Termin cesarki mam wyznaczony na jutro. Dziecko jest duże, lekarze obawiają się, że sama sobie nie poradzę z urodzeniem takiego „kolosa”. Jakimś cudem według wywiadu lekarskiego to moje pierwsze dziecko. Mają niezły bałagan w papierach, dla mnie lepiej. Minęło tyle lat, a ja nadal nie umiem nikomu wyznać, że już kiedyś urodziłam dziecko. Mój mąż o niczym nie wie. Moja matka o niczym nie wie. Duszę w sobie tę tajemnicę, jakbym zrobiła coś bardzo złego. A przecież postąpiłam tak, jak uznałam za najlepsze w tamtej sytuacji. Dla mnie i dla tamtego dziecka…
Zostawił mnie ze wszystkim samą
Trzeci rok studiów i dwie kreski na teście ciążowym. Przeraziły mnie, ale to jeszcze nie koniec świata, prawda? Nieplanowane dziecko, gdy trzeba zaciskać pasa pod koniec miesiąca? Fantastycznie, machnijmy sobie jeszcze jedno, ironizowałam. W głębi serca jednak wciąż miałam nadzieję, że jakoś to będzie, że wesprze mnie drugi współwinny… Nic z tego.
Fabian zawiódł na całej linii.
– Dziecko? Zwariowałaś?! Miałaś brać tabletki! – zawołał, cofając się.
Pięknie.
– Brałam – przewróciłam oczami. – Ale jedyną stuprocentową metodą jest szklanka wody. Zamiast. Co teraz zrobimy?
Był moim facetem i oczekiwałam jakiejś męskiej propozycji. Wychowamy razem, nie martw się, będzie dobrze. Albo: nie nadajemy się teraz na rodziców, ale nie martw się, zorganizujemy kasę, pojedziemy na Słowację, zrobimy zabieg. Albo: posłuchaj, daj mi dzień lub dwa, żebym wszystko przemyślał, ułożył jakiś plan, i nie martw się tak. Cokolwiek ze słowami „nie martw się” i „my”. A on…
– Skąd mam wiedzieć, że to w ogóle moje dziecko? – warknął.
Dałam mu w twarz, ale to problemu nie rozwiązało. Po takim tekście już wiedziałam, że na Fabiana nie mogę liczyć. Na do widzenia jeszcze mnie dobił:
– Sorry, słonko, szkoda, że tak wyszło. Bo wiesz, właśnie chciałem ci powiedzieć, że umawiam się z kimś innym. Chyba się kochamy, więc… no wiesz, nie obarczaj mnie tym, wybacz i nara. Co złego to nie ja.
Możliwe, że użył innych słów, ale ja tak to zapamiętałam.
Zostałam sama z dzieckiem, które rozwijało się w moim brzuchu, choć tego nie chciałam. Nie płakałam… Ja wyłam, starając się tłumić każdy dźwięk poduszką. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Drugi i trzeci test potwierdziły, że jestem w ciąży, choć miałam durną nadzieję, że jednak nie. Nie chciałam tego intruza we mnie. To nie było żadne błogosławieństwo, tylko przekleństwo. Ciąża. Coś we mnie rosło, moim kosztem, jak… jak pasożyt. Nie widziałam się wraz z nim w przyszłości. Marzyłam o tym, żeby zniknął. Obudzę się rano, a ta cała ciąża okaże się złym snem.
Co teraz? Mam przerwać studia na architekturze, gdzie tak trudno się dostać, i utonąć w pieluchach, żyć z zasiłku? Zrezygnować ze stypendium naukowego, z pochwał wykładowców, którzy byli pod wrażeniem mojej wiedzy i umiejętności, bo… dałam sobie zrobić brzuch? Tak to widziałam. Nie byłam gotowa na dziecko, zdecydowanie, nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek będę, ale… ono już było, już żyło. We mnie.
Nie umiałam dokonać aborcji. Mimo całej mojej niechęci nie miałam do tego wystarczającego samozaparcia. Ani kasy. Wyjazd za granicę albo umówienie się w prywatnym gabinecie kosztowało kilka tysięcy. Kwota nieosiągalna dla studentki, zwłaszcza utrzymywanej przez niezbyt zamożnych rodziców. Trochę dorabiałam, ale kupowałam za to materiały potrzebne do studiowania i do urządzenia mojego „biurka projektowego”.
Architektura to wymagające studia, i drogie. Nauka była moim priorytetem, na samym szczycie drabinki. Wolałam przebiedować tych kilka lat, żywiąc się bułką i bananem, a potem szukać pracy z dyplomem robiącym wrażenie na przyszłych pracodawcach, niż siedzieć na kasie albo kelnerować, za to zdawać egzaminy ledwie na tróje. Chociaż jakieś oszczędności z napiwków teraz by mi się przydały…
Zdecydowałam się donosić ciążę i zostawić dziecko w szpitalu
Jakoś ukryję mój stan – postanowiłam. Na razie niczego nie było widać, a termin porodu wyznaczono na połowę września. Szczęście w nieszczęściu – ostatnie miesiące przypadną na czas, gdy będzie mniej zajęć, a potem będą wakacje.
Rozpisywałam dokładny plan i konsekwentnie się go trzymałam. Kiedy męczyły mnie mdłości, mówiłam, że to kac. Kiedy ktoś zauważał: „Hej, cycki ci urosły, w ciąży jesteś?” – moja odpowiedź zależała od płci pytającego. Dziewczynom się odgryzałam, że są zazdrosne; chłopakom docinałam, że niech się lepiej przejmują swoim rozmiarem. Zaczęłam uchodzić za przewrażliwioną i złośliwą, więc starałam się trzymać z dala od ludzi, co nie było takie trudne. Tłumaczenie się ogromem nauki brzmiało wiarygodnie.
Wiosna była dość chłodna i mogłam dalej nosić obszerne swetry, które ukrywały mój zaokrąglający się brzuch. Nie przytyłam dużo, więc obyło się bez wnikliwych sugestii. Zaliczyłam rok, zdając egzaminy na same piątki w pierwszym terminie, i odwiedziłam rodziców. Powiedziałam, że znalazłam pracę na wakacje, dlatego w tym roku nie poleżę u nich pod gruszą.
Tak naprawdę znalazłam zupełnie inny sposób na tani odpoczynek niż wakacje u staruszków… Zgłosiłam się do szpitala, twierdząc, że źle się czuję. Poczytałam o różnych dolegliwościach ciążowych, o niebezpieczeństwach dla dziecka… Jak trzeba, to i talent aktorski się znajdzie. Na tyle przekonująco udawałam, że boli mnie brzuch i mam krwawienia, że położono mnie na oddziale patologii ciąży i przedłużano pobyt z tygodnia na tydzień, bo wciąż skarżyłam się na zawroty głowy, bóle w podbrzuszu i skurcze. Które notabene się pojawiały, bo potwornie stresowałam się nadchodzącym porodem.
W końcu zaczęła się akcja porodowa. Nigdy nie przeżyłam takiego strachu i bólu. Po wszystkim w nagrodę położono mi na piersi małą istotkę skrzeczącą jak żaba.
– No i doczekałaś się córeczki…
Wcześniej, kiedy robiono mi usg, nie chciałam poznać płci dziecka. Ono – myślałam.
– Tak było lepiej, bezosobowo.
Nie chciałam widzieć w tym dziecku-pasożycie konkretnej osoby. Teraz stała się kimś. Moją córką. Nie powinnam się była zgadzać, gdy ją do mnie przynoszono. Należało od razu powiedzieć, że zmierzam zostawić małą w szpitalu, a potem wypisać się na własne żądanie, skoro moje ciało po porodzie szybko dochodziło do normy. Ale nie umiałam wypuścić tej małej istotki z rąk. Nie bardzo też mogłam.
