„20 lat czekałem, żeby zdobyć moją szczenięcą miłość. Pani profesor była zakazanym owocem, po który w końcu sięgnąłem”

Mężczyzna, który odnalazł miłość fot. Adobe Stock, Rido
„Byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem ją siedzącą przy stole. Wyglądała oszałamiająco! Nie przypuszczałem, że na jej widok poczuję coś podobnego jak 20 lat wcześniej. Dojrzała kobieta, pewna siebie i świadoma własnej urody. Czego chcieć więcej?”.
/ 29.03.2022 21:01
Mężczyzna, który odnalazł miłość fot. Adobe Stock, Rido

Nie przypuszczałem, że na jej widok poczuję coś podobnego jak dwadzieścia lat wcześniej. Prawdę mówiąc, w ogóle o tym nie myślałem, bo nawet nie wiedziałem, czy przyjęła zaproszenie na jubileuszowe spotkanie mojego rocznika.

Byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem ją siedzącą przy stole, roześmianą i najwyraźniej zadowoloną z życia. Wyglądała oszałamiająco! Ile mogła mieć dzisiaj lat? Wtedy była młodą doktorantką, ze cztery lata starszą od nas. Czyli teraz nie skończyła jeszcze pięćdziesiątki. Ale i tak wyglądała młodziej. Zagapiłem się i do rzeczywistości przywołało mnie dopiero szturchnięcie Rajmunda.

– Co z tobą, ducha zobaczyłeś?

– Nie, nie – odparłem niezbyt przytomnie.

– Taaa… – mruknął. – Stara miłość nie rdzewieje, co? Nawet taka niespełniona.

Czy zawsze musiał być taki cholernie przenikliwy, a w dodatku zabójczo szczery?

– Daruj sobie, co? – syknąłem. – W ogóle wiesz, o czym ty mówisz?

– Wiem, wiem! – zaśmiał się. – Wszyscy wtedy wiedzieli. Zresztą, nieważne. Dobra, stary, to gdzie siadamy?

– Gdziekolwiek – wzruszyłem ramionami.

Najchętniej usiadłbym obok niej, ale tam już zrobiło się ciasno. Była bardzo w porządku jako wykładowczyni, więc nawet po latach nie narzekała na brak popularności. Pomyślałem, że kiedy zaczną się tańce, będzie okazja się do niej zbliżyć, a potem może nawet przysiąść. Spojrzeć na nią z bliska. W życiu bym nie pomyślał, że mój zgubny nałóg ułatwi mi działanie.

Jednak świat bywa pełen niespodzianek

– Czy tutaj nikt normalnie nie pali? – spytała, kiedy poruszaliśmy się powoli w rytm starego przeboju z lat osiemdziesiątych.

– Wszyscy biegają z tymi z e-papierosami.

– Ja palę normalnie – odparłem. – Wprawdzie niezbyt dużo, ale wolę prawdziwy dym niż to oszukiwanie.

– Tak? – ucieszyła się. – To może wyjdziemy na papieroska? Ale trzeba iść do parku, bo w budynku jest zakaz, a sama o tej porze trochę się obawiam…

Księżyc świecił romantycznie. Gwiazdy połyskiwały, pogoda, mimo późnej jesieni, była wprost idealna na wieczorne spacery. Ruszyliśmy wolno parkową alejką.

– Bardzo proszę, pani doktor… – podałem jej ogień, a ona zaciągnęła się.

Poszedłem w jej ślady. Przez chwilę paliliśmy w milczeniu. Była jeszcze bardziej atrakcyjna niż dwadzieścia lat temu. Dojrzała kobieta, pewna siebie i świadoma własnej urody. Wysokie obcasy, zgrabne łydki, zwiewna sukienka za kolana, podkreślająca figurę… Wciąż czułem się onieśmielony.

– Gdzie pan pracuje… – zaczęła, ale urwała, bo ja w tej samej chwili wypaliłem:

– Wie pani, że na studiach…

– Niech pan mówi! – zaśmiała się.

Musiałem zebrać się w sobie jeszcze raz.

– Wie pani, że na studiach kochałem się w pani? – powiedziałem i natychmiast poczułem się jak ostatni idiota.

Spodziewałem się, że skwituje to śmiechem, i nie pomyliłem się. Ale skoro już zacząłem, postanowiłem brnąć dalej, choć wiedziałem, że robię z siebie błazna.

– Zabrakło mi wtedy odwagi… – zacząłem i urwałem, nie wiedząc, jak się wysłowić.
Na szczęście pomogła mi.

– Wiem, wiem – uśmiechnęła się. – Trudno było tego nie zauważyć. Ale wtedy i tak nic by z tego nie wyszło. Ja byłam wykładowczynią, a pan studentem. Tak się nie robi. A poza tym miałam wtedy męża…

Z treści jej wypowiedzi i tonu wynikało, że w innych okolicznościach nie miałaby chyba nic przeciwko temu, żeby…

– Po wszystkich tych latach jest pani jeszcze piękniejsza niż wtedy – oznajmiłem.

– Och, przesadza pan! – zaśmiała się znowu. – Ale dziękuję. To bardzo miłe słowa.

– Na pewno nie przesadzam – odparłem. – Jest pani jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem w całym moim życiu.

Czułem suchość w ustach. Czekałem, aż pani doktor mnie zbędzie.

– Naprawdę? – przekrzywiła głowę w przekornym geście. – Jestem starsza…

– Wiek nie ma tu nic do rzeczy! Jest pani jeszcze bardzo młoda…

Widziałem, że się lekko skrzywiła, wzrok jej stwardniał i chciała powiedzieć coś ostrego, ale wtedy podeszli do nas dwaj dresiarze. Po ich minach od razu poznałem, że nie skończy się pokojowo. Najpierw zażądali papierosów, a potem naszych komórek i portfeli.

Obejrzałem się na hotel, jednak przed wejściem oddalonym o dobre pięćdziesiąt metrów nie dostrzegłem nikogo. Gdybym był sam, po prostu rzuciłbym się do ucieczki, ale przecież pani doktor nie byłaby w stanie urwać się tym gorylom. Tym bardziej że zaczęli się nią interesować.

– Co, lalka? Zabawimy się, nie? To twój szczęśliwy wieczór! – zarechotał obleśnie ogolony na łyso typek.

Drugi sięgnął do kieszeni dresów. Wiedziałem, że nie ma na co czekać. Kiedy wyciągnie nóż, sprawy przybiorą koszmarny obrót. Toteż nie czekałem. Kopnąłem go w rękę ukrytą w kieszeni. Koleś zawył, kiedy coś chrupnęło. Drugi kopniak trafił go dość precyzyjnie w tak zwane klejnoty, co na pewien czas całkowicie wyeliminowało typka z gry.

Drugi z miejsca rzucił się na mnie i to był jego błąd. Gdyby miał odrobinę oleju w głowie, chwyciłby kobietę i zaszantażował mnie, przykładając jej nóż do gardła. Ale był zwyczajnym idiotą, dlatego skoczył w moją stronę. Trzymał broń fachowo, krótkie ostrze połyskiwało w świetle latarni.

– Zdechniesz! – warknął.

Walka z uzbrojonym przeciwnikiem, zaprawionym w takich awanturach, tylko na filmach wygląda łatwo i widowiskowo. Nóż potrafi zadać błyskawicznie straszliwe rany. Żałowałem, że nie mam na sobie ulubionej skórzanej kurtki, ale musiałem dać sobie radę z tym, w co byłem ubrany.

Cofnąłem się o krok, jednym ruchem ściągnąłem marynarkę, chwyciłem ją za kołnierz, a kiedy bandzior zrobił zamach, trzasnąłem ubraniem w kostropatą gębę. Miałem szczęście – jakiś fragment materiału uderzył go prosto w lewe oko. Odruchowo odskoczył, a ja znów machnąłem, tym razem blokując rękę, w której trzymał nóż.

To były ostatnie chwile drogiej marynarki, ale dzięki temu nie moje. Po chwili bandzior, pozbawiony oręża i krwawiąc z rozbitych ust, zmykał w ciemność. Jego kompan pozbierał się jako tako i pokuśtykał za nim, bluzgając wniebogłosy. Odwróciłem się do pani doktor.

Jej twarz bez makijażu była taka piękna! 

– O czym to rozmawialiśmy? – spytałem. 

– Już dobrze – mruknęła, a w jej oczach nie widziałem niechęci, tylko podziw. – Udało się panu. Zrobił pan na mnie wrażenie.

Uśmiechnąłem się.

– Już wiem, skończyliśmy na tym, że jest pani najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem.

– Przedtem twierdził pan, że jedną z najpiękniejszych – zaśmiała się.

Widziałem, że jeszcze drży po przeżytym strachu, pokrywa nonszalancją stres.

– Rozmyśliłem się – odparłem szczerze. – Jednak najpiękniejszą.

Obudził mnie delikatny powiew wiatru, wpadający przez otwarte okno. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią. Jej twarz bez makijażu była taka piękna! Kobiecie w tym wieku drobne zmarszczki tylko dodają charakteru i uroku.

– Pani doktor – dotknąłem jej ramienia.

– Chyba pora wstawać…

Przeciągnęła się i spojrzała na mnie.

– Jeszcze chwilkę… – mruknęła.

Wyglądała tak pociągająco, że jednak zostaliśmy w łóżku na tę chwilę. Dłuższą chwilę. Jan Sztaudynger napisał kiedyś, że kobiecie trzeba trzy razy powiedzieć, że jest piękna, aby za pierwszym razem podziękowała, za drugim uwierzyła, a za trzecim wynagrodziła.

W moim wypadku wystarczyły dwa razy. Choć trzeba przyznać, że bardzo pomogły mi okoliczności… Mylicie się jednak, jeśli myślicie, że tamtej nocy wylądowałem w łóżku z panią doktor, chociaż nie miałbym nic przeciwko takiemu rozwojowi wydarzeń. To stało się dopiero
po wielu długich tygodniach.

Zaczęliśmy się spotykać. W każdy weekend wsiadałem w samochód i pędziłem ponad dwieście kilometrów, aby się z nią zobaczyć. Uparcie nazywałem ją panią doktor, chociaż niedawno została profesorem, a ona lubiła się ze mną droczyć, określając mnie mianem „studencika”. Czasem też mówiła do mnie „mój wybawco”.

Szczerze mówiąc, kiedy przypomnę sobie jej minę w parku, tuż przed tym, nim podeszli do nas ci dwaj, zastanawiam się, czy nie powinienem ich odnaleźć i postawić im dużej wódki. Bo coś mi się zdaje, że moja ukochana zamierzała mi wówczas dać kosza, ale to, co się stało, wpłynęło na jej decyzję.

Czytaj także:
„Moja nastoletnia córka spadła z konia. Ten wypadek nigdy by się nie wydarzył, gdyby nie dwóch bezmyślnych mężczyzn”
„Mąż wpadł w szał, kiedy dowiedział się, że chcę zapisać syna na lekcje tańca, bo uznał, że to niemęskie”
„W pensjonacie źle zapisali naszą rezerwację. W ramach przeprosin umieścili nas… w nawiedzonym domku z dzieckiem”

Redakcja poleca

REKLAMA