciłam.
Nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Dopiero w samochodzie rozpłakałam się, opierając głowę o kierownicę. „Czy to możliwe, żeby Igor tak mnie oszukiwał, żeby miał romans z tą kobietą, żeby miał z nią dziecko? I to prawie w tym samym wieku co nasza Marysia? A może wszystko, co mówiła, to kłamstwo? Tylko po co miałaby to robić? Przecież jeśli kłamała, to i tak wszystko się wyda. To chyba niemożliwe, żeby wymyśliła sobie aż taką intrygę”.
Im dłużej o tym myślałam, tym łatwiej było mi we wszystko uwierzyć. „Ciekawe, czy rodzice Igora wiedzieli o jeszcze jednym wnuku? A może wszyscy wiedzieli, tylko ja jedna byłam nieświadoma niczego? Naiwna idiotka!”.
Jak on mógł mnie tak oszukać?
Cały wieczór nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Wyobrażałam sobie swojego Igora z tą Martą, a chwilami ich oboje z dzieckiem. Mateusz kilka razy wyglądał ze swojego pokoju, aż w końcu podszedł
i przytulił się.
– Nie martw się, mamuś. Jakoś damy sobie radę – powiedział cicho.
W oczach zakręciły mi się łzy. Co miałam powiedzieć swojemu dziecku, dla którego ojciec był dotychczas najmądrzejszym i najuczciwszym człowiekiem? Że to kłamstwo? Swoją drogą, jak on to robił przez tyle lat, że ja nic nie zauważyłam? Owszem mieliśmy kryzys kilka lat temu. Wtedy mógł zacząć spotykać się z Martą. Ale później, tyle czasu podwójnego życia? A może Marta to jednak zmyśliła? Najgorsze, że o nic już nie mogłam zapytać Igora...
– Idź spać – powiedziałam i pogładziłam jasne włosy Mateusza.
„Jest taki podobny do ojca... Ciekawe, czy ten Maciek też?”. O rany, o czym ja myślę! Co mnie obchodzi, jak wygląda obce dziecko?! Tylko problem w tym, że ono nie jest takie całkiem obce....
– Idź spać, kochanie – powtórzyłam.
– Będziesz rano niewyspany.
– Dobrze, mamo, ale ty też się połóż.
– Tak, tak – obiecałam.
Mateusz poszedł spać, ale ja nie mogłam zasnąć. Otworzyłam wino i długo w nocy siedziałam przy stole. Przekładałam dokumenty Igora. Dotychczas nie miałam czasu do nich zajrzeć, odkładałam to z dnia na dzień, ale rewelacje Marty zmobilizowały mnie momentalnie. Już myślałam, że nic nie ma, kiedy na samym dnie biurka znalazłam niebieską teczkę, a w niej metrykę, przekazy pieniężne (na wcale niemałe kwoty) i kilka zdjęć. Mały chłopczyk na dziecinnym rowerku, na kucyku, z Martą na plaży i na jednym z Igorem. Uśmiechnięte, radosne dziecko.
Oparłam głowę na stole, łzy płynęły mi po twarzy. Zaciskałam zęby, żeby nie krzyczeć w głos i nie obudzić dzieci. Już nie musiałam nikogo o nic pytać. Mały Maciek był podobny do Mateusza sprzed kilku lat, nie miałam najmniejszych wątpliwości, Marta mówiła prawdę.
Rano, po odwiezieniu Mateusza do szkoły i Marysi do przedszkola, pojechałam do domu teściów. Igor zawsze był bardzo blisko ze swoją matką, chciałam ją zapytać, czy wiedziała coś na temat drugiego życia mojego męża. Teściowa była blada, oczy miała podpuchnięte i zaczerwienione, było mi jej żal, jednak musiałam wiedzieć. Kiedy usiadłyśmy przy kawie, drżącymi rękami wyjęłam z torebki znalezione w dokumentach Igora zdjęcia.
– Bardzo mamę przepraszam, ale nie mogę inaczej, muszę mamę o to zapytać. Czy mama wie coś na ten temat? – położyłam przed nią zdjęcia małego Maćka i Marty.
Już po pierwszej reakcji byłam pewna, że znam odpowiedź. Teściowa tylko zerknęła na fotki, nawet nie wyciągnęła po nie ręki, zamknęła oczy i miarowo kołysała się w przód i w tył.
– Wiedziała mama... – powiedziałam cicho. – Wiedziała mama i nic mi nie powiedziała. Jak mogliście mi to zrobić, jak mogliście przez tyle lat tak mnie oszukiwać? Pewnie wszyscy o tym wiedzieli, tylko ja jedna, głupia i naiwna, nic nawet nie podejrzewałam. No ale, jak miałam podejrzewać? Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby podejrzewać Igora o takie rzeczy. Dlaczego? Dlaczego mamo? – rozpłakałam się jak dziecko, opierając głowę na rękach.
