Wprowadzony jakiś czas temu zakaz spotykania się w więcej niż dwie osoby przypomniał mi znane powiedzenie, że „dwoje to para, a troje to już tłum”. Wróciłem pamięcią do wydarzeń sprzed roku, kiedy Emilia i ja zaczęliśmy wspominać o tym, że może warto było razem zamieszkać, żeby tak do siebie nie biegać przez pół miasta.
Miasto niby niewielkie, a spacery zdrowe, ale po prostu marzyłem, żeby robić ukochanej codziennie śniadanie, gotować dla niej, siedzieć do później nocy przy kominku…
Tyle że moja ukochana miała syna, który z nią mieszkał. Młodzieniec ów miał, kiedy poznałem jego piękną matkę, lat dwadzieścia sześć i właśnie kończył studia, które jakoś mu się ciągnęły w czasie, bo zmieniał kierunek, zrobił sobie przerwę i ogólnie się nie spieszył z pójściem do pracy.
Dwa lata później nadal mieszkał z matką, a na nieśmiałe pytania, kiedy pójdzie na swoje, wylewał listę żalów, że to nie takie proste, bo kredyty, bo rząd, bo rynek pracy i nie wiadomo co jeszcze. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem do lubej:
– Musimy zdecydować, co dalej. Mikołaj ma prawie trzydziestkę, ile on tak będzie mieszkał z tobą?
Emilia wiedziała, że miałem rację
Oczywiście mogliśmy oboje zamieszkać u mnie, ale to było o tyle bez sensu, że ukochana pracowała w urzędzie pocztowym, który mieścił się dosłownie dwie minuty piechotą od jej domu, do tego miała dwa duże psy, które u niej biegały po ogródku, a u mnie musiałyby się męczyć w bloku. A za wynajem mojego lokum mogliśmy dostać ładną sumkę, która po roku pozwoliłaby nam na spędzenie przyjemnych wakacji.
Mikołaj niby szukał pracy, ale po stosunkach międzynarodowych raczej trudno o pracę w zawodzie w niewielkim miasteczku, natomiast wszystko inne było „poniżej jego kwalifikacji”.
– Dom jest dość duży dla nas trojga – powiedziała w końcu Emilia, kiedy stało się jasne, że chłopak nie spieszy się do wyprowadzki. – On ma górę, my będziemy mieszkać na dole. Jakoś się dogadacie.
I tak wprowadziłem się do swojej partnerki. Byłem szczęśliwy, bo po pierwszym, dramatycznie nieudanym małżeństwie wreszcie byłem z kobietą, która dawała mi ciepło, zainteresowanie i którą mogłem się opiekować tak, jak tego pragnąłem.
Niestety, dość szybko okazało się, że mam pod opieką nie tylko Emilię – do czego przecież dążyłem – ale też jej dorosłego syna.
Żeby przygotować coś oryginalnego, jeździłem po zakupy do delikatesów po specjalne sosy, sery czy przyprawy. Nie były to tanie rzeczy, ale nie żałowałem na to, bo Emilia zawsze doceniała nowe potrawy, które jej serwowałem.
Raz zaplanowałem kaczkę z granatem i migdałami. Granatów szukałem w czterech różnych sklepach, ale w końcu przywiozłem. Rano w dniu zaplanowanego obiadu zorientowałem się, że oba granaty zostały w nocy zjedzone, a skórki wylądowały w koszu.
Widziałem, że to dla niej trudny temat
– Mikołaj? – poszedłem na górę z niedobrym podejrzeniem. Zapukałem do pokoju chłopaka. – Hej! Zjadłeś granaty?
– Ta, a co? – otworzył mi, ziewając, w piżamie, chociaż dochodziła jedenasta. – Nie wiedziałem, że nie wolno.
Pokłóciłem się z nim wtedy. Starałem się wyjaśnić, że jeśli czegoś sam nie kupił, to powinien zapytać, czy wolno mu to wziąć, bo mogę na przykład planować egzotyczną kolację. Naburmuszył się, że nie sądził, iż we własnym domu ma pytać o pozwolenie na jedzenie. Zszedłem na dół wściekły.
Kaczka tego dnia wystąpiła w towarzystwie swojskiej żurawiny, ale problem powtórzył się kilka dni później. Tym razem z lodówki zniknęła cała szynka, którą kupiłem. Mikołaj wyjadł bez chleba pół kilo wędliny, dla nas został tylko zatłuszczony papier, którego nawet nie raczył wyrzucić. Tym razem poprosiłem Emilię, żeby ustawiła go do pionu.
– Rozmawiałaś z nim? – zapytałem wieczorem.
Potwierdziła, ale widziałem, że to dla niej niewygodny temat. Wciąż widziała w swoim synu małego chłopca, którym trzeba się opiekować.
Wiedziałem, że wychowywała go sama, od kiedy skończył trzy lata i jego ojciec zmarł na raka. Biedactwo, miała tylko jego, więc normalne było, że na niego chuchała i dmuchała. Ale… cóż, ja poznałem ją, kiedy jej syn był dorosły, więc nie można powiedzieć, że „pisałem się na pannę z dzieckiem”.
Mikołaj naprawdę zachowywał się jak dziecko
Wielkie, rozpieszczone dziecko, które uważało, że jest u siebie i wszystko mu się należy! Kolejna awantura wybuchła, gdy zorientowałem się, że Mikołaj korzysta bez skrępowania z moich kosmetyków. A odkryłem to w momencie, kiedy musiałem się szybko ogolić przed rozmową z szefową i okazało się, że po mojej piance do golenia została pusta puszka.
– Mikołaj! – ryknąłem w górę schodów.
Chyba najbardziej denerwujące było to, że chłopak zupełnie nie poczuwał się do winy. Z rozbrajającą szczerością wyznał, że sądził, że jeśli coś stoi na półce, to jest do użytku ogólnego. Na spotkanie poszedłem nieogolony i podenerwowany. Szefowa oczywiście zwróciła uwagę na obie te rzeczy.
– Mirek, uczysz kursantów, musisz się dobrze prezentować – wytknęła mi. – I nie możesz emanować taką nerwowością! Co się w ogóle ostatnio z tobą dzieje? Miałam już dwie skargi, że jesteś niecierpliwy, i jedną, że z kolei nieobecny myślami. Hm?
Lubiłem pracę instruktora nauki jazdy i nie chciałem jej stracić. Postawiłem więc na szczerość i powiedziałem szefowej, jaką mam sytuację życiową.
– Więc chłopak ma dwadzieścia osiem lat, nie zarabia, mieszka na koszt twój i matki i nie zamierza się wyprowadzić? – podsumowała. – Rany, Miruś, trzeba coś z tym zrobić, bo za chwilę będziesz kłębkiem nerwów!
Uknuliśmy intrygę, jak się go pozbyć
Lubiłem Małgośkę. Założyła szkołę nauki jazdy dziesięć lat wcześniej i tak jej wyrobiła markę, że nikt nie chciał się uczyć jeździć u konkurencji. Reklamowała nas jako najcierpliwszych i najsympatyczniejszych instruktorów w województwie, więc nie dziwne było, że martwiła się stanem moich nerwów.
Rozmawialiśmy długo i w końcu Małgośka zaproponowała mi udział w iście szatańskim planie. Jego sednem był… grill u niej, na który zaprosiła mnie z rodziną.
– Serio? Ja też mam iść? – Mikołaj się ucieszył. – Fajnie, będzie dobre żarcie!
Jedzenie rzeczywiście było pyszne, ale chyba nie ono najbardziej przypadło Mikołajowi do gustu.
– Widziałeś? – szepnęła do mnie Emilia, która była wtajemniczona w plan. – Chyba działa! Rozmawiają od dwóch godzin!
Chodziło o siostrzenicę Małgośki, dziewczynę w wieku Mikołaja, która właśnie śmiała się z jego żartu i karmiła go grillowaną karkówką. Justyna była świetną dziewczyną i nie dziwiło mnie, że syn Emilii się nią z miejsca zauroczył. Jej z kolei podobało się, że to pan magister i studiował w mieście, do którego chciała wyjechać.
– Zawsze była ambitna – powiedziała szefowa po tym grillu. – Chce się stąd wyrwać, zaczepić w mieście, zrobić karierę, kiedyś mieć własny biznes jak ja.
– No to nie wiem, co widzi w Mikołaju… – zwątpiłem w powodzenie tego planu. – On w ogóle nie jest ambitny. Wystarcza mu siedzenie cały dzień w pokoju i fantazjowanie, że kiedyś znajdzie pracę…
Wystarczyło trochę nim pokierować
Szybko jednak okazało się, co Justyna widziała w Mikołaju. Najwyraźniej: potencjał. Chłopak ani się obejrzał, a zaczęła mu szukać pracy w mieście. Ale nie w naszym wojewódzkim, tylko w Warszawie!
Zmusiła go, żeby poprawił swoje CV i odpowiedział na wszystkie oferty, które dla niego znalazła. Chłopak stracił dla niej głowę i zrobiłby wszystko, byle jej nie stracić. Kiedy więc w końcu ktoś mu zaproponował staż w międzynarodowej korporacji, nie miał wyboru: musiał przyjąć ofertę.
Justynie zajęło cztery miesiące to, co nie udało się jego matce przez dziesięć lat: przekonała Mikołaja, że jest dorosłym facetem i powinien wziąć za siebie odpowiedzialność. Oczywiście pojechała do Warszawy razem z nim. Z jej obrotnością i urokiem osobistym natychmiast znalazła sobie pracę. Wynajęli kawalerkę, trzy miesiące później Mikołaj dostał etat.
Dzisiaj jest szczęśliwy, rozwija się, myśli o studiach podyplomowych i kredycie na mieszkanie. Jego ukochana pracuje na awans i myśli o otwarciu własnego butiku w przyszłości, a on jest dumny z jej przedsiębiorczości i zakochany w niej po uszy. Oczywiście nie ma pojęcia, że jego spotkanie z Justyną było efektem małej intrygi.
– Hej, wolę myśleć o sobie nie jako intrygantce, tylko swatce – roześmiała się Małgośka.
Planujemy kolejnego grilla, kiedy to będzie bezpieczne. Tym razem chcemy poznać mojego rozwiedzionego brata z jej samotną koleżanką. Ciekawe, czy i tym razem się uda!
Czytaj także:
„Syn lokalnego ważniaka po pijaku przejechał mi córkę. Sąd go uniewinnił, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce”
„Poprosił mnie o rękę mężczyzna, którego nie kocham. Według mamy muszę się zgodzić, bo mam 32 lata i nie mogę wybrzydzać”
„Zawistna sąsiadka zgłosiła do urzędu, że urządzam sobie w ogródku >>samowolę budowlaną<<. O mały włos, a dostałabym karę”