Nie przypuszczałem, że na jej widok poczuję coś podobnego jak dwadzieścia lat wcześniej. Prawdę mówiąc, w ogóle o tym nie myślałem, bo nawet nie wiedziałem, czy przyjęła zaproszenie na jubileuszowe spotkanie mojego rocznika.
Byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem ją siedzącą przy stole, roześmianą i najwyraźniej zadowoloną z życia. Wyglądała oszałamiająco! Ile mogła mieć dzisiaj lat? Wtedy była młodą doktorantką, ze cztery lata starszą od nas. Czyli teraz nie skończyła jeszcze pięćdziesiątki. Ale i tak wyglądała młodziej. Zagapiłem się i do rzeczywistości przywołało mnie dopiero szturchnięcie Rajmunda.
– Co z tobą, ducha zobaczyłeś?
– Nie, nie – odparłem niezbyt przytomnie.
– Taaa… – mruknął. – Stara miłość nie rdzewieje, co? Nawet taka niespełniona.
Czy zawsze musiał być taki cholernie przenikliwy, a w dodatku zabójczo szczery?
– Daruj sobie, co? – syknąłem. – W ogóle wiesz, o czym ty mówisz?
– Wiem, wiem! – zaśmiał się. – Wszyscy wtedy wiedzieli. Zresztą, nieważne. Dobra, stary, to gdzie siadamy?
– Gdziekolwiek – wzruszyłem ramionami.
Najchętniej usiadłbym obok niej, ale tam już zrobiło się ciasno. Była bardzo w porządku jako wykładowczyni, więc nawet po latach nie narzekała na brak popularności. Pomyślałem, że kiedy zaczną się tańce, będzie okazja się do niej zbliżyć, a potem może nawet przysiąść. Spojrzeć na nią z bliska. W życiu bym nie pomyślał, że mój zgubny nałóg ułatwi mi działanie.
Jednak świat bywa pełen niespodzianek
– Czy tutaj nikt normalnie nie pali? – spytała, kiedy poruszaliśmy się powoli w rytm starego przeboju z lat osiemdziesiątych.
– Wszyscy biegają z tymi z e-papierosami.
– Ja palę normalnie – odparłem. – Wprawdzie niezbyt dużo, ale wolę prawdziwy dym niż to oszukiwanie.
– Tak? – ucieszyła się. – To może wyjdziemy na papieroska? Ale trzeba iść do parku, bo w budynku jest zakaz, a sama o tej porze trochę się obawiam…
Księżyc świecił romantycznie. Gwiazdy połyskiwały, pogoda, mimo późnej jesieni, była wprost idealna na wieczorne spacery. Ruszyliśmy wolno parkową alejką.
– Bardzo proszę, pani doktor… – podałem jej ogień, a ona zaciągnęła się.
Poszedłem w jej ślady. Przez chwilę paliliśmy w milczeniu. Była jeszcze bardziej atrakcyjna niż dwadzieścia lat temu. Dojrzała kobieta, pewna siebie i świadoma własnej urody. Wysokie obcasy, zgrabne łydki, zwiewna sukienka za kolana, podkreślająca figurę… Wciąż czułem się onieśmielony.
– Gdzie pan pracuje… – zaczęła, ale urwała, bo ja w tej samej chwili wypaliłem:
– Wie pani, że na studiach…
– Niech pan mówi! – zaśmiała się.
Musiałem zebrać się w sobie jeszcze raz.
– Wie pani, że na studiach kochałem się w pani? – powiedziałem i natychmiast poczułem się jak ostatni idiota.
Spodziewałem się, że skwituje to śmiechem, i nie pomyliłem się. Ale skoro już zacząłem, postanowiłem brnąć dalej, choć wiedziałem, że robię z siebie błazna.
– Zabrakło mi wtedy odwagi… – zacząłem i urwałem, nie wiedząc, jak się wysłowić.
Na szczęście pomogła mi.
– Wiem, wiem – uśmiechnęła się. – Trudno było tego nie zauważyć. Ale wtedy i tak nic by z tego nie wyszło. Ja byłam wykładowczynią, a pan studentem. Tak się nie robi. A poza tym miałam wtedy męża…
Z treści jej wypowiedzi i tonu wynikało, że w innych okolicznościach nie miałaby chyba nic przeciwko temu, żeby…
– Po wszystkich tych latach jest pani jeszcze piękniejsza niż wtedy – oznajmiłem.
– Och, przesadza pan! – zaśmiała się znowu. – Ale dziękuję. To bardzo miłe słowa.
– Na pewno nie przesadzam – odparłem. – Jest pani jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem w całym moim życiu.
Czułem suchość w ustach. Czekałem, aż pani doktor mnie zbędzie.
– Naprawdę? – przekrzywiła głowę w przekornym geście. – Jestem starsza…
– Wiek nie ma tu nic do rzeczy! Jest pani jeszcze bardzo młoda…
Widziałem, że się lekko skrzywiła, wzrok jej stwardniał i chciała powiedzieć coś ostrego, ale wtedy podeszli do nas dwaj dresiarze. Po ich minach od razu poznałem, że nie skończy się pokojowo. Najpierw zażądali papierosów, a potem naszych komórek i portfeli.
