45. rocznica otwarcia Studia 54 - kogo gościł najsłynniejszy klub na świecie?

Studio 54 - historia fot. Instagram/studio54music
W przeciągu zaledwie 3 lat funkcjonowania, kultowy klub zgromadził na swoim parkiecie nie tylko setki artystów, polityków i celebrytów. Był również ostoją dla społeczności LGBT+ i odegrał ogromną rolę w historii muzyki disco. Studio 54 nigdy więc nie było tylko klubem.
/ 27.04.2022 09:33
Studio 54 - historia fot. Instagram/studio54music

Studio 54 było sceną wielu sytuacji, które i dawniej, i dziś wydają się być niewiarygodne. Sceną dosłownie, bo klub powstał z przerobionego Gallo Theater – znajdującego się pod numerem 254 West 54th Street studia telewizji CBS, gdzie wcześniej nagrywano programy rozrywkowe. Ale sama sceneria nie była wszystkim, bo nad efektem końcowym pracowali scenografowie nagradzani Oscarami i nagrodami Tony. Założyciele i właściciele klubu, Ian Schrager i Steve Rubell, nie pozostawiali niczego przypadkowi, a miejsce od początku projektowane było na świątynię hedonizmu, która miała odnieść sukces wśród nowojorskich (a właściwie międzynarodowych) elit.

„Chodziliśmy po klubach na Manhattanie, żeby zorientować się, jaki sami chcemy stworzyć” – powiedział Ian Schrager w dokumencie Matta Tyrnauera.

Nowy Jork roku 1977 miał dosyć polityki, powagi, sztywniactwa korporacji, ale i podziałów. Schrager i Rubell chcieli stworzyć dyskotekę, w którym wszyscy będą mogli odetchnąć od problemów i smutków codzienności.

„Kluby gejowskie były pierwszymi miejscami, w których puszczano muzykę disco. To była muzyka czarnoskórych, wywodziła się z ich klubów. Piękne kobiety i modelki bawiły się tam, gdzie homoseksualni projektanci mody, styliści czy fryzjerzy, a heteroseksualni mężczyźni chcieli bawić się tam, gdzie piękne kobiety. Towarzystwo zaczęło się mieszać” – powiedział dziennikarz Bob Colacello.

Chociaż wydaje się, że położenie Studio 54 nie mogło być lepsze (znajdowało się przy samym Broadwayu), w tamtych czasach nie była to dobra okolica. Straszyła nieprzyjemnym zapachem, brudem i wysoką przestępczością.

„West Side i dystrykt teatrów były nieciekawymi okolicami. Jeśli chciałeś, żeby cię napadli, powinieneś się udać właśnie tam. Otwieranie tam dyskoteki wydawało się niewiarygodne” – powiedział pisarz Steven Gains.

Schrager i Rubell wydawali się być niczym niezrażeni. Stawali w szranki z największymi właścicielami klubów w mieście i chcieli wygrać. Konkurencja od początku się ich bała i utrudniała im wykańczanie lokalu np. zabraniając dobrym usługodawcom pracy nad remontem Studia 54. Ale nowi gracze na klubowej mapie Manhattanu byli nieustraszeni. Przemienili byłe studio telewizyjne w dyskotekę w zaledwie 6 tygodni. Profesjonaliści zaangażowani w projekt zaprojektowali w klubie liczne lustra, lodowe rzeźby, żyrandole i paciorki, które, połączone ze scenicznymi stroboskopami i neonami, miały sprawić, że Studio 54 zabłyszczy na imprezowej mapie Nowego Jorku nie tylko w przenośni.

Wielkie otwarcie

Steve Rubell był charyzmatyczny, zabawny i imprezowy. Jego ekstrawertyczna osobowość szybko przyciągała ludzi, niezależnie od ich statusu i majętności. To on stał za „towarzyską” organizacją przedsięwzięcia, reprezentował klub w mediach, pozował do zdjęć i bawił się z gwiazdami. Ian Schrager był jego przeciwieństwem, dlatego stał na uboczu jako „mózg” całego projektu.

Rubell wiedział jak podkręcić zainteresowanie klubem. Zaproszono niemalże wszystkie gwiazdy, z którymi w 1977 roku każdy chciał się znaleźć w jednym pomieszczeniu. W ferworze przygotowań do otwarcia, właściciele zapomnieli o… licencji na alkohol. Zastąpili ją jednak serią jednodniowych zamówień na cateringi, które licencji nie wymagały. Chociaż Schrager i Rubell byli nieskończenie kreatywni, w plątaninie prawnych zawiłości mieli spore ułatwienie: reprezentował ich legendarny postrach wśród prawników - Roy Cohn.

Plotki na temat nowego miejsca powtarzane były już kilka tygodni przed otwarciem, więc 26 kwietnia 1977 pod drzwiami stały dzikie tłumy. Po wejściu, „odsiani” przez bramkarza klubowicze, byli tak podekscytowani, że nawet nie czekali w kolejce do szatni – po prostu rzucali płaszcze na podłogę.

„Setki ludzi musiały zgubić kurtki tej nocy. To było pandemonium” – wspominał Scotty Taylor, barman Studia 54.

Żelazna selekcja

Otwarcie okazało się być gigantycznym sukcesem i natychmiast zarysowało Studio 54 jako najgorętsze miejsce na mapie Manhattanu. 29-letni Schrager i 33-letni Rubell czuli się jak bogowie. Dało to miejsce na kaprysy i fanaberie starszego wspólnika, którym dawał wyraz jako selekcjoner.

„Masz kapelusz? Nigdy nie przychodź tu w kapeluszu”, „Nie wchodzisz, jesteś nieogolony” – krzyczał do stojących pod drzwiami klientów czekających na wejście.

Chociaż założyciele lokalu twierdzili, że klub jest otwarty dla wszystkich, nie było to do końca prawdą. Faktycznie, na parkiecie spotykali się imprezowicze z różnych warstw społecznych, o różnych rasach i orientacjach. Ale poza własną subiektywną selekcją, Rubell przekazywał także bramkarzom listy z podziałami na gości, których należy wpuścić za darmo (ulubionych znajomych-celebrytów), gości, którzy muszą zapłacić za wstęp oraz tych, którzy pod żadnym pozorem nie są mile widziani.

„Mick Jagger i Keith Richards oczywiście wchodzili za darmo, ale pozostali członkowie The Rolling Stones musieli płacić” – opowiadała Myra Scheer, asystentka przedsiębiorców.

Stojąc na wejściu Studia 54, Steve Rubell wymyślił termin „bridge-and-tunnel”, którym określał nowojorczyków spoza Manhattanu. Nie chodziło w nim jedynie o pochodzenie klientów. Chciał jednak mieć pewność, że wśród gości nie znajdzie prowincjonalnych imprezowiczy w złotych łańcuchach i poliestrowych koszulach pokroju Johna Travolty z „Gorączki sobotniej nocy”. Z tego powodu pod drzwiami często rozdzielano pary.

„Ty możesz wejść, wyglądasz pięknie, ale twój chłopak ma wrócić do domu i przebrać się w bawełnianą koszulkę” – powiedział kiedyś właściciel klubu do dziewczyny oczekującej na wejście.

Nic dziwnego, że Studio 54 zaczęło stanowić także oddzielny rozdział w historii mody. Lśniące, wyszywane cekinami stylizacje, zwiewne sukienki falujące w tańcu i prześwitujące tiule i siatki stały się esencją klubowego stylu wyższej klasy. Rubell regularnie wychodził na zewnątrz wspomóc ochroniarza we wpuszczaniu gości i wybierał z tłumu kilka najbarwniejszych osób, których stylizacje przyciągnęły jego wzrok. Potwierdzało to jednak teorię, że, chociaż właściciele klubu nie sugerowali się na bramce jedynie znanym nazwiskiem czy zasobnością portfela, do Studia 54 nie dało się wejść źle ubranym.

„Demokracja na parkiecie”

Halston, Liza Minelli, Calvin Klein, Karl Lagerfeld, Mick i Bianca Jagger (a później także Jerry Hall), Cher, Andy Warhol, Elton John, Michael Jackson czy Sylvester Stallone należeli do stałych bywalców lokalu. Oprócz nich pojawiali się tam również Woody Allen, David Bowie, John Travolta, Al Pacino, Freddie Mercury, a nawet Salvador Dali. Co ciekawe, nieznany wtedy jeszcze Alec Baldwin przepracował tam 2 miesiące jako kelner.

Ale najmodniejszy klub na Manhattanie nie przyciągał jedynie artystów: gościły tam także wielkie nazwiska ze świata mediów, polityki i biznesu jak Diana Vreeland, Fran Lebowitz, Donald Trump czy Pierwsza Dama Betty Ford.

Chociaż założycielom zależało na znanych nazwiskach, a selekcja bywała okrutna, chcieli tworzyć miejsce, w którym każdy poczuje się swobodnie. Tuż za progiem podziały znikały. Gwiazdy tańczyły ze swoimi fanami, a prawnicy, konserwatywni politycy dyskutowali przy barze z drag queens, a ukrywający się dotąd transseksualiści otwierali przed światem swoje prawdziwe „ja”.

„Ta dyskoteka, w przeciwieństwie do ulic, była ostoją inkluzywności i akceptacji. Na ulicach szerzyła się homofobia, ale w Studiu 54 każdy był bezpieczny” – opowiadał fotograf Bill Bernstein.

Nikt nikogo nie oceniał, więc nawet najmniej odważni czuli, że w Studiu 54 mogą swobodnie wyrazić siebie. Chowający swoją prawdziwą tożsamość biznesmeni i prawnicy, którzy za dnia zasiadali w garniturach za biurkami na Wall Street, wieczorami zakładali cekinowe kreacje i stawali się gwiazdami parkietu przy 254 West 54th Street.

Regularnym gościem była także niejaka Sally Lippman, 78-letnia prawniczka, która wkrótce stała się znana także wśród najbardziej sławnych gości Studia, zapracowując sobie na pseudonim „Disco Sally”.

„Disco Inferno”

Pomimo gwiazdorskich list gości, Studio 54 nie miało być jedynie miejscem spotkań zamożnych i wpływowych. Miało być przede wszystkim najbardziej oszałamiającą dyskoteką w mieście. Na lata 70. w Stanach Zjednoczonych przypadł rozwój muzyki disco, która, choć wywiodła się z biedniejszych warstw społecznych i mniejszości rasowych, wkrótce bawiła wszystkich - na czele z tymi znajdującymi się na szczycie. Studio 54 szybko wywindowano na mekkę rozwijającego się disco, miejsce tak kultowe, że gatunek kształtowali nie tylko ci, którym udało się wystąpić w klubie, ale także ci, którym… odmówiono wstępu.

Wybitnych gości Studia 54 zabawiały m.in. Diana Ross, Donna Summer czy Grace Jones. Grupa Chic nie przeszła jednak selekcji właścicieli. Wzburzeni muzycy napisali utwór, w którym dali upust swojemu niezadowoleniu. Mowa tu o kawałku „Le Freak”, który wkrótce stał się ich najpopularniejszym nagraniem i do dziś pozostaje na szczytach przebojów muzyki disco.

„Disneyland dla dorosłych”

Tak określano klub w historiach rozpowiadanych po Manhattanie przez szczęśliwców, którym udało się wejść. Atmosfera swobody, lejący się strumieniami alkohol i wszelkiej maści narkotyki były tam codziennością. Składały się także na seksualne wyzwolenie gości Studia 54. Jak opowiadają bywalcy lokalu, w piwnicach porozkładane były materace, a w każdym ciemniejszym kącie klubu rozgrywały się erotyczne sceny. Narkotyki rozprowadzał wśród klientów sam Rubell, który czuł się osobiście odpowiedzialny za „rozkręcanie imprezy”.

Właściciele nie ukrywali, że zabawę w Studiu 54 napędzają używki. Nad parkietem górowała wielka dekoracja: połyskujący księżyc wciągający kokainę ze srebrnej łyżeczki, więc każdy odwiedzający już od samych drzwi wiedział, co oferuje to miejsce.

Duetowi przedsiębiorców nie brakowało rozmachu, ale nie objawiał się on jedynie w gwiazdorskiej liście gości czy katalogu serwowanych używek. Organizowali pełne przepychu imprezy urodzinowe dla swoich stałych bywalców, które wprawiały gości w osłupienie. Podczas swojego przyjęcia w Studiu 54, Bianca Jagger wjechała do klubu na białym koniu prowadzonym przez nagich mężczyzn. Karl Lagerfeld, z kolei, zorganizował imprezę stylizowaną na XVIII-wieczny Wersal. Swoje urodziny świętowali tam także Valentino czy Andy Warhol.

Niezwykła była także artystyczna otoczka dla jednej z imprez sylwestrowych. Schrager i Rubell zamówili 4 tony (!) brokatu, który przez całą noc sypał się z sufitu. Drobinki unosiły się wszędzie, a co poniektórzy klienci znajdowali je w swoich ubraniach czy domach jeszcze na kilka lat po pamiętnym Sylwestrze.

Zbyt piękne, by mogło trwać na zawsze

„Ian i Steve znaleźli się na szczycie. Mieli najlepszy tłum, najlepszą prasę, najlepsze miejsce. Żyli jak w śnie i zaczęli tracić kontakt z rzeczywistością” – opowiedziała jedna ze współpracownic przedsiębiorców.

Pierwsze kłopoty zaczęły się szybko, bo już po kilku miesiącach, kiedy władze odkryły, że miejsce działa bez licencji na alkohol. Do akcji wkroczył Roy Cohn, który w tamtym czasie reprezentował nie tylko właścicieli Studia, ale także najwyżej postawione nazwiska w mieście oraz… nowojorską mafię. Rubell i Schrager byli pod ochroną, niczego się nie bali i byli wręcz zuchwali w swojej pewności siebie. Z aresztu wyszli już po kilku godzinach, a wkrótce zdobyli także licencję, która, jak się wydawało, miała być końcem ich problemów z prawem.

Niestety, kolejne były tuż za pasem. Arogancki Rubell uwielbiał błyszczeć w towarzystwie dzięki przechwałkom. W jednym z wywiadów powiedział, że ich dochód jest kosmiczny, a więcej od Studia 54 zarabia jedynie mafia.

„To jak zaproszenie dla urzędu skarbowego. Zaraz zapukają do waszych drzwi” – przestrzegł go jego brat.

Oczywiście miał rację. 14 grudnia 1978 klub najechały służby, ale podczas standardowego przeglądania dokumentów, natknęli się także na kokainę w gabinecie Schragera, za co został natychmiast zaaresztowany. Kreatywny Roy Cohn kazał swoim klientom poprzewracać meble, aby upozorować nadużycie ze strony służb i szybko uwolnił Schragera.

Kontrowersje zaczęły przyciągać jeszcze większe liczby gości do i tak już obleganego klubu. Tego samego wieczoru, kiedy Schrager opuścił komisariat, wspólnicy otworzyli Studio i urządzili kolejną imprezę. Ale to jedynie rozwścieczyło służby, które postanowiły, że już nie odpuszczą. Ponadto, agenci mieli dostęp do informatora, rzekomego byłego pracownika klubu, niezadowolonego ze współpracy ze swoimi chlebodawcami. Wkrótce wyszły więc na jaw ogromne kwoty zdefraudowanych pieniędzy.

Codziennie, kiedy impreza rozkręcała się na dobre, a koszty alkoholu i organizacji zaczynały się zwracać, Schrager i Rubell zamykali kasy fiskalne i inkasowali czysty dochód, którym później dzielili się po równo. Część z niego przeznaczana była na darmowe „rekreacyjne narkotyki” dla ulubionych gwiazd Rubella.

Na swoje nieszczęście, skrupulatnie raportowali wszystkie zdefraudowane pieniądze w sekretnych księgach finansowych. Późniejsze dochodzenie wykazało, że zagarniali dla siebie nawet 80% nieopodatkowanych przychodów. Podczas kolejnego nalotu, służby znalazły księgi i worki z milionami dolarów w gotówce pochowane w ścianach i w sufitach dyskoteki. Problemy wymknęły się spod kontroli, a prasa zwróciła się przeciwko nim. Nie pomogła nawet kosztowna przebudowa klubu, która miała służyć za narzędzie do odbudowy zszarganego wizerunku.

W listopadzie 1979 roku przedsiębiorcy zostali zmuszeni do przyznania się do winy, a w styczniu 1980 roku Schrager i Rubell zostali skazani na 3,5 roku więzienia. 2 lutego 1980 roku, z odpowiednim sobie rozmachem i gwiazdorskim składem, urządzili pożegnalną imprezę, która skalą dorównywała wielkiemu otwarciu. Następnego dnia oddali się w ręce władz i zaczęli odsiadywać wyrok.

Czytaj też:
I tak po prostu… Carrie, Miranda i Charlotte powróciły w dawnym stylu
„Dom Gucci”: Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu
Czy „Sukcesja” jest najlepszym serialem sezonu czy po prostu lubimy patrzeć, jak bogaci cierpią

Tagi: gwiazdy, klub

Redakcja poleca

REKLAMA