„Córka zaharowywała się na śmierć. Dla pracy odtrąciła mnie i swoje dziecko. Sama ściągnęła nad siebie widmo tragedii”

Kobieta zaniedbała dziecko fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Telefon odebrałam około południa. Ktoś poinformował mnie, że Ewa została hospitalizowana. Poczułam, że ziemia ucieka mi spod nóg. A więc rak… – pomyślałam. Albo inna, równie straszna choroba, którą przede mną ukrywała”.
/ 10.07.2022 16:30
Kobieta zaniedbała dziecko fot. Adobe Stock, Halfpoint

Ewa miała być w domu tuż po dwudziestej, ale godzinę później zadzwoniła, że nie może wyjść z oddziału.

– Kolega, który miał przejąć dyżur, miał zawał – wyrzuciła z siebie szybko. W tle słyszałam stukot jej obcasów na szpitalnej posadzce. – Zostaję na drugą zmianę. Jak Ola? Śpi?

Obiecywała, że to sytuacje alarmowe

Potwierdziłam, zerkając w stronę pokoju wnuczki. Nie widziała matki od trzech dni, na skutek niefortunnego układu dyżurów i nadgodzin Ewy. Nie płakała za mamą, nie dopytywała się, kiedy wróci, ale wiedziałam, że będzie jej smutno, kiedy rano wstanie i znowu nie zobaczy Ewy.

– Pamiętaj, że masz małe dziecko i życie prywatne – powiedziałam, wiedząc, że i tak to zignoruje.

Moja córka pracowała na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Zawód lekarki zawsze był jej marzeniem i celem życiowym. Pacjenci byli dla niej najważniejsi. Kiedy nieoczekiwanie zaszła w ciążę, była zdruzgotana.

– Nie planowałam bycia matką – powiedziała z przygnębieniem. – A już na pewno nie samotną matką. Tego faceta nawet nie chcę znać, więc nie wiem, co będzie dalej…

Dalej było tak, że Ewa udawała, że w tej ciąży wcale nie jest. Na porodówkę trafiła prosto z izby przyjęć, gdzie do momentu, aż odeszły jej wody, wydawała dyspozycje pielęgniarkom.

– Teraz przynajmniej trochę pobędziesz w domu – powiedziałam. – Dobrze ci zrobi urlop macierzyński.

Ale Ewa wykorzystała tylko dwa miesiące urlopu. A właściwie, to ciężko powiedzieć, że wykorzystała, bo nieustannie dzwonili do niej ze szpitala. Cztery razy w pierwszym miesiącu po porodzie jechała „tylko na godzinę” i tylko dlatego, że to była „absolutnie awaryjna sytuacja”. Ta godzina zawsze trwała przynajmniej trzy.

– Naprawdę nie masz tam żadnego zastępcy? – zirytowałam się po kolejnym nagłym wezwaniu.

– Oni sobie kompletnie bez ciebie nie radzą!

– Mamo, był wypadek na moście – tłumaczyła w biegu, zapinając bluzkę, bo jeszcze przed chwilą karmiła Olę. – Zderzyły się dwa tramwaje, brakuje karetek i personelu. Muszę tam jechać!

Bardzo przeżywała, gdy ktoś odszedł

Kilka tygodni później stało się jasne, że Ewa wróci do pracy, mimo że Oleńka ma ledwie dwa miesiące. Jasne było też to, że pewnie nigdy się nie wyprowadzę od córki i wnuczki, chociaż to mi akurat nie przeszkadzało. Kochałam maleńką ponad życie!

SOR był żywiołem Ewy. Nie dziwiłam się, że została jego najmłodszą ordynatorką w dziejach szpitala. Jej zorganizowanie, zimna krew i wiedza pozwalały jej skutecznie ratować ludzkie życie w nagłych przypadkach.

Jednak czasami nawet Ewa nie dawała rady. Te dni, kiedy traciła pacjenta podczas dyżuru, były koszmarem zarówno dla niej, jak i dla mnie. Widziałam, że wydarzył się dramat, kiedy tylko córka stawała w drzwiach po pracy.

