„Porzuciłem żonę jak zużytą zabawkę, bo miałem już dość kieratu. Zrozumiałem swój błąd, gdy pomogła mi odbić się od dna”

Mąż po wypadku fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Było mi żal tego, co było, i czułem lęk przed nieznaną przyszłością. Jednym słowem, byłem konkursowo pogubiony. Koncentrowałem się na sobie i córkach, nie widując żony. Teraz jednak zobaczyłem jej oczy i coś mnie nieprzyjemnie ukłuło”.
/ 15.07.2022 08:30
Mąż po wypadku fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Jeżeli lekarze mówią, że trzeba mieć nadzieję, to znaczy, że nic więcej nie mogą zrobić. Kiedy padły te magiczne słowa, znaczące dla mnie tyle co nic, nie chciałem pogodzić się z wyrokiem. Miałem być kaleką? Jeśli po wypadku nie mogłem żyć jak dawniej, nie chciałem wcale.

Z człowieka żyjącego na pełnej petardzie stałem się pożałowania godną ofiarą, zdaną na łaskę innych. Miałem przetrącony krzyż, ledwo powłóczyłem nogami, a kazano mi się cieszyć, że nie siedzę na wózku.

Do czego to doszło, co za upokorzenie!

– Mało brakowało, na szczęście nie doszło do przerwania rdzenia kręgowego – mówiła pani doktor. – Niedowład nóg prawdopodobnie się cofnie, w tej chwili nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jakim stopniu. Trzeba mieć nadzieję i pilnie ćwiczyć pod okiem rehabilitanta.

To właśnie powtórzyłem córkom, gdy przyszły mnie odwiedzić. Nadrabiałem miną, ale w rzeczywistości nie czułem się pewnie. Przyszłość mnie przerażała.

– Podobno niedługo cię wypiszą ze szpitala – ucieszyła się młodsza, trzynastoletnia Marianna.

– Właśnie, i co wtedy zrobisz? Nie dasz sobie rady sam – Julka miała już szesnaście lat, niełatwo było jej wmówić, że tata, który ledwo może dojść do łazienki o kulach, będzie w stanie o siebie zadbać.

– Mama mówi, że wrócisz do domu – zaćwierkała Marianna.

– Na czas choroby – uzupełniła jej siostra. – Nic się nie martw, tato, zajmiemy się tobą.

Krew we mnie zawrzała. Do czego to doszło, co za upokorzenie! Zadecydowały za mnie, a ja miałem wrócić do domu z podkulonym ogonem, jak dzieciak, który poobijał się na rowerze.

– Wasza mama tu jest? – zerknąłem na przymknięte drzwi.

– Przyjechałyśmy same – odparła chmurnie Julka, niezadowolona z mojej reakcji.

– Chciałbym z nią porozmawiać.

Julka wzruszyła ramionami.

– Przecież możesz do niej zadzwonić. Aha, musisz dać nam klucze do swojego mieszkania, żebyśmy mogły cię spakować. W domu nie zostawiłeś nic, nawet gaci od piżamy, jakbyś nie zamierzał nigdy wrócić.

Zamknąłem oczy i opadłem na poduszki, pozorując spadek sił witalnych. Nie chciałem patrzeć na swoje dziewczynki, nie wiedziałem, co im powiedzieć.

Rany, ale się porobiło. I co teraz?

Rok temu wyprowadziłem się z domu, wynająłem kawalerkę i rozpocząłem nowe życie. Wiem, jak to brzmi. Może i byłem dupkiem, ale wtedy bardzo potrzebowałem takiego ruchu. Nie każdy facet odchodzi od żony z powodu innej kobiety. Ja zrobiłem to, żeby się ratować.

Serio, myślałem, że tonę, dusiłem się w domu, w kieracie łatwo przewidywalnych zdarzeń zatraciłem radość życia. Hania lepiej znosiła codzienność. A ja nawet nie wiedziałem, czy jeszcze ją kocham. Po tylu latach małżeństwa nie każdy potrafi odpowiedzieć na to pytanie…

A teraz miałbym wrócić do domu, zdany na łaskę i niełaskę porzuconej żony, z którą nie widziałem się od wielu miesięcy. Hania unikała mnie, znikała, kiedy przychodziłem do córek, albo wysyłała je do mnie.

Jakby jej nie było, zapadła się pod ziemię, kontakt się urwał. Właściwie byłem jej za to wdzięczny, nie najlepiej odnajdywałem się w niezręcznych sytuacjach. Zdałem się na czas. Liczyłem na to, że jeśli Hania jest na mnie wściekła, to przecież kiedyś jej przejdzie i wtedy będziemy mogli rozsądnie porozmawiać o rozstaniu.

Plan nie wypalił, bo po wypadku byłem pozbawiony sił i zdany na łaskę kobiety, która mnie kiedyś kochała, a teraz zapewne nienawidziła.

Spytała, czy mieszkam sam

– Nie mogę wrócić do domu, wasza mama by tego nie chciała – tchórzliwie zwaliłem winę na Hanię. Nie byłem z siebie dumny, nic lepszego nie wymyśliłem.

– Mnie się nie czepiaj, powiedz lepiej, że ci głupio – usłyszałem od drzwi.

Dziewczynki odwróciły się i zobaczyłem Hanię. Zeszczuplała i trochę zmizerniała na twarzy. Wyglądała na zmęczoną.

– Nie mogę cię zostawić własnemu losowi, córki by mi tego nie wybaczyły, więc nie masz nic do gadania. Zabieram cię do domu, oczywiście tylko na czas rekonwalescencji. Nie chcę ci się narzucać. Jak wyzdrowiejesz, droga wolna. Daj klucze od kawalerki, będziesz potrzebował ciuchów. Chyba że niepotrzebnie wtykam nos w nie swoje sprawy i masz już opiekunkę?

– Mieszkam sam – odparłem szybko, pod obstrzałem spojrzeń córek.

– No proszę – odparła enigmatycznie Hania.

– Haniu, dziękuję ci za wielkoduszną propozycję, ale nie mogę z niej skorzystać – zebrałem wszystkie siły, żeby to powiedzieć.

Nie zareagowała, jakby nagle ogłuchła. Za to córki zasypały mnie gradem słów, powtarzając, że nie mam nic do gadania. Nazajutrz do tego chóru dołączyła pani doktor.

– Cieszę się, że odbiera pana rodzina, nie każdy ma tyle szczęścia – powiedziała. – Będzie pan miał dobrą opiekę i bliskich, którzy nie pozwolą, by popadł pan w melancholię. Stany depresyjne często się zdarzają, kiedy brak perspektyw. To znaczy bliskich perspektyw – poprawiła się. – Bo zawsze trzeba mieć nadzieję.

Wyraźniej nie mogła powiedzieć, że szybko do formy nie wrócę, o ile w ogóle to się stanie.

– Niech pan będzie cierpliwy i zajmie się rodziną – doradziła mi serdecznie. – Ma pan dwie córki, które pana potrzebują.

– Na razie to ja ich potrzebuję, będę im kulą u nogi.

– Nawet w tej sytuacji może im pan wiele z siebie dać. I proszę nie zapomnieć o żonie, nie jest pan aż tak chory, by widzieć w niej wyłącznie opiekunkę.

Czułem lęk przed nieznaną przyszłością

W drodze do domu, wieziony jak dziecko, straciłem resztki dumy. Rzeczywiście nie miałem nic do gadania. Nie protestowałem zbyt mocno, bo nie widziałem alternatywy. Mogłem dojechać sam do wynajmowanego mieszkania, ale na tym pomysły się kończyły.

Brak windy w budynku uniemożliwiał wyjście z domu, zakupy mogłem załatwić przez internet, lecz o rehabilitacji nie mogło być mowy. Dlatego przyjąłem propozycję Hani, ale nie czułem się z tym dobrze.

– Dziękuję, wynagrodzę ci to – szepnąłem do niej.

Obdarzyła mnie tak kłującym spojrzeniem, że skuliłem się w sobie.

– Wyobrażam sobie – rzuciła i skręciła ostro na parking przed domem.

Samochodem zarzuciło tak, że o mało nie przeleciałem na drugą stronę. W ostatniej chwili zdołałem się przytrzymać i wtedy złowiłem w lusterku jej spojrzenie. Nie było ironiczne, ani złośliwe, raczej smutne.

Wygramoliłem się z samochodu pełen nieokreślonego poczucia winy. Przedtem nic takiego nie czułem. Ludzie się rozstają, ważne, by zrobić to z klasą, unikając kłótni i szarpania się. Było mi żal tego, co było, i czułem lęk przed nieznaną przyszłością.

