Życie toczy się różnie — ale moje toczy się nadzwyczaj źle. Gdy miałam 20 lat, przyznaję, lubiłam szaleć. Chodziłam na imprezy, do klubów, na domówki, często wracałam do domu dopiero nad ranem. Studenckie życie tak wygląda, gdy wpadnie się w zgraną paczkę, która nie stroni od dobrej zabawy. Nie powiem, żebym była nieodpowiedzialna, poza tym zawsze starałam się trzymać blisko swoich znajomych. Wtedy jeszcze nie mówiło się o tabletkach gwałtu i dosypywaniu narkotyków, o nadużyciach seksualnych i kulturze gwałtu. To jednak nie znaczy, że tego nie było.
Nie spodziewałam się, że zagrożenie będzie czyhać na mnie ze strony tych znajomych, którym tak bezgranicznie ufałam. Do domu miał odprowadzić mnie jeden kolega. Nie pamiętam, jak dotarliśmy do domu, nie pamiętam, jak skończyłam bez majtek. Pamiętam, że nie miałam siły go odepchnąć i powiedzieć „nie”. Rano już go nie było. Wysłał mi jedynie SMS-a z groźbą, że jeśli komukolwiek powiem, pokaże wszystkim zdjęcia, które mi zrobił.
Więc milczałam i z każdym miesiącem umierałam w środku. Tym bardziej, że wkrótce dowiedziałam się o ciąży. Przed tym strasznym wieczorem sypiałam z kilkoma facetami, ale myśl o tym, że istnieje chociaż cień szansy, by to dziecko było dzieckiem mojego oprawcy, nie dawała mi spać. Chciałam zrobić aborcję, ale przypadkiem o moim stanie dowiedziała się mama. To ona namówiła mnie, bym urodziła to dziecko, nie wiedziała, czego jest owocem. Pewnie miała nadzieję, że po porodzie pokocham je i wszystko będzie dobrze. Żałuję, że jej posłuchałam.
Już miesiąc przed porodem załatwiłam formalności
Żadnej kobiecie nie życzę tego, by musiała przejść przez całą procedurę oddawania dziecka. Patrzą na ciebie jak na wyrodną matkę, którą nie jesteś. Silą się na współczujący uśmiech, ale tak naprawdę wiesz, że będą opowiadać twoją historię jako smutną anegdotkę o tym, jak źle prowadzą się współczesne dziewczęta. A ja chciałam po prostu zapomnieć o tym, co się stało.
Pomimo łez mamy oddałam Czarka do adopcji. Był zdrowy, silny, nie wiem, czy piękny — po porodzie nie chciałam go wziąć na ręce. Doszłam do siebie w ciągu dwóch dni, jako jedyna bezdzietnie leżąc na sali wśród przyszłych mam. Niektóre kręciły głową z niedowierzaniem, gdy udało się im dowiedzieć, co się stało. Inne tylko smutno nią kiwały, próbując chyba wczuć się w moją sytuację.
Chciałam żyć od nowa. Poszłam na terapię i po wielu, wielu latach byłam w stanie zaufać znowu mężczyźnie. Nie mówiłam mu o swojej historii, ale uszanował to, że nie chciałam iść z nim do łóżka. Seks pierwszy raz mieliśmy dopiero po oświadczynach. Nie powiem, żeby był szczególnie magiczny, ale czułam się przy nim bezpiecznie. Kilka lat po ślubie przełamałam się i zaczęliśmy starać się o dziecko. Urodziła się nam piękna córeczka. Los zabrał ją nam po 3 miesiącach, zmarła przez śmierć łóżeczkową.
Ja i mój mąż staraliśmy się wspierać wzajemnie i przekuć tę tragedię w coś, dzięki czemu nasz związek stanie się jeszcze silniejszy. Nic jednak nie mogliśmy poradzić na to, że oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Gdy miałam 33 lata, miałam za sobą małżeństwo i dwa porody, ale przy sobie żadnego męża i żadnego radosnego brzdąca.
Stałam się zgorzkniała, smutna i raczej nielubiana w towarzystwie. Odsunęłam się od wszystkich, z wyjątkiem własnej matki. Dziś wiem, że ona nie zostawiła mnie tylko dlatego, że jestem jej córką. Gdybym była kimś innym, z pewnością i ona by mnie opuściła, a ja wcale nie mogłabym jej za to winić. Kto w końcu potrzebuje w swoim życiu tyle cudzej negatywnej energii?
Gdy myślałam już, że wyczerpałam ilość dramatów, które mogą przydarzyć się jednej osobie i próbowałam jeszcze raz zacząć żyć od nowa, los po raz kolejny rzucił mi kłodę pod nogi. Zaawansowany rak piersi, chemioterapia, remisja, nawrót. Przykro nam, nie odpowiada pani na leczenie. Rokowania są ostrożne. Mnóstwo trudnych słów, których znaczenia wolałabym nigdy nie musieć zrozumieć.
Ostatnie święta spędzone z mamą były dla mnie wyjątkowe — nie tylko dlatego, że to mogły być moje ostatnie święta. Pogodziłam się z tym, że może zostać mi już niewiele i po raz pierwszy od dawna mam poczucie, że rozliczyłam się z przeszłością. Zadzwoniłam do byłego męża, porozmawialiśmy jak starzy dobrze znajomi. Porozmawiałam z mamą. We własnej głowie porozmawiałam też ze zmarłą córką. W tych wszystkich rozmowach zabrakło jednej osoby — mojego syna.
Mama namawia mnie, żebym próbowała go odnaleźć. Ma już 18 lat, więc sam może zdecydować, czy chce mnie poznać. Ja chciałabym poznać jego, bo jest jedną z niewielu osób, które mi zostały. Mam jednak mnóstwo wątpliwości — czy on wie, że jest adoptowany? Czy ma mi za złe, że nie mogłam go wychować? Czy powinnam pojawiać się w jego życiu, jeśli mogę zaraz z niego zniknąć? I jak się za to zabrać?
Więcej prawdziwych historii:
„Twój narzeczony to ideał? Lepiej weź go w podróż przedślubną, bo możesz się rozczarować jak ja...”
„Mąż dla pieniędzy poświęciłby wszystko – nawet rodzinę. Prosiłam, żeby odpuścił, ale w końcu przestałam go poznawać”
„Narzeczona chciała, bym dla niej sprzedał firmę i wziął kredyt na 50 tys. złotych. Gdy odmówiłem, rzuciła mnie”
„Związałam się z bufonem, który na siłę chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”