„3 lata po śmierci męża spędziłam w domu. Nie mogłam pogodzić się z tym, że już niczego nie zrobimy razem”

Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„To było wzruszające, a jednocześnie bardzo bolesne. Spacerowałam samotnie po ulubionych szlakach Karola, gdzie wszystko o nim przypominało: skała, przy której skradł mi pierwszy pocałunek; skarpa, pod którą mi się oświadczył, polana, gdzie zrywał dla mnie kwiaty, i wartki potok, którego woda porwała kiedyś cały nasz prowiant”.
/ 02.10.2022 19:15
Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

I znowu – jak co roku od trzech lat – moja przyjaciółka Duśka próbowała mnie namówić na wyjazd w nasze ukochane Tatry. Nie mogła pogodzić się z tym, że dla mnie nie było powrotu do przeszłości.

– Od lat jeździliśmy o tej porze roku we czwórkę w Tatry, ja z Waldkiem i ty z Karolem – nalegała.

Ale Karola już od trzech lat nie ma z nami – przypomniałam przyjaciółce o śmierci mojego męża. – A bez niego to już nie to samo – westchnęłam ciężko.

Nasze wspólne wypady były magiczne

Jeździliśmy zawsze wtedy, gdy większość turystów wracała do domu. Odnosiłam wówczas wrażenie, że hale z pasącymi się spokojnie owcami i ostre granie są tylko dla nas. Niezmienne, majestatyczne i groźne turnie jakby czekały tylko na mnie i Karola, a ogień w palenisku ulubionego schroniska witał nas iskrami co roku tak samo wesoło i wyjątkowo. Uwielbialiśmy spędzać czas w Tatrach. Wędrując swoimi utartymi szlakami, odpoczywaliśmy od kłopotów, trosk, zgiełku, pośpiechu. To tam miałam wrażenie, że czas się zatrzymał właśnie po to, bym mogła cieszyć się bliskością i miłością Karola. Teraz, kiedy mojego męża już nie ma, wydawało mi się, że od minionych szczęśliwych chwil dzielą mnie wieki. Dawne wyprawy stały się jedynie wspomnieniami, stanowiły zamknięty przez śmierć Karola rozdział mojego życia.

– Majka, znowu się zamyśliłaś – wyrwała mnie z zadumy Duśka – a ja chcę ustalić z tobą szczegóły wyjazdu!

Przyjaciółka zawsze pragnęła mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, ale brakowało jej umiejętności organizacyjnych, więc z reguły liczyła na moją pomoc. Kiedy już wszystko sobie zanotowała, niezmordowanie zaczęła mnie po raz kolejny namawiać, bym tym razem pojechała z nią i Waldkiem w nasze ukochane Tatry.

– Nie mogę i chyba nie umiem – znów jej tłumaczyłam. – Nie potrafię sobie wyobrazić, jak miałabym pojechać sama…

– Jak to „sama”? – Duśka udawała zdziwienie. – Przecież pojedziemy razem.

– Nie to miałam na myśli – strofowałam przyjaciółkę łamiącym się głosem.

– Przecież wiem. I wyobrażam sobie, co przeżywasz – ciągnęła łagodnym tonem – ale dość już siedzenia w samotności, bo oszalejesz. To już ponad trzy lata, wystarczy! Kochasz góry od zawsze i jestem pewna, że wyjazd w Tatry pomoże ci nabrać nowych sił do życia!

– Pomyślę jeszcze – chciałam zbyć przyjaciółkę, bo zdecydowanie nie miałam zamiaru jechać.

Bałam się trudnych wspomnień

Zamierzałam jakoś się wymigać.

– Daję ci czas do piątku rano. W sobotę wyjeżdżamy – rzuciła na pożegnanie Duśka przekonana, że mnie wreszcie namówiła.

A ja zostałam sama ze swymi myślami. W głowie mi szumiało, wspomnienia wirowały przed oczami: ja i Karol na szlaku, w schronisku przed kominkiem, na wyciągu i leśnej polanie, wspólne wypady na Krupówki i pajdy chleba ze smalcem, rwące potoki i mgły zawieszone wśród szczytów, zapach świerków i miękkość mchu… Nagle uzmysłowiłam sobie, jak bardzo za tym wszystkim tęsknię. Zaczęłam się zastanawiać, czy nasze wspólne ścieżki i miejsca pozostały wciąż takie same. Musiałam to sprawdzić. Nie czekając do piątku, zadzwoniłam do Duśki w środku nocy:

– Jadę! – krzyknęłam do słuchawki.

– No, nareszcie – odpowiedziała przyjaciółka półprzytomnym głosem.

Jechałam rozparta wygodnie na tylnym siedzeniu samochodu, wpatrzona w horyzont. Po kilku godzinach drogi wreszcie znowu je zobaczyłam. Góry trwały niewzruszone i niezachwiane. Na ich widok ogarnęła mnie niewysłowiona radość, poczułam się jak nastolatka mająca całe życie przed sobą, jakby ktoś dał mi drugą szansę. Wszystko było takie, jak ostatnim razem. To samo schronisko, znajome drzewa i kamienie, zaprzyjaźnieni ludzie witający mnie serdecznie, pytający o męża, którego życzliwie pamiętali.

To było wzruszające, a jednocześnie bardzo bolesne. Spacerowałam samotnie po ulubionych szlakach Karola, gdzie wszystko o nim przypominało: skała, przy której skradł mi pierwszy pocałunek; skarpa, pod którą mi się oświadczył, polana, gdzie zrywał dla mnie kwiaty, i wartki potok, którego woda porwała kiedyś cały nasz prowiant. Myślałam o przeszłości z czułością i uśmiechem, a nie (jak się spodziewałam) ze łzami tęsknoty i poczuciem straty. We wspomnieniach odnalazłam ukojenie i wracałam do schroniska spokojna, zrelaksowana i pogodzona z losem.

– Dzisiaj rozpalamy wielkie ognisko. Przyjdą wszyscy z naszego schroniska i kilkanaście osób z prywatnych kwater – poinformowała mnie Duśka. – Taki wieczorek zapoznawczy. Musisz też być, to nieodwołalne.

– Jasne – odparłam krótko, wprawiając tym przyjaciółkę w osłupienie.

– Ooo, jaka zmiana! Nie poznaję cię – nie protestujesz, nie marudzisz, nie wykręcasz się… – skomentowała.

– Wreszcie wróciła do nas nasza dawna Majka – zauważył Waldek. – Już dawno nie widziałem cię w takim dobrym nastroju – dodał z życzliwością.

Wieczorne ognisko zapowiadało się wspaniale, pogoda sprzyjała, księżyc i gwiazdy rozświetlały granatowe niebo, przyszło sporo osób, większość znała się od dawna. Nie obyło się bez pieczonych na patykach kiełbasek, oscypków i świeżego góralskiego chleba ze smalcem. Nawet ktoś przygrywał na gitarze, jak za dawnych lat. Piekłam swoją kiełbaskę, przyglądając się ludzkim twarzom i strzelającym płomieniom. Nie zauważyłam, kiedy ktoś się do mnie przysiadł.

– Widzę, że lubi pani samotność – usłyszałam męski głos. – To tak jak ja.

– Lubię oddawać się wspomnieniom, a ognisko to doskonała do tego okazja – odpowiedziałam nieznajomemu.

– Nie miałem bladego pojęcia, że góry są tak zachwycające. Wygląda na to, że wiele w życiu straciłem.

To pan pierwszy raz widzi Tatry? – dopytywałam z niedowierzaniem.

– Żaden ze mnie pan, Mirek jestem – przedstawił się i odpowiedział – tak, po raz pierwszy. Synowie namówili mnie na ten wyjazd, żebym przestał bez przerwy myśleć o zmarłej żonie. 

Nagle poczułam do niego ogromną sympatię

Rozumiałam bardzo dobrze, przez co mógł przechodzić.

– Znam tu wszystko jak własną kieszeń, pomogę ci nadrobić zaległości w odkrywaniu górskich klimatów – zaoferowałam.

Byłam przekonana, że spokojny i wyciszony Mirek to doskonały towarzysz wspólnych wycieczek po tatrzańskich szlakach, więc zamierzałam pokazać mu wszystko, co wydawało mi się w nich najpiękniejsze i jedyne w swoim rodzaju. Chodziliśmy na wycieczki co dzień i spędzaliśmy tak czas od rana do wieczora. To zaniepokoiło moją przyjaciółkę.

– Gdzie ty znikasz sama na całe godziny? – spytała z miną zagniewanego rodzica.

– Wcale nie sama, mam miłe towarzystwo – odparłam spokojnie. – Mówiłam ci już, pokazuję Mirkowi Tatry.

– Aaaaa, rozumiem – powiedziała Duśka bardzo znaczącym tonem, a mnie zrobiło się trochę wstyd. – No to się nie wtrącam! – rzuciła zawadiacko, puszczając do mnie oko.

– Nic z tych rzeczy – zaczęłam się szybko tłumaczyć, ale nie bardzo wiedziałam, co mogłabym powiedzieć.

Tymczasem Duśka rzuciła nagle:

– Muszę już lecieć. Pa! – i zniknęła.

Nie miałam sobie nic do zarzucenia, przecież nie szukałam romansu, po prostu spędzałam z kimś mile czas. Potem pożegnamy się i każdy wyjedzie w swoją stronę. Z czystym sumieniem wiernej żony poszłam na kolejny spacer, nazajutrz na następny i jeszcze jeden, aż nastała pora powrotu – jak zwykle o wiele za szybko.

Cóż, miłe chwile zawsze mijają zbyt prędko

Kiedy przyszło się żegnać, z niedowierzaniem spostrzegłam, jak trudno mi rozstać się z Mirkiem. Widziałam, że czuje to samo. Przyjaciółka i jej mąż kręcili się przy walizkach, pakując cały nasz dobytek, a mnie wszystko leciało z rąk. Do pokoju ktoś zapukał. Otworzyłam, w drzwiach stał Mirek z desperackim wyrazem twarzy.

Majeczko, zapraszam cię serdecznie do mnie nad jeziora – Duśka z Waldkiem nagle zatrzymali się w bezruchu i poczułam na sobie ich wzrok.

A Mirek próbował ciągnąć dalej, choć szło mu to opornie:

– Chciałem... to jest... chciałem powiedzieć, że... – czekałam cierpliwie, aż wykrztusi to z siebie, czułam, jak przyjaciele wstrzymali oddech i w końcu nie wytrzymałam.

– Bardzo chętnie – powiedziałam najbardziej oficjalnie, jak mi się udało – dawno nie byłam na Mazurach – za plecami usłyszałam dwa westchnienia ulgi.

Dorzuciłam jeszcze:

I niech sobie myślą, co chcą!

I tak wprost spod szczytów Tatr wylądowałam w krainie jezior w drewnianym domku mojego nowego znajomego. Teraz on oprowadzał mnie po swoich ulubionych miejscach, opowiadając często miejscowe legendy i pokazując ukryte wśród roślin, niedostępne dla zwykłych turystów zakamarki. Któregoś dnia zabrał mnie łódką na sam środek jeziora. Zawsze bałam się głębokiej wody, nigdy nie byłam aż tak daleko od brzegu, ale przy Mirku strach ulotnił się gdzieś i poczułam się bezpieczna. Wieczorami siadamy przy niewielkim kominku, popijając gorącą herbatę z miodem z jego pasieki.

Zazwyczaj wtedy po prostu milczymy, patrząc tylko na tańczące ogniki. Nie zawsze słowa są potrzebne. Oboje przecież lubimy spokój i ciszę. Zastanawiam się, czy nie pora wrócić już do domu, ale nie mam po co się tam spieszyć. Jeszcze tu zabawię, bo już wiem, że Mirek jest kimś więcej niż nowym znajomym. Mam jeszcze przed sobą trochę życia, dobrze byłoby spędzić je wraz z bratnią duszą u boku. W samotności nie ma nic dobrego. 

Czytaj też:
Małgorzata Socha ukrywa swojego męża przed mediami? „Nie jest osobą publiczną i nie chce się pokazywać”
Sandra Kubicka o zerwanych zaręczynach. Wyznała, dlaczego odwołała ślub miesiąc przed ceremonią
Katarzyna Figura o relacji z Dodą: „Bywało różnie”

Redakcja poleca

REKLAMA