– Nie płacz – odezwała się cicho. – Co ja ci miałam powiedzieć?
– Prawdę – wykrztusiłam.
– I myślisz, że byłabyś wtedy szczęśliwsza? Przecież kochaliście się z Igorem...
– To ja jego kochałam!
– On ciebie też.
– O czym mama mówi? Jeśli się kogoś kocha, to się go nie oszukuje.
– Masz rację – pokiwała smutno głową. – Ale Igor nie chciał cię skrzywdzić. Marta była jego wielką miłością w liceum, potem ich drogi się rozeszły. Spotkali się po latach i Igor trochę się zagubił...
– Jak mama może tak mówić?!
– Kochanie – teściowa najwyraźniej się wahała – ja nie wiem, co ci powiedzieć. Nie chcę mówić, że Marta go uwiodła, bo może było odwrotnie, nie wiem, Igor mi się z tego nie zwierzał. Powiedział mi o Maćku rok temu, chyba nie miał sił ukrywać tego dłużej.
– Muszę już iść – zerwałam się i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
Nie czułam się na siłach ciągnąć tej rozmowy. Teściowa chyba też nie, bo nie próbowała mnie zatrzymać. Dopiero kiedy byłam już w drzwiach, odezwała się smutno:
– Przepraszam cię, wybacz mi, ja naprawdę myślałam, że tak będzie lepiej...
Wyszłam bez słowa. To nawet nie tak, że się obraziłam, po prostu nie miałam siły mówić, nie miałam siły na nic.
Następnego dnia zapakowałam w samochód dzieci i pojechałam do rodziców. Mama obserwowała mnie od chwili, kiedy stanęłam w drzwiach. Nie pytała jednak o nic. Tak samo jak ja, czekała, aż Marysia i Mateusz pójdą spać. W nocy, zalewając się łzami, opowiedziałam jej wszystko.
– I co ja mam teraz zrobić, mamo?
– Żyć – odpowiedziała. – Żyć dalej.
Nie wiem, kiedy mama zdążyła opowiedzieć wszystko ojcu, ale rano był już poinformowany. Przytulił mnie mocno.
– Musisz się jakoś trzymać, córciu – szepnął do ucha. Uważał, że powinnam zadzwonić do Marty i dowiedzieć się, czego ode mnie oczekuje. – Powinnaś także powiedzieć dzieciom – radził.
– Jak mam im coś takiego powiedzieć? – złapałam się za głowę zrozpaczona.
– Nie wiem jak. Wiem tylko, że nie możesz żyć w kłamstwie. Im dalej, tym będzie gorzej, trudniej, uwierz mi, córciu.
Zadzwoniłam do Marty. Okazało się, że chciała, aby jej synek dziedziczył po Igorze na równi z moimi dziećmi. Cóż, trudno jej się dziwić, dbała o dobro swojego dziecka. Nie miałam zamiaru protestować, zresztą chyba nie miałoby to sensu. Powiedziałam jej, że zamierzam wyjawić Matiemu i Marysi prawdę. Potem chciałabym, aby nasze dzieci się poznały, są przecież rodzeństwem, a żadne z nich nie miało wpływu na postępowanie Igora.
Marta jakby trochę odetchnęła.
– Zrobisz, jak uważasz – odparła. – Maciek wie, że tata miał inne dzieci.
Wieczorem powiedziałam Mateuszowi i Marysi, że mają jeszcze jednego braciszka, tyle że on ma inną mamusię. Wydawało mi się, że Marysia nawet się ucieszyła. Mateusz przyglądał mi się w milczeniu, był starszy i więcej rozumiał. Przytulił mnie mocno i szepnął:
– Kocham cię, mamusiu, tylko ciebie.
– Ja też cię kocham, mój mały rycerzu.
Wymyśliłam, że dzieci spotkają się u moich teściów. Zgodzili się nawet chętnie. Ja nie będę w tym uczestniczyć. Mateusz w ostatniej chwili zaproponował:
– Zostanę z tobą mamusiu, dobrze?
Uśmiechnęłam się do niego.
– Nie, kochanie, nie trzeba. Babci byłoby przykro, że ciebie nie ma, zrobiła twoje ulubione ciasto. Nie martw się o mnie.
– OK – mruknął, ale po chwili zapytał:
– Czy ja muszę się z nim zaprzyjaźniać?
Przytuliłam swojego synka i starając się nie rozpłakać, odparłam:
– Nie, nie musisz, ale nie zakładaj z góry, że tego nie chcesz. Zobaczymy, jak będzie. To w końcu twój brat.
Tak mu mówiłam, ale sama nie jestem pewna, czy dobrze postąpiłam. Może należało nie mówić nic dzieciom i udawać, że ich ojciec był, no właśnie, kim był? Na pewno innym człowiekiem niż ten, z którym żyłam.
No i co ja mam teraz zrobić?
Czytaj także:Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronuSzewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego synaZamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy