Od kilku dni opłotkami chodzę, żeby ludziom w oczy nie włazić. Mąż siedzi w chałupie, wlewa w siebie kieliszek za kieliszkiem. Normalnie tobym go już dawno przywołała do porządku, ale się nie odzywam. Bo przecież nie dla przyjemności pije, tylko ze wstydu i żalu.
Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu. Marysia oświadczyła przy kolacji, że po maturze zamierza iść na kilka tygodni do pracy, bo chce zarobić na wakacje za granicą.
– Naprawdę? To bardzo ładnie z twojej strony. Planowaliśmy z tatą, że wyślemy cię gdzieś w nagrodę za zdane egzaminy, ale sama wiesz, jak nam teraz ciężko. Odkąd babcia zachorowała, większość pieniędzy idzie na rehabilitację i lekarstwa – westchnęłam.
– Nie przejmujcie się. Zdrowie babci jest ważniejsze niż mój wyjazd – uspokoiła mnie córeczka.
– A masz już coś na oku? W naszej okolicy niełatwo znaleźć sensowne zajęcie… – wtrącił się mąż.
– Dlatego wybieram się do Warszawy! – wypaliła, a ja aż podskoczyłam.
– Tak daleko? Przecież ty tam nikogo nie znasz! – zdenerwowałam się.
– A tam, nie znam. Pamiętasz Ankę, tę, która rok temu wyjechała na studia?
– Tę od Grzelaków?
– Dokładnie. Załatwiła mi pracę na Starówce. W lecie potrzebują kelnerów do kawiarnianych ogródków. Turyści i tak dalej… Codziennie przewija się tam mnóstwo ludzi. A ja dobrze znam angielski i trochę niemiecki.
– A gdzie będziesz mieszkać?
– U niej! Ma bardzo ładny, duży pokój. Dołożę jej trochę do wynajmu. I ona będzie zadowolona, i ja!
– Nigdy nie wyjeżdżałaś sama na tak długo – miałam wątpliwości. – I ta Warszawa. Ludzie mówią, że tam nawet anioły zamieniają się w diabły…
– Oj, mamo, przestań. Przecież jestem już dorosła. Poradzę sobie! A poza tym jesienią i tak wyjadę na studia. Musisz się powoli przyzwyczajać, że mnie nie będzie – uśmiechnęła się. Spojrzałam na Romana. Tylko pokiwał głową.
– Tak, masz rację. Jedź. Tylko obiecaj, że nie wpakujesz się w żadne kłopoty!
Obiecała.
Odszczekaj te oszczerstwa, bo wszystkie zęby stracisz!
Marysia zdała ostatni egzamin 15 maja. Kilka dni później wsiadła w pociąg i ruszyła do Warszawy. Pamiętam, że gdy odprowadzałam ją na dworzec, poczułam jakiś dziwny niepokój. Coś mi w środku mówiło, że nie powinnam jej puszczać, że będą przez to problemy. Ale szybko odpędziłam tę myśl. Wytłumaczyłam sobie, że nawet ptaki wypychają swoje pisklęta z gniazda, by nauczyły się samodzielności, więc i ja muszę to zrobić.
Pomachałam jej na pożegnanie i wróciłam do domu. Gdybym wtedy posłuchała wewnętrznego głosu i wyciągnęła Marysię z pociągu, to nie doszłoby nieszczęścia… Na początku wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Córka dzwoniła do nas prawie każdego dnia. Opowiadała, że świetnie sobie radzi, dostaje wysokie napiwki. Byliśmy z niej tacy dumni! Bo u nas większość jej koleżanek i kolegów w tym czasie włóczyła się po ulicach bez celu lub przesiadywała w knajpie przy rynku. A ona pracowała, dobrze zarabiała.
Wszyscy sąsiedzi zazdrościli nam takiego obrotnego, mądrego i odpowiedzialnego dziecka. Chodziliśmy po miasteczku z podniesionymi głowami. Niestety, do czasu. W naszej miejscowości jest taki zwyczaj, że ludzie zbierają się po mszy przed kościołem i wymieniają najnowsze ploteczki i wiadomości. Ostatniej niedzieli też tak było. Ledwie jednak przekroczyliśmy z mężem próg świątyni, zauważyłam, że wszyscy dziwnie się nam przyglądają.
– Co tam u Marysi? – krzyknął jeden z sąsiadów.
– U Marysi? Bez zmian. Uczciwie i ciężko pracuje – odparłam.
– Słyszycie? Uczciwie i ciężko. He, he, he – roześmiał się.
Inni ochoczo mu zawtórowali.
– Ale o co ci chodzi, Zenek? – zdenerwował się mąż. – A o to, że twoja córeczka gołymi cyckami i dupą przed obcymi facetami świeci – wypalił. Romek aż poczerwieniał.
– Że co? Odszczekaj to zaraz, gadzie jeden, bo jutrzejszego dnia nie doczekasz! – zacisnął pięści. Tamten schował się za drzewo.
– Ty mnie tutaj, Romek, nie obrażaj i cmentarzem nie strasz. Wszyscy ludzie wiedzą, że my, Wasiakowie, nie rzucamy słów na wiatr. Jak mówię, że dupą świeci, to świeci.
– Skąd wiesz? – nastroszył się mąż.
– A od mojego Bartka. Pojechał chłopak do Warszawy na wieczór kawalerski kolegi. Do jakiegoś klubu…
– Mówiłeś, że „Go Go” się ten klub nazywał – wtrąciła żona Zenka.
– No. Bartek wchodzi do środka, a tam Marysia wije się na rurze jak wąż. Cycki na wierzchu, a na biodrach tylko sznurkowa przepaska – opowiadał.
– To na pewno nie ona! – wrzasnęłam.
– Ona, ona. Na sto procent. Bartek specjalnie blisko sceny stanął, żeby się jej dobrze przyjrzeć.
– E tam, pewnie tylko podobna! Ten twój synalek to w każdej dziewczynie Marysię widzi. Nieraz przychodził do niej w konkury, robił maślane oczy. Ale ona go nie chciała – prychnęłam.
– I bardzo dobrze. Gdybym miał taką synową, to musiałbym się pod ziemię ze wstydu zapaść – odparował.
– Uważaj… – aż się gotowałam.
– No co! Jak nie wierzycie, to sami sprawdźcie. Tu jest adres tego klubu. Bartek specjalnie zapisał. Jak się okaże, że to nie wasza córka, to będziecie mogli mi w mordę dać. Tu, przed kościołem, przy wszystkich. I pretensji mieć nie będę. Pasuje? – rzucił.
– Dobra! I miejsce w szpitalu sobie zamawiaj, bo ci Romek tak facjatę przefasuje, że cię żona nie pozna – warknęłam, chowając kartkę do kieszeni. A potem wzięłam męża pod rękę i ruszyliśmy do domu. Byłam pewna, że racja stoi po naszej stronie. Do Warszawy pojechaliśmy po dwóch dniach. W tajemnicy przed córką. Początkowo to nawet chciałam jej opowiedzieć o tej całej aferze, ale mąż mnie powstrzymał. Stwierdził, że chce załatwić sprawę uczciwie. Nawet świadka ze sobą wzięliśmy. Starego Gorczycę. Ludzie bardzo go u nas poważają. Pomyślałam, że jak on zaświadczy, że Marysia w tym klubie nie tańczy, to wszyscy mu uwierzą.
Spojrzałam na Romka. Był biały jak ściana
Klub z zewnątrz nie prezentował się okazale. Ot, zwykły budynek z niewielkim neonem i szybami pomalowanymi na czarno. Ale w środku? Wszędzie roznegliżowane dziewczyny. Na scenie, na barze, przy stolikach. Wyginały się, pokazywały bezwstydnie, co mają! Ale Marysi nigdzie nie było. Stary Gorczyca wszystkie kąty obwąchał, żeby dokładnie sprawdzić.
– No i co, widziałeś naszą córkę? – zapytałam, gdy skończył obchód.
– Nie – przyznał. – Zaświadczysz przed ludźmi?
– Zaświadczę – skinął głową.
– No to Zenek dostanie za swoje…
Wtedy na środek sali wybiegł jakiś facet z mikrofonem w ręce.
– A teraz, panowie, na głównej scenie, nasz najnowszy nabytek. Piękna Maria. Prosto z Podlasia – krzyknął. Odruchowo się obejrzałam i omal nie zemdlałam. W świetle reflektorów stała Marysia. Ubrana w czarne bikini. Podeszła do rury i zaczęła się owijać wokół niej niczym wąż… Spojrzałam na męża. Był biały jak ściana.
– Zabiję gówniarę! – wymamrotał pod nosem i zanim zdołałam złapać go za kołnierz, ruszył w kierunku sceny. Pewnie się domyślacie, co było potem. Mąż zaczął wyzywać córkę od najgorszych i próbował ściągnąć ją ze sceny. Ale ochroniarze byli szybsi. Dopadli go i wywalili na ulicę. Próbowałam go bronić, waląc torebką na oślep, więc mnie też unieruchomili i wyrzucili. Tylko stary Gorczyca wyszedł z tego starcia bez szwanku.
A Marysia? Gdy zobaczyła ojca gramolącego się po schodkach, uciekła za kulisy. I dopiero pół godziny później wyszła do nas na zewnątrz. Ale zamiast przepraszać, kajać się, tłumaczyć, zrobiła nam awanturę. Krzyczała, że nie robi nic złego, że to tylko taniec, że przez nas może stracić pracę, bo właściciel klubu nie lubi takich afer. Byliśmy tak zaskoczeni, że nie odezwaliśmy się ani słowem. A gdy doszliśmy do siebie, to już jej nie było.
Wróciła do klubu owijać się wokół rury…
Od tamtej pory minął tydzień. Mąż pije i odgraża się, że Marysi do chałupy nie wpuści. Córka zresztą wcale nie chce wracać. Dzwoniła do mnie dwa dni temu. Twierdzi, że jest zadowolona ze swojego życia, że tylko w ten sposób może zarobić porządne pieniądze. Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego nam wmawiała, że pracuje w kawiarni, ale tylko się roześmiała.
– A gdybym powiedziała prawdę, to pozwolilibyście mi wyjechać?
– Oczywiście, że nie!
– No to już wiesz dlaczego – odparła.
Ach ta przeklęta Warszawa. Nawet z anioła robi diabła…
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Daria jako 8-latka widziała śmierć swojego brata. Wmówiła sobie, że to ona go zabiła
Marek był 19 lat starszy. Od zawsze mi imponował, ale... gardził mną
Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a to moje przekleństwo