„16-letnia matka porzuciła dziecko tuż po narodzinach. Była gotowa zostawić je na mrozie, byle tylko się go pozbyć”

Matka porzuciła dziecko tuż po narodzinach fot. Adobe Stock, Wirestock
„– Nic pani nie rozumie, ja nie chcę tego dziecka i zamierzam je tu zostawić. – Przestań… Nie mów tak! – zdenerwowałam się, a pani Grażynka podeszła, żeby przejąć pacjentkę. Chłopiec był śliczny i zdrowy. Jak mogła zostawić takie bezbronne maleństwo?”.
/ 10.09.2022 21:30
Matka porzuciła dziecko tuż po narodzinach fot. Adobe Stock, Wirestock

Po kilku latach pracy w Holandii czułam, że życie przecieka mi między palcami. Moi znajomi w Polsce kupowali mieszkania, zakładali rodziny, a ja wciąż czułam się, jakbym była w poczekalni życia. Nie miałam chłopaka, żadnego konkretnego zawodu i powyżej uszu cebulek tulipanów. Mieszkanie ze współlokatorami także było mi już nie w smak. Mimo to nie bardzo wiedziałam, co innego mogłabym robić. Któregoś dnia przypadkowo natrafiłam na dokument o pracy położnych.

Nie był to lukrowy obraz

Realistyczna wizja tego, z czym zmagają się na co dzień kobiety wykonujące ten zawód. Mimo że wydawał się trudny i wymagający, to przynosił sens i cel, których bardzo brakowało mi w życiu. Zdecydowałam się wrócić do Polski i skończyć szkołę, żeby zostać położną.

Szkołę skończyłam z wyróżnieniem, a potem dostałam pracę. W końcu czułam się dorosła i odpowiedzialna za swoje życie. Pamiętam jak dziś moje pierwsze dni w pracy w szpitalu. Byłam rozemocjonowana, chłonęłam jak gąbka wszystkie informacje, obserwowałam i stosowałam wszystko, co znałam z teorii, w praktyce. Byłam szczęśliwa. Wiedziałam na pewno, że to zawód dla mnie. Nie bałam się krwi, ciężkiej pracy ani krzyków kobiet. Chciałam im pomagać i wspierać w tym magicznym, ale też bardzo trudnym momencie życia. Pierwsze miesiące były wyczerpujące, ale jednocześnie wspaniałe. Trafiłam na wyjątkowo cierpliwy i wspierający zespół.

Pani Grażynka, położna już od ponad dwudziestu lat, była moim mentorem i aniołem. Pomagała mi i wspierała mnie cały czas. Pewnego dnia na oddział trafiła bardzo młoda dziewczyna z silnymi skurczami. Wyglądało na to, że czekała z przybyciem do szpitala do ostatniej chwili.

– Szesnastka – westchnęła pani Grażynka.

Aż trudno mi było uwierzyć, że taka młoda dziewczyna będzie mamą!

Podczas porodu prawie nie krzyczała

Gdy urodziła, zamknęła oczy i odmówiła wzięcia dziecka na ręce.

– To chłopiec. Waży dwa i pół kilo. Dziesięć punktów – relacjonowałam jej, chcąc ją pocieszyć, ale dziewczyna spojrzała na mnie surowym wzrokiem.

– Nic pani nie rozumie, ja nie chcę tego dziecka i zamierzam je tu zostawić.

– Uspokój się, kochanie. Nie mów tak. To twój synek. Jesteś w szoku.

– Nie jestem w szoku. Nie usunęłam go, bo nie miałam jak. Mój były chłopak nie miał forsy, ja też nie. Urodziłam go tylko dlatego! Ale go nie chcę. Jak nie mogę zostawić go tutaj, to zostawię go pod drzwiami szpitala na mrozie.

– Przestań… Nie mów tak! – zdenerwowałam się, a pani Grażynka podeszła, żeby przejąć pacjentkę.

Widziała, że ta dziewczyna wyprowadziła mnie z równowagi. Przyglądałam się, jak spokojnie i stanowczo z nią rozmawia, ale nic nie wskórała. Poprosiła psychologa szpitalnego o przyjście, ale nawet to nic nie dało. Dziewczyna napisała tylko odręczne oświadczenie, że zrzeka się praw do dziecka i zgadza się na oddanie go do adopcji. Nie mogłam w to uwierzyć. Przychodziłam do dziecka najczęściej, jak mogłam. Chłopiec był śliczny i zdrowy. Jak mogła zostawić takie bezbronne maleństwo!