– To był dwunastolatek… – powiedziała raz. – Nie zapiął pasów w samochodzie… Zmarł podczas reanimacji… 

Czasami to był ktoś jeszcze młodszy. Nigdy nie zapomnę płaczu mojej córki, kiedy nie zdołała uratować trzylatki, którą poraził prąd. Przeżywała śmierć każdego pacjenta, angażowała się emocjonalnie w sprawy tych, którzy trafiali pod jej opiekę.

– Musisz złapać dystans – mówiłam, patrząc, jak chodzi przemęczona, ale wciąż bierze dodatkowe zmiany. – Zajeździsz się, jeśli nie zwolnisz!

Ona nie chciała zwalniać

Na jej oddziale były braki kadrowe, pacjenci czekali na przyjęcie nie kilka, ale nieraz po kilkanaście godzin. Jęczeli z bólu na korytarzu, czasem ktoś zasłabł, ktoś dostał krwotoku. Ewa walczyła nie tylko z chorobami i skutkami wypadków, ale też z pacjentami i ich rodzinami – często tak zestresowanymi, że obrażali personel medyczny albo miotali w jego kierunku groźby.

– Żona pacjenta oskarża mnie o niekompetencję – powiedziała po jakiejś grubszej awanturze na SOR-ze. – Będę mieć komisję. Cholera, jeszcze tego mi brakowało!

Nic wtedy nie powiedziałam. Byłam przerażona, bo ledwie dzień wcześniej Ewa oznajmiła, że jedzie na konferencję do Berlina. A nieco wcześniej opowiadała coś o rocznym kursie z jakichś technik czy procedur – nawet nie wiedziałam, o co chodziło.

Zrozumiałam tylko, że ten kurs oznacza trzy kolejne godziny tygodniowo poza domem i masę nauki. Ewa już spała nie więcej niż sześć godzin na dobę. Nie bardzo miałam pomysł, kiedy zamierzała się jeszcze uczyć.

Myślałam, że opamięta się, kiedy Ola powiedziała do mnie „mamo”. Opowiedziałam jej o tym w formie anegdotki, ale miałam nadzieję, że to nią wstrząśnie. Dla jej córeczki byłam bliższą osobą niż ona sama, a to chyba alarmujący sygnał.

Ale Ewa nie zwolniła tempa. Po prostu uznała, że musi wygospodarować więcej czasu na zajmowanie się córką, więc spała jeszcze mniej. W dni, kiedy nie miała dyżuru, upierała się zajmować Olą sama, chociaż oczy miała podkrążone z niewyspania.

– Jestem odpowiedzialna nie tylko za pacjentów, ale też za moje dziecko, prawda? – mówiła i nie dało się temu zaprzeczyć.

Któregoś dnia niechcący weszłam do łazienki, kiedy Ewa wychodziła spod prysznica. Zanim zamknęłam drzwi, złapałam się na myśli, że Ewa bardzo schudła od porodu. Wyglądała wręcz jak szkielet.

Muszę o nią specjalnie zadbać

– Jadłaś coś dzisiaj? – zaczęłam pytać, kiedy dzwoniła ze szpitala.

– Nie miałam czasu – to była najczęstsza odpowiedź. – Ale zjem, jak tylko będę miała przerwę. O, muszę kończyć, mamy pacjentkę!

Nie można było liczyć na to, że zjedzie trzy piętra i poświęci dwadzieścia minut na obiad w szpitalnej kantynie. Zaczęłam jej więc przygotowywać pożywne obiady, żeby zjadała je choćby i w biegu między łóżkami pacjentów.

To właśnie któregoś razu, wkładając jej rano pudełko do torby, niechcący ją strąciłam i cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Kucnęłam, żeby podnieść portfel i inne drobiazgi. Leżała między nimi materiałowa saszetka na zamek. Nie wiem, dlaczego ją otworzyłam. Chyba można nazwać to intuicją matki.

W środku były leki. Nie takie popularne, przeciwbólowe, tylko coś, czego nie znałam. Przeraziłam się, że Ewa jest chora i nic mi nie mówi. Słowo „rak” momentalnie zaczęło mi huczeć w głowie. Przypomniała mi się jej chorobliwa chudość i nagle miałam już pewność, że córka ukrywa przede mną śmiertelną chorobę.