Obejrzałem się na hotel, jednak przed wejściem oddalonym o dobre pięćdziesiąt metrów nie dostrzegłem nikogo. Gdybym był sam, po prostu rzuciłbym się do ucieczki, ale przecież pani doktor nie byłaby w stanie urwać się tym gorylom. Tym bardziej że zaczęli się nią interesować.
– Co, lalka? Zabawimy się, nie? To twój szczęśliwy wieczór! – zarechotał obleśnie ogolony na łyso typek.
Drugi sięgnął do kieszeni dresów. Wiedziałem, że nie ma na co czekać. Kiedy wyciągnie nóż, sprawy przybiorą koszmarny obrót. Toteż nie czekałem. Kopnąłem go w rękę ukrytą w kieszeni. Koleś zawył, kiedy coś chrupnęło. Drugi kopniak trafił go dość precyzyjnie w tak zwane klejnoty, co na pewien czas całkowicie wyeliminowało typka z gry.
Drugi z miejsca rzucił się na mnie i to był jego błąd. Gdyby miał odrobinę oleju w głowie, chwyciłby kobietę i zaszantażował mnie, przykładając jej nóż do gardła. Ale był zwyczajnym idiotą, dlatego skoczył w moją stronę. Trzymał broń fachowo, krótkie ostrze połyskiwało w świetle latarni.
– Zdechniesz! – warknął.
Walka z uzbrojonym przeciwnikiem, zaprawionym w takich awanturach, tylko na filmach wygląda łatwo i widowiskowo. Nóż potrafi zadać błyskawicznie straszliwe rany. Żałowałem, że nie mam na sobie ulubionej skórzanej kurtki, ale musiałem dać sobie radę z tym, w co byłem ubrany.
Cofnąłem się o krok, jednym ruchem ściągnąłem marynarkę, chwyciłem ją za kołnierz, a kiedy bandzior zrobił zamach, trzasnąłem ubraniem w kostropatą gębę. Miałem szczęście – jakiś fragment materiału uderzył go prosto w lewe oko. Odruchowo odskoczył, a ja znów machnąłem, tym razem blokując rękę, w której trzymał nóż.
To były ostatnie chwile drogiej marynarki, ale dzięki temu nie moje. Po chwili bandzior, pozbawiony oręża i krwawiąc z rozbitych ust, zmykał w ciemność. Jego kompan pozbierał się jako tako i pokuśtykał za nim, bluzgając wniebogłosy. Odwróciłem się do pani doktor.
Jej twarz bez makijażu była taka piękna!
– O czym to rozmawialiśmy? – spytałem.
– Już dobrze – mruknęła, a w jej oczach nie widziałem niechęci, tylko podziw. – Udało się panu. Zrobił pan na mnie wrażenie.
Uśmiechnąłem się.
– Już wiem, skończyliśmy na tym, że jest pani najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem.
– Przedtem twierdził pan, że jedną z najpiękniejszych – zaśmiała się.
Widziałem, że jeszcze drży po przeżytym strachu, pokrywa nonszalancją stres.
– Rozmyśliłem się – odparłem szczerze. – Jednak najpiękniejszą.
Obudził mnie delikatny powiew wiatru, wpadający przez otwarte okno. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią. Jej twarz bez makijażu była taka piękna! Kobiecie w tym wieku drobne zmarszczki tylko dodają charakteru i uroku.
– Pani doktor – dotknąłem jej ramienia.
– Chyba pora wstawać…
Przeciągnęła się i spojrzała na mnie.
– Jeszcze chwilkę… – mruknęła.
Wyglądała tak pociągająco, że jednak zostaliśmy w łóżku na tę chwilę. Dłuższą chwilę. Jan Sztaudynger napisał kiedyś, że kobiecie trzeba trzy razy powiedzieć, że jest piękna, aby za pierwszym razem podziękowała, za drugim uwierzyła, a za trzecim wynagrodziła.
W moim wypadku wystarczyły dwa razy. Choć trzeba przyznać, że bardzo pomogły mi okoliczności… Mylicie się jednak, jeśli myślicie, że tamtej nocy wylądowałem w łóżku z panią doktor, chociaż nie miałbym nic przeciwko takiemu rozwojowi wydarzeń. To stało się dopiero
po wielu długich tygodniach.
Zaczęliśmy się spotykać. W każdy weekend wsiadałem w samochód i pędziłem ponad dwieście kilometrów, aby się z nią zobaczyć. Uparcie nazywałem ją panią doktor, chociaż niedawno została profesorem, a ona lubiła się ze mną droczyć, określając mnie mianem „studencika”. Czasem też mówiła do mnie „mój wybawco”.
Szczerze mówiąc, kiedy przypomnę sobie jej minę w parku, tuż przed tym, nim podeszli do nas ci dwaj, zastanawiam się, czy nie powinienem ich odnaleźć i postawić im dużej wódki. Bo coś mi się zdaje, że moja ukochana zamierzała mi wówczas dać kosza, ale to, co się stało, wpłynęło na jej decyzję.
Czytaj także:
„Moja nastoletnia córka spadła z konia. Ten wypadek nigdy by się nie wydarzył, gdyby nie dwóch bezmyślnych mężczyzn”
„Mąż wpadł w szał, kiedy dowiedział się, że chcę zapisać syna na lekcje tańca, bo uznał, że to niemęskie”
„W pensjonacie źle zapisali naszą rezerwację. W ramach przeprosin umieścili nas… w nawiedzonym domku z dzieckiem”