Czy „Sukcesja” jest najlepszym serialem sezonu czy po prostu lubimy patrzeć, jak bogaci cierpią

Sukcesja - kadr z serialu fot. Materiały prasowe
„Sukcesja” to aktualnie 3-sezonowy serial, który na HBO GO można oglądać od 2018 roku. W tym momencie (listopad 2021) to jeden z najlepszych nowszych seriali i jeden z nielicznych, który rozkręca się z upływem czasu.
Edyta Liebert / 23.11.2021 08:35
Sukcesja - kadr z serialu fot. Materiały prasowe

Kiedy zaczęłam oglądać serial „Sukcesja” czułam, że to kompletnie nie mój klimat. Byłam jedynie towarzystwem do wieczornych seansów. Odstręczał mnie język, męczący sposób kamerowania i bohaterowie. Potrzebowałam trzeciego sezonu by odkryć, że w tym poczuciu zażenowania, teraz połączonego z częstszym śmiechem, tkwi sukces „Sukcesji”. Ona taka właśnie miała być, miała być guilty pleasure na nasze czasy.

Nie da się opowiedzieć o Sukcesji bez kontekstu. Jesteśmy w Ameryce, kraju społecznie rozwarstwionym, rządzonym przez prezydenta, który wzbudza skrajne emocje. Trwa walka biednych i bogatych, bunt wobec trzymających władzę oligarchów.

Serial pokazuje te realia od środka i krytykuje w pewien sposób patologie, które drążą nasz świat, to portret klasy rządzącej Ameryki - w tym przypadku absolutne zepsucie tego wierzchołka potężnej góry: miliarderów. Najbogatsi z bogatych stanowią mniej niż 1% populacji, ale jest w tych ludziach coś na tyle magnetycznego, że zwykły szarak chciałby pooddychać tym samym powietrzem, co oni.

Inspiracją dla twórcy „Sukcesji” (Jeese Armstrong) była historia rodziny Murdochów, a w szczególności Ruperta Murdocha, potentata medialnego, twórcy stacji informacyjnej Fox News, dziennika The Sun. Stanowi on pierwowzór postaci Logana Roya, który chciał podzielić swoje imperium między dzieci, ale ostatecznie je sprzedaje.

Od wielu lat w popkulturze chętnie uprawiamy podglądactwo - zaglądamy do pokrytych złotem komnat cesarzy Egiptu, podpatrujemy losy obrzydliwe bogatych bohaterów „Dynastii” czy śledzimy utarczki nastolatków w ‘’Plotkarze”. Brytyjski scenarzysta Jeremy Strong oraz producent Adam McKay stworzyli miks tragedii szekspirowskiej, Ojca Chrzestnego i reality show Kardashianów.

To serial dogłębnie przykry: pierwszy sezon mocno skupia się na tym, jak bardzo pieniądze i władza mogą stać się celem samym w sobie; ku nim idzie się po trupach - nawet najbliższych osób. W sukcesji nikt nie ufa nikomu. Tu każdy może wbić w plecy nóż i dla zwykłego śmiertelnika ta rana byłaby śmiertelna, a dla bohaterów jest niczym przypominajka, by nie odwracać się plecami. Ot, idziemy dalej. 

You’re my boy. You’re my number one boy” – Logan

Centrum świata rodziny Royów stanowi senior rodu, Logan Roy vel „F*ck off”. Logan Roy jest ojcem założycielem rodzinnego klanu i twórcą medialnego imperium o nazwie Waystar Royco. Kiedy nagle jego stan zdrowia pogarsza się, a on sam jedną nogą jest po drugiej stronie, rodzina i współpracownicy zdają sobie sprawę, że Logan nie będzie żył wiecznie. Czas wybrać następcę.

On sam przebąkuje, że będzie szukał drugiego siebie i gra się zaczyna. Chce by nawet po jego śmierci, następca spełniał jego żądania. Żeby miał poczucie, że pociąga za sznurki nawet z bram piekieł. Dzieci traktuje jako swoją spuściznę, ale nie ważniejszą niż firma. To pierwsze w liczbie czterech zapewne uznaje za projekt mniej udany, niż imperium.

Wystarczy jego jeden gest palcem i mrugnięcie okiem, by wszystkie mapety zaczęły poruszać się zgodnie z jego oczekiwaniami. On jest królem (dyktatorem?), a jego słowo jest święte. Jego nieobecność mentalna czy fizyczna doprowadza do popłochu, kompletnej niewiedzy i szukania wyjścia z opresji po omacku. Dorośli ludzie na wysokich stanowiskach są bezradni niczym szczury w klatce. Ogląda się to wyśmienicie.

Kadr z serialu Sukcesjafot. Kadr z serialu Sukcesja/Materiały prasowe HBO

Wystarczy jego jedno przychylne bądź nie spojrzenie, by najstarszy i nigdy niepracujący syn Connor (Alan Ruck) marzący o karierze prezydenta, mając na koncie jedynie związek z prostytutką i farmę wpadł na pomysł, że może jednak przejmie kablówkę w Europie. Fasadowo zawsze odsunięty i gardzący rodziną firmy, a jednak utrzymujący się z kieszonkowego od taty. 

Wystarczy jedno pociągnięcie nosem, by jedyna córka, Shiv (Sarah Snook) zaczęła klikać obcasami i stawiać na szali życie (!) swojego męża, by przypodobać się ojcu, który być może widzi w niej swoją następczynię. To postać bardzo zagubiona i zdeprawowana przez władzę. Nawet jeśli nie ma żadnego doświadczenia ta władza ją kusi i Shiv myśli, że może przejąć schedę. Bardzo ciekawym wątkiem jest jej relacja z mężem.

Możliwe, że najmłodszy syn, Roman, błazen na dworze z wpływami (Kieran Culkin), dopnie swego i zasiądzie w fotelu prezesa. Dostaje w końcu ważne zadanie - wystrzelenie rakiety, która wybucha… Brzmi katastroficznie, ale to jedna z najbardziej komediowych scen serialu (warto zwrócić uwagę na jego relację z serialową Gerri). W głębi serca Roman nie jest tak zepsuty, choć kreuje się na seksownego drania.

W końcu wydaje się, że jedyny syn Kendall (nazywany numerem jeden, w tej roli Jeremy Strong), który od dziecka nasiąka biznesem, będzie tym, który wsiądzie do tej rozpędzonej gorącej lokomotywy i ustali kierunek i ilość wagonów. Ostatecznie w drugim sezonie następuje zwrot akcji i Kendall, który początkowo predestynuje do objęcia stanowiska, doprowadza do walki syna i ojca (3. sezon).

Kendall - Suckesjafot. Kendall Roy (Jeremy Strong)/Materiały prasowe HBO

„You can't make a tomlette without breaking a few Greggs”

Relacje, rozmowy i knowania oblepione są niewyobrażalnym egocentryzmem, zadufaniem, przekonaniem o swojej wielkości. Bogactwo, które towarzyszyło młodszemu serialowemu pokoleniu od zawsze sprawiało, że jedyne co czwórka bohaterów nauczyła się od ojca to tego, że nazwisko przyzwala im na więcej. Galeria sztuki? Odrzutowiec? Stadnina koni? Czemu nie, to przecież jedno z prostych marzeń. Dla czwórki dzieci założyciela Waystar coś takiego jak sufit po prostu nie istnieje. A jednocześnie nie pozwalają sobie na luksus jednego: bycia niezależnymi od ojca.

Poza głównymi bohaterami mamy do czynienia też z postaciami nie mniej ważnymi, które zmieniają bieg wydarzeń. Wystarczy zachować kilka papierów „tak na zaś, bo może jednak są ważne”, by posady imperium zatrzęsły się. Taką niby marginalną postacią jest kuzyn Greg.

Trafia w oko cyklonu tylko za sprawą pokrewieństwa i przypadku zaczyna decydować o losach innych ludzi. Głupkowaty młodzieniec, który irytuje swoim brakiem nie tyle obycia w świecie, co elementarną wiedzą o czymkolwiek. A to za jego sprawą mamy fabułę 3. sezonu. Był o właściwym czasie we właściwym miejscu, zakumplował się z karierowiczem Tomem, który również ma swoje poletko w tym serialu.

Dokumentalistyczny styl, który doceni ten, który wytrwa

Oglądając „Sukcesję” ma się wrażenie, że wnika się w świat maksymalnego zepsucia i moralnej degrengolady, a zarazem czujemy się niezmiernie uprzywilejowani, mogąc zajrzeć za kulisy imperium, wcisnąć się do tej bańki, w której żyje ten 1% rządzących światem bogaczy. To coś, czego nigdy w realnym życiu nie będzie nam dane.

Wszystko to za sprawą specyficznego stylu kręcenia scen, które opierają się de facto na rozmowie. W serialu tylko ktoś rozmawia z kimś. Najazdy kamery, ucięte sylwetki, nagłe przechodzenie bohatera (lub nie?) przed kamerą sprawia, że mamy wrażenie oglądania dokumentu i nadaje produkcji hiperrealizmu. Jest to charakterystyczny sposób ujęcia bohaterów tak, byśmy poczuli się częścią przedstawionego świata. Trzęsąca się kamera mogłaby być kropką nad i, ale nie ukrywajmy - nie każdemu spodoba się taki sposób kręcenia. 

Absurd bogactwa, dysfunkcji i hipokryzji

Mogłabym rozpływać się nad serialem, ale prawda jest taka, że przez pierwsze odcinki był dla mnie odpychający, sposób kręcenia męczył wzrok, póki oczy się nie przyzwyczaiły do takiego serwowania im obrazu, a postaci zniechęcały do siebie z minuty na minutę. Dialogi nasycone abstrakcyjnymi wulgaryzmami level hard sprawiały, że trudno było się niekiedy skupić na esencji i wartości sceny.

- Proszę, ty pierwsza, kobiety przodem. - Nie, proszę, ty. Nie, nalegam.  - Nie, najpierw g*wno przed łopatą.  - dialog Gerri i Romana.

To bardzo mięsisty, polityczny serial, który potrafi podnieść ciśnienie. Potem zaczyna być nieprzeciętną komedią, wręcz satyrą na miliarderów. Nie da się go obejrzeć bez koca i kołdry. Nie może też być tłem do prasowania i gotowania.  

Są momenty, kiedy po prostu chcesz schować w nich głowę w poczuciu wstydu za zachowanie postaci - nie dowierzasz, że można być takim błaznem, a jednocześnie trzymać w zaciśniętej dłoni przyszłość miliardowego przedsiębiorstwa medialnego. Tu nie mrugnie oko, by wbić sztylet. Mania władzy jest toksyczna i deprawująca.

Rodzina Royów jest dysfunkcyjna do granic i nie jest normalne, kiedy ojciec szantażuje dzieci emocjonalnie i trzyma je garści... Są jego pionkami w wielkiej grze. Nikt nie ma kręgosłupa moralnego, ba, nie posiada nawet własnego zdania. Tu nikogo ci nie szkoda, nikomu nie współczujesz nawet, gdy widzisz łzy, to mieszają się one z szampanem. A w tle słyszysz brzmienie wytrawnej muzyki. 

Czytaj także: Cesarzowa Sissi wraca na ekrany. Dwa nowe serialeJak „Spencer” skrzywdziła DianęSeriale o koleżankowaniu się są potrzebne i idealne na jesień

Tagi: serial, HBO

Redakcja poleca

REKLAMA