Chciałam od razu ją o to zapytać, ale wybiegła z łazienki z telefonem przy uchu i aż do trzaśnięcia drzwiami nie miałam okazji jej przerwać. Zapamiętałam jednak nazwę leku i postanowiłam sprawdzić w internecie, co to za specyfik.

Tyle że nie miałam okazji, bo tego dnia Ola zaczęła gorączkować, do tego wymiotowała, a Ewa nie mogła opuścić oddziału. Na szczęście w przychodni miałam upoważnienie do przychodzenia z wnuczką, więc udało mi się dostać do pediatry.

Poczułam, że ziemia ucieka mi spod nóg

Kiedy wróciłyśmy, córki wciąż nie było. Wróciła, kiedy już spałyśmy. Rano wyszła, nim się obudziłam. Jej lampka nocna wciąż się paliła, jakby nie zgasiła jej w nocy. Następnego dnia Ewa miała spotkanie z komisją. Od tygodnia siedziała nad jakimiś dokumentami, musiała udowodnić, że nie popełniła błędu, który skończył się dla pacjenta wstrząsem anafilaktycznym.

– Żona pacjenta oskarżyła mnie, że byłam rozkojarzona i kazałam mu podać lek, na który był uczulony – wyjaśniła niechętnie. – Nie wiem, jak do tego doszło. To niemożliwe. Jestem odpowiedzialna za swoich pacjentów! Nie zrobiłabym czegoś takiego. Musi być inne wytłumaczenie.

Szukała tego wytłumaczenia kosztem snu, a ja pomyślałam, że może coś było w tym podejrzeniu o rozkojarzenie. Jak ktoś, kto sypia po cztery godziny na dobę, pracuje na dwie zmiany, uczy się i jest matką małego dziecka, ma funkcjonować normalnie?!

Telefon odebrałam około południa. Ktoś poinformował mnie, że Ewa została hospitalizowana. Poczułam, że ziemia ucieka mi spod nóg. A więc rak… – pomyślałam. Albo inna, równie straszna choroba, którą przede mną ukrywała.

– Co się stało? – wydusiłam z siebie.

– Doszło do incydentu – powiedział człowiek ze szpitala. – Pani Ewa, hm… miała epizod na parkingu.

– Jaki epizod? – nie zrozumiałam. – Co jej jest? Jak się czuje?

– Epizod psychotyczny – usłyszałam. – Została umieszczona na psychiatrii. Była przytomna, ale dostała leki uspokajające, po których śpi. Jeśli chce pani przyjechać, to zapraszam na drugie piętro, oddział…

Nie mogłam się skupić na tym, co mówił ten mężczyzna. Co to w ogóle znaczyło? Nie mogłam jednak pojechać, bo Ola wciąż była chora. Dopiero kiedy udało mi się załatwić opiekunkę, pognałam do szpitala. Ewa rzeczywiście spała. Zdziwiło mnie tylko, że była przypięta do łóżka pasami.

Starsza lekarka zaprosiła mnie na rozmowę

– To dla jej bezpieczeństwa – powiedziała starsza, siwa pani doktor. – Znam Ewę od siedmiu lat. Prawdę powiedziawszy, czułam, że tak to się może skończyć…

– Ale co? Ona jest chora? Na co? Dlaczego nikt nic mi nie mówi?! – zasypałam ją pytaniami.

Figurowałam w dokumentach Ewy jako osoba upoważniona do odbierania informacji o jej stanie zdrowia, więc rozmawiano ze mną zupełnie szczerze.

– Ewa wysiadła z samochodu i zaczęła dziwnie się zachowywać – powiedziała lekarka unikając patrzenia mi w oczy. – Wezwał nas strażnik z dołu.

To, co opisała, nie mieściło mi się w głowie. Ewa zachowywała się agresywnie, wpadła w paranoję, usiłowała walczyć z jakimś niewidzialnym zagrożeniem. Kiedy nadbiegli ochroniarze, ledwie mogli ją przytrzymać, tak się rzucała.

– Musieliśmy zrobić jej toksykologię. Jeszcze nie mamy wyników, ale wszystko razem wyglądało na przedawkowanie soli amfetaminy – powiedziała. – Wiem, że to trudne, ale muszę zapytać: czy Ewa ostatnio dziwnie się zachowywała? Cierpiała na bezsenność, brak apetytu, była nerwowa albo miała jakieś niepokojące objawy? Zauważyła pani może, że brała jakieś tabletki?

– Tak! – przypomniałam sobie nagle tę saszetkę w jej torebce, a potem podałam nazwę leku, który widziałam.

Po wyrazie twarzy tej lekarki zorientowałam się, że to jej pasowało do sytuacji. Mimo to nie chciała udzielić mi więcej informacji.

Wpuszczono mnie do córki, gdy się obudziła

– Dopiero kiedy dostaniemy wyniki badań i porozmawiam z Ewą, będę mogła coś powiedzieć – zaznaczyła.

– Przepraszam, mamo… – wyszeptała z zamkniętymi oczami. – Po prostu musiałam jakoś to wszystko ogarnąć… Starałam się być dobrym lekarzem i matką… A doba miała za mało godzin…

Przyznała się, że lek w jej torebce był przepisany nielegalnie. To naprawdę były pochodne amfetaminy. Ewa uzależniła się od tej substancji wiele miesięcy wcześniej. Najpierw lek „pomagał” jej nie zasnąć na podwójnym dyżurze, potem „dzięki niemu” mogła się skupić na nauce.

Spała coraz mniej, nie odczuwała głodu, stąd spory spadek wagi. Działała na najwyższych obrotach i wydawało jej się, że ze wszystkim daje sobie radę. Ale organizm nie wytrzymał. Ewa i tak miała dużo szczęścia, że nie skończyło się zapaścią albo śmiercią.

– Co teraz? – zapytałam cicho.

– Powiedziałaś im o moim leku… – szepnęła. – Ale to nie twoja wina, toksykologia i tak by wykazała, że go brałam. Zawieszą mnie. Nikt nie chce, żeby po szpitalu biegała ćpunka w kitlu.

– Stracisz pracę? – omal nie zasłabłam z wrażenia. – Mogą to zrobić?

Bohaterowie też muszą odpocząć

Na szczęście Ewa nie straciła pracy permanentnie. Zawieszono ją w prawach i obowiązkach lekarza do czasu ukończenia terapii odwykowej. Musiała przyznać, że miała problem, i włożyć bardzo dużo pracy w rozwiązanie go.

– Chciałam pomóc wszystkim, być odpowiedzialna za wszystkich… Tylko zapomniałam, że jestem też odpowiedzialna za siebie… – powiedziała mi któregoś dnia, gdy zbliżała się już do końca terapii. – Nie wiem, jak w ogóle mogłam myśleć, że to się uda.

Ewa wróciła do pracy lekarza po roku. Znowu nie widywałam córki nieraz po kilka dni z rzędu i z niepokojem patrzyłam na jej wychudłą, zmęczoną twarz.

– Nic nie biorę, mamo – zapewniła mnie, chociaż nie zapytałam o to wprost. – Ten tydzień był ciężki, ale już powiedziałam ordynatorce, że potrzebuję dwóch dni wolnego. Nikomu nie pomogę, jeśli najpierw nie zadbam o siebie. Szkoda, że tak późno to do mnie dotarło.

Ewie, lekarzom, pielęgniarkom i wszystkim pracownikom służby zdrowia jest teraz bardzo ciężko. Ludzie oczekują, że będą pracowali non stop, zajmowali się innymi, ratowali życie. A ja wiem tylko, że to też są matki, ojcowie, zwykłe, bardzo zmęczone kobiety i wyczerpani mężczyźni.

Moje myśli mkną do nich teraz, w tym bardzo trudnym i wymagającym czasie. Jestem im bardzo wdzięczna, ale też bardzo się o nich martwię. Bo bohaterowie też czasami muszą odpocząć.

Czytaj także:
„Wycieczka z wnukami całkowicie przewróciła moje życie. Po 32 latach odnalazłam zaginioną siostrzenicę”
„Brat wymienił rozrywkową żonę na nudną sztywniarę. Ewa zachowywała się, jakby miała zaraz położyć się do grobu"
„Synowa podrzucała nam wnuki jak kukułcze jaja. Nieważne, że żona była po zawale, jędza miała nas za darmowe niańki”

Redakcja poleca

REKLAMA