Położne kręciły się wokół mnie jak muchy, podawały mi małą, przystawiały do piersi, uczyły, jak ją karmić, przewijać. Wstydziłam się powiedzieć, że mi się to nie przyda, bo nie ja będę ją wychowywać. Wstydziłam się. Udawałam troskliwą mamusię, choć miałam ochotę po prostu uciec.
Po wypisie ze szpitala spędziłam cały dzień w parku z córką
Gdy zapadła noc i skrywała mnie ciemność, poszłam do miejsca, w którym znajdowało się okno życia. Wiedziałam, że im dłużej będę zwlekać, tym trudniej mi będzie się z nią rozstać. Ale to było najlepsze wyjście, dla mnie i dla niej. Ja odzyskam swoje dawne życie i marzenia, a ona – choć taka malutka – zyska nowy start, z czystym kontem, zerową historią, dzięki czemu niemal natychmiast trafi do adopcji. Znajdzie dom i rodzinę, bezpieczeństwo i miłość.
Policja niby szuka matek, by upewnić się, że oddały dziecko dobrowolnie, ale ponoć w praktyce mija ustawowy czas na zmianę zdania i tyle ze śledztwa. Okno życia było dla mnie idealną opcją. Tylko w ten sposób mogłam anonimowo oddać moją córkę w bezpieczne miejsce. Zrobiłam to szybko, bez zbędnych pożegnań. Uciekłam, tak jak chciałam od samego początku, gdy się dowiedziałam o ciąży.
Chudłam błyskawicznie, bo z nerwów nie mogłam jeść. Miałam wrócić do dawnego życia, nie oglądać się za siebie, ale ciągle myślałam o tym, co zrobiłam. Co z małą? Co ze mną, czy już mnie namierzają? Wariowałam od tego. Ale dni mijały, a ja nie miałam nalotu policji w akademiku. Zaś nius o noworodku w oknie życia już po trzech dniach zastąpiły inne wiadomości. Życie biegło dalej.
Nigdy o niej nie zapomniałam i nie zapomnę, bo jako dorosła, dojrzała kobieta chcę pamiętać. Nadałam jej imię i myślę o niej bardzo często. Niekiedy śni mi się po nocach, a codziennie rano myślę: „Dzień dobry, czy znalazłaś dobrą rodzinę, Calineczko? Masz mamę, która całuje cię i tuli? Masz tatę, który nosi cię na barana i chucha w zranione kolanko?”. Ciągle widzę w niej maleńką dziewczynkę, choć zbliża się już do etapu pyskującej nastolatki.
Nikt nie odkrył mojej tajemnicy. Rodzice nie mają o niczym pojęcia. A kiedy dowiedzieli się o mojej obecnej ciąży, dosłownie płakali ze szczęścia. Jak by zareagowali trzynaście lat temu? Już się nie dowiem…
Znowu czekam na narodziny dziecka. Ale teraz wyglądam go z nadzieją, jestem gotowa, by je przyjąć i wychować. Mam pracę i środki na to, by niczego mu nie brakowało. Mam męża, który mnie kocha i który już kocha nasze dziecko. Nie może się doczekać, by je poznać i wziąć w ramiona. Dziś jestem w zupełnie innej sytuacji niż wtedy. Nie powinnam wiecznie wyrzucać sobie tamtej decyzji. Nie da się cofnąć czasu, a ja rozumiem tamtą wystraszoną dziewczynę sprzed trzynastu lat. Była zdesperowana, ale zadbała o swoje dziecko tak, jak umiała. Tajemnicę Calineczki będę nosić w sercu. Zawsze będę myśleć, co by było gdyby…
Czytaj także:
„Przebierałam w facetach jak w ulęgałkach i bez żalu łamałam męskie serca. W moim było miejsce tylko dla tego jedynego...”
„Zdradziłam męża z wakacyjnym donżuanem, bo tęskniłam za wielką miłością. Zachowałam się jak pensjonarka i... nie żałuję”
„Chciałam zranić nowego faceta w odwecie za to, że skrzywdził mnie mój były. Ale czy warto mścić się na całej płci?”