„18 lat ukrywałam przed córką, że jest adoptowana. Gdy Ania odkryła prawdę, wpadła w szał. Teraz nie chce mnie znać"

Matka przepraszająca córkę fot. Adobe Stock, JackF
„Adoptowaliśmy Anię jako maleńką dziewczynkę. Oboje z mężem z miejsca ją bardzo pokochaliśmy. Jej rodzice byli alkoholikami, oddali ją zaraz po urodzeniu. Długo zastanawialiśmy się, czy mówić o tym Ani. Postawiłam na swoim i teraz za to płacę".
/ 28.07.2021 10:26
Matka przepraszająca córkę fot. Adobe Stock, JackF

Ona jest nasza i niczyja inna! – przekonywałam męża, który był za tym, aby małej powiedzieć, że nie jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami. Ja nie chciałam jej o tym mówić. – Po co ją obciążać taką wiedzą? – pytałam.

I w końcu go przekonałam, ustąpił. Ania żyła w nieświadomości, właściwie w przekonaniu, że jest naszą rodzoną córką. Nie mogliśmy mieć własnych dzieci, więc mieliśmy tylko ją, wypieszczoną, wychuchaną jedynaczkę.

Pamiętam, że była w pierwszej klasie, kiedy zadała mi pytanie, dlaczego nie jest do nikogo podobna, ani do nas, ani do dziadków. Zrobiło mi się nagle gorąco.

– Skąd ty masz nagle takie pomysły córeczko? – zapytałam drżącym głosem.

– Bo Jola powiedziała, że córka to musi być podobna do mamy. A ja nie jestem do ciebie podobna – odparła.

– Głupoty gada ta Jola – zdenerwowałam się. – Jesteś podobna do siostry twojej babci Jadzi. Już nie żyje, nie znasz jej.

Okazało się, że mała zaczęła drążyć ten temat, bo zapytała babcię, jak wyglądała jej siostra. Mama jakoś wybrnęła, ale stwierdziła, że należy Ani powiedzieć prawdę, bo wcześniej czy później wszystko wyjdzie na jaw.

Kłopoty zaczęły się w w szkole średniej. Nagle przestała być grzeczną, ułożoną dziewczynką. Szukała sobie przyjaciół wśród tych najbardziej rozrabiających, chodziła z nimi na wagary, zaczęła palić papierosy.

Tak bardzo się bałam, żeby nie zrobiła nic głupiego i nie wplątała się w coś złego. Jednak po dwóch latach, kiedy musiała powtarzać drugą klasę liceum, nasza córeczka uspokoiła się i wrócił jej rozum.

Wzięła się za naukę, więcej siedziała w domu, przestała wagarować. Już miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Straciła rok, trudno. Oby dalej jakoś dała radę.

Jakim sposobem zaczęła podejrzewać, że jest adoptowana do dziś nie mam pojęcia. Zapewne ktoś coś jej powiedział. Ludzie zwykle wiedzą więcej, niż nam się wydaje. W tajemnicy przed nami zaczęła szukać dokumentów i potwierdzenia, że ją adoptowaliśmy.

I znalazła. Głęboko w szufladzie męża, którą otworzyła gwoździem czy czymś podobnym.

Ponieważ Henryk od samego początku był przekonany, że trzymanie w tajemnicy pochodzenia naszej przybranej córki, nie jest dobrym pomysłem, i powinniśmy powiedzieć córce prawdę, zachował wszystkie dokumenty, w których były informacje o pochodzeniu Ani.

Stanęła przed nami tamtego wieczoru, kiedy oglądaliśmy telewizję.

Bez słowa położyła na stoliku zieloną teczkę

W pierwszej chwili nie wiedziałam, co w niej jest. Dopiero, kiedy ujrzałam bladą twarz Henryka, zrozumiałam. A nasza dziewczynka, nie odzywając się ani słowem, patrzyła na nas wyrzutem

– Możecie mi wyjaśnić dlaczego całe życie mnie okłamywaliście? – zapytała w końcu dziwnie spokojnie.

Przeraził mnie ten ton. Wolałabym, żeby płakała, krzyczała, a ona nie, oczy miała zupełnie suche, tylko głos jej drżał.

– To nie tak, Aniu – zaczęłam i urwałam, bo nie miałam pojęcia, co mam jej powiedzieć.

Nie tak? A jak? Nie miałam pojęcia, jak wyjaśnić córce, że tak bardzo chciałam, żeby była tylko moja i ani przez chwilę nie pomyślała o kobiecie, która ją urodziła i od razu oddała. Nie chciałam, żeby świadomość tego, że ktoś ją odrzucił, zaważyła na jej życiu. Intencje miałam jak najlepsze, ale już wiedziałam, że chyba się nie udało. Wyraz twarzy mojej córki był aż nadto wymowny.

– Aneczko, kochanie – Henryk podniósł się z kanapy i chciał przytulić córkę, lecz ona odsunęła się od niego.

– Dlaczego? – powtórzyła z naciskiem.

– Przecież nikt cię nie oszukiwał, córcia – Henryk kierował słowa do Anki, lecz patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby szukał pomocy i wsparcia. A ja milczałam. Nie potrafiłam wykrztusić słowa. Właśnie ziścił się mój największy koszmar.

– Jesteś nasza – ciągnął mąż, improwizując. – Byłaś i zawsze będziesz. Kochamy cię jak nikogo na świecie. Jesteś dla nas najważniejsza… – zapewniał.

– Ale ja mam prawdziwych rodziców! – wybuchła Ania. – Rodziców, których nie znam, bo mnie od nich zabraliście. Podjęliście decyzję za mnie. Za mnie zdecydowaliście, że nie będę nic o nich wiedzieć. A może nawet nie powinnam. Co? Uważacie, że nie powinnam?! – krzyczała.

– Może nie powinnaś – wykrztusiłam i w tym samym momencie pożałowałam.

– Alina! – usłyszałam tylko głos męża, a potem trzaśnięcie drzwi.

Ania wybiegła z domu jak oparzona, nie biorąc ze sobą nawet kurtki.

– A nie mówiłem! – jęknął Henryk.

Późno w nocy zadzwoniła mama z informacją, że Ania jest u niej

– Teraz śpi, ale ma żal i pretensje do wszystkich – powiedziała mama. – Do mnie również. Gdyby mogła pójść gdzieś indziej, to na pewno by jej u mnie nie było – powiedziała nam załamana.

Nie spałam całą noc, a z samego rana pojechałam do mamy. Niestety Anka nie chciała ze mną rozmawiać. Udało mi się namówić ją na powrót do domu, ale w ogóle się do nas nie odzywała. Ani do mnie, ani do Henryka.

Kilka dni później lodowatym tonem oznajmiła nam, że zamierza odnaleźć swoich biologicznych rodziców bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie.

– Henryk, musimy jej to wybić z głowy – próbowałam przekonać męża, ale on tylko smutno na mnie popatrzył.

– Wręcz przeciwnie – odezwał się po chwili zbolałym głosem. – Uważam, że powinniśmy jej pomóc – odparł.

– Oszalałeś, przecież ci ludzie to…

– Nie kończ! – przerwał mi gwałtownie. – Są jacy są, ale to jej rodzina.

– Jak to jej rodzina? – zdenerwowałam się. – A my to co jesteśmy?

– Ona chce ich poznać. I ma do tego prawo. Może jak to się stanie, zrozumie, że chcieliśmy dla niej dobrze – wyjaśnił.

– Może i zrozumie – westchnęłam, ale w głębi duszy nie byłam już taka pewna.

Henryk obiecał córce pomoc w poszukiwaniu jej rodziny. Ja nie potrafiłam się przełamać. Nadal byłam przekonana, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z poszukiwaniem tych ludzi! – wyrwało mi się.

– To my jesteśmy twoimi rodzicami! Razem z ojcem troszczyliśmy się o ciebie. A ty teraz zamierzasz przekreślić wszystkie te lata? – zapytałam.

– Nic nie chcę przekreślać! – wrzasnęła.

Ostatnio, jeśli już się do mnie odzywała, to tylko podnosząc głos.

– Ty zupełnie nic nie rozumiesz! Nigdy nie rozumiałaś. Oszukiwałaś mnie i uważasz, że wszystko jest w porządku. Nawet nie potrafisz przyznać się do błędu!

Chyba właśnie straciłam córkę – pomyślałam przerażona.

Nie dowiedziałabym się pewnie, że Anka ma już adres biologicznych rodziców, gdyby Henryk mi tego nie powiedział. Nasza córka obwiniała mnie już za wszystko. Z ojcem rozmawiała, razem jeździli do domu dziecka, z którego wzięliśmy Anię, i do ośrodka adopcyjnego.

Miałam do niego o to wielki żal, bo uważałam, że gdyby jej nie pomagał, to być może Ania zrezygnowałaby z poszukiwań.

Byłam przekonana, że nic dobrego z tego nie wyniknie

– Jutro jadę do swoich rodziców – oznajmiła któregoś wieczoru Anka.

– Córcia, pojadę tam z tobą – zaofiarował się natychmiast Henryk.

– Nie – zaprotestowała. – Powinnam… Chcę – poprawiła się – załatwić to sama.

– Jeszcze ci się tam coś złego stanie, kochanie… – nie wytrzymałam.

Anka roześmiała się gorzko.

– Jasne! Według ciebie to mnie tam na pewno napadną, pobiją i zgwałcą! A może ucieszą się na mój widok? Nie pomyślałaś o tym? – zapytała wściekła.

Jakoś nie sądziłam, że będą się cieszyć, ale nie odezwałam się już ani słowem. Czy ona naprawdę wierzyła, że odnajdzie zaginioną rodzinkę i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie? Chyba w dzieciństwie za dużo czytałam jej bajek!

Po wizycie u swoich biologicznych rodziców Ania uparcie milczała. Nie chciała odpowiadać na żadne pytania ani opowiadać, jak było i co tam zastała. W głębi duszy miałam nadzieję, że czuła się zawiedziona i w końcu doceni, co od nas otrzymała.

Chyba jednak tak się nie stało, ponieważ miesiąc później Ania przyprowadziła do domu chłopaka z tatuażami na ramionach i z imponującymi dredami na głowie. Zamarłam na jego widok.

– To jest mój brat, Maciek – oznajmiła mi córka z radosnym uśmiechem i zanim zdążyłam zareagować, wepchnęła chłopaka do swojego pokoju.

Miałam ochotę pobiec za nimi i wyrzucić tego typa za drzwi. Naprawdę ostatkiem sił zdołałam się powstrzymać. Nie potrafiłam natomiast zrezygnować z rozmowy z mężem.

– Henryk, na litość, czy ty widziałeś, kogo ona nam do domu przyprowadziła! – krzyknęłam przestraszona.

– Uspokój się – mąż był dziwnie spokojny. – Przecież już różnych znajomych do nas przyprowadzała i nic złego się nie stało. To przecież jej brat…

– Jaki tam brat! – machnęłam ręką ze złością. – Dopiero go poznała. Jeszcze nas okradnie albo naśle jakichś drabów!

– Naprawdę przesadzasz, Alina! – najwyraźniej udało mi się męża wyprowadzić z równowagi, bo podniósł głos. – To, że chłopak ma tatuaże, nie oznacza, że jest kryminalistą – powiedział.

– Co ty tam wiesz…

– Jasne! – usłyszałam nagle za plecami głos Anki. – Przecież ty zawsze wszystko wiesz lepiej! – rzuciła ze wściekłością.

– Córeczko… – zaczęłam.

– Mam cię dość! – krzyknęła. W oczach zakręciły się jej łzy. – Wyprowadzam się od was!

– Co ty mówisz?!

– Jestem pełnoletnia, sama za siebie odpowiadam. Nie chcę tutaj dłużej mieszkać. Z tobą nie chcę mieszkać! – zwróciła się bezpośrednio do mnie. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, pobiegła do siebie na górę, a po chwili wyszła z bratem.

– Przecież ja tego nie chciałam – patrzyłam na Henryka bezradnie. – Zrób coś!

– Niby co? Mam ją przywiązać do kaloryfera? Powiedziała ci prawdę, jest dorosła, sama decyduje – odparł.

– Ale gdzie ona poszła?

– Nie martw się, ochłonie i wróci – powiedział Henryk, ale bez przekonania.

Niepokoiłam się o Anię, dzwoniłam do niej, ale nie odbierała telefonu. W końcu wyłączyła go całkiem.

– Zostaw ją w spokoju – przekonywał mnie Henryk. – Ona potrzebuje czasu.

– Na co? Jeszcze stanie jej się coś złego? Boję się o nią! Ty nie?

– Ja też, ale to nic nie zmieni. Nie możesz zamknąć jej w domu.

– No nie mogę – westchnęłam z żalem.

Po kilku dłużących się w nieskończoność dniach Anka w końcu zadzwoniła. Zapytała, czy może przyjechać i zabrać trochę swoich rzeczy.

– A może nic już do mnie nie należy? – rzuciła do słuchawki ze złością, kiedy milczałam zaskoczona, słysząc jej głos.

– Wszystko jest twoje, córeczko – odpowiedziałam cicho. – Wróć do domu, przecież nie musisz się wyprowadzać.

– Już ci powiedziałam, że nie chcę z wami mieszkać! Oszukaliście mnie i nie wybaczę wam tego!

– Ale ja chciałam dobrze…

– Jasne, ty zawsze chcesz dobrze – warknęła. – Niestety nie wychodzi ci!

Ania nie dała się przekonać ani przeprosić

Nie chciała wrócić do domu. Spakowała trochę swoich rzeczy i oznajmiła nam, że razem z Maćkiem wyjeżdżają do pracy w Londynie. Wszystko mają już załatwione. Z rodzicami biologicznymi również nie będzie mieszkała.

– Nie ma o czym mówić – stwierdziła krótko, kiedy Henryk próbował dopytywać o szczegóły. – Tam jest melina.

– To wróć do domu! – powtórzyłam. – Chyba już zrozumiałaś, że miałaś u nas dobrze i że dbaliśmy o ciebie.

– Ja nie mam żalu o to, że o mnie nie dbaliście, tylko o to, że mnie okłamaliście! – Mamy z Maćkiem jeszcze małą siostrę, ją też rodzice oddali. Nikt nie wie, gdzie jest. Chcemy ją odnaleźć – dodała cicho.

– Córeczko, ale powiedz, po co? – zapytałam. – Może ta mała jest szczęśliwa i nie pragnie nic zmieniać w swoim życiu? – zapytałam.

– Ty znowu nic nie rozumiesz! – zdenerwowała się Anka. – A może jest nieszczęśliwa i chciałaby być razem z najbliższymi jej osobami? – rzuciła.

– Henryk, na litość boską – jęknęłam z rozpaczą. – Powiedz jej coś!

Mąż się nie odezwał słowem, a Ania gwałtownie pokiwała głową.

– Tata rozumie. Widzisz, nic nie mówi, bo mnie rozumie.

Zrobiło mi się przykro. Do mnie Ania już od dawna nie mówiła „mamo”. Ignorowała mnie albo zwracała się bezosobowo.

– Gdybyś miała jakieś problemy, córcia – odezwał się Henryk. – Gdybyś potrzebowała pomocy, zadzwoń.

Ania w końcu wyjechała z tym swoim bratem. Nawet nie przyszła się pożegnać, zadzwoniła tylko do Henryka. Do mnie już nie.

Od męża dowiedziałam się, że chcą zarobić trochę pieniędzy i dopiero wtedy wrócić, żeby odnaleźć siostrę. Ale najpierw muszą zarobić pieniądze na remont mieszkania. Henryk podobno zaproponował im pomoc, ale ją odrzucili.

Od wyjazdu mojej córki minęło już pół roku. Wciąż nie odzywa się do mnie. Gdy dzwoniłam, nie odbierała telefonu. Po pewnym czasie zmieniła numer. Od czasu do czasu wysyła krótkiego SMS-a do Henryka i na tym kontakt się kończy.

Nie wiem, jaki błąd popełniłam, że córka nie chce mnie znać, ale wciąż mam nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie.

Czytaj także:
„Jestem szykanowany przez polskie sądy. Nie mogę zająć się córką, mimo że zrobię to lepiej niż moja była żona"
„Rozwód rodziców był dla mnie dramatem. Próbowałam uwieść swojego ojczyma, żeby się go pozbyć i mieć mamę dla siebie"
„Pobraliśmy się po 40 latach miłości. Otworzyliśmy się przed sobą dopiero po śmierci naszych małżonków"

Redakcja poleca

REKLAMA