Jednym słowem, byłem konkursowo pogubiony. Koncentrowałem się na sobie i córkach, nie widując żony. Teraz jednak zobaczyłem jej oczy i coś mnie nieprzyjemnie ukłuło.

Córki traktowały mnie jak dawniej

– Tu będziesz spał – pomogła mi wejść do naszej małżeńskiej sypialni.

– A ty?

– Pościelę sobie na kanapie w salonie, oddałabym ci ją, ale jest zbyt niewygodna.

– Dla takiego kaleki jak ja – dokończyłem za nią.

– Im bardziej przyłożysz się do rehabilitacji, tym szybciej staniesz na nogi – Hania zdecydowanie ucięła rozmowę i wyszła.

Chciałem usiąść na łóżku, ale było zbyt niskie. Jedna z kul poślizgnęła się i straciłem równowagę, przewracając się na miękki materac.

– Hejo! – krzyknęła Marianna, wskakując na łóżko z drugiej strony.

– Uważaj, żeby nie urazić taty – pouczyła ją Julka, padając z nie mniejszym impetem w poprzek. – Nareszcie wszyscy w kupie, uch, jak mi tego brakowało – westchnęła z zadowoleniem. – Dawno tego nie robiliśmy, bez ciebie to już nie to samo.

Dawniej dziewczynki przychodziły do nas w weekendowe poranki, wskakiwały do łóżka, kokosiły się i żądały uwagi, okazywanej na różne sposoby, od wygłupów do poważnych rozmów. Poranki w betach skończyły się, kiedy córki podrosły i starzy rodzice przestali stanowić atrakcję.

Tęskniłem za nimi

– Zwal wszystko na starego ojca, kaleka nie może się bronić – zachęciłem pierworodną.

– Tęskniłyśmy za tobą – pisnęła Marianna. – Dobrze, że już wróciłeś.

Wzruszyłem się, odwróciłem twarz do ściany, żeby tego nie okazać. Zawsze miałem dobry kontakt z córkami, ale co innego codzienność ojcowska, a co innego niespodziewane wyznanie.

– Bardzo was kocham, ale zejdźcie ze mnie, bo boli – powiedziałem sztucznie grubym głosem.

– Zostawcie ojca w spokoju, nigdzie wam nie ucieknie. Jeszcze będzie czas mu podokuczać – odezwała się Hania.

Stała oparta o framugę i przyglądała się naszej trójce.

– Chciałbym z tobą porozmawiać – poprosiłem.

Podeszła bliżej. Dziewczynki usadowiły się wyczekująco obok, nie spuszczając ze mnie oczu. Nie śmiałem ich odesłać, a Hania tego nie zrobiła. W tej sytuacji ochota do zwierzeń natychmiast mi odeszła.

– Może później – mruknąłem.

Chyba nie mam prawa o nic pytać…

W nocy nie mogłem spać. Zastanawiałem się, jak ułoży się nam wspólne życie. Czy w ogóle będzie wspólne? Czy tego chciałem? A ona? Hania wyraźnie powiedziała, że jestem tu przelotem, do czasu wyzdrowienia. Między nami nic się nie zmieniło, inny byłem tylko ja, bo nagle odebrano mi władzę w nogach.

Hania i córki zajęły się mną, nawet bardziej, niżbym sobie tego życzył. Postawiły na rehabilitację. Brzmi niewinnie, dopóki się nie spróbuje. Fachowe uruchamianie nóg to pot i ból, a potem jeszcze więcej bólu.

Medyk robi to z wyczuciem, żeby nie uszkodzić stawów i ścięgien, trzeba wierzyć mu na słowo, że tak jest, bo mózg podpowiada co innego. A mianowicie żeby wyrwać się i uciekać od kata, gdzie pieprz rośnie.

Jednego takiego, wyjątkowo uzdolnionego, Hania przyprowadziła do domu. Powiadomiła mnie, że to mąż koleżanki, który praktykuje prywatnie, mam szczęście, że zechciał się mną zająć. Szybko przekonałem się, że facet jest wirtuozem w swoim fachu. Miałem wrażenie, że moja noga w jego rękach rozpadła się na kawałki.

Wrzasnąłem. A potem zawołałem Hanię na ratunek. Nie dała mi dojść do głosu.

Wieczorem przyszła mnie pocieszyć

– Cicho bądź, nie rób wstydu. Trochę pocierpisz, ale potem będzie lepiej. Prawda, panie Maćku?

Spojrzała na niego z takim oddaniem, że zrobiło mi się niedobrze. Facet był umięśniony, twarz miał w miarę przyjemną, ale żeby tak się na niego gapić?

– Odwagi, kolego, rozruszamy tę nogę – odparł pan Maciek, biorąc się do roboty.

– Skup się na ćwiczeniach i nie krzycz – powiedziała Hania. Zdawało mi się czy w jej oczach zobaczyłem błysk satysfakcji?

– Maciek powiedział, że nie jest źle, będziesz chodził. On ma naprawdę wielkie doświadczenie.

– Lubisz go? – włożyłem wiele wysiłku, by pytanie zabrzmiało przyjacielsko i neutralnie.

– Jest sympatyczny – wzruszyła ramionami. – A ty chyba nie jesteś zazdrosny? Przywlokłam cię do domu, korzystając z tego, że nie miałeś siły się opierać. To nie jest sytuacja usprawiedliwiająca zazdrość.

Miała rację, wróciłem na niejasnych zasadach i nie wiadomo, na jak długo. Nie miałem prawa o nic pytać. Moja rehabilitacja trwała sześć miesięcy, przez ten czas zdołałem to i owo przemyśleć. Nie chciałem już wracać do mojej kawalerki, ale Hania nie zdradzała się z uczuciami, traktowała mnie jak przyjaciela lub niesfornego pacjenta, zależnie od okoliczności.

Wiele razy próbowałem zacząć rozmowę na temat przyszłości, ale za każdym razem udawało się jej skutecznie unikać zwierzeń. Nie chciała mnie słuchać, miałem wrażenie, że mój pobyt w domu jest czasowy, tak się wcześniej umówiliśmy, więc honorowo trzymałem się ustaleń.

Wreszcie poprosiłem ją o wybaczenie

Kiedy trochę odzyskałem sprawność, pod nieobecność dziewczyn spakowałem walizkę, ale nie odszedłem jak tchórz. Czekałem, żeby się z nimi pożegnać. Wróciły razem. Pierwsza weszła do pokoju Hania, zobaczyła, co się dzieje, i stanęła pod ścianą, zakładając ręce na piersiach. Po chwili dołączyła do niej Julka, obie miały wyraz oburzenia na twarzy. Ten milczący komitet oskarżycielski wytrącił mnie z równowagi.

– No co? – spytałem obronnie, – Chciałbym tutaj zostać, ale obawiam się, że po tym, co… No, nieważne, umiem czytać w myślach. Wiem, że nie ma tu dla mnie miejsca.

– Ależ jest, tatusiu, mogę oddać ci swój pokój – Marianna przyszła później, nie załapała się na początek rodzinnej sceny.

– Serio? – spytałem wzruszony jej poświęceniem.

– Ale wolałabym, żebyś zamieszkał z mamą, tak by było wygodniej – odparło prawdomównie dziecko.

– Chciałbym, ale…

– To dlaczego nie spytasz? – wtrąciła Hania. – Zresztą rób, co chcesz, to również twój dom.

Chciała wyjść, ale zdążyłem ją złapać.

– Puść mnie – szarpnęła się.

Wtedy poprosiłem ją o wybaczenie. Tak zwyczajnie, bez krętactw, tylko bardzo cicho.

– Musiało wiele się wydarzyć, żebym zrozumiał, że nie umiem bez was żyć. A wy beze mnie. Tworzymy całość, osobno jesteśmy niekompletni.

– Mów za siebie – mruknęła Hania, przytulając się do mnie.

Uznałem, że mi wybaczyła. Minęło już kilka lat, na pamiątkę tamtych wydarzeń zostało mi utykanie na lewą nogę i mocne przekonanie, że moje miejsce jest przy Hani i córkach.

Czytaj także:
„Żyłam z marnej renty, która ledwo wystarczała mi do końca miesiąca. Współlokatorka pokazała mi, jak talent zmienić w biznes”
„Podporządkowałam życie pod wymysły męża, ale koniec z tym. Poznałam kogoś, dla kogo nie muszę być darmową nianią”
„Córka zaharowywała się na śmierć. Dla pracy odtrąciła mnie i swoje dziecko. Sama ściągnęła nad siebie widmo tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA