Czy warto iść na „Śmierć na Nilu”? Fani Agathy Christie mogą być rozczarowani

"Śmierć na Nilu" Kenneth Branagh fot. materiały prasowe/The Walt Disney Studios
Przepisy na sukces były dwa. Zrealizować kolorowy, odświeżony i wierny fabule pean na cześć Christie, który może nie byłby zaskakujący, ale z pewnością satysfakcjonujący dla fanów. Albo kreatywnie tchnąć współczesność w starą historię w stylu „Sherlocka” z Benedictem Cumberbatchem. Kenneth Branagh, zamiast obrać jedną z dróg, postanowił włożyć wrotki i zrobić szpagat.
/ 20.02.2022 05:32
"Śmierć na Nilu" Kenneth Branagh fot. materiały prasowe/The Walt Disney Studios

Wielokrotnie przesuwana premiera „Śmierci na Nilu” w reżyserii i produkcji Kennetha Branagha w końcu doszła do skutku. Chociaż prace nad filmem zostały ukończone już 2 lata temu, wejście do kin utrudniała nie tylko pandemia koronawirusa, ale także zarzuty wobec gwiazdy filmu – Armiego Hammera, który miał dopuszczać się przemocy seksualnej czy nadużywania narkotyków. Chociaż sceny z aktorem zostały pozostawione i nie został on nikim zastąpiony, producenci przez długi czas obserwowali temperaturę skandalu wokół Hammera.

Finalnie, „Śmierć na Nilu” weszła do kin jeszcze bardziej wyczekiwana niż wcześniej. Nie tylko ze względu na historię, w której zakochały się miliony czytelników na świecie, lecz także gwiazdorską obsadę, która, choć zdobi i ubarwia cały film, nie ratuje go przed przeciętnym efektem końcowym.

Król Szekspira i królowa kryminału

Kenneth Branagh nie bez powodu nazywany jest „cudownym dzieckiem” brytyjskiej sceny filmowej i teatralnej. Jego nowatorskie adaptacje dzieł Szekspira zapewniły mu nie tylko rozgłos, ale także wielkie uznanie w branży. Skoro więc z sukcesem zabrał się już za najcięższy, najbardziej wrażliwy dla Brytyjczyków punkt narodowej spuścizny literackiej, nie dziwi, że w końcu obrał sobie za cel także bardziej komercyjną, ale niemniej uwielbianą królową kryminału Agathę Christie.

Chociaż, w porównaniu z mrocznymi, nowoczesnymi i często niezwykle złożonymi kryminałami, które stale zapełniają półki księgarń, książki Christie wydają się być dość naiwne i jednowymiarowe, nadal nie tracą na popularności. Czarująca sceneria 20-lecia międzywojennego, przejrzyście prowadzona fabuła (która zawsze ma swój określony początek i koniec, żadnych niedomówień!) i uwielbiane, kultowe już postacie Herkulesa Poirot i panny Marple sprawiają, że kolejne wznowienia powieści Christie nadal królują na listach bestsellerów wydawniczych, chociaż zostały wydane już 100 (!) lat temu.

Najnowszy, kolekcjonerski nakład kryminałów wydany przez Wydawnictwo Dolnośląskie z okazji stulecia debiutu Agathy Christie podbija media społecznościowe, gdzie piękne wydania z zamiłowaniem udostępniają literackie influencerki.

Niejasna wizja

W wyprodukowanym kilka lat temu „Morderstwie w Orient Expressie” Branagh również postawił na plejadę najgorętszych gwiazd Hollywood i bajkową scenografię rodem z filmów Baza Luhrmanna. Całość, chociaż może odrobinę zbyt pompatyczna, wyszła nienajgorzej. W „Śmierci na Nilu” reżyser obrał jednak nieco inną ścieżkę.

Przepisy na sukces były dwa. Pierwszy: zrealizować kolorowy, odświeżony i wierny fabule pean na cześć Christie, który może nie byłby zaskakujący, ale z pewnością satysfakcjonujący dla fanów oryginalnej powieści (czyli tysięcy widzów na całym świecie). Drugi: kreatywnie tchnąć współczesność w starą historię w stylu „Sherlocka” z Benedictem Cumberbatchem (co okazało się być strzałem w dziesiątkę i wznowiło hype na dawne powieści Arthura Conana Doyle’a).

Kenneth Branagh, zamiast obrać jedną z dróg, postanowił włożyć wrotki i zrobić szpagat. Oryginalną fabułę poprzekręcał bez większego celu, a role odgrywane przez konkretne postaci (poza głównymi) pozamieniał i subtelnie (a w odbiorze niestety siermiężnie) unowocześnił. Postanowił więc osadzić bardziej postępowych bohaterów w zupełnie niepostępowych, trącących myszką warunkach i realiach.

Chociaż sceneria obydwu adaptacji Branagha wizualnie rozpieszcza i nadal wygląda jak reklama luksusowych perfum, gwiazdorska obsada nieco rozczarowuje, kiedy większość postaci drugoplanowych (całkiem ciekawie skonstruowanych w „Śmierci na Nilu”) zostaje pozbawiona charakteru i wkładu w wartość fabuły. Dosyć bezcelowe są także próby zaszczepienia sentymentu i bolesne uczłowieczenie Poirota, postaci słynącej ze swojego egocentryzmu i ambicji, które, akurat u tego czarującego dandysa, nie drażnią, a urzekają.

„Śmierć na Nilu” może nadal spodobać się widzom, którzy z twórczością Christie nie mieli dotąd do czynienia, bądź nie są szczególnie przywiązani do oryginalnej fabuły. Całej reszcie zaproponowałabym jednak wersję z 2007 roku w postaci odcinka serialu „Poirot” z Davidem Suchetem. Może mniej widowiskową, ale konsekwentną swojej formie.

Czytaj też:
I tak po prostu… Carrie, Miranda i Charlotte powróciły w dawnym stylu
„Dom Gucci”: Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu
Czy „Sukcesja” jest najlepszym serialem sezonu czy po prostu lubimy patrzeć, jak bogaci cierpią

Redakcja poleca

REKLAMA