Przytulałam go do piersi i karmiłam butelką, żeby nie czuł się opuszczony, a sama myśl o tym, że znalazł się w obcym środowisku, nieznanym świecie, a nie ma nikogo, kto by się o niego troszczył, sprawiała, że zalewałam się łzami.

Radziła mi, bym odcięła emocje

– Aniu, wiem, że to bardzo trudna sytuacja. Nawet dla mnie, choć mam tyle lat doświadczenia. Ale wierz mi, lepiej, żebyś się tak nie angażowała. Nie możesz tak wiązać się emocjonalnie z noworodkiem. Niedługo przyjedzie pani z ośrodka adopcyjnego.

– Ale co oni tam z nim zrobią? Tam jest przecież dużo dzieci. Nie będą mieć czasu, żeby się nim zajmować…

– Będą, to fachowcy – przekonywała.

– Nie wierzę. Gdyby to było takie łatwe, ludzie z domu dziecka nie mieliby takich traum – powiedziałam.

Pani Grażynka westchnęła i położyła mi dłoń na ramieniu.

– Dobrze ci radzę. Musisz odciąć emocje, bo się zajedziesz. To dopiero początek twojej pracy w tym zawodzie. To się będzie powtarzać.

Nie potrafiłam jej tym razem wysłuchać. Nie umiałam, jak ona to ujęła, „odciąć emocji”. Za bardzo mi zależało na tym maleństwie, a wyobraźnia podsuwała mi obrazki, jak leży w domu dziecka nieprzewinięty, jest mu zimno i płacze, a nikt do niego nie przychodzi. Próbowałam sobie wmówić, że tak nie będzie. Że nie dostanie choroby sierocej od braku bliskości, ale to był daremny trud.

Nie wierzyłam w to wszystko

Wiedziałam, że maleństwo potrzebuje mamy. I wtedy naszła mnie myśl, że to ja będę jego mamą. Właściwie, trzymając go w ramionach, już poczułam się, jakbym nią była. Dopiero dotarło do mnie, jak bardzo pragnęłam dziecka. Wiedziałam, że jestem samotna i nie mam zbyt wielkich szans na to, żeby uzyskać zgodę na adopcję, ale nie zamierzałam się łatwo poddawać. Pokochałam tego chłopca i wiedziałam, że nie zasługuje na to, by nie mieć rodziny.

– Postanowiłam adoptować Patryczka – powiedziałam do pani Grażynki, a ona wzniosła oczy do nieba.

A później każde następne takie dziecko? Ania, ogarnij się. Mówiłam ci, że za bardzo się angażujesz.

– Ja go kocham. Nie pozwolę go zabrać. Chcę zostać jego mamą.

Pani Grażynka spojrzała na mnie rozczulona. Znała mnie już trochę i wiedziała, że łatwo się nie poddaję. Gdy tylko w szpitalu pojawili się ludzie z ośrodka, oświadczyłam, że chcę adoptować Patryka.

– Pani jest tu położną?

– Tak. Kocham to dziecko. Nie chcę, żeby trafiło do domu dziecka. Ja się nim zajmę.

– To nie takie proste, proszę pani – powiedziała jedna z kobiet.

– Wiem – odparłam pewnie.

Rozpoczęłam walkę o prawo do adopcji niemal natychmiast. I tak jak zapowiadano, nie było lekko. Pracownicy ośrodka adopcyjnego mieli mnóstwo zastrzeżeń. Odwiedzali mnie w domu, narzekali, że to tylko kawalerka, że nie mam męża, a dziecko mogłoby przecież trafić do pełnej rodziny. Pewnie by i mogło, ale ja nie mogłam już bez niego żyć. Moja wielomiesięczna walka się opłaciła. W końcu zostałam oficjalnie mamą Patryka. Nigdy w życiu nie pożałowałam tej decyzji, podobnie jak tej o wyborze zawodu. Pracuję w szpitalu już siódmy rok, czyli dokładnie tyle, ile lat ma Patryk.

Jest moim promykiem słońca i największym szczęściem. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Patryczek wie, że urodziła go dla mnie inna pani, bo nie chciałam, by były między nami tajemnice. Zawsze wieczorem, gdy zasypia, mówi, że mnie kocha i cieszy się, że wybrał sobie taką mamę. I choć z perspektywy lat wiem, co miała na myśli pani Grażynka, mówiąc, że byłam naiwną dziewczyną, to cieszę się, że ta naiwność doprowadziła mnie do takiego szczęścia.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA