„Moja nastoletnia córka spadła z konia. Ten wypadek nigdy by się nie wydarzył, gdyby nie dwóch bezmyślnych mężczyzn”

dziewczyna, która kocha jazdę konną fot. Adobe Stock, rkris
Koń Kasi stanął dęba i moja córeczka wystrzeliła z siodła niczym korek z butelki od szampana! Przeleciała w powietrzu i uderzyła twarzą w ziemię tak nieszczęśliwie, że straciła cztery przednie zęby.
/ 25.03.2022 06:38
dziewczyna, która kocha jazdę konną fot. Adobe Stock, rkris

Spojrzałam z dumą na piętnastoletnią córkę. Wyglądała prześlicznie w obcisłym żakiecie z ciemnozielonego aksamitu, który moja siostra uszyła jej z okazji powrotu na treningi. „Moja dzielna amazonka! – pomyślałam o Kasi. – Jak dobrze, że znowu może spełniać swoje marzenia…”.

Przygoda córki z jeździectwem zaczęła się przypadkowo, bo w rodzinie nie mamy takiej tradycji. Ani ja, ani mój mąż nigdy nie siedzieliśmy w siodle, i do głowy by nam nie przyszło sadzać w nim córkę. Ale pewnego razu Kasia pojechała na urodziny do swojej koleżanki.

Rodzina Moniki wyprowadziła się poza miasto i okazało się, że niedaleko ich domu jest stajnia. Dziewczynki poszły tam na spacer, zachwyciły się końmi, a syn właścicieli zaproponował im darmową pierwszą jazdę. Monika nie połknęła bakcyla, a Kasia owszem… Wróciła do domu zachwycona i o niczym innym nie potrafiła już mówić, tylko o koniach.

Początkowo byłam przeciwna jej nowej pasji. I nie chodziło nawet o pieniądze, chociaż to przecież sport dość kosztowny. Trzeba było kupić córce odpowiedni strój i buty do konnej jazdy, no i opłacić jazdy. Przynajmniej na początku, kiedy jeszcze się uczyła jeździć, i nie była zaprzyjaźniona z nikim w stajni. Potem oczywiście została „stajennym pomocnikiem” i może teraz jeździć za darmo w zamian za to, że sprząta boksy i dba o konie.

Bardziej martwiło mnie to, że będzie miała do czynienia z tymi potężnymi zwierzętami, które mnie samą przerażają. Nie wyobrażam sobie, abym mogła dosiąść któregokolwiek z nich! Ja się nawet boję je głaskać, co Kasię zwyczajnie rozśmiesza.

– Mamo, zobacz, jaką koń ma aksamitną skórę. A jakie miękkie i ciepłe chrapy – namawiała mnie nieraz.

Ja jednak miałam w głowie tylko jedną myśl, że to zwierzę mnie zaraz ugryzie albo kopnie. I wolałam się trzymać od niego z daleka. Prawdę mówiąc, czułabym się bardziej komfortowo, gdyby Kasia także zapomniała o koniach, ale to najwyraźniej nie było możliwe. Moja córka najchętniej spędzałaby całe dnie w stajni, i udało mi się wynegocjować z nią jedynie, aby jeździła tam tylko cztery razy w tygodniu.

– Jest przecież szkoła i musisz się uczyć! Nauka to nie przelewki – tłumaczyłam.

Bardzo przeżywała udział w gonitwie

Na szczęście w tym względzie mąż mnie natychmiast poparł i córka musiała się z nami zgodzić, chociaż dość niechętnie. Uwielbiała trenować jazdę i wiedziałam od jej instruktorki, że robi naprawdę szybkie postępy.

– Dzisiaj galopowałam! – chwaliła się z wypiekami na twarzy.

– Skoczyłam przez przeszkodę! – informowała dwa miesiące później.

– Wspaniale, ale czy to bezpieczne? – niepokoiłam się.

– Mamo, nie przesadzaj! Nic mi się nie stanie! – wzruszała ramionami.

– Ale jak spadniesz z konia…

– Już spadłam, i to nieraz! – informowała mnie. – Trenerka mnie nauczyła, jak to robić bezpiecznie, takie rzeczy także trzeba wiedzieć.

„Pewnie ma rację” – myślałam, ale w moim sercu gościł niepokój; i nie chciał zniknąć, mimo że mijały miesiące, a Kasi nic złego się nie działo. Przeciwnie, wydarzały się dobre rzeczy, jak chociażby zeszłoroczna propozycja udziału w hubertusowej gonitwie. To był prawdziwy zaszczyt.

Hubertus jest dorocznym świętem myśliwych i jeźdźców, obchodzonym w okolicy 3 listopada, czyli imienin patrona, świętego Huberta. Jego ważnym elementem jest gonitwa za lisem. „Lis” to w tym wypadku jeździec, który wygrał gonitwę rok wcześniej. Ucieka z lisią kitą przyczepioną do lewego ramienia, a każdy z goniących stara się ją pochwycić i zerwać. Ten, któremu się uda ta niełatwa sztuka, zostaje ogłoszony zwycięzcą, królem polowania i rok później to on ucieka jako „lis”.

Kasia bardzo przeżywała udział w tej gonitwie

– Myślisz, mamo, że mam szansę wygrać?! – emocjonowała się Kasia.

– Na pewno, skarbie. Dobrze jeździsz i masz w życiu szczęście, które także jest ważne – pogłaskałam córkę po policzku.

Pamiętam, jak się uśmiechnęła, odsłaniając swoje równe białe zęby…

„Jest taka śliczna – pomyślałam po raz setny. – Nawet jeśli się jej nie uda wygrać, to przynajmniej będzie się dobrze bawić”. A zabawa szykowała się naprawdę przednia. Obchodom Hubertusa towarzyszył piknik z prawdziwym myśliwskim bigosem. Jego zapach roznosił się nad łąką, na której rozstawiono namioty. Było mnóstwo ludzi, wszyscy w doskonałych humorach, podekscytowani.

Odtrąbiono początek gonitwy i najpierw „lis” zaczął uciekać. Grupa myśliwych dała mu fory, po czym ruszyła w pogoń. Wiedziałam, że cały bieg potrawa co najmniej godzinę, zaś jego trasa będzie prowadziła przez okoliczne łąki i lasy. 

Została ściśle wytyczona, a jeźdźcy poznali ją wcześniej, żeby się nigdzie nie zgubić. Oczywiste było nawet dla mnie, osoby niezbyt obeznanej z hubertusowymi zwyczajami, że na koniec cała grupa z „lisem” na czele wróci na łąkę, na której rozstawiono namioty, i finał, czyli zerwanie lisiej kity z ramienia, rozegra się na oczach widzów. Czekałam więc coraz bardziej niecierpliwie na zakończenie.

Konie zostały spłoszone

Bardzo chciałam zobaczyć Kasię jadącą konno, w galopie. Musiałam przyznać, że na koniu moja smukła i wysoka córka prezentowała się wyjątkowo pięknie. Pamiętam, że gdy tak czekaliśmy, to w którymś momencie skrajem łąki przejechały dwa quady. Nie zwróciłam na nie większej uwagi, po prostu złapałam je kątem oka, zajęta smakowaniem pysznego bigosu.

Kiedy kilkadziesiąt minut później w tym samym miejscu pojawił się „lis”, w tłumie zapanowało wyraźne poruszenie. Jeździec kręcił się na skraju lasu, wyraźnie czekając na myśliwych, aby można było rozpocząć ostatni, najbardziej efektowny etap gonitwy. Niestety, oczekiwanie się przedłużało… Tłum zaczynał falować i nieco się niecierpliwić, koń „lisa” także przestępował z nogi na nogę cały czas spięty, aby w odpowiedniej chwili zerwać się do ucieczki, tylko że… nie było przed kim uciekać.

Ciszę oczekiwania przerwał nagle sygnał jadącej karetki, która wjechała do lasu. Nagle stało się jasne, że coś złego musiało się wydarzyć… Poczułam zdenerwowanie.

– Boże, tylko nie moja córka! – błagałam niebiosa, ale nadaremnie.

Kwadrans później już wiedziałam, że to właśnie między innymi Kasia uległa wypadkowi, i znajduje się w karetce razem z drugą koleżanką. Obie dziewczynki zostały ranne podczas fatalnego upadku z koni. Jak to się stało, że dwie doskonałe amazonki spadły na ziemię? Przecież Kasia jechała na swojej ulubionej klaczy, Klarze, którą zna doskonale! Klara jest silna, szybka i posłuszna. Dlaczego więc poniosła? Bo została spłoszona! A przez kogo? Przez te dwa cholerne quady, które bezprawnie wjechały do lasu i wypadały z bocznej ścieżki z dzikim rykiem prosto na grupę jeźdźców!

Koń Kasi stanął dęba i moja córeczka wystrzeliła z siodła niczym korek z butelki od szampana! Przeleciała w powietrzu i uderzyła twarzą w ziemię tak nieszczęśliwie, że straciła cztery przednie zęby. I jej przyjaciółka nie miała szczęścia. Koń nie tylko ją zrzucił, ale w panice po niej przegalopował. Miała złamane trzy żebra i pękniętą śledzionę.

Tych idiotów na quadach oczywiście złapano. Dwaj trzydziestoletni mężczyźni odpowiedzą przed sądem za bezprawny wjazd do lasu i spowodowanie wypadku. Dzięki bardzo kosztownym, nowoczesnym implantom udało się przywrócić Kasi olśniewający uśmiech. Psycholog pomógł jej wrócić do równowagi psychicznej… Wiele nerwów i pieniędzy kosztowało nas doprowadzenie córki do pełni zdrowia. Na szczęście nie musi rezygnować ze swojej pasji.

Czytaj także:
„Boję się powiedzieć mężowi, że chcę rozwodu. Nawet po informacji, że ma dziecko z kochanką nie czułam zazdrości”
„Zięć jeździł sobie w góry i co chwilę biegał na piwo, podczas gdy córka tonęła w pieluchach. Musiałem coś z tym zrobić”
„Gdy brat usłyszał, że mama kogoś ma, wpadł w szał. Zachowuje się jak dzieciak, który jest zazdrosny o mamusię”

Redakcja poleca

REKLAMA