„Seks w wielkim mieście” to format wielokrotnie „odgrzewany”. Tym razem jednak ze znacznie lepszym rezultatem niż kinowe wersje pełnometrażowe. Rozterki, które przechodziły bohaterki, skrupulatnie opisywane przez Carrie, były w latach 90. nadal tematami tabu. Swobodnie omawiane nad drinkami kwestie kobiecego orgazmu czy zabawek erotycznych pokazały kobietom na całym świecie, że seks nie musi być tematem wstydliwym.
Choć w niektórych punktach, „Seks w wielkim mieście” oglądany po latach może nie przechodzić próby czasu, nie da się ukryć, że w latach swojej emisji był serialem przełomowym i świeżym. Kilka lat po zakończeniu serialu, producenci zdecydowali się jednak na cukierkowe, odrealnione kontynuacje w postaci filmów pełnometrażowych, które, pomimo dobrych wyników oglądalności, zgarnęły miażdżące recenzje od krytyków.
Chociaż filmy wprowadziły wiele istotnych wątków do życia Carrie, Charlotte, Mirandy i Samanthy, straciły całą wartość, którą posiadał serial: przełomowość i łamanie tabu. Bez nich, historia przyjaciółek z Nowego Jorku, stała się po prostu infantylna i próżna.
Trzy muszkieterki
Producenci „Seksu…” ewidentnie się jednak nie poddali i zabrali się za kolejną kontynuację – tym razem w formie mini serialu. Problemy pojawiły się już na samym początku: tylko trzy z czterech bohaterek zgodziły się na udział w produkcji. „I tak po prostu..” skupia się więc na dalszym życiu Carrie, Charlotte i Mirandy, które utraciły kontakt z, mieszkającą obecnie w Londynie, Samanthą.
Chociaż takie wyjaśnienie może być mało satysfakcjonujące dla widzów, którzy obrali sobie cztery bohaterki za symbol kobiecej przyjaźni, zakończenie wątku Samanthy (ulubienicy wielu fanów serialu) faktycznie nie było łatwym zadaniem dla scenarzystów. W rzeczywistości, Kim Cattrall skonfliktowana od wielu lat z Sarą Jessiką Parker, odmówiła dalszej współpracy z dawną koleżanką z planu.
Nowa rzeczywistość
W „I tak po prostu…” akcja rozgrywa się w dzisiejszym, post-covidowym Nowym Jorku.
Carrie, jako seksualna guru sprzed lat, próbuje odnaleźć swoje miejsce we współczesnej debacie, która na przestrzeni dekad diametralnie zmieniła narrację na temat płci i seksualności.
Charlotte jest mamą dwóch nastoletnich dziewczynek, z których jedna jest perfekcyjną kopią jej samej, a druga wchodzi w okres buntu, wyrażając go, o zgrozo, poprzez modę.
Miranda z kolei zmaga się z nowymi wyzwaniami edukacyjnymi oraz… rozpoczęciem seksualnej aktywności przez swojego nastoletniego syna. Historia zatacza koło, a bohaterki, które z ekscytacją eksplorowały swoją seksualność dekady temu, obserwują (zarówno poirytowane, jak i zmartwione) jak w świat seksu wkraczają ich dzieci.
Sytuacje i tło, w których osadzono Carrie, Mirandę i Charlotte są więc, po raz pierwszy od lat, ponownie aktualne i adekwatne do wyzwań, z którymi mierzą się kobiety w ich wieku. Ich codzienność nie skupia się już tylko na seksie, problemach z facetami i popijaniu drinków w modnych barach. Stają przed próbami takimi jak śmierć, rozpad przyjaźni, konflikty na tle rasowym czy starzenie się.
Nadal bajkowo szykowne, ale nie ukrywają już siwizny – traktują ją jako symbol swojego doświadczenia. Historia w końcu też pokazuje, jakimi matkami naprawdę stały się Miranda i Charlotte, bo dopiero wiek nastoletni ich dzieci stawia przed nimi prawdziwe wyzwania macierzyństwa.
Choć zdania krytyków i widzów, jak przy wszystkich kontynuacjach, będą z pewnością podzielone, nie da się ukryć, że „Seks w wielkim mieście” wrócił do gry jako serial dobrze osadzony w rzeczywistości współczesnych kobiet. I tak po prostu… Carrie, Charlotte i Miranda ponownie staną się postaciami, z którymi można się utożsamić.
Czytaj też:
Uważasz się za fankę „Seksu w wielkim mieście”? Tych szczegółów kultowego serialu na pewno nie znałaś
Śladami bohaterek "Seksu w wielkim mieście"
Carrie w wielkim mieście - recenzja