Ze starymi nie widziałam się chyba z pięć lat… Nawet, gdy bywam w kraju, nie zaglądam do „rodzinnego gniazda”, bo i po co? Ojciec wyraźnie powiedział, że nie znaczę dla niego nic, póki nie uczynię go dziadkiem. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy, szczęśliwa i dumna wróciłam do domu z dyplomem. Nie oczekiwałam, że urządzą fetę na moją cześć, jak rodzice znajomych, aż taka oderwana od rzeczywistości nie byłam, ale nie spodziewałam się tego, co mnie spotkało.
– Masz dwadzieścia cztery lata – stwierdził ojciec, opierając się o stół kuchenny niczym wiecowy mówca. – I nie wiesz, co ze sobą zrobić. Nie przerywaj – podniósł rękę. – Ja teraz mówię! Chciałaś się uczyć, grosza nie skąpiłem, tym bardziej że i tak pożytku z ciebie żadnego nie było.
„Teraz powie o Kamilu” – pomyślałam i dłonie zacisnęły mi się w pięści.
– Nawet Bóg czasem się myli, zabierając nie to dziecko, które powinien… – oznajmił, a to, że przewidziałam rozwój wypadków, wcale nie znaczyło, że bolało mniej. – Nie wiem, czym sobie zasłużyłem, ale nie mnie oceniać – przeżegnał się.
„Ty stary hipokryto! – coś we mnie wrzasnęło, gdy ze wszystkich sił starałam się powstrzymać łzy, które już wisiały mi na rzęsach. – Musisz wspominać mojego zmarłego brata?!”.
Tymczasem ojciec odchrząknął, zmarszczył brwi i kontynuował:
– Chłopa nie potrafisz sobie znaleźć i ja się nie dziwię. Bo kto by takie coś chciał? Ani dupy, ani cycków! Żebyś chociaż umiała obiad zrobić porządny, ale nie… Pani mądralińska mięsa nie tknie, bo się brzydzi. Jeszcze matkę uczy, co jest zdrowe… Dość tego!
Huknął pięścią w stół, aż się szklanki poprzewracały, a matka natychmiast wyskoczyła z kąta, żeby ogarnąć pogrom na stole. Biegała ze ścierką, rzucając mi spojrzenia pełne wyrzutu. Jak mogłam doprowadzić do tego, że tatuś tak się zdenerwował!
– Boga w sercu nie masz, córko! – nie wytrzymała wreszcie, ale ojciec jednym spojrzeniem odesłał ją z powrotem pod szafę.
– Koniec obijania się po moim domu – warknął. – Nie chcę cię tutaj widzieć, póki nie nabierzesz rozumu!
Po prostu wyrzucił mnie z domu
Stałam oniemiała w poczuciu bezsilności. Gdybym się odezwała, wściekłby się, że pyskuję, milczenie też nie było bezpieczne, bo mogło oznaczać arogancję.
– Czego wytrzeszczasz gały? – rzucił. – Koniec pasożytowania, słyszysz?! I nie spuszczaj mi teraz łba, za późno na kajanie się!
Zapytałam, czy mogę iść spakować swoje rzeczy, na co tylko prychnął: jakie „swoje”? Nic tutaj nie jest moje, wszystko to jego krwawica! Ale jedną walizkę mogę wziąć, najlepiej z tymi książkami, co to się pałętają po całym piętrze. Niech znam jego dobre serce!
Na górze spakowałam trochę ciuchów i dokumenty, potem zadzwoniłam do koleżanki, która obiecała, że mnie przechowa przez jakiś czas. Mieszkanie w Poznaniu ma opłacone na dwa miesiące, więc spoko, damy radę. Po chwili weszła mama i podała mi słoik ze smalcem. Naprawdę nie wiem, czy to miała być zamierzona złośliwość, skoro od czterech lat byłam wegetarianką, czy tylko bezmyślność. Owinęłam słoik gazetą i wrzuciłam do plecaka. Niech ma poczucie, że jest szlachetna.
– Wydaj się za mąż, a takie ci weselisko sprawię, że ludzie przez rok będą wspominali – powiedział mi ojciec już przy drzwiach. – A jak urodzisz, pół gospodarstwa na ciebie przepiszę i żyj sobie wtedy jak królowa, a co! Kobieta po to jest, żeby dzieci rodzić. Wszystko inne to fiu-bździu, żeby się nie nudziła, nim będzie zdolna do rozrodu.
Super, co? Zupełnie jak jałówka, tylko że umie czytać, bo do szkoły chodziła! Nie chciałam być jałówką, więc po dwóch tygodniach wyjechałam na Wyspy Brytyjskie. To, że ojca to nie obeszło, nie zdziwiło mnie szczególnie, ale milczenie mamy bolało. Lojalność wobec męża powinna jednak mieć swoje granice. Tak uważam, chociaż bardzo kocham faceta, z którym teraz jestem. Dobrze się dogadujemy i, choć nie jesteśmy małżeństwem, czujemy się dobraną parą. Od trzech lat wynajmujemy razem mieszkanie w Glasgow i myślimy, żeby tu zapuścić korzenie.
Wracać do kraju i tak nie ma po co ani do kogo. To znaczy, ja nie mam, bo Jarka rodzina jest spoko, i jak jesteśmy w Polsce, to razem ich odwiedzamy. Do mamy czasami dzwonię i sprawdzam, co słychać, ale ojciec zawsze stoi gdzieś w pobliżu, więc za bardzo nie da się rozmawiać. Ostatnio udało jej się szeptem wyznać, że bardzo oboje tęsknią za wnukiem, i czy czasem nie zamierzam ich uszczęśliwić.
– Odłożyliśmy już sporo grosza dla twojego dziecka – pochwaliła się. – To zasługa taty, Kasiu, on nie jest taki zły.
– A skąd wiecie, że już nie jesteście dziadkami? – naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć. Chyba żal i złość…
Odłożyłam słuchawkę z uczuciem złośliwej satysfakcji. Co jej się do cholery wydaje, że żyję po to, żeby ich uszczęśliwiać? Zresztą ich nie interesuje, co u mnie, więc nawet, jakbym zaszła w ciążę i urodziła, to rzeczywiście mogliby o tym nie wiedzieć…
Oni to wzięli na serio?! Powariowali!
Potem, gdy już złość ze mnie opadła, znów poczułam się rozczarowana starymi, taka samotna i opuszczona, że poryczałam się jak dziecko. Jarek długo musiał mnie przekonywać, że nie wszystkim moje istnienie jest obojętne. Na szczęście mu się udało.
Na drugi dzień było lepiej. Pal sześć rodzicielską miłość. Jeżeli przez tyle lat nie obchodził ich los jedynej córki, to pewnie tego nie zmienię. Nie będę więcej się starać, wydzwaniać i podawać ręki na zgodę. Po co, skoro za każdym razem płacę za dobre chęci totalną rozsypką? Mam to gdzieś! Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy kilka dni później zadzwoniła moja komórka i na wyświetlaczu zobaczyłam, że to mama. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Nigdy nie odzywała się pierwsza! Może wyczuła mój żal i chce mnie przeprosić?
Odebrałam pośpiesznie, bo było mi trochę wstyd, że tak po prostu skreśliłam swoich rodziców.
– Kasiu – usłyszałam surowy głos ojca. – Dlaczego ja się dowiaduję ostatni, że mam wnuka?
Rozłączyłam się. „Zupełnie ześwirowali” – pomyślałam, kręcąc głową z niedowierzaniem. Słowa, które rzuciłam jako oskarżenie o brak zainteresowania, przyjęli dosłownie. Wiejskie buraki, daję słowo. Jakby uzasadnieniem ich egzystencji był potomek, który przedłuży szlachetne geny rodziny! Co za bzdury!
Komórka zadzwoniła ponownie, ale nie miałam ochoty odbierać. Zaraz potem przyszedł SMS: „Nie bądź dziecinna. Nie możesz izolować dziecka od dziadków”. No proszę, nawet nie wiedziałam, że staruszkowie umieją tak zgrabnie obsługiwać komórkę. W życiu nie dostałam od nich żadnej wiadomości tekstowej! Odpisałam: „Mogę, mam dobrych nauczycieli, jeżeli chodzi o izolowanie”. Czy ja, głupia, naprawdę spodziewałam się, że zrozumieją przytyk? Niby czemu, skoro od zawsze ich odbiór rzeczywistości był co najmniej dziwny, a mianowicie słyszeli tylko to, co chcieli usłyszeć.
Następny SMS brzmiał: „Jak ma na imię?”. „Katmandu” – odpisałam szybko i wyłączyłam telefon. To była jakaś komedia, w której nie zamierzałam uczestniczyć. Słabo jednak znałam starych, skoro zlekceważyłam ich upierdliwość: po kilku dniach odebrałam kolejnego SMS-a od mamy: „Przylatujemy do ciebie za tydzień zobaczyć Katmandu”. W pierwszej chwili nie wiedziałam zupełnie, o co chodzi. Katmandu leży, o ile wiem, w Nepalu, więc po co oni się pchają do Glasgow?! Dopiero potem zajarzyłam, że ostatnią wymianę zdań potraktowali zupełnie serio i spodziewają się ujrzeć swojego wymarzonego wnuczka.
Powariowali całkiem?! Złapałam za telefon, ale tym razem oni byli niedostępni. Ogarnęła mnie złość, że znów wkręcają mnie w te swoje gierki. Czy to się nigdy nie skończy?
Po dwóch dniach wydzwaniania raczyli wreszcie odebrać. Mam przestać histeryzować, korona mi z głowy nie spadnie, jak ich przez weekend ugoszczę. Oni zrobili dla mnie dużo, dużo więcej… Nikt nikomu nie wymawia, ale należy im się wdzięczność.
Zapłaciłam jej za to 100 funtów
– Żartowałam! – wrzasnęłam wreszcie do słuchawki. – Nie ma żadnego dziecka! To był tylko żart!
– Boga w sercu nie masz – rzuciła matka swoim ulubionym tekstem. – Żeby się rodzonego dziecka wyrzekać po to tylko, żeby starym rodzicom na złość zrobić! Gdzieś ty się ulęgła?
„Dobrze – pomyślałam, – chcą się bawić w dziadków, to załatwię im wnuka. Może nawet zostawią trochę kasy, o której tyle trąbią. Przydałby się zastrzyk gotówki, a im nie ubędzie”.
Ojciec przejął za bezcen upadający PGR i odkąd pamiętam, ciągle dokupuje nowe grunty, więc doprawdy, na biednych nie trafiło…
Spodobał mi się ten pomysł. Jarkowi mniej, ale go urobiłam i zaczęłam się rozglądać za potencjalnym wnukiem. Dzieciate koleżanki zawsze jęczały, że są uziemione, więc któraś powinna wypożyczyć smarka na trzy dni, nie?
Jednak to nie było takie proste. Jedna Polka, którą poznałam w pracy, miała akurat fajnego smyka. Pasowałby, ale popukała się tylko w czoło:
– Dziecko to nie sukienka, którą można wypożyczyć na bal, a potem zwrócić – powiedziała urażona i odwróciła się na pięcie.
Kolejna mamuśka nawet się chwilę zastanawiała nad propozycją, ale jej dziecko miało ze trzy lata i do tego ciemną skórę. Ojciec by złamanego grosza nie dał! Trzeba było szukać innych kandydatów, bo termin odwiedzin zbliżał się nieubłaganie. Z bólem serca wyasygnowałam więc sto funtów jako zapłatę za wypożyczenie dzieciaka i wreszcie znalazłam chętną do współpracy. Biruta była Litwinką z niespełna rocznym dzieciakiem i miała kłopoty finansowe, dlatego się zdecydowała. Nie grymasiła, ale postawiła warunek.
– Samego dziecka nie zostawię – powiedziała stanowczo. – Albo bierzesz nas razem, albo rezygnuję.
– I co ja niby powiem dziadkom, że jesteś drugą żoną Jarka?!
– Przedstawisz mnie jako nianię.
Genialne. Tym sposobem nie będę się przynajmniej martwić, że coś zepsuję przy obcym dziecku. Zero odpowiedzialności. Plan nabierał rumieńców. Za to Jarek pękał i przyznał nawet, że jest przerażony tą szopką.
– Po co to robisz? – spytał, – skoro i tak położyłaś laskę na starych?
Dobre pytanie. Spróbowałam nawet na nie odpowiedzieć, ale nic logicznego nie przyszło mi do głowy. Chyba niezupełnie spisałam ich na straty. Może to taka forma zemsty za ich obojętność, za uczuciową pustkę, której mi nie skąpili? Sama nie wiem. Poza tym, to oni wymyślili, że mają wnuka. Ja tylko weszłam w narzuconą mi rolę i miałam z tego, przyznaję, satysfakcję.
Jarek stwierdził, że on nie udźwignie roli, weźmie nadgodziny, żeby jak najmniej przebywać w domu. Może i lepiej, w końcu moja rodzina to dla niego całkiem obcy ludzie… Dla Biruty i jej dzieciaka przygotowałam mały pokój, a w salonie pościeliłam rodzicom. „To tylko trzy dni, wytrzymamy” – pomyślałam.
Nie sądziłam, że będzie tak ciężko…
Litwince zapowiedziałam, żeby nie próbowała się komunikować z gośćmi. Nawet jak coś zrozumie, niech udaje, że zna tylko angielski. Skinęła głową w milczeniu. Musiała bardzo potrzebować tych stu funtów. Wiem coś o tym, mnie też bywało ciężko…
W czwartek pojechaliśmy na lotnisko odebrać rodziców. Wystroili się jak do kościoła na wielkanocne nabożeństwo. No, ale szacun dla staruszków, że się wypuścili w daleki świat. Gdy Jarek się przedstawił, ojciec nieufnie mu się przyjrzał, w końcu jednak zdecydował się uścisnąć wyciągniętą rękę. Mama za to zachowywała się tak, jakbyśmy zawsze byli kochającą rodzinką: wycałowała mnie jak ukochaną córkę, a i Jarkowi się nie upiekło. Po prostu sielanka. Jakby nie było lat zupełnej obojętności ani gorzkich słów. Zaczęli się rozglądać za wnukiem, ale uprzytomniłam im, że nocą dzieci śpią, a nie wychodzą witać dziadków na lotnisko.
– No co ty! – zaniepokoiła się mama. – Zostawiasz dziecko samo w domu?
Wytłumaczyłam, że jest z nianią. Ojciec cmoknął z podziwem.
– No, no – powiedział. – Dobrze wam się powodzi. Samochód, niania do dzieciaka, żyć nie umierać.
Odezwał się ten, co cienko przędzie. Od kiedy to dziesięcioletni samochód jest dla niego oznaką luksusu? Swój wymienia co trzy lata, bo twierdzi, że rzęchem nie będzie jeździł!
Kiedy znaleźliśmy się już w mieszkaniu, nie byłam w stanie powstrzymać rodziców przed wtargnięciem do pokoju dziecka. Pobiegli tam, zanim się jeszcze porządnie rozebrali.
– Tylko rzucimy okiem na maleństwo – upierała się mama i nie zważając na moje protesty, otworzyła na oścież drzwi i zaświeciła światło.
Biruta poderwała głowę z poduszki i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem. Przeprosiłam ją szeptem i próbowałam wypchnąć namolnych gości. Było trochę przepychania, ale w końcu udało mi się ich spacyfikować. Jednak przy zamykaniu drzwi, dzieciak się obudził i zaczął płakać. Biedna Litwinka przez godzinę go uspokajała, a ja trzymałam straż pod drzwiami, bo oczywiście starzy na siłę chcieli jej pomagać.
Było już około północy, kiedy zrobiło się względnie cicho i myślałam, że położymy się w końcu do łóżek, ale ojciec wyciągnął na stół alkohol, żeby wypić za zdrowie potomka. Boże, co za obciach! Jarek wymówił się obowiązkiem wczesnego wyjścia do pracy i zniknął w sypialni, a ja musiałam przez następne pół godziny wysłuchiwać, jakiego łajzę wzięłam za męża.
– Nie jesteśmy małżeństwem – powiedziałam w końcu oschle.
Myślałam, że to będzie następny powód do narzekań, ale ojciec uznał, że może nawet i lepiej, łatwiej wymienię go na innego. O drugiej w nocy wślizgnęłam się skonana do pościeli. Dopiero wtedy dotarła do mnie groza sytuacji. Boże, w co ja się wpakowałam!
Kiedy rano wstałam, Jarka już nie było w łóżku, a z kuchni dobiegało trzaskanie szafek i szczęk naczyń. Ojciec siedział przy śniadaniu przygotowanym przez matkę, a ona sama chodziła krok w krok za Birutą trzymającą na rękach dziecko.
– Ciu, ciu, ciu – kwiliła do przestraszonego malucha. – Jaki słodki, no, spójrzcie tylko! Wykapany dziadek, ten sam nos i oczy, nie? Ciu, ciu, ciu.
Biruta dzielnie starała się ignorować głupkowate zaczepki obcej kobiety. Pewnie się zastanawiała, czemu tak tanio przystała na moją propozycję… Ha, ja sama nie zdawałam sobie sprawy, na co się porywam!
Dla dziewczynki nie ma sensu się starać
– Powinnaś zwolnić tę ruską dziewuchę – głośno wyraził opinię ojciec. – Czego może nauczyć naszego wnuka, skoro słowa po polsku nie zna?
Nie pomogły tłumaczenia, że Biruta jest Litwinką. Dla ojca różnica była żadna. Mama tymczasem zniknęła w łazience, by asystować w przewijaniu „bobaska”, a ja wstawiłam sobie wodę na kawę, bo czułam, że będę potrzebować dużo kofeiny, aby przetrwać. Ojciec leniwie przeżuwał bułkę, narzekając na brak smaku w zagranicznym żarciu, gdy nagle dobiegł nas krzyk mamy:
– Bronek! Bronek!
Ojciec rzucił nadgryzione pieczywo i pognał w stronę łazienki, mrucząc pod nosem, że to pewnie zawał. Pobiegłam za nim, przygotowana na widok konającej matki, ale moja rodzicielka stała o własnych siłach w otwartych drzwiach łazienki i palcem wskazywała na gołe dziecko Biruty leżące spokojnie na przewijaku.
– To dziewczynka, Bronek… – wyszeptała ze zgrozą. – Nasz wnuk jest dziewczynką, rozumiesz to?!
Bez wątpienia dziecko było płci żeńskiej. Nie miałam o tym pojęcia, ale sprawy zaszły już za daleko, żebym miała się tym przejmować.
– Twierdziłaś, że to chłopiec! – ojciec zwrócił się w moją stronę.
– Nic takiego nie mówiłam – szłam w zaparte.
– Mówiłaś, że ma na imię Katmandu – rzuciła oskarżycielsko matka.
– Przecież to żeńskie imię – łgałam jak najęta. – Naprawdę nie wiedzieliście?!
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, moi rodzice stracili całe zainteresowanie swoim wnukiem, przepraszam, wnuczką. Babcia przestała się zachwycać i wyszukiwać podobieństwa. Dziadek milczał i wyglądał na ciężko obrażonego. Niewiele też odzywali się do nas. Dłuższe rozmowy prowadzili szeptem, kiedy ojciec wychodził na balkon, żeby zapalić papierosa.
Tylko Biruta była zadowolona z nagłej zmiany, bo miała święty spokój. Ja natomiast wychodziłam ze skóry, żeby atmosfera w domu zrobiła się bardziej znośna, ale na niewiele się to zdało. Jarek błogosławił swój pomysł z nadgodzinami. Do końca pobytu moi rodzice nie wykazali już większego zainteresowania ani „wnuczką”, ani mną. Chyba uznali, że dla dziewczynki nie ma sensu się starać. Wyjechali, jakby opuszczali hotel, bez czułości. O pieniądzach nawet się nie zająknęli, więc już na lotnisku sama o to spytałam, bo nawet nie miałam stu funtów, by zapłacić Litwince.
– W kogo ty się wdałaś, dziewczyno? – wyszeptała ze zgrozą mama. – Tylko o pieniądzach potrafisz z rodzicami rozmawiać?
– Słowo mężczyzny się w gówno nie obraca – odpowiedział ojciec z godnością. – Na pewno coś zapiszemy w testamencie, o to się nie musisz martwić. Poza tym, wpłaciliśmy już zaliczkę, i to nielichą, na mieszkanie dla twojego dziecka. Jak kiedyś wróci do Polski, będzie mieć. Możesz spać spokojnie.
Odwrócili się i przeszli przez bramkę. A ja, cóż, pożyczyłam trochę pieniędzy i zapłaciłam Birucie. Przecież dziewczyna nie może czekać, aż mój stary umrze i otworzymy jego testament. Nieźle się przejechałam na tym przekręcie, ale przynajmniej pozbyłam się złudzeń i, tak jak radził mi ojciec, mogę teraz spać spokojnie.
Czytaj także:
„Teść wpadł w szał, gdy dowiedział się, że urodzę dziewczynki. Dla niego kobiety nadawały się tylko do rodzenia dzieci”
„Nie mogliśmy zajść w ciążę, a mąż obwiniał o to mnie. Uważał, że to obowiązek każdej kobiety rodzić dzieci”
„Córka to geniusz, ale żona jest tym faktem załamana. Chciała, żeby siedziała w domu, znalazła chłopa ze wsi i rodziła